Lista utworów

30 czerwca 2016

Rozdział XXX

Genowesa, Toscano

Sztylet przeleciał przez salę, wbijając się głęboko w drewnianą ścianę. Wszyscy zabójcy roztropnie próbowali sobie znaleźć miejsce w cieniu, jak najdalej od wściekłego Leonarda, który trzymał w ręku kolejny nóż. Ten jednak nie poszybował w powietrzu, tylko utkwił w blacie stołu. Genoweńczycy odetchnęli. Byli raczej przyzwyczajeni do Michaela, który, choć potrafił się rozzłościć, zwykle panował nad sobą.
– Siedzicie tu już kilka tygodni i nie umiecie wyciągnąć paru informacji z tych parszywych kundli?! – wydarł się niedawno mianowany dowódca, przewracając stający na stole kufel z piwem. Dario, zastępca przywódcy, spojrzał na niego ze złością, gdy alkohol oblał mu spodnie. Poderwał się z miejsca, uderzając pięścią w blat. Pozostali zabójcy przezornie cofnęli się jeszcze bardziej. Nie byli strachliwi, ale nie należeli do bohaterów, którzy poświęciliby swoje życie, aby uspokoić wściekłego dowódcę.
– Sam spróbuj, a potem nas oczerniaj! Milczą jak zaklęci, rzucają tylko kpiące spojrzenia i uwagi. Jednego prawie za nie zabiłem – odpowiedział wzburzony Dario, patrząc w ciemne oczy Leonarda. Dowódca opadł na krzesło, odchylając się do tyłu. Spojrzał na zastępcę szyderczo.
– Zaraz przesłucham, możesz być spokojny. A jak wszystkiego nie wyśpiewają, to po co porywaliśmy też kobiety? Męski upór słabnie, gdy dama znajduje się w opresji…

***
Król Duncan uniósł głowę, gdy drzwi do izby otworzyły się z hukiem. Do pomieszczenia weszło dwóch Genoweńczyków, nie zaszczycając ich nawet spojrzeniem. Władca zagryzł wargi, gdy chwycili Alberta, sędziwego już zwiadowcę z lenna Cordom. Wywlekli mężczyznę z sali, nawet nie stawiał oporu. Paru jego towarzyszy próbowało podnieść się miejsca i zaprotestować, ale siły im na to nie pozwoliły.
Wszyscy jeńcy dostawali skromną porcję jedzenia rankiem, a także kubełek brudnej wody. Panujące w izbie zimno dodatkowo dobijało więźniów. W niektóre rany, odniesione podczas próby walki, wdało się ropne zakażenie – śmierdziało okropnie i powodowało wielki ból. Jeśli przeżyją, paru z nich czeka amputacja kończyn. Duncan szczęśliwie nie należał do tej grupy, choć wiele by dał, aby móc przejąć część ich ran. Martwił się jednak o córkę – wszystkie kobiety przeniesiono do oddzielnej sali. Miał nadzieję, że im się lepiej powodzi. I że Genoweńczycy to jednak w pewnym stopniu gentelmani, którzy nie zhańbią kobiet.
Jednak nie tylko Araluen znalazł się w trudnej sytuacji. Obok Duncana siedzieli związani władycy Gallii, Sonderlandu i Teutonii wraz z doradcami. Oni także dali się zaskoczyć, choć, w przeciwieństwie do zwiadowców, ich świta nie ucierpiała. To członkowie Korpusu byli zabierani na liczne przesłuchania, lecz żaden z nich nie wiedział, o co chodzi. Pytano ich o jakieś słowa, sylaby, o których nie mieli pojęcia.
– Poczekajcie tylko, cholerni zabójcy, aż się uwolnię i chwycę miecz. Wtedy pokażę wam, jak walczą mieszkańcy Środka - złorzeczył Cedric, młody król Teutonii. Nie miał więcej niż dwadzieścia pięć lat, lecz był wyśmienitym wojownikiem. Przynajmniej tak twierdził sir Dawid. Władca zachował jak dotąd najwięcej energii i to on miotał przekleństwami w zabójców, gdy tylko przekroczyli próg. Dzięki temu zarobił sporą śliwę pod okiem i rozciętą wargę. Mogło być gorzej, lecz wtrącił się Syrial, sędziwy król Galii, który uświadomił Genoweńczykowi konsekwencje zatłuczenia władcy na śmierć. Oprócz nich znajdował się tu Eryk, pan odciętej od świata wielkiej wyspy. Spokojny, rzadko się odzywał, ale jego uwagi były niezwykle trafne.
Podobno schwytano też Matildę, córkę króla Iberionu, Dariusa IV. Duncanowi obiło się o uszy, że mężczyzna został zamordowany, co potwierdzili rycerze z orszaku księżniczki, których z nimi zamknięto. Matilda była jedyną pretendentką do tronu i niedługo miała przejąć władzę. Genoweńczycy przerwali koronację, jednak to nic nie znaczyło. Kraj uważał ją za swoją władczynię i kochał. Nikt nie przejmie władzy, póki nie wróci ich nowa królowa.
Przed oczami Duncana przemknął też warczący na wszystkich i rzucający się Angus, przywódca większości klanów Picty. Były wróg Araluenu był tak wybuchowy, że zdecydowano się go zamknąć w najgłębszych lochach razem z jego ludźmi. Czasem mu się wydawało, że słyszy okrzyki i przekleństwa Szkotów, którym chłód podziemi nie przeszkadzał w bójkach między sobą. Traktowali to raczej jako urozmaicenie czasu.
Pozostawało pytanie: po co ich porwano? Na początku każdy z władców zakładał, że dla okupu. Jednak nadzieje rozwiały się po spędzeniu tygodnia w zamknięciu. Prawdopodobnie Genoweńczycy planowali coś większego i nie chcieli, żeby jakikolwiek król im przeszkodził. Bez władcy i jego rozkazów armia nie ruszy. Lecz porwanie zwiadowców miało inny cel. Korpus strzegł jakiejś tajemnicy, każdy członek kawałka, którą zabójcy chcieli poznać. Lub ktoś, kto ich wynajął. Dlatego byli przesłuchiwani. Problem polegał na tym, że najwyraźniej nie mieli pojęcia, jakiej wiedzy strzegą.
– Czy my tu będziemy ciągle siedzieć, czy wykorzystamy zebranie najmądrzejszych i najbardziej wpływowych ludzi i zrobimy coś z sytuacją, w której się znaleźliśmy? – cichy głos sir Dawida wyrwał jeńców z zamyślania. Rycerz właśnie się obudził. Musiał odpoczywać po ciężkich ranach, jakie poniósł, broniąc króla. Cudem nie wdało się zakażenie, a skóra powoli się zrastała,. Nie byłby jednak w stanie chwycić za miecz. Martwił się o rodzinę. Jego małżonka pewnie bezpiecznie siedziała w ich dworku lub zajął się nią baron Arald. Gorzej było z Gilanem. Niby był jego synem, ale nie wiedział, co ten chłopak może zrobić.
– Popieram, Halt pewnie już tu jedzie, a my nie mamy żadnego planu.
Głowa Willa wychyliła się spod płaszcza, chłopak starał się stworzyć wokół siebie choć odrobinę ciepła. Wyglądał okropnie, blady, z worami pod oczami i z potłuczonymi żebrami. Z resztą wszyscy zwiadowcy wyglądali nieciekawie. Najgorzej było z Crowley’em, dowódcą Korpusu, którego prawie zabito podczas przesłuchań. Rudy mężczyzna miał niewyparzony język i najwyraźniej nie mógł się powstrzymać od kilku nieodpowiednich uwag. Zajmował się nim Liam, próbując dokonać cudu pomimo związanych rąk.
– Ale musimy pamiętać też o kobietach. Jeśli będziemy się stawiać i próbować walczyć, mogą zrobić im krzywdę. Trzeba ich wtajemniczyć w nasz niewymyślony jeszcze plan, aby przygotowały jakąś obronę. Prawda, Horace? – zapytał przyjaciela młody zwiadowca, próbując wciągnąć go w rozmowę. Rozległ się głośny jęk, przepełniony bólem i rozpaczą. Jęk człowieka konającego.
– Nie mam pojęcia, Willu, ale nie mogę się teraz skupić. Jakbyś nie zauważył, właśnie umieram z głodu. Ile to czasu minęło, odkąd miałem w ustach pyszne, pieczone prosię? Ociekające tłuszczykiem, pięknie pachnące. A do tego ziemniaczki i kielich galijskiego wina…
– Nie wspominaj, młodzieńcze, o tym wybornym napoju, jeśli łaska. Wciąż próbuję zapomnieć o jego smaku na języku. Większego cuda nasze winnice nie wyhodowały – wtrącił z rozmarzeniem Syrial. Duncan spojrzał kątem oka na swojego przyjaciela. Dawid ewidentnie się załamał.
– Trzeba zdobyć broń – mruknął Eryk, wracając do wcześniejszego tematu. Słowa wywołały entuzjastyczną reakcję u króla Teutonii.
– Wymyśliłem już ponad sto sposobów zamordowania Dario. Jeśli któryś z panów jest chętny, to proszę się ustawić w kolejce. A tak na poważnie… – spojrzał ponuro na towarzyszy. – To nie mam pojęcia, jak zdobyć choć kawałek stali. Trzeba by było zaatakować zabójców, którzy przynoszą nam jedzenie, ale to nie ma sensu. Gdy jeden rozdaje nam chleb, drugi stoi w drzwiach. Nie zdążymy obezwładnić obu na raz. Ten w drzwiach ogłosi alarm.
– Lyon uciekł. Istnieje możliwość, że wróci tu z wojskiem… - zaczął niemrawo Syrial, jednak w jego głosie nie było słychać nadziei.
– Mówisz o niezwykłym tchórzu, nie zapominaj o tym, wasza wysokość – przerwał mu sir Dawid. Każdy wiedział, że władca Celtii odwagą nie grzeszy. Z drugiej strony, jako jedynemu udało mu się uciec. Posiadał niezwykłą umiejętność wyplątywania się z nieciekawych sytuacji. Choć pewnie wolność zawdzięczał głównie podejrzanemu doradcy, który zniknął wraz z nim.
– Jego wojska nie zdołają się przeprawić. Mają doświadczenie w walce na lądzie, ale Celtia posiada tylko parę statków. Zbudowanie floty zajmie im ponad rok. A obawiam się, że Genoweńczycy nie będą chcieli czekać – szepnął Liam, dołączając do rozmowy. Stan Crowleya ustabilizował się i teraz mógł zająć się planowaniem ucieczki.
– Skandianie mają okręty. Jestem pewien, że Erak pospieszy nam z pomocą – powiedział Will, uśmiechając się lekko na wspomnienie przyjaciela. Szkoda, że Genoweńczycy nie próbowali porwać jego. Połowa by nie żyła, a druga odwiedzała lochy.
– I znajdują się setki mil stąd, nie wiedząc, co się dzieje – wyjęczał cicho Horace, wciąż użalając się nad swoim żołądkiem.
– Podsumowując, musimy sami się wydostać. I ostrzec nasze panie – przerwał Willowi Eryk, bo chłopak już chciał odpyskować młodemu rycerzowi. – Jeden z nas będzie udawał, że zdradził i chce współpracować. Zdobędzie zaufanie Dario, nie ważne, jakim sposobem, a potem, gdy znajdą się sami, wbije mu nóż w serce. Następnie uwolni Szkotów z lochów. Wszyscy wiemy, że narobią niezłego rabanu. A wtedy my po cichu uciekniemy.
– To nie jest honorowe – Horace podniósł się momentalnie, słysząc plan, który nie zgadzał się z jego sumieniem i zasadami. Zwiadowcy i sir Dawid pokiwali głowami. Po chwili przytaknął też Syrial. Zaskoczony Will wpatrywał się wyczekująco w Duncana, ale król zachował ponury wyraz twarzy.
– Wasza wysokość chyba nie chce się zgodzić?
– A chcesz stąd wyjść, dziecko? Rozumiem, że to może być dla ciebie obraz jak z koszmaru, ale czasem trzeba…
– Cedricu, mówisz do jednego z moich najlepszych zwiadowców, a nie do dziecka. Wybacz, nie przedstawiłem was wcześniej – przerwał królowi Teutonii Duncan. – To jest Will Treaty, a ten młody rycerz to Horace Altman, narzeczony mojej córki. Obaj, wraz z nieobecnym tu Haltem, o którym z pewnością słyszeliście, nie raz ratowali nasze królestwo. I z pewnością przywykli już do krwawych obrazów. Więc traktuj ich jak prawie równych sobie, Cedricu.
– Niemożliwe! – młody władca pochylił się w stronę Willa, przyglądając mu się uważnie. – To dziecko ma być…
– Nazywam się Will Treaty, jestem zwiadowcą i mam dziewiętnaście lat. Nie wiem jak u was, wasza wysokość, ale w naszym kraju jestem już dorosły – przedstawił się zwiadowca, uśmiechając się sztucznie. Wyciągnąłby rękę, ale wszyscy byli związani, więc przyjazne spojrzenie brązowych oczu musiało wystarczyć.
– Nazywam się Cedric Ulbricht, jestem królem Teutonii i mam dwadzieścia pięć lat, a tron sprzątnąłem sprzed nosa starszemu bratu. Miło cię poznać, wybacz mi moje karygodne zachowanie.
Duncan przewrócił oczami, słysząc kpiący ton. Jeśli chodziłoby o kogoś innego, kazałby mu przepraszać. Ale znał młodego władcę i nawet go lubił, nic nie poradzi na to, że ma taki styl bycia. Will chyba to zrozumiał, bo odpuścił.
– A wracając do mojego planu… - rozpoczął Eryk, którego zaczynała już boleć głowa. Dlaczego musiał marnować czas na takie sprzeczki? Rozumiał, Cedric był jeszcze młody, ale jako głowa państwa powinien się zachowywać. A Duncan i Syrial mogliby go upomnieć. Kiedyś doskonale dogadywał się z Dariusem, królem Iberionu. Szkoda, że starszy mężczyzna zginął. O zabójstwo oskarżono jego doradcę. Król Sonderlandu nigdy nie rozumiał potrzeby trzymania blisko siebie mądrych ludzi. Ludzie mądrzy, to naturalne, dążyli do jak największej władzy. To było niebezpieczne. Inni tego nie widzieli. Duncan utrzymywał Radę, złożoną z sześciu mędrców. A Lyon tak ufał swojemu doradcy, Raeganowi. Idiotyczne, tym bardziej, że ten człowiek był podejrzany o uprawianie sztuk magicznych.
– Był bardzo dobry, szkoda tylko, że Dario już tu nie dowodzi. W końcu był tylko zastępcą.
Drzwi otworzyły się z hukiem, a do sali wszedł Leonardo. Rozejrzał się z pogardą, podchodząc w końcu do rozmawiającej grupki. Kpiące spojrzenia zatrzymało się na królu Teutonii, który w odpowiedzi splunął na podłogę. Zabójca uniósł brwi, widząc takie zachowanie.
– To ty się tak odgrażałeś? Ciekawe co zrobisz teraz, wasza wysokość.
– Skąd wiesz…?
– Mamy tu doskonały podsłuch. Żadne słowo nie umknie naszej uwadze. A teraz…
Podniósł się i machnął ręką na czekających w drzwiach towarzyszy. Ci rozstąpili się, robiąc przejście kolejnej parze. Zabójcy weszli do izby, ciągnąc za sobą nieruchome ciało Alberta. Rzucili starszego zwiadowcę na kamienną posadzkę i wyszli bez słowa. Do towarzysza podczołgał się Tirel, przykładając mu ucho do klatki piersiowej. Oczy zwiadowcy rozszerzyły się w szoku.
– Nie żyje… - wyszeptał przerażony. Dotąd z przesłuchań wracali pobici, czasem nieprzytomni. Ale nigdy nie martwi. Spojrzał wściekły na Leonarda, który odpowiedział mu szerokim uśmiechem.
– Wasze wysokości, doradcy, zwiadowcy, dotąd traktowano was łagodnie, ale, na wasze nieszczęście, wróciłem i przejmuję dowodzenie. Wyśpiewacie mi wszystko, co chcę wiedzieć, albo skończycie jak ten staruch. I radzę nie planować ucieczki, bo zapomnę, że władców miałem nie zabijać.

***

Tydzień później…


Właśnie kończył obiad, gdy poczuł w swoim umyśle niechcianego gościa. Najpierw myślał, że to Lilith, ale czarownica nie opanowała trudnej sztuki telepatii. Z resztą nie odzywała się od dłuższego czasu, gdy opuściła ich obóz w Araluenie, aby złapać zwiadowcę. Zabójca z pewnością za nią nie tęsknił.
Leonardo… Mam wieści…
Głos Lysetty w jego głowie spowodował ból, a irytacja wzrosła jeszcze bardziej. Chciał chwilę odpocząć od tych wszystkich przygłupów i upartych zwiadowców. Oczywiście, po zabójstwie tego starucha nikt z nich nie pisnął słówka. Najchętniej wybijałby ich po kolei, ale Marcus oczekiwał wskazówek, które naprowadziłyby go na miejsce ukrycia miecza. A jeśli ludzie posiadający te wskazówki będą martwi, mag raczej się nie ucieszy.
Mów, wiedźmo.
On nie posiadał żadnej mocy, ale dzięki energii kobiety mogli się od czasu do czasu porozumieć telepatycznie. Kosztowało ją to wiele wysiłku, więc jeśli to robiła, to stało się coś ważnego.
Zwiadowca, ten, którego miałam zabić. Wymknął mi się. Lysander zaryzykował i teleportował go. Jeśli przeżył ingerencję obcej magii, to może być gdzieś w twoich okolicach i chcieć uwolnić przyjaciół. A oni nie mogą wyjść na wolność. Ani królowie, ani zwiadowcy. Poradzimy sobie bez nich, jeśli będzie trzeba.
W porządku, zabiję ich. I tak miałem ochotę to zrobić.
Leo…
Uważaj, wiedźmo!
Valdez, będą walczyć, a my nie chcemy tracić ludzi. Zabij najpierw kobiety i przynieś im ze dwa ciała. Będą w szoku, wtedy ich wymordujesz.
Wiem, co robić.
Och, żałuję, że nie mogę ci towarzyszyć. Jak już zabijesz kobiety, to kto będzie następny?
Pieprzony król Teutonii. Irytuje mnie. A potem pewien młody zwiadowca, co nie raz ratował Araluen.

***

Lady Pauline martwiła się o męża. Każdy powiedziałby, że niepotrzebnie, w końcu to wielki Halt, ale ona wiedziała swoje. I nigdy nie wyjawiłaby powodu swoich obaw. Z zabójcami i ukrywaniem się zwiadowca sobie doskonale poradzi, był wręcz do tego stworzony. Wiedziała, że wyruszy z Araluenu, aby ich uratować. I to ją najbardziej martwiło. Jego choroba morska. Będzie osłabiony przez tydzień po tej podróży, a wtedy mogą do dopaść. Wolałaby spędzić resztę życia w niewoli, niż narażać Halta.
– Coś się stało.
Słowa Lacie zwróciły uwagę na zamieszanie, jakie wybuchło na zewnątrz. Pokrzykiwanie zabójców, wydawane cicho rozkazy. Genoweńczyk, który pilnował je w komnacie, zawahał się, ale po chwili zniknął za drzwiami.
Gdy dotarli do Genowesy, rozdzielono mężczyzn i kobiety. Pauline nie wiedziała, gdzie ich zamknięto, ale one zostały przetransportowane do twierdzy i zamknięte w wielkiej komnacie, z której najpierw wyniesiono większość mebli. Nie były źle traktowane, zwykle je ignorowano, a posiłki przynoszono dwa razy dziennie. Żadna nie była ranna, może w wyjątkiem Artes.
Kobieta szybko znalazła wspólny język z księżniczką Cassandrą, choć Pauline miała wrażenie, że traktowała młodszą dziewczynę trochę pobłażliwie. Córka Duncana zdawała się tym nie przejmować, dobrze jej się z nią rozmawiało, dlatego nie zamierzała rezygnować z powodu zachowania rozmówczyni, które doskonale rozumiała. Mogła poruszać tematy, które ją interesowały, a przy dworze musiała o nich zapomnieć. Polowania, walka, strategia. Artes była jednym z generałów wojska Teutonii, miała pod swoimi rozkazami tysiące żołnierzy i nie raz sprawdziła się w boju. Tak wysokie stanowisko piastowane przez kobietę było czymś niezwykłym, ale dobrze znała króla, więc nikt się nie buntował.
Jednak to były jedyne plusy tej sytuacji. Większość kobiet nie zabierała głosu, pogrążona we własnych rozmyślaniach. Pauline to bardzo irytowało, wyraźnie czekały, aż uratują je mężczyźni. Jakby same nie mogły użyć mózgu i wymyślić planu. Ale co się dziwić, w większości były to dworki, które miały po prostu dobrze wyglądać.
– Wyciągają broń – ponury głos Alyss sprawił, że wszyscy podnieśli się na równe nogi. Młoda kurierka stała przy oknie, wpatrując się w dziedziniec. Zebrała się tam grupka Genoweńczyków, jeden wydał rozkaz, jego podwładni roześmiali się głośno i wyciągnęli ostre sztylety. Blondynka odskoczyła przestraszona od okna, gdy jeden z mężczyzn spojrzał jej w oczy, uniósł ostrze i oblizał usta. Jasny przekaz.
– Nie jesteśmy im już potrzebne – mruknęła Artes, zajmując miejsce kurierki i mierząc zabójców chłodnym spojrzeniem. – Zabiją nas, ale najpierw zgwałcą.
Lacie skrzywiła się, słysząc taki prosty dobór słów. Była narzeczoną Cedrica, króla Teutonii, a Artes nie odstępowała jej na krok. Nie przeszkadzało jej to, lubiła jej towarzystwo, lecz czasem słowa, które opuszczały jej usta, przerażały swoją bezpośredniością. Lacie niedawno wkroczyła w wiek dorosły, a już została zaręczona z Cedricem. Nie miała źle, mogła trafić na jakiegoś starucha, w dodatku brzydkiego i bez serca. Cedric był dla niej miły, uczył ją zachowania się w towarzystwie szlachty, która czekała na każde jej potknięcie. Ale był w kimś zakochany. Wiedziała to, ale nie miała pojęcia, kto to może być.
– Ruszcie się z tych ław, trzeba zastawić drzwi! – syknęła Matilda, królowa Iberionu, otrzepując suknię. Żadna z dworek się nie poruszyła, były zbyt przerażone. Królowa sama podeszła do pierwszej ławy, na której siedziały dwie młode dziewczyny. Nie bawiąc się w uprzejmości, zrzuciła je i chwyciła mebel. Z drugiej strony złapała Cassandra, przysuwając go do drzwi. Pozostałe kobiety poszły w ich ślady.
– To ich nie zatrzyma – zawyrokowała Artes, przyglądając się sceptycznie barykadzie. Chwyciła Lacie za ramię i przesunęła za siebie. Ta dziewczyna uwielbiała wpadać tarapaty, a ona zawsze ją z nich wyciągała. Teraz też to zrobi. Ostatni raz.
– A masz jakiś lepszy pomysł? – warknęła Cassandra, przyglądając się, jak kobieta podchodzi do barykady i odłamuje jedną z nóg, która podtrzymywała ławę. Konstrukcja zachwiała się niebezpiecznie. – Co robisz?!
– Stańcie za mną – rozkazała Artes, przyglądając się ostremu zakończeniu drewna. Nada się idealnie. – Pierwszy zwykle wchodzi dowódca. Zabiję go i zabiorę broń. To ich zdezorientuje. Ilu ich tu idzie?
– Sześciu – odpowiedziała Alyss, spoglądając na mężczyzn, którzy właśnie znikali z dziedzińca. Na schodach rozległy się kroki.
– Jestem w stanie zabić jeszcze trzech. Dwójką musicie się same zająć. To nie powinno być trudne. Będą chcieli wyważyć drzwi, jak wbiegną, to potkną się o ławy. Będziecie miały szansę.
– Załatwię jednego – zadeklarowała Cassandra, odwiązując wstęgę, która spinała jej suknię. Po chwili z tryumfem na twarzy wyjęła z niej procę. – Nie będzie wiedział, skąd nadleciała śmierć.
Alyss rozejrzała się po pozostałych kobietach. Wszystkie wpatrywały się w podłogę bądź sufit. Nawet królowa Matilda nie zabrała głosu. Nie umiała zabijać. Kurierka spojrzała na Lady Pauline. Starsza kobieta kiwnęła głową.
– Bierzemy jednego na siebie. Coś się wymyśli.
– Cudownie – podsumowała pani generał. – Zabierzemy trupom broń i wybiegniemy na dziedziniec. Starajcie się to zrobić jak najszybciej, dopóki nie zbiegną się zabójcy. Pójdę pierwsza. Zajmę ich jak długo się da, a wy uciekniecie. Jeśli będą wam kazać się zatrzymać, bo inaczej was zastrzelą, biegnijcie dalej. Staranujcie ich. Część z was zginie, lecz jeśli pozwolicie się złapać, zginiecie wszystkie. Uciekajcie do najbliższego miasta, najlepiej parami albo trójkami. Alessandria powinna być dzień drogi stąd, na zachód.  Nie ufajcie nikomu.
– A ty? – Lacie zadała pytanie, które niepokoiło większość jej towarzyszek.
– Pójdę uwolnić Ced… Króla. Uciekaj z Cassandrą, potrafi o ciebie zadbać – mruknęła Artes, odwracając wzrok. Nikt nie zwrócił uwagi na zająknięcie.
– A tak naprawdę?
W komnacie zapanowała cisza. Kroki Genoweńczyków były coraz bliżej. Żadna z nich się nie poruszyła.
– Wybiegnę na dziedziniec, zabiję z pięciu. Potem dosięgną mnie dwie strzały. Zatrzyma je zbroja. Ale trzecia już nie chybi. Zdołam zabić jeszcze trzech, zanim padnę. Tak mniej więcej. Przygotujcie się.
Klamka się poruszyła, lecz barykada spełniła swoje zadanie. Głośne przekleństwo i kolejne uderzenie drzwi. Ławki zachybotały się, jeszcze jedno uderzenie i konstrukcja runęła. Artes uniosła ostry kawałek drewna, który od biedy mógł służyć jako sztylet. Rzucony z odpowiednią silą przebije serce dowódcy Genoweńczyków, a jego kompani będą przez chwilę zbyt zdziwieni, aby reagować.
Drzwi jeszcze się otwierały, gdy cisnęła prowizoryczną bronią. Genoweńczyk nie mógł mieć czasu, aby się uchylić. Zobaczyła dwie sylwetki, a chwilę później stojący na przedzie mężczyzna, zasłonił się swoim towarzyszem. Drewno wbiło się w serce zdziwionego zabójcy, który upadł pod nogi swojego dowódcy. Jeśli ktokolwiek był tu zdziwiony, to byli to więźniowie. Artes zamarła, zszokowana natychmiastową reakcją przeciwnika.
Ta chwila wystarczyła, aby do komnaty wpadło dwóch Genoweńczyków. Potknęli się o leżące na ziemi połamane ławy i upadli na ziemię. Zgodnie z planem. Jednak żadna kobieta nie odważyła się zrobić kroku w ich stronę. Sztylet, błyszczący w ręku Leonarda Valdeza, skutecznie je odstraszał.
Mężczyzna skierował się w stronę Cassandry, która już kręciła procą w powietrzu. Wiedziała, że nie zdąży. Na zewnątrz nie byłoby problemu, tutaj jednak potrzebowała dużo czasu, aby wymierzyć i nie trafić w towarzyszki. Zbyt dużo czasu. Genoweńczyk rzucił się w jej kierunku, wyciągając przed siebie sztylet. Na szczęście po drodze zderzyła się z nim Artes, która wykorzystując impet, jaki dawała jej czarna zbroja, przewróciła go na ziemię. Chwilę później Leonardo oberwał w brzuch pięścią. W metalowej rękawicy. Cholerny Dario, że też chciał być gentelmanem i nie rozbierać kobiety. Teraz to nie on obrywa główne przez kilkunastokilogramową zbroję.
Chwycił kobietę za blond włosy, zanim zdołała wybić mu sztylet z ręki. Odciągnął jej głowę do tyłu i zamachnął się ostrzem. Zdążyła się uchylić w ostatniej chwili i nie trafił w szyję, tylko przejechał jej płytko nożem po twarzy. Jednak to wystarczyło, aby krew zalała jej oczy, a w głowie zaczęło się kręcić. Zrzucił ją z siebie, wstał i przyparł nogą do ziemi. W tym czasie jego towarzysze dotarli do księżniczki Cassandry i odebrali jej broń. Pozostałe kobiety siedziały cicho. Podczas ich małej szamotaniny jedna z dworek spanikowała i rzuciła się do drzwi. Leżała martwa w kałuży krwi.
– Więc to ty jesteś jednym z generałów słynnych teutońskich rycerzy. Dość żałośnie wyglądasz – spojrzał na nią z góry. Artes splunęła krwią na podłogę. Zaśmiał się, już widział dzisiaj takie zachowanie. – Taka podobna do swojego króla. I pewnie oddana aż do śmierci.
– A żebyś wiedział, kundlu.
Zmrużył wściekły oczy i podniósł do góry sztylet. I tak mieli je wszystkie zabić. Zanim zdążył zadać cios, po prawej stronie się zakotłowało. Po chwili przy Artes klęczała młoda dziewczyna, zasłaniając ją własnym ciałem.
– Niech zgadnę, najpierw muszę zabić ciebie?
Szatynka wyprostowała się dumnie, a w jej oczach zalśnił upór.
– Jestem Matilda Anastasia Firris, pierwsza tego imienia, z rodu Levenderów, córka Dariusa IV, zmarłego władcy Iberionu, królowa Iberionu i zależnych mu kolonii. Żądam odpowiedniego potraktowania jeńców, zgodnego z prawem humanitarnym.
– Humanitarnie, moje droga, to ja cię zabiję. Czyli szybko. Nas prawa nie obowiązują, a twoje tytuły nie obchodzą.
Matilda przerażona patrzyła, jak sztylet zbliża się do jej serca. Przynajmniej spotka ojca i dowie się, kto stał za jego morderstwem. Nie chciała uwierzyć, że Jin byłby do tego zdolny. Manipulować i wykorzystywać – owszem, to do niego pasowało. Ale zamordować z zimną krwią człowieka, który dał mu tyle i mu ufał?
– Mamy kłopoty!
Do komnaty wpadł kolejny Genoweńczyk, zatrzymując się w progu, zdziwiony widokiem, jaki zastał. Sztylet zamarł w powietrzu kilka centymetrów od jej ciała. W pomieszczeniu robiło się coraz zimniej.
– Co znowu? – spytał zirytowany Leonardo, odwracając się od przybysza. Ten otworzył usta, chcąc wyjaśnić sytuację. Zamiast słów wypłynęła z nich krew, gdy został od tyłu przebity mieczem. Upadł na podłogę, gdzie konał jeszcze pół minuty. Wszyscy obserwowali to, nie mogąc oderwać wzroku. W końcu Leonardo uniósł głowę, wpatrując się w mężczyznę, który wycierał swój miecz o ubrania trupa. Niezwykłego koloru włosy związane wstążką zwisały mu przez ramię.
– Zastałem dowódcę tej hołoty?
Matilda opadła na kolana, gdy napotkała zdumione spojrzenie fiołkowych oczu, które kiedyś tak ukochała. 


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jako, że w rozdziale pojawiło się sporo osób i imion, a nie mam na razie czasu, aby przygotować nowym bohaterom odpowiednią zakładkę, zamieszczam tutaj spis nowych postaci:

Dario – zastępca Leonardo
Syrial – król Galli
Duncan – król Araluenu
Eryk – król Sonderlandu
Cedric – król Teutonii
Angus – władca Picty
Lyon – król Celtii
Raegan – doradca Lyona
Dawid – ojciec Gilana, Mistrz Szkoły Rycerskiej, Dowódca Wojsk
Liam – zwiadowca
Matilda – królowa Iberionu
Lady Pauline – kurierka, żona Halta
Alyss – kurierka, ukochana Willa
Cassandra – księżniczka Araluenu, narzeczona Horace’a
Lacie – narzeczona Cedrica
Artes – generał Cedrica

Mam mieszane uczucia względem tego rozdziału. Panowie wyszli tu dość ciapowato, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Po pierwszym fragmencie miała być opisana "przygoda' Halta z Lysettą, ale zbyt długo pisałabym ten rozdział. Może pojawi się w następnym rozdziale jako retrospekcja - zobaczymy. Ogólnie jestem zadowolona z długości i czasu, w jakim mi się to udało napisać.
Mam nadzieję, że się będzie podobało. Jeśli ktoś wie, jak odmieniać imię Horace, to będę wdzięczna za napisanie tego. Bo w internecie sugerują to spolszczyć, ale w książce pisano z apostrofem. Tylko, że ta druga opcja w niektórych przypadkach dziwnie wygląda. 
Pozdrawiam i dziękuję za wszystkie komentarze i odwiedizny,
Mentrix

09 czerwca 2016

Rozdział XXIX

Halt nasunął kaptur na głowę, chroniąc twarz przed deszczem. Na szczęście zdążył już dotrzeć do portu, a ulewa złapała go na miejscu. Teraz należało znaleźć tylko statek na kontynent, najlepiej do Galii, stamtąd przedostanie się do Toscano. A do tego nie była mu potrzebna słoneczna pogoda. Kapitanów statków spotykało się w tawernach, przy piwie ustalając ceny i targując się o każdy grosz. Jednak trzeba było mieć wrodzone umiejętności, aby wynegocjować jakąkolwiek zniżkę. Halt ze swoją kamienną twarzą i ironicznym spojrzeniem nadawał się do tego idealnie.
Skierował swoje kroki do starego, kamiennego budynku, mieszczącego się w wąskiej uliczce. Szyld tawerny nie przedstawiał już niczego, nazwa została starta przez słoną wodę, którą wiatr co chwila przynosił znad morza. Jednak wesołe okrzyki i pijackie śpiewy jasno wskazywały, co znajduje się za solidnymi drzwiami. Zwiadowca ominął wielką kałużę wody i mniejszą o podejrzanym pochodzeniu. Okolica nie była przyjemna, lecz miało to także swoje plusy. Strażnicy nie lubili zapuszczać się na służbie w takie miejsca, a tawerny były idealnym miejscem spotkania dla mniejszych i większych rzezimieszków.
Swojego czasu Halt odwiedzał często takie przybrzeżne karczmy, wyłapując złoczyńców. Jednakże po kilku latach stwierdził, iż nie ma to sensu, bowiem tych przybywało z każdą chwilą, lecz nie byli oni winni ciężkich przestępstw. Dużo lepiej było skupić się na mordercach i zdrajcach, pozostawiając kieszonkowców w rękach mieszkańców. Zwiadowca był kiedyś świadkiem, że mieszczanie potrafią wymierzyć sprawiedliwość lepiej niż niejeden sąd.
Pchnął drewniane drzwi, które ze skrzypieniem otworzyły się na oścież. Cofnął się o krok, gdy w jego twarz uderzyło duszne powietrze przesycone zapachem piwa, ryb i popiołu. Śmiechy i krzyki na chwilę zamilkły, gdy każdy wpatrywał się w nowego przybysza. Jednak po chwili marynarze wrócili do swoich kufli i owoców morza. Stracili całkowicie zainteresowanie nowym towarzyszem. Ktoś mógłby mieć uprzedzenia, więc Halt przedtem ukrył wszystko, co mogłoby wskazywać na to, iż należy do Korpusu Zwiadowców. Nawet srebrny liść, który zawsze lśnił w słońcu, teraz spoczywał spokojnie pod koszulą.
Podszedł do baru, krzywiąc się, gdy wdepnął w kałużę rozlanego alkoholu. Oparł się o blat, z niesmakiem przyglądając się brudnej powierzchni. W portach na wschodnim wybrzeżu nie dbano zbyt o czystość. Zastukał w stojącą obok misę, chcąc zwrócić uwagę gospodarza.
– Co podać? – mruknął przysadzisty mężczyzna, mierząc go uważnym spojrzeniem. Starał się zapamiętywać wszystkich ludzi, którzy przychodzili do tawerny. Za odpowiednie informacje można było dostać naprawdę dużo złota.
Mały kufel piwa – Halt odpowiedział mu zimnym spojrzeniem. Barman w końcu spuścił głowę i zajął się tym, co należało do jego obowiązków. Po chwili zwiadowca przedzierał się ze swoim zamówieniem przez salę, szukając odpowiedniego człowieka.
Jego uwagę od razu zwrócił wysoki i barczysty marynarz, siedzący z niższym mężczyzną w kącie pomieszczenia. Halt mógłby się założyć, że ten pierwszy ma w sobie śladowe ilości krwi Skandian. Jasne, wyblakłe od słońca włosy mówiły same za siebie. Przyglądał się, jak niski mężczyzna podaje rękę rozmówcy, a sakiewka z pieniędzmi zmienia właściciela. Mały kupiec minął go po chwili, kierując się w stronę drzwi.
– Można się dosiąść? – spytał uprzejmie Halt, jednak jego mina wskazywała na to, że nie przyjmie odmowy. Blondyn skinął tylko głową, podnosząc wielki dzban i dolewając sobie piwa. Podniósł kufel i skinął nim w stronę zwiadowcy, który za raz postąpił tak samo.
Za króla Duncana! Oby żył długo i królował nam mądrze – wzniósł toast marynarz. Halt wymamrotał coś pod nosem. Mieszkańcy zamku i lordowie na razie ukrywali porwanie króla i jego świty, lecz nie będą tego mogli robić w nieskończoność. Oficjalna wersja głosiła, że Duncan wybrał się z wizytą do Eraka, przywódcy Skandian, aby zacieśnić więzy, które łączyły dwa kraje. Problemy się zaczną, gdy do portów zawitają łodzie dawnych łupieżców, a ci nie będą wiedzieli o żadnej wizycie króla. Na razie minęło kilka tygodni od porwania, a czasu było coraz mniej. Halt miał mało czasu na uwolnienie jeńców.
Jaki masz do mnie interes? – spytał wprost marynarz. Prości ludzie nie bawili się w domysły i niedomówienia, ale mówili to, co ślina przyniosła im na język. Halt uwielbiał takie osoby. Zawiłe dworskie wypowiedzi, pełne zasadzek i ukrytych gróźb nie były jego działką. Pauline odnajdywała się w nich doskonale. Ból w sercu sprowadził z powrotem zwiadowcę na ziemię.
Jesteś kapitanem statku. Muszę dopłynąć do Galii i to jak najszybciej.
Dlaczego zakładasz, że mam statek? – spytał podejrzliwie mężczyzna, kładąc rękę na rękojeści noża przyczepionego do pasa.
Na koszuli masz wyszyty niebieski romb, symbol kapitana – blondyn spojrzał zaskoczony na Halta. To była prawda, ale znak był wręcz miniaturowej wielkości, więc jak on go zauważył?
Jestem zwiadowcą – wyjaśnił szeptem, rozglądając się bacznie dookoła. Czuł, że może zaufać temu człowiekowi. Pokazałby liść dębu na potwierdzenie swoich słów, ale nie chciał go wyciągać w otoczeniu różnych rzezimieszków.
– Doprawdy? – uniósł brwi, niedowierzając. Słyszał plotki, że wszyscy zwiadowcy zniknęli. Niektórzy twierdzili, że udali się razem z królem Duncanem do Skandii. Sam podchodził do tego z pewną rezerwą. Bo po co komu cały Korpus w jednym miejscu?
– Mogę pokazać ci odznakę, ale to na zewnątrz. Nie chciałbym wzbudzać zamieszania. Jaka decyzja, panie… - tu Halt znacząco zawiesił głos, domagając się jego danych. Marynarz zacisnął usta, w takich okolicznościach wolałby pozostać anonimowy. Lecz jeśli miałby otrzymać nagrodę od króla za pomoc jego zwiadowcy…
– Wilhelm Guderian. A pan, panie zwiadowco?
– Jestem Halt – podniósł się z krzesła i skierował w stronę wyjścia. Wiedział, że ma już załatwiony statek. Perspektywa wdzięczności króla była czymś, czego taki prosty człowiek jak Wilhelm nie mógł przepuścić. Tym bardziej, że zwiadowców nie tylko szanowano, ale także posądzano o sztuki magiczne. Wątpił, aby żeglarz w to wierzył, lecz respekt zawsze pozostawał.
Ze zmarszczonym czołem ominął bijących się na podłodze mężczyzn. Wokół awanturników zebrała się już mała grupka, która dopingowała swojego faworyta. Piwo lało się na podłogę ku przerażeniu właściciela tawerny, który był w tym biznesie od niedawna i jeszcze nie przywykł do gości o ognistym temperamencie.
Otworzył drzwi, z radością witając świeże, przesycone zapachem deszczu powietrze. Zarzucił płaszcz na głowę, choć ulewa przerodziła się w nieszkodliwą mżawkę. Wilhelm narzucił na ramiona ciężką pelerynę, krople ześlizgiwały się po ciemnym materiale, który chronił swojego właściciela już podczas niejednego sztormu.
– Wypływamy w przeciągu godziny. Jeśli się nie zjawisz, zostajesz. Czy to jasne? – spytał rzeczowo kapitan, ruszając pewnie po śliskich i chwiejnych deskach pomostu. Halt mruknął coś niewyraźnie pod nosem, przeklinając w duchu, gdy stopa poślizgnęła mu się na starym drewnie.
– Wszystko mam przy sobie. Konia zostawiłem w pobliskim gospodarstwie. Jestem gotowy do drogi.
Wcale nie był gotowy. Konia zapobiegawczo zostawił u znajomego farmera, który odpowiednio się nim zajmie. Jednak wcale nie był przygotowany na długą, morską podróż. Na statek, który walcząc z wysokimi falami, będzie bujał się na wszystkie strony. Na ból brzucha, ciągłe mdłości i głód, bo oprócz chleba i wody nie będzie w stanie wziąć niczego do ust. Nie, Halt, siejący postrach zwiadowca, nie był gotowy na to, aby zmierzyć się ze swoją chorobą morską w całej jej okazałości. Najchętniej oddaliłby się od portu jak najszybciej. Jedyne co go tu trzymało to wizja przyjaciół w niewoli u Genoweńczyków.
Przetrwa tę paskudną podróż, a potem pokaże zabójcom, że z Korpusem Zwiadowców nie należy zaczynać.
– Oto ona! Najszybsza łajba, jaką możesz znaleźć w tej okolicy! Moja cudowna i niezastąpiona Gobernante! Podziwiaj, zwiadowco, bo takiego okrętu długo na oczy nie ujrzysz – zachwalał Wilhelm, wskazując majestatyczny statek. Halta przeszedł dreszcz. Nie skupiał się ani na pięknych zdobieniach, ani na sylwetce syreny, która przyozdabiała dziób okrętu. Nazwa tej jednostki dźwięczała mu w uszach, miał wrażenie, że towarzyszy temu złośliwy chichot. Był pewien, że to przed tym statkiem przestrzegał go Lysander. Jednak… To były tylko bzdury, przecież czerwonowłosy mężczyzna nie mógł wiedzieć, co się stanie. Co prawda wspominał o duchach, ale było to jeszcze bardziej Haltowi odległe niż jasnowidzenie. Nie zamierzał przejmować się bełkotem szaleńca. Ten statek był najszybszą drogą do jego przyjaciół i nie zamierzał się powstrzymywać.
– Czy na czas rejsu przewidziano jakieś sztormy?
Tak na wszelki wypadek, spytać nie zaszkodzi.
– Raczej nie. Po takich ulewach jak ta, mamy przynajmniej dwa tygodnie słońca. A jeśli wiatr będzie nam sprzyjał, to już za tydzień dopłyniemy na kontynent. Nie musisz się obawiać, zwiadowco. O ile nim jesteś – mruknął, spoglądając na Halta z wyczekiwaniem. Starszy zwiadowca skrzywił się, ale wyciągnął odznakę. Srebrny liść zabłyszczał w słońcu, gdy podawał go Wilhelmowi. Naprawdę wolałby go nikomu nie pokazywać. Wtedy istniałoby mniejsze prawdopodobieństwo, że go zapamiętają, co znacząco zmniejszało ryzyko wykrycia.
Marynarz uniósł odznakę do góry, przyglądając jej się uważnie. Nigdy nie widział czegoś takiego, tylko nieliczni mieli okazję podziwiać kunszt, z jakim ją wykonano. Gdy po zakończeniu rejsu wróci do domu, opowie o tym spotkaniu swojemu synowi. Frank od zawsze pragnął zostać zwiadowcą, co było dość niespotykane. Dzieci naśmiewały się z niego, że chce być odludkiem. Jednak malec był bardzo rezolutny, wytknął im, że nawet niektórzy szlachcice przystępują do Korpusu. Na to jego towarzysze rozmowy nie mieli już odpowiedzi.
Halt nerwowo zaciskał i rozluźniał palce. Nigdy by się nie przyznał, ale czuł się nieswojo, gdy nie miał pod ręką srebrnego liścia. Jakby brakowało mu części siebie, która była powiązana z odznaką. Byli jednak zwiadowcy, którzy nie przywiązywali do niej zbytniej wagi. Choćby Gilan. Ile to razy go widział, jak biega w pośpiechu po całym obozowisku, szukając swojej zguby?
– W porządku, przewiozę cię za darmo. Miejmy nadzieję, że król mi to kiedyś wynagrodzi.
Niepokój Halta się nasilił. Wilhelm wyciągnął rękę w jego kierunku. Srebrny liść wisiał na rzemyku, leniwie bujając się pod wpływem wiatru. Zwiadowca uniósł dłoń.
Cichy świst, pęd powietrza uderzył go w twarz, odruchowo odskoczył do tyłu, słysząc zaskoczony okrzyk kapitana. Spojrzał na niego, nic nie rozumiejąc. Marynarz wskazał na niebo. Halt uniósł wzrok i aż się w nim zagotowało.
Czarny kruk załopotał skrzydłami w powietrzu, w dziobie trzymał odznakę zwiadowcy. I wpatrywał się wyzywająco w Halta diamentowymi oczami.
Znał tego ptaka, znał bardzo dobrze i wiedział, do kogo należał. Jego ręka sięgnęła do tyłu, poszukując strzał. Zestrzeli do ptaszysko, potem odbierze odznakę. Jednak palce napotkały pustkę. Łuk i strzały schował godzinę temu, dokładnie zabezpieczając je przed wilgocią, z którą musiałyby się zmierzyć na morzu. Zaklął pod nosem, rzucając się w stronę torby podróżnej. Jeszcze nie wszystko stracone. Kruk zakrakał głośno, załopotał skrzydłami i skierował się w stronę przybrzeżnego lasu.
Halt porzucił przeglądanie worków i rzucił się w pogoń za ptakiem. Nie mógł zostawić odznaki, musiał ją odebrać. Ten przedmiot był jego dumą, sprawiał, że wiedział kim jest. Nie prawowitym władcą Hiberii, zdradzonym i wygnanym, ale zwiadowcą, mającym przyjaciół, żonę i uczniów, których traktował jak synów.
Słysząc za sobą nawoływania Wilhelma uświadomił sobie, że raczej nie złapie kruka w ciągu godziny, aby zdążyć na statek. Jednak Lysander postawił na swoim. Ale jego ptaka i tak zabije.
***
Marcus pochylił się niżej nad planszą, z uwagą przyglądając się ruchom niewidzialnego przeciwnika. Karta Śmierci unosząca się naprzeciwko niego świeciła srebrem. Lysander wykonał ruch. Wieża oddaliła się od krańca szachownicy. A szkoda, miał nadzieję spowodować jej upadek. Wykonał już nawet odpowiednie zaklęcia. Za kilka godzin rozpęta się sztorm, jakiego nie widziano od stulecia. Niestety, Halt O’Carrick nie będzie głównym bohaterem tej tragedii.
Przeklęty Lysander zorientował się w jego zamiarach i zawrócił zwiadowcę. Kilka godzin opóźnienia, a ratują życie. Nie będzie w stanie wywołać kolejnej burzy przez następne tygodnie. Magia nad morzem była rozrzedzona po jego wcześniejszych zabiegach i nie nadawała się do niczego. Stary zwiadowca przeżyje jeszcze kilka tygodni, choć może sporo namieszać. Jednak Marcus miał inne zajęcia, niż zajmowanie się zwykłym człowiekiem. Chyba, że zleci to komuś innemu. Spojrzał na szachownicę. Tuż obok wieży Lysandra znajdował się jego skoczek. Uśmiechnął się szeroko. Co prawda nie zamierzał jej jeszcze włączać do gry, ale sytuacja tego wymagała.
Lysetto, mam zadanie dla ciebie…
Telepatyczny przekaz został odebrany od razu. Marcus wyczuł pełne oczekiwania napięcie. Czterdziestoletnia czarownica nie potrafiła tego ukryć, choć w dziedzinie magii była prawdziwą specjalistką. Nie chciała trwać w bezruchu, gdy jej wspólnicy wykonywali zlecone przez czarnoksiężnika zadania. Nie zdawała sobie sprawy, że wynika to z pewnej dozy uznania, jaką budziły w magu jej umiejętności. Nie była zwykłym psem na posyłki. Owszem, popełniała błędy, ale doświadczona przez życie potrafiła dostrzec je od razu i zminimalizować niepożądane skutki.
Marcusie?
W lesie, nieopodal Saltdean znajdziesz zwiadowcę. Zabij go.
Z przyjemnością, Marcusie.
                     Zadowolony czarownik wrócił do tematu, nad którym rozmyślał, zanim zauważył ruch na szachownicy. Rozwiązanie tego problemu, a raczej zagadki, mogło mieć decydujące znaczenie podczas tej rozgrywki.
                     Lysander. A raczej jego słabości.
                     Musiał jakieś mieć, tego był pewien. Marcus symbolizował ciemność – nic go nie ograniczało, ani uczucia, ani przedmioty, ani ludzie. Lysander był światłem – jak się sprawdzał w tej roli to inna sprawa. Musiał więc mieć jakąś słabość, nie było innego wyjścia. Dobro zawsze będzie słabe – Marcus przeczytał to w jakiejś starej księdze i na razie zawsze się sprawdzało.
                     Nawet on sam, wielki czarnoksiężnik, był ograniczony przez ludzi. Jego moc zależała od ich nienawiści, strachu, grzechów. Na szczęście tego nigdy nie brakowało i nie zabraknie. Jeśli Lysander chciałby posłużyć się jego słabością, to musiałby wybić wszystkich mieszkańców ziemi. A na to się nie poważy, bo byłoby to równoważne z jego upadkiem.
                     Co było słabością czerwonowłosego maga? Przedmiot? Wątpliwe, bo Marcus nigdy nie zauważył, aby czarodziej przywiązywał się do jakiegokolwiek przedmiotu. Uczucia? Być może, ale Lysander zawsze kojarzył mu się z kimś, kto nie przebiera w środkach i nie ma zahamowań, gdy chodzi o coś naprawdę ważnego. Pozostawali ludzie. Na kim mogło zależeć jego wrogowi?
                     Zamknął oczy, pozwalając wizjom przymykać pod powiekami. Widział kiedyś jedną scenę, nie zainteresowała go wtedy, ale teraz nabierała nowego znaczenia. Kochał swój dar, dawał mu przewagę nad całym światem. Znał przyszłość, wiedział co się stanie, jak postąpią ludzie, do czego to doprowadzi. Moc, która czyni cię niepokonanym, sprawia, że jesteś przygotowany na wszystko. Wir obrazów zamarł, gdy odnalazł odpowiednią scenę.
                     Jedna z wizji, jednak już się zatroszczył, aby się nie spełniła. Lysander podający rękę czarnowłosemu magowi o niebieskich oczach. I towarzyszące temu uczucie. Przyjaźń.
                     Idealnie.
                     Teraz wystarczy tylko znaleźć czarnowłosego maga. I zabić, aby Lysander stracił to, co sprawia, że jest względnie stabilny. Czarownik stał nad przepaścią i pomimo wszystkich starań Marcusa nie zrobił kolejnego kroku ku granicy. Jednak jeśli zabierze mu się linę, której się trzyma…
                     Szach-mat.
***
                     W tym samym momencie Alaric Carleton przerwał swój marsz, tknięty niepokojem. Na horyzoncie tworzyła się piaskowa burza, wiatr dotarł już do niego, targając czarne włosy. Zmierzchało, w oddali słychać było chichot hieny. Powinien jak najszybciej znaleźć odpowiednie schronienie. Mimowolnie spojrzał w kierunku, gdzie kilka tysięcy kilometrów dalej rozpościerało się Królestwo Araluenu.
                     Miał wrażenie, że nastały dla niego bardzo trudne czasy.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ktoś chciał Halta? Proszę bardzo. W następnym rozdziale też będzie, pojawi się też chyba Will z Duncanem i całą bandą. Myślałam, że uda mi się rozdziały wstawiać częściej niż raz w miesiącu, ale się przeliczyłam, za co przepraszam.
To chyba na tyle. Proszę o komentarze, wypisanie literówek i tego typu sprawy. Jeśli czytasz to opowiadanie, to fajnie byłoby, jakbyś się od czasu do czasu odezwał w komentarzach i wyraził swoje zdanie. Nie musi być pod każdą notką, ale co jakiś czas będzie to mile widziane :D
A tym, którzy komentują, bardzo dziękuję! Od razu czuję napływ weny.
Pozdrawiam,
Mentrix

Mia LOG