Ostrze
zawirowało w powietrzu i po chwili utknęło w piersi Genoweńczyka, który zbytnio
zbliżył się do drzwi kaplicy. Z głuchym łomotem upadł obok pozostałych trupów.
Adriana
zniecierpliwiona przygryzła wargę. Musiała zabrać ze sobą zwiadowcę i jak
najszybciej wynieść się z zamku. Na jej drodze stało jednak pięćdziesięciu
wrogów i choć serce i dusza dziewczyny domagały się ich całej krwi, rozsądek
podpowiadał, że zabójczyni nie miała szans. W dodatku odpowiadała nie tylko za
siebie, ale też za swoje zwierzęta, Sombrę, Tristana i Cazadora. No i był
jeszcze ten przeklęty zwiadowca, którego postanowiła zabrać ze sobą. Ich
wszystkich musiała stąd wydostać.
W
zamyśleniu rozejrzała się dookoła. Musiała wiedzieć, gdzie ulokował się
przywódca tej grupy Genoweńczyków i jakie jest rozmieszczenie wrogich
jednostek.
–
Sombra, chodź! – zawołała cicho. Zwierzę miało bardzo
czuły zmysł słuchu, więc bez problemu usłyszało głos swojej pani. Po chwili
drapieżnik skoczył z dachu, gdzie w tym momencie wysyłał do zaświatów jednego z
łuczników wroga i z gracją wylądował obok swojej właścicielki. Tygrysica zwróciła
swoje ciemne oczy na Adrianę, jakby pytając o swoje następne zadanie.
–
Pilnuj, niech nikt tam nie wejdzie – syknęła cicho zabójczyni, wskazując
wejście do kaplicy. Tygrys wyszczerzył do niej zębiska na znak, że zrozumiał
polecenie.
Zadowolona
dziewczyna skierowała teraz swój wzrok na ścianę budynku, który prawdopodobnie
był spichlerzem. Mur był gładki, ale na jego powierzchni dało się zauważyć
wgłębienia, pozostałe po odpadających kawałkach cegieł. Budynek był wysoki na
co najmniej dwadzieścia metrów, więc wspinaczka po nim dla amatora byłaby
samobójstwem. Lecz Adriana miała w tej dziedzinie spore doświadczenie.
Sprawnie
wspięła się po ścianie spichlerza, zaczepiając palce o wyrwy w murze. W połowie
drogi zerknęła na dół. Sombra czaiła się w cieniu czyhając na każdego głupca,
który odważy się podejść do kaplicy. Gdzieś z prawej strony, w drzwiach któregoś
pomieszczenia dziewczynie mignął skrawek purpurowego płaszcza. Genoweńczyk był
jednak daleko, a tygrys z pewnością sobie z nim poradzi.
Chwilę
później przykucnęła na dachu. Słońce chyliło się już ku zachodowi, robiło się
coraz ciemniej, więc Adriana ubrana w czarną pelerynę była prawie niewidoczna.
Zresztą z doświadczenia wiedziała, że ludzie z reguły nie patrzą w górę.
Genoweńczycy popełnili ten sam błąd, przez co trzech ich towarzyszy, którzy
stanęli na drodze zabójczyni, znajdowało się teraz w zaświatach. Adriana była natomiast
uboższa o dwa sztylety, ponieważ nie zdążyła na czas wysunąć ostrzy z ciał
zamordowanych, przez co jej własność spadła razem z trupami na ulicę.
Biegła
sprawnie po dachach pomieszczeń i budynków gospodarczych, kierując się w
kierunku stajni, gdzie zaprowadziła swojego konia. W dole widziała jeszcze
niedobitki straży pałacowej walczącej z Genoweńczykami. Było jej jednak
niewiele, prawdopodobnie jakiś wyższy rangą rycerz wydał rozkaz do odwrotu,
słusznie się domyślając, że ich wrogom nie chodzi o zdobycie zamku.
Zapamiętywała
rozmieszczenie jednostek wroga, w myślach układając bezpieczną drogę, jaką
mogli się dostać do koni. Zwinnie przeskakiwała z krawędzi jednego budynku na
drugi, pokonując rozległe przerwy między nimi, wciąż niezauważona przez ludzi.
Najchętniej zeszłaby na ulice i zabiła kilku zabójców, tym samym dając upust
gromadzonej przez osiemnaście lat nienawiści i złości, lecz zdawała sobie
sprawę, że ma coraz mniej czasu.
Słońce
zniknęło już za horyzontem, pogrążając świat w ciemności, gdy postanowiła
wracać. Zmęczenie zaczęło jej doskwierać, więc wiedziała, że Sombra także jest
wyczerpana bronieniem dostępu do kaplicy. W dodatku, choć porządnie go walnęła,
zwiadowca mógł się już ocknąć i narobić problemów, a dokładnie tego chciała
uniknąć. Genoweńczycy przyszli właśnie po niego, więc chłopak lepiej by zrobił
siedząc cicho jak mysz pod miotłą. Jednak Adriana nie była pewna, czy jego ego
zaakceptowałoby taki stan rzeczy.
Widok
zamku był ponury. Najeźdźcy jeszcze się z niego nie wycofali, ciągle szukając
tego, po którego przybyli. Mieszkańcy twierdzy, którzy przeżyli napad,
pochowali się w swoich mieszkaniach, nikt nie zapalił na ulicach pochodni. Jak
okiem sięgnąć, wszędzie panowała ciemność i cisza, czasem tylko przerywana
nawoływaniami Genoweńczyków. Idealny czas na ucieczkę.
Adriana
miękko wylądowała przy drzwiach kaplicy. Były zamknięte na cztery spusty, tak
jak je zostawiła. Na placu przed budynkiem leżało o dziesięć ciał więcej niż
gdy odchodziła. W rogu, pośród ciemności zauważyła czuwającą i zadowoloną z
siebie Sombrę. Oczy zwierzęcia lśniły błękitem w świetle księżyca, a cały pysk
był unurzany w zaschniętej już krwi.
Dziewczyna
otworzyła drzwi i wślizgnęła się do środka. Za nią jak cień podążył czarny
tygrys. Zabójczyni odetchnęła z ulgą, widząc, że zwiadowca jeszcze się nie
ocknął. Świeca, którą zapaliła wychodząc z kaplicy, prawie się wypaliła.
Rzucała teraz mroczne i przerażające cienie na posadzkę dawnej świątyni.
Chłopak
leżał tak, jak go zostawiła, związany sznurami. Gdyby był przytomny z pewnością
doskwierałaby mu niewygoda, lecz najważniejsza rzecz to bezpieczeństwo. Adriana
podeszła i pochyliła się nad nim. Wciąż zadziwiało ją to, jaki jest młody,
najwyżej rok starszy od niej. Na jego twarzy o arystokratycznych rysach, nie
było odciśniętego piętna. Ani piętna przerażenia, ani strachu, ani nawet
odpowiedzialności. Zupełni nic. Jakby był nietknięty przez życie i jego
niesprawiedliwość.
Wiedziała
jednak, że to nieprawda. Był zwiadowcą i prawdopodobnie najstarszym, jeśli nie
jedynym synem jakiegoś wysoko postawionego człowieka. Jako członek Korpusu
musiał być odpowiedzialny i przejść wiele ciężkich i strasznych prób. Zwiadowcy
wielokrotnie stawali w obliczu niebezpieczeństwa, co chwila balansując na
cienkiej linie oddzielającej życie od śmierci. W Korpusie nie było wyjątków.
Każdy doświadczył czegoś takiego.
Adriana
domyślała się jednak, dlaczego chłopak wydawał się być nietknięty
niegodziwościami świata. Po prostu był optymistą. Zawsze odnajdował jakieś
pozytywy w zaistniałej sytuacji, nieważne jak beznadziejna się wydawała. Wciąż
radosny, z nadzieją patrzący w przyszłość, wytworzył wokół siebie niewidzialną
tarczę, która odpychała od niego wszystkie smutki i zmartwienia. Rozwiązywał
problemy, lecz one nie zaprzątały mu cały czas myśli. Zdawał sobie sprawę z
tego, jak okrutny jest świat, ale to okrucieństwo chociaż wciąż się do niego
zbliżało, to nie potrafiło się przedrzeć przez jego tarczę.
To
wszystko dziewczyna wywnioskowała z ich krótkiej rozmowy, szczegółowo
analizując zachowanie zwiadowcy. Wiedziała, że była bardzo dobra w ocenianiu
ludzi. O ile się nie myliła, chłopak także ją obserwował, wyciągając swoje
wnioski.
Westchnęła
ciężko, podnosząc z podłogi jego miecz i łuk. Ostrze przypięła sobie do pasa, a
drugą broń zarzuciła na plecy. Na jej zawołanie, Sombra podeszła do
nieprzytomnego zwiadowcy. Zabójczyni z pewnym trudem podniosła chłopaka i
położyła na grzbiecie zwierzęcia. Wiedziała, że tygrys nie zrzuci zwiadowcy.
Wiele razy to ona sama, gdy została ranna, była zmuszona korzystać z takiego
sposobu ucieczki.
Otworzyła
wrota kaplicy. Zwierzę ruszyło za nią, jakby w ogóle nie zważając na dodatkowe
kilogramy, które musiało dźwigać.
–
Czas stąd zwiewać, mi amigo.
***
Bezpieczne
dotarli do stajni. Nikt, czy to wróg czy chowający się mieszkaniec zamku, nie
stanął im na drodze. Sombra podniecona i zafascynowana nocnym spacerem, lekko
przemierzała ulice z nieprzytomnym zwiadowcą na plecach. Adriana z niepokojem
spoglądała na niego, gdy od czasu do czasu z ust wyrwał mu się cichy jęk. Nie
bała się, że może to ściągnąć do nich Genoweńczyków. Większym problemem byłoby
ocknięcie się chłopaka. Z pewnością nie byłby skłonny z nią iść. Na szczęście
jej świętej pamięci rodzice nauczyli ją jak przyłożyć komuś mocno w głowę.
Skutek zaskoczył nawet ją samą.
Stajnia
była długim budynkiem, pokrytym czerwoną dachówką. Zbudowana z drewna,
stanowiła idealne miejsce do podłożenia ognia, gdyby ktoś chciał na zamku
narobić zamieszania. Prawdopodobnie dlatego też obok znajdował się system
kanałów, doprowadzających wodę do twierdzy. Zamek Araluenu był jedyną budowlą
na wielkiej wyspie, która posiadała takie udogodnienie.
Wielkie
żelazne wrota stały otworem. Z wnętrza było słychać rżenie i parskanie koni.
Zwierzęta uspokoiły się, gdy Adriana wraz z Sombrą weszły do budynku. Pachniało
sianem i końmi. Ścięta trawa była jednym z ulubionych zapachów dziewczyny.
Kojarzyła się z domem i stajnią przy nim, gdzie jako mała dziewczynka godzinami
siedziała ze swoją starszą przyjaciółką Lilith, opiekując się Sombrą, która
była jeszcze małym kociakiem. Zwykle tak spędzała czas, czekając aż rodzice
powrócą z misji i opowiedzą jakąś niesamowitą historię. Każdą opowiadali tylko
jeden raz, z jednym wyjątkiem. Później Adriana dowiedziała się jak ważne było,
aby znała całą historię na pamięć. Zawierała ona tajemnicę, którą każdy asasyn
chronił przez całe swoje życie.
Na
samym końcu w drewnianej zagrodzie cierpliwie czekał Cazador. Rumak był już
przyzwyczajony do długich, nawet tygodniowych, nieobecności swojej pani. Kiedy
sytuacja tego wymagała, potrafił się o siebie zatroszczyć, znaleźć miejsce na nocleg,
coś do jedzenia. Teraz wpatrywał się z nieufnością w nieprzytomnego zwiadowcę.
Zwierzę wyczuwało, że kiedy ten człowiek chce, to potrafi być bardzo
niebezpieczny. Po prostu martwiło się o swoją panią.
Tristan
siedział na belce, tuż nad głową konia. Rozglądał się uważnie dookoła, nie
zwracając uwagi na zabójczynię. Wypatrywał wśród siana jakiejś nieostrożnej
myszy, która mogłoby zostać jego kolacją.
–
Spokojnie, Cazador – mruknęła Adriana, podchodząc bliżej. –
Jest nieszkodliwy – zapewniła, spoglądając na zwiadowcę.
,,Przynajmniej
na razie” dodała w myślach. Musiała się jak najszybciej wydostać z zamku. Z
każdą chwilą niebezpieczeństwo, że natknie się na Genoweńczyków, wzrastało.
W tej samej chwili z
boksu położonego pięć metrów dalej, dało się słysząc gniewne parskanie konia.
Dziewczyna z ciekawością skierowała się w tamtą stronę. Zwykle zwierzęta przy
niej próbowały udawać, że nie istnieją. Nawet najodważniejsze z nich zamieniały
się w kupki strachu, gdy przechodziła obok. Natomiast ten koń zachowywał się
zupełnie inaczej. Albo był niewiarygodnie odważny albo niewiarygodnie głupi.
Adriana
zbliżyła się do boksu i zajrzała do środka. Chwilę później była zmuszona paść
na ziemię. Inaczej dostałaby z kopyta w głowę.
–
Merde!* – zaklęła. Nie spodziewała się czegoś takiego. –
Uspokój się, ty głupi zwierzaku!
Podniosła
się i jeszcze raz, tym razem z pewnej odległości, zajrzała do środka. Stał tam
czarny koń i patrzył na nią z pogardą. Zdziwiła ją jego wielkość. Po wyczynie,
jaki jej przed chwilą zademonstrował, była pewna, że stoi tam jakiś olbrzym.
Zwierzę było średniego wzrostu, dziewczyna nie potrafiła określić rasy. Musiała
to być jakaś specjalna krzyżówka. Konik miał jednak silne nogi, wyglądał bardzo
niepozornie, ale zabójczyni znała się trochę na koniach. Od tego biła pewność
siebie, był zdolny do długich biegów i wyczerpujących wędrówek. Musiał być
bardzo szybki.
Teraz
zwierzę patrzyło gdzieś za nią. W jego oczach widać była zmartwienie i niepokój
pomieszany z irytacją. Adriana odwróciła się i stwierdziła, że koń wpatruje się
w nieprzytomnego zwiadowcę.
Jego
spojrzenie zdawało się mówić: ,,I co? Ostrzegałem Cię. Wiedziałem, że beze mnie
nie dasz sobie rady. Ale nie, ty zawsze jesteś mądrzejszy. Na przyszłość
słuchaj konia jak ci dobrze radzi!”.
Zabójczyni
jeszcze nigdy nie widziała zwierzęcia, które umiałoby wyrazić tyle słów tylko
spojrzeniem. W tej samej chwili zauważyła, że na siodle należącym do konia
widnieje znak liścia dębu. To był koń zwiadowcy. Jej zwiadowcy.
To
tłumaczyło, dlaczego był zaniepokojony stanem chłopaka. Martwił się o swojego
pana. To też wyjaśniało jego zachowanie na początku. Odwaga pomieszana z
głupotą. I do tego duża dawka sarkazmu i irytacji. Zupełnie jak jego właściciel.
Nie ma co, ta dwójka pasowała do siebie jak ulał.
–
Chcesz jechać ze swoim panem? – zapytała cicho. – Nie zaprzeczę, że
przydałbyś się.
Koń
spojrzał jeszcze raz na zwiadowcę i parsknął cicho. Adriana wzięła to za znak
zgody. Cazador był już osiodłany, więc nie pozostało jej nic innego, jak zająć
się koniem zwiadowcy.
– Tylko
mnie nie kopnij. Wtedy naprawdę się wkurzę i zrobię z ciebie końskie sushi –
mruknęła pod nosem, obchodząc konia i chwytając siodło. Zwierzę parsknęło
pogardliwie w odpowiedzi. Nawet nie zaszczyciło jej spojrzeniem. Bez żadnych
przeszkód założyła siodło. Potem chwyciła lejce i wyprowadziła konia z boksu.
Gdy chciała przywiązać je do barierki obok Cazadora i wylegującej się na sianie
obok nieprzytomnego zwiadowcy Sombry, zwierzę potrząsnęło gniewnie głową.
–
Nie to nie – stwierdziła z narastającą irytacją. Ten koń był prawie równie nie
do zniesienia jak jego właściciel. A jednak chciała zabrać ze sobą rumaka,
zamiast zostawić go w stajni. I nie chodziło tu o czysto praktyczne względy. To
zwierzę miało sobie... to coś. Zupełnie jak jego właściciel.
Natychmiast
odrzuciła tę myśl. Wzdychając ciężko skierowała się do stołu na końcu stajni,
gdzie leżał zeszyt z danymi koni. Jak widać biurokracja dotarła nawet tutaj.
Zerknęła na numer boksu, w którym stało interesujące ją aktualnie zwierzę i
przekartkowała zeszyt. Pismo w większości było niestaranne, jakby zapisujący
nie przykładał zbyt wielkiej wagi do tego, czy da się je rozszyfrować. Jednak w
kilku miejscach imiona koni zostały zapisane z większą starannością. Na
przykład rumak króla Ducana i księżniczki Cassandry, sir Davida i sir Horacego.
I zwiadowców. Czyli wszystkich ludzi, do których zapisujący to stajenny musiał
czuć szacunek. Jednak przy imionach koni zwiadowczych, oprócz liścia dębu nie
było danych właściciela.
Szkoda,
chciałaby poznać przynajmniej imię chłopaka, którego zabierała z zamku bez jego
zgody. Według prawa z pewnością byłoby to uznane za porwanie, ale ze strony
Adriany wyglądało to na ratowanie życia. Nie wiadomo, co zrobiliby zwiadowcy
Genoweńczycy, gdyby dostali go w swoje ręce.
Wreszcie
znalazła odpowiednią kartkę.
Blaze.
Z
jakiegoś niewiadomego powodu to imię pasowało do tego konia. Zamyślona rzuciła
z powrotem zeszyt na stół. Wyraz twarzy zmienił się w ciągu sekundy, gdy
usłyszała zbliżające się głosy dwóch Genoweńczyków. Obróciła się i stwierdziła,
że zwiadowcę i jej zwierzęta idealnie skrywa cień. Przylgnęła do ściany i
nastawiła uszu.
–
Michael zaraz dostanie białej gorączki, jeśli nie znajdziemy chłopaka. Nie wiem,
dlaczego mu tak bardzo na tym zależy. Mamy króla i księżniczkę, doradców i
zwiadowców. Wszystkich którzy mogliby rządzić krajem, a on się upiera na
znalezieniu chłopaka. Wiem, że jest zwiadowcą, ale jedna osoba nie stanowi
wielkiego zagrożenia...
–
Też tak myślę. Ale sądzę, że chodzi mu o coś więcej. W Celtii porwaliśmy
władców i przenieśliśmy się do Araluenu. W tym momencie według planów
powinniśmy być w drodze do Galii, gdzie mieliśmy dopaść króla. Ale rozkazy
niespodziewanie się zmieniły. Niby planem Michaela jest likwidacja wszystkich
władców i całej inteligencji na świecie, a później przejęcie władzy nad nim.
Ale myślę, że od początku chodziło o co innego.
–
Masz na myśli, że on czegoś szuka?
–
Tak, i znalazł to tu, w Araluenie. Ale mamy być posłuszni rozkazom.
–
Racja, nie zastanawiajmy się nad tym. W końcu zabijamy, a o to nam chodziło.
Jednak niepokoi mnie ta dziewczyna, którą widziano tam, gdzie chłopaka.
Myślisz, że...
–
Jest was w stanie zabić? O tak. Tego jestem pewna. –
powiedziała Adriana, wychodząc z cienia. Usłyszała już wystarczająco. Ten cały
Michael... To on był jej głównym wrogiem. Jego musiała się pozbyć. Ale to
potem.
–
Ty... –
syknął jeden z Genoweńczyków, wyciągając sztylet. Na kuszę było już za późno.
Dziewczyna
podbiegła do niego z nienawiścią w oczach. Aby go zdekoncentrować, wbiła mu
kolano w krocze. Szybko odchyliła się do tyłu, unikając ostrza starszego z
zabójców. Młodszy zwijał się na ziemi, jęcząc głośno. Nie ważne jakiej
narodowości, każdy mężczyzna reagował tak samo na podobny cios. Starszy wydał
bojowy okrzyk, rzucając się na dziewczynę. Ta przez kilka chwil blokowała
sztyletem jego ciosy, wczuwając się w rytm. W pewnym momencie zrobiła wypad do
przodu i cięła Genoweńczyka w szyję. Ten bulgocząc krwią wylewającą się z jego
ust, padł na ziemię.
Wycierając
zakrwawione ostrze o swój czarny płaszcz, zbliżyła się do na razie ocalałego
wroga. Ten wiedział już, że przed śmiercią nie ma ucieczki. Gdy Adriana
podniosła go za poły purpurowego płaszcza, wykrzywił twarz w ohydnym grymasie.
–
Jesteś dobra w swoim fachu, maledetto** – syknął. – Ale ta suka
Michaela jest jeszcze lepsza. Nie dasz jej rady, zgniecie cię jednym palcem.
Zarżnie jak...
Nie
zdążył dokończyć swojej tyrady. Padł na brudną ulicę bez jakichkolwiek oznak
życia. Na jego piersi zaczęła rosnąc w zastraszającym tempie czerwona plama
krwi.
–
Chyba czas się zbierać – zaśmiała się Adriana, zupełnie nieprzejęta groźbami
wroga. Nikt na świecie nie miał od niej lepszego szkolenia z bronią i w sztuce
zabijania. Tego była pewna. Jak każdy uległaby przewadze liczebnej wroga, ale
nikt nie miał szans pokonać jej w pojedynkę. Chyba, że zaszantażowałby ją.
Niestety, na świecie nie istniał już nikt, na kim by jej zależało, za kim by
tęskniła. Z wyjątkiem jej pupili, lecz one potrafiły uciekać i jeśli zabójczyni
wyda takie polecenie, nic ich nie zatrzyma.
Spokojnie
wróciła do stajni. Nie obyło się bez komplikacji, ale w końcu udało się jej
usadzić nieprzytomnego zwiadowcę na siodle Blaze'a. Swoją drogą dziwne było to,
że tak długo się nie budził.
Dziewczyna
zdumiona tym faktem, dokładnie przyjrzała się jego twarzy. Chwilę późnej
parsknęła stłumionym śmiechem. Zwiadowca spał! Tak mocno, że nawet walka, która
rozegrała się kilka metrów dalej go nie obudziła.
Spojrzała
smutno na chłopaka. Musiał być bardzo zmęczony. Zwiadowcy to ludzie znani z
tego, że potrafił ich obudzić nawet najmniejszy hałas. Najwyraźniej młody
arystokrata był tak wyczerpany wydarzeniami ostatnich dni, że zmęczenie wzięło
górę nad pięcioletnim szkoleniem.
–
Ruszamy – powiedziała cicho, wsiadając na Cazadora. Na jej komendę Tristan
wzbił się w powietrze obserwując okolicę, a konie ruszyły z miejsca. Blaze
szedł niechętnie, ale pewnie zdawał sobie sprawę, że najlepiej dla jego pana
będzie, jeśli pojedzie z dziewczyną. To, że nie przypadła ona do gustu
zwiadowczemu rumakowi to już zupełnie inna sprawa.
Sombra
niczym cień podążała za nimi. Z zamku wyjechali bez problemu, tajnym przejściem
znanym tylko asasynom, którym Adriana weszła na zamek.
Za
nimi Genoweńczycy wciąż przeszukiwali twierdzę w poszukiwaniu chłopaka, nie
zdając sobie sprawy, że ich cel odjeżdża wraz z ich największym wrogiem, w
kierunku znanym tylko dziewczynie.
*********************************************************************************
Wstawiam rozdział u koleżanki. Więc mam nadzieję że się spodoba, Nie wiem kiedy następny. Życzę miłego czytania :)