Było
już długo po północy, gdy Garret Mousy usłyszał stukot kopyt. Zaciekawiony
niespodziewanym hałasem wstał z łóżka. Cicho, aby nie zbudzić żony, podszedł do
okna.
Tej
nocy księżyc świecił jasno. Była pełnia, oświetlał on zarys mrocznej puszczy.
Jednak nawet on nie potrafił sięgnąć swoim światłem pomiędzy ten niezbadany
gąszcz. Ciemność była częścią puszczy, jak na razie nietkniętej przez ludzi.
Nikt nie miał odwagi się tam zapuszczać. Było kilku śmiałków, lecz ich ciała
znaleziono dzień później rozszarpane przez dzikie zwierzę. Nikt nie wiedział,
czym była bestia. Jedni nawet twierdzili, że to Lewiatan, najstraszliwszy
demon, zamieszkał w pobliskiej puszczy. Było jednak pewne, że potwór strzeże
dostępu do lasu. Mieszkańcy wioski Garreta nawet nie wzywali zwiadowcy. Wszyscy
lubili i szanowali członków korpusu, więc przez myśl im nie przeszło, aby
narażać któregokolwiek na pewną śmierć. Poza tym, jeśli nie wchodziło się do
lasu, bestia nie atakowała.
Chłop
dokładnie wybił dzieciom z głowy pomysł wędrówek po puszczy. Nie było to jednak
potrzebne. Każdy, kto zbliżył się do drzew, wyczuwał wszechogarniające go
przerażenie i niepokój. I jak najszybciej stamtąd odjeżdżał.
Osiemnaście
lat temu dokonała się w lesie rzeź. Żaden mieszkaniec nie wiedział kogo, lecz
odgłosy z lasu i wszechobecna krew mówiły same za siebie. Wielu ludzi widziało
tej nocy sylwetki w purpurowych płaszczach, przemykające pomiędzy drzewami.
Nikt nie znał jednak mieszkańców lasu, więc nie pofatygował się ich o tym
powiadomić. Nikt też nic o nich nie wiedział. Krążyły pogłoski o wielkiej,
czarnej wieży pośrodku puszczy. I mieszkających w niej rodzinach. Dziadkowie,
rodzice, dzieci. Nie byłoby żadnego problemu, gdyby nie to, czym się trudnili.
Mieszkańcy byli pewni, że ludzie z wieży to asasyni. Płatni zabójcy. I to
najlepsi z najlepszych.
Tamtej
pamiętnej nocy wybito ich co do nogi. Wszyscy byli bardzo wdzięczni nieznanym
wybawcom. Matki znów mogły puszczać dzieci na spacery, mężczyźni przestali
zamartwiać się o rodziny. Jednak sielanka nie trwała wiecznie.
Jakieś
sześć lat temu, gdy księżyc całkowicie zakryły chmury, pojawiła się bestia.
Garret
otrząsnął się ze wspomnień i wyjrzał przez okno. Przez chwilę nie mógł w to
uwierzyć. Po drodze w ciemności jechała postać. Była wysoka i odziana w czarny
płaszcz. Wiejący mocno tej nocy wiatr odsłonił na chwilę poły peleryny. Chłop
był pewien, że zobaczył błysk co najmniej dziesięciu noży do rzucania.
Przerażony cofnął się i schował za firanką, wciąż jednak obserwując przybysza.
Z gulą w gardle czekał, aż ciemna sylwetka przejedzie pod jego oknem. Dosiadała
konia o tak ciemnej sierści, że wraz ze swoim właścicielem zdawał się stapiać z
otaczającym ich mrokiem.
Następnie
jeździec zrobił coś, na co żaden sprawny umysłowo człowiek by się nie poważył.
Skierował pewnie konia w stroną ziejącej mrokiem puszczy. Zwierzę szło
zdecydowanie, nie zdradzając strachu. Po chwili oboje zniknęli w lesie.
Garret
czekał na przerażający ryk bestii, który słyszał za każdym razem, gdy jakiś
śmiałek zapuszczał się do puszczy. Wokół panował jednak cisza.
Wrócił
do łóżka z dziwnym przeczuciem, że nie tylko jego małej wiosce w hrabstwie
Whitby grozi niebezpieczeństwo. Groza rozprzestrzeniała się na cały Araluen.
To
były tylko jego przypuszczenia i obawy. Z niepokojem zerknął na mroczną
puszczę. Nic już nie będzie jak dawniej.
Z
tą ponurą myślą położył się do łóżka. Pięć minut później zapadł w sen pełen
koszmarów.
Nie usłyszał już
zadowolonego pomruku bestii, która z radością przyjęła powrót swojej pani.
***
–
Sombra, fácil!* – krzyknęła Adriana, próbując odpędzić wielkiego czarnego
tygrysa, łaszącego się koło jej nóg.
Cazador,
jej wierny wierzchowiec, parsknął szyderczo, widząc swoją panią w takiej
sytuacji. Z wojskami radziła sobie bez problemu, ale odganianie się od pupila,
który nie widział jej trzy lata, to co innego...
–
Gdzie Tristan? – spytała. Jej koń parsknął cicho. Nie miał dobrego
doświadczenia, jeśli chodziło o sokoła Adriany. Nie spodobał się drapieżnikowi,
więc jego pani musiała siłą oddzielać jedno zwierzę od drugiego.
Wtem
nad lasem pojawił się czarny kształt, krążący po niebie. Zwierzę wydało
przeraźliwy pisk na powitanie swojej właścicielki. Piękny sokół o
jasnobrązowych skrzydłach spłynął z nieba, siadając na ramieniu zabójczyni.
Ptak był doskonałym szpiegiem i doręczycielem listów. Latał dziesięć razy
szybciej niż gołębie, docierał do adresata bez problemów, a także był
całkowicie lojalny wobec swojej pani.
Dziś
także przynosił wiadomość. Przyczepiony do nogi pełnej ostrych szponów, biały
pergamin był doskonale widoczny w ciemności.
Adriana
rozpoznała pieczęć jej szpiega z hrabstwa Araluen. Trzeba było przyznać, że
sześćdziesięcioletni mężczyzna był najlepszy w swoim fachu. Niepozorny, słaby
staruszek nie zwracał niczyjej uwagi, co pozwalało mu z łatwością zbierać
informacje. A te zawsze okazywały się prawdą. W ten sposób zabójczyni
znajdowała klientów. Po dostaniu wiadomości od jednego ze swoich szpiegów,
jechała do właściwego lenna na spotkanie z zdesperowanym lub żądnym zemsty
człowiekiem. I zwykle wykonywała zadanie.
Zabójczynię
zdziwiła mała powierzchnia pergaminu. Zwykle dostawała dokładne, szczegółowe
informacje na temat potencjalnego celu, więc doniesienia zajmowały co najmniej
dwie kartki. Na tej można było zmieścić nie więcej niż jedno zdanie.
Adriana
westchnęła. Zajmie się tym później. Najpierw chciała wrócić do domu i zjeść
kolację. Od dwóch dni nie miała nic w ustach.
To
nie tak, że nie starczyło jej pieniędzy. Miała ich aż za dużo. Po prostu
chciała jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, tej starej, masywnej i
ponurej wieży.
Zmęczona
przedzierała się przez krzaki, które zarosły w ciągu trzech lat ścieżkę.
Zwierzęta posłusznie ruszyły za nią. Poszłyby za nią nawet do piekła. Była dla
nich wszystkim. Dla dziewczyny one były rodziną, jedyną jaka jej została po tej
strasznej nocy.
Do
dziś budziła się z krzykiem z koszmarów, w których prześladowały ją purpurowe
peleryny. Wyraźnie pamiętała wrzask swojej matki, która kazała jej uciekać,
krew na piersi ojca. Rude włosy brata umurzane we krwi, głowa leżąca metr od
jego ciała. Swoją przyjaciółkę w kałuży krwi. Mordercy nawet jej, niegroźnego
dziecka, nie oszczędzili. Wciąż czuła ciepłe ręce matki, sadzające ją na
czarnym, ledwie żywym koniu i dziadka walczącego na miecze. Pamiętała, jak bez
chwili namysłu ona, jako mała dziewczynka, zawróciła konia w stronę stajni i
chwyciła zawiniątko z małym tygrysem i pisklę, do których była tak bardzo
przywiązana. Przynajmniej je uratowała. Swojej rodziny i przyjaciół nie
potrafiła.
Odjechała
galopem z miejsca rzezi, niezauważona przez morderców. Gałęzie raniły jej
twarz, darły ubranie. Małe zwierzątka wtuliły się w nią, szukając pocieszenia.
Ich rodzice też tam zostali. Za sobą słyszała okrzyki wojenne, świst strzał
wypuszczanych z kuszy. Jęki umierających. Jej rodziny. To było jak muzyka,
koszmarny utwór, którego nie umiała zapomnieć.
Dziesięć
minut później jej stara klacz zdechła. Z powodu rany po kuszy. Wykrwawiła się
na śmierć. Adriana pamiętała zrozpaczone rżenie źrebaka, który niezauważony
podążał za nimi. Mały był cały rozdygotany, kiedy przycisnął się do boku swojej
matki. Dziewczynka głaskała go po głowie, rozglądając się uważnie dookoła. Po
jej policzkach spływały łzy. Słone, gorące łzy. Łzy smutku, nienawiści,
bezradności. Tej nocy polana przed Czarną Wieżą, siedzibą asasynów, spływała
krwią jej rodziny. Wciąż pamiętała wszystko, jakby zdarzyło się wczoraj.
Nie zapomniała. Wróciła
cztery lata później, choć wspomnienia wciąż były żywe. Bo gdy uciekała, coś
sobie obiecała. Nie zapomni. Nie zapomni i się zemści.
Adriana
otrząsnęła się gwałtownie ze wspomnień. To wciąż bolało. Jak świeża rana
posypana solą. Wspomnienia były bolesne, ale nie mogły przyćmić potęgi budowli,
która pojawiła się przed nią.
Gdy
wróciła tu po raz pierwszy, nic nie wyglądało tak, jakby w tym miejscu śmierć
poniosło ponad pięćdziesięciu ludzi. Zabójcy dokładnie po sobie posprzątali.
Nie zostawili żadnych śladów. Ale to nie było potrzebne. Adriana doskonale
zapamiętała ich purpurowe peleryny.
Przekroczyła
fosę otaczającą wieżę, uważając, aby nie spaść. Z pewnością zginęłaby wtedy.
Ciężkie, mosiężne drzwi uchyliły się przed nią, jakby witając ponownie swoją
właścicielkę. Przestąpiła próg, a jej oczom ukazały się dwa ponure korytarze i
schody na piętro. Na ścianach wisiały przeróżne bronie z wyjątkiem łuku. Tylko
on jeden sprawiał jej trudności. Nie potrafiła z niego strzelać. Ćwiczyła u
najróżniejszych mistrzów, ale żaden nie potrafił jej tego nauczyć. To po prostu
było nie możliwe. Zabójczyni straciła już rachubę, ile łuków i strzał połamała
i ile cięciw pękło za jej sprawą. Z tego powodu nienawidziła wszystkich, którzy
umieli strzelać.
Wchodząc
schodami na górę usłyszała hałas obok drzwi. Kątem oka zauważyła czarny ogon
wystający zza futryny. Westchnęła cicho. Jej matka wprowadziła zasadę, że
zwierząt nie wpuszcza się do domu. Niestety, nie mogła jej dotrzymać
towarzystwa w przeciwieństwie do nich.
Cóż,
matka z pewnością nie miałaby jej tego za złe.
–
Widzę cię Sombra, wchodź do środka. Jest przeciąg.
Drzwi
się otworzyły i wmaszerował tygrys. Na nim przykucnął sokół. Zaraz po
zamknięciu drzwi Tristan wzbił się w powietrze, krążąc pod sufitem.
–
Chodź, mi amigo ** – powiedziała, kierując się w stronę sterty drewna.
Po
chwili w kominku trzaskał wesoło ogień, a Adriana wyciągnęła jedzenie, które
kupiła popołudniu. Woda na herbatę gotowała się nad ogniem. Dziewczyna zdjęła
pelerynę, przewieszając ją przez oparcie fotela, na którym usiadła. Ciepło
powoli rozchodziło się po jej ciele, a chleb z miodem smakował wspaniale.
Zrelaksowana i gnana ciekawością zabójczyni sięgnęła po jeszcze nieotwarty
list. Długimi, szczupłymi palcami powoli rozwinęła pergamin.
,,Genoweńczycy
w Araluenie. Porwali króla”
Ręka
trzymająca kartkę zacisnęła się. Postać w czerni zerwała się z fotela. Wiatr na
zewnątrz wzmógł się i wdarł do komnaty. Kominek zupełnie zgasł. Cazador w
stajni podniósł zaniepokojony łeb. Sokół zerwał do lotu wrzeszcząc
przeraźliwie, a czarny tygrys wyszczerzył kły. Nic nie mówiąc, zabójczyni
skierowała się do wyjścia. Zwierzęta podążyły za nią, zabierając dla siebie
resztki zjedzenia. Po chwili drzwi zatrzasnęły się, a słychać było tętent
oddalającego się konia.
Jedynym
znakiem, że ktoś odwiedził ten ponury dwór, był brak licznej broni na ścianach,
spakowanej w pospiechu.
I
kawałki podartej na drobne kawałeczki kartki, walające się po całej komnacie.
**mi amigo – mój przyjacielu
*********************************************************************************
To jak widać jest kolejny rozdział. Przepraszam za czcionkę, ale nie potrafię jej ogarnąć. Raz za duża, raz za mała. Koszmar.Mam już napisaną 1/4 kolejnego rozdziału, więc może się on pojawić za tydzień.Proszę o komentarze i poprawę błędów,
Buziaki
Hej :)
OdpowiedzUsuńNa samym początku trochę ponarzekam, że za krótko i chcę więcej. Dużo więcej.
A co do samego rozdziału to bardzo mi się podoba, bo w końcu coś zaczyna się wyjaśniać i chyba zaczynam powoli ogarniać treść. Nie wiem czy wspominałam, ale nie miałam jeszcze przyjemności przeczytać Zwiadowców dlatego trochę bałam się, że ciężko będzie mi wszystko zrozumieć. Ale na razie chyba daję radę :)
Adriana to twarda dziewczyna szukająca zemsty i mam nadzieję, że się jej powiedzie. Stracić całą rodzinę w taki sposób jest dla mnie po prostu niewyobrażalne, dlatego trzymam za nią kciuki.
"Gdy wróciła tu po raz pierwszy, nic nie wyglądało tu tak, jakby zginęłoby tu ponad 50 ludzi." -> wyłapałam aż potrójne powtórzenie słowa "tu".
I jeszcze jedna mała rada, którą sama otrzymałam jakiś czas temu od dobrej duszy; liczby w tekście najlepiej zapisywać słowami, bo wygląda to dużo lepiej.
Pozdrawiam i nie mogę doczekać się następnego!
Dziękuję. Co do długości rozdziałów, to ona tak jakby żyje własnym życiem. Spróbuję pisać dłużej, ale obawiam się, że następny rozdział będzie tej samej długości. Co do liczb to też się nad tym zastanawiałam, ale miałam pomysł co napisać w kolejnym zdaniu, więc chciałam to zrobić jak najszybciej i jakoś tak wyszło. Dzięki za uwagi, zabieram się za pobieranie.
UsuńPozdrawiam :)
Witam. Tytułem wstępu chciałam podziękować za Twój komentarz na moim blogu. Między innymi dlatego, że dzięki niemu dowiedziałam się o tym blogu. Przeczytałam wszystko i muszę przyznać, że zgodnie z Twoją nadzieją naprawdę mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńMoże zacznę od Twojego stylu, który bardzo przypadł mi do gustu. Wydaje się dojrzały i wprawiony (pisałaś coś wcześniej?), sprawia, że całość wygląda na porządną, przemyślaną historię, którą czyta się z przyjemnością. Secundo - opisy. Wiele osób ogranicza się zaledwie do paru słów lub co gorsza, w ogóle je wyrzuca. U Ciebie jest zupełnie na odwrót, co podziwiam. Twoje opisy są wyczerpujące, plastyczne i bardzo oddziałują na wyobraźnię. Tertio - bohaterowie. Jak do tej pory, są dobrze wykreowani, mają uwydatnioną osobowość i odgrywającą znaczenia przeszłość. Na temat akcji może na razie nie będę się zbytnio rozpisywać, ponieważ to dopiero trzeci rozdział, ale jak na razie wydaje się ładnie prowadzona i ciekawa. Czasem zdarzają Ci się literówki lub powtórzenia, jednak sama robię to notorycznie, więc musiałabym być okropną hipokrytką, by robić z tego powodu aferę. Powiem jeszcze tylko, że w tym rozdziale bardzo poruszyły mnie wspomnienia Adriany z rzezi, aż miałam łzy w oczach. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i tu miałabym na Ciebie prośbę - mogłabyś mnie informować o nowych wpisach na moim blogu? Byłabym wdzięczna, bo wtedy od razu bym wiedziała, a sama z siebie mogę przegapić.
Pozdrawiam,
Lakia
Spełnię twą prośbę i będę Cię informować o nowych rozdziałach.
UsuńOdpowiadając na twoje pytanie: nie nie pisałam niczego, przynajmniej żadnego bloga. Uwielbiam pisać, ale zwykle zanim napiszę wystarczającą ilość rozdziałów, aby założyć bloga, to moja wena się kończy (jeśli chodzi o to opowiadanie) i przeskakuje na inny temat (najczęściej na dopiero co skończoną książkę). Zwykle pisałam dla siebie, ale do tego pomysłu na opowiadanie mam sentyment, więc założyłam bloga w nadziei, że pomoże mi to dokończyć tą historię.
Co do stylu, to nie uważam że jest fajny, tylko zwyczajny. Dużo osób mi mówiło to co ty, lecz w tej kwestii jestem uparta jak osioł. A opisy po prostu same mi wychodzą. Fabuła natomiast nie jest przemyślana. Mam jakiś zarys pomysłu, ale nawet nie wiem co się będzie działo w następnym rozdziale. Rozdział IV mam już napisany, chociaż jest krótki i wstawię go być może jutro.
Dziękuję za komentarz i pozdrawiam
Hej :D tak więc Twój blog poleciła mi Asaratte i nie żałuje że na niego weszłam :) świetnie piszesz, a na dodatek bohaterowie są mi znani gdyż czytałam "Zwiadowców"
OdpowiedzUsuńJakaś bratnia dusza! Uwielbiam zwiadowców. Mam na ich punkcie obsesję. Cieszę się, że Ci się podoba.
UsuńDzień dobry! Właśnie zaczęłam czytać Twojego bloga i muszę przyznać, że jestem zachwycona! Podoba mi się Twój styl pisania, jest taki lekki i plastyczny. Do tego trzeba dołożyć dobrze nakreślonych bohaterów (tutaj gratuluję tak ładnego oddania Halta i Gilana, bo pisanie kanonicznymi postaciami nie jest łatwe, a Tobie wyszło idealnie). Sam pomysł, by stworzyć organizacje assasynów, jest ciekawy, więc zaraz zabiorę się z ochotą za kolejne rozdziały. No i imiona Sombra i Cazador całkowicie podbiły moje serducho (hiszpański na poziomie C1, kocham ten język). Mam tylko jedną uwagę co do tego fácil: jesteś pewna, że używa się tego również w znaczeniu spokojnie? Bo nigdy nie słyszałam żadnego Hiszpana, który by użył tego słowa w ten sposób, zawsze używali tranquilo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię serdecznie i idę czytać dalej! :)
Witam, niestety muszę powiedzieć, że potem to opowiadanie chyba gubi ten zwiadowczy klimacik. Ale i tak zapraszam do dalszej lektury, może nie będize tak źle. Jeśli chodzi o to facil - nie mam pojęcia. Uczyłam się trochę hiszpańskiego, ale nic nie umiem. A tłumacz google pokazał mi takie tłumaczenie, więc je wpisałam. Aż z ciekawości zapytam się mojej pani och hiszpańskiego.
Usuń