Lista utworów

28 kwietnia 2015

Rozdział XV

     Gilan w ostatniej chwili uchylił się przed lecącym z naprzeciwka sztyletem. Ostrze uderzyło głucho w ścianę i z cichym łoskotem opadło na kamienną posadzkę. Zwiadowca podniósł się z ziemi, rozglądając się uważnie, czy aby w jego stronę nie leci kolejny pocisk. Przez ostatnie półtorej godziny zwiedzania domu Adriany unikanie pułapek dopracował prawie do perfekcji. Kilka razy nie został o włos skrócony o głowę, na samo wspomnienie wzdrygnął się. Wziąwszy pod uwagę ilość pułapek, assasyni byli dla gości wręcz zabójczy. Zaczynał podejrzewać, że zabójczyni miała go dość i zostawiła go tutaj, aby sam się zabił przez swoją nieuwagę.
Zniknęła z domu, zanim zdążył się obudzić. Przy kominku znalazł kartkę, że poszła do pracy. Nie był z tego zadowolony, miał nadzieję, że nie ośmieli się tego zrobić, kiedy on będzie w pobliżu. Nie mógł jednak nic na to poradzić, jedynie mieć nadzieję, że zginie jakaś niegodziwa osoba.
Na kartce były wskazówki, jak dotrzeć do kuchni i paru innych miejsc. Oraz zakaz wchodzenia do piwnicy i na wieżę pod groźbą śmierci. Naturalnie więc, Gilan od razu skierował swe kroki do podziemi. Właśnie tam powitały go pierwsze pułapki. Na jego kark prawie spadł ukryty w suficie topór, mało brakowało, a uruchomiłby zapadnię i nadział na ostre kolce, przytwierdzone do dna. Jeśli chodziło o śmierć, to Adriana nie żartowała.
Jednak piwnice okazały się mało interesujące. Mnóstwo broni, map i ksiąg w dziwnym języku, których nie potrafił przeczytać. Po krótkim czasie stwierdził, że nie warto było się zapuszczać pod ziemię. Z łatwością odnalazł kuchnię, zjadł spóźnione śniadanie.
Teraz stał w połowie schodów na szczyt wieży i zastanawiał się, czy nie zawrócić. Człowiek dbający o własne życie, już dawno uciekłby z tej twierdzy. Ale zwiadowcy różnili się od innych mieszkańców świata, więc postanowił dokładnie przebadać każdy zakątek Wieży. Dlatego z przeświadczeniem, że ciekawość często prowadzi do śmierci, znów podjął wspinaczkę.
Oczekiwał pułapek co kilka metrów, ale żadnej nie było, a dotarł prawie na sam szczyt. To zdecydowanie zakrawało o niepokojące zjawisko. Do jego uszu dotarło ciche brzęczenie, jakby gdzieś był ul os. Zatrzymał się, rozglądając uważnie. Nie zdziwiłby się, gdyby zaatakowała go zgraja wyszkolonych owadów. W przejściu przed nim coś zamigotało w promieniach zachodzącego słońca, które wpadało przez małe okno.                    
Wyciągnął powoli rękę do przodu, wstrzymując oddech. Halt pewnie poradziłby mu powrót, ale Gilan różnił się tym od swojego mistrza, że był jeszcze bardziej uparty. Myśli o uwięzionych przez Genoweńczyków przyjaciołach i ojcu znów wróciły. Odrzucił je w bok. Tym zajmie się potem, najpierw musi się zorientować, o co w tym wszystkim chodzi. Pakowanie się prosto w ręce wrogów, bez uprzedniego rozeznania w zaistniałej sytuacji, byłoby głupotą.
Z rozmyślań wyrwał go piekący ból w ręce. Spojrzał na nią zaskoczony. Po dłoni spływały krople krwi, jedna za drugą. Głębokie nacięcie na skórze było doskonale widoczne. Podobnie jak pokryta teraz krwią cienka, prawie niewidoczna linka. Byłą na tyle ostra, aby przeciąć człowieka na pół, jeśli wbiegłyby na nią. Taka niepozorna, cicha, ale zabójcza. Pod pewnym względem przypominała zwiadowcy Adrianę.
Z westchnieniem wyciągnął miecz. Zabójczyni pewnie będzie chciała go za to zabić, ale on musiał się dowiedzieć, co jest na górze. Ostrze opadło, świetnie naostrzone, bez trudu przecinając linki. Zadowolony chłopak już miał schować miecz do pochwy, kiedy ponownie usłyszał świst powietrza. Nie musiał się nad tym zastanawiać, padł na schody. Syknął, gdy uderzył kolanem o kamienny stopień. Było to jednak lepszym wyjściem, niż oberwanie w głowę pięcioma nożami, które nadleciały z naprzeciwka. Tak mało brakowało, a stoczyłby się nieżywy na sam koniec schodów.
Podniósł się, krzywiąc lekko. Miał nadzieję, że ból zaraz przejdzie, bo nie czuł się pewnie w takim stanie. Bez przeszkód dotarł na sam szczyt wieży. Stanął przed mocnymi drzwiami z drewna wiśniowego, zastanawiając się, co się stanie, gdy ruszy klamkę.               
Postanowił zaryzykować i otworzył drzwi. Od razu od nich odskoczył, przylegając do ściany. Nic jednak na niego nie leciało, nic nie spadło na głowę. Ostrożnie zajrzał do komaty i uśmiechnął się szeroko. Bez chwili namysłu wszedł do środka i zamknął drzwi.
Wszystkie meble, były wykonane z wiśniowego drewna. Na środku stało wielkie łóżko, z zieloną narzutą i poduszkami wyszywanymi złotą nicią. Nad nimi wisiał obraz, przedstawiający zachód słońca nad morzem. Obok stał nocny stolik, a na nim leżała książka. Pod wielkim oknem stało ogromne biurko, zasypane licznymi pergaminami i listami. Naprzeciwko w ścianę wmurowany był kominek, a przed nim sporej wielkości fotel. Na kamiennej posadzce leżały dywany, wyszyte w mitologiczne sceny. Cała komnata była bardzo przytulna, co rodziło pytanie do kogo należy.
Przedtem zwiadowca miał pewność, że znalazł pokój Adrianny, ale teraz nie dałby sobie za to głowy uciąć. Jednak...
Odwrócił się i zauważył schowane za drzwiami liczne półki. Jego wątpliwości natychmiast się rozwiały. Tylko zabójczyni mogła mieć w swoim pokoju cały arsenał broni. Całe wolne miejsce było zapełnione chyba każdymi rodzajami broni. Na najniższej półce leżały noże, sztylety, topory, nawet szable i rapiery. Na wysokości oczu zauważył miecze każdej wielkości, od naprawdę malutkich po miecz obusieczny. Była też włócznie i owinięty wokół niej bat oraz łańcuch. Na najwyższej półce dumnie prezentowały się kusze, strzały, gwiazdki do rzucania i każdego rodzaju broń miotająca. Gilan ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że nigdzie nie widzi łuku. Już wcześniej zauważył, że Adriana nie umie się nim posługiwać. Ciekawiło go dlaczego. Przecież był idealną bronią do zabójstw z ukrycia. Strzały z niego wypuszczone miały o wiele większy zasięg niż z te z kuszy, nie robiły też takiego hałasu. Dlaczego więc dziewczyna nie używała łuku?
Nie znajdując odpowiedzi na to pytanie, przeszedł do biurka, Rozrzucone na nim papiery były mało ciekawe. Doniesienia z różnych części kraju, wykonane już zlecenia, nic o czym by nie wiedział. Bardziej zainteresowała go zawartość szafki: medalion ze srebra, dziwny klucz i rysunek z herbem Assasynów z Czarnej Wieży: przebita sztyletem ludzka czaszka i skrzyżowane pod nią dwa miecze.
Ale nie tego szukał. Tak jak się spodziewał, dno szafki było podwójne. W skrytce leżało kilka kartek: jakaś mapa, dziwne symbole i list. Wyjął pergamin z tym ostatnim i rzucił się na łóżko. Materac zapadł się pod jego ciężarem. Zawahał się chwilę, zanim otworzył cudzą korespondencję. Jednak ciekawość zwyciężyła. Pergamin był zmięty i pozaginany w wielu miejscach, niektóre litery zostały wytarte przez częste czytanie tekstu. Ułożył się wygodniej na poduszkach, miecz położył obok siebie i zaczął czytać.

Droga Ari!

Znasz mnie dobrze, więc możesz się domyślać, że się tego spodziewałam. Choć masz teraz pięć lat, to jesteś mądrą dziewczynką, czasem myślę, że zbyt mądrą. Jednak w naszej rodzinie i zawodzie jest to cecha mile widziana.
Wiem, że gdy to czytasz, masz już szesnaście lat. To piękny wiek, szkoda jedynie, że nie mogę go z Tobą przeżywać, być twoją powierniczką. Powiadają, że wtedy po raz pierwszy się zakochujesz. Chciałabym być z Tobą. Doradzić ci w kilku sprawach. Pewnie teraz przychodzi Ci do głowy, że to jest możliwe. Że jesteś w stanie sprawić, że wrócę. To prawda, istnieje taka możliwość. Ale nie rób tego. Nigdy. Nie byłabyś w stanie sobie z tym poradzić, nawet nie potrafiłabyś zapanować sama nad tą potęgą. To, czego Cię nauczyłam, to zdecydowanie za mało. Chciałabym mieć więcej czasu. Lecz to nie jest moim przeznaczeniem. Wiem to już teraz, dlatego piszę.
Musisz być silna, to co się stanie, a co się z twojej perspektywy już stało, będzie dla ciebie wielkim ciosem. Śmierć boli, to oczywiste, ale czasem jest konieczna. Ma wpływ na to, co kiedyś się stanie, jak ukształtują się charaktery osób, które w przyszłości odegrają ważną rolę. Wiem, że na razie tego nie rozumiesz, ale to z czasem przyjdzie.
Pamiętaj o naszym największym obowiązku. Obowiązku, o którym wiedziało niewielu. Wiesz, co się może stać, jeśli TA rzecz wpadnie w niepowołane ręce. Wybacz, że nie piszę wprost, lecz moja wizja przyszłości jest bardzo rozmazana, nie mam pewności, czy tylko Ty przeczytasz ten list. Wiem, że to trudne, ale dla naszego celu, musisz być gotowa poświęcić życie. Nie powiem Ci, czy w wyniku sytuacji jaka nastanie zginiesz, czy nie. Tego nie wiem. Każdy Twój wybór, wybór osób Ci bliskich, osób obojętnych, a nawet wrogów, kształtuje przyszłość. Myślisz pewnie teraz, że nie masz bliskich swemu sercu osób. Nie martw się dziecko, choć przyszłość jest niewyraźna, a ty masz dopiero szesnaście lat, nie zawsze będziesz sama. Za kilka lat znajdziesz osobę, z którą będziesz chciała spędzić swoje życie, znajdziesz przyjaciół, ale pojawią się też wrogowie. Znam Cię, wiem, że po tym co się stało, tylko oczekujesz okazji do zemsty. Jednak jak wcześniej pisałam, będziesz miała ludzi bliskich swemu sercu. Zastanów się, czy jesteś ich w stanie stracić, aby odegrać się na wrogach? Nie wiem, co wybierzesz. Pewnie czytając ten list, masz zamęt w głowie. Jedne rzeczy są wiadome, inne nie. Postaram się to łatwiej ująć, lecz z czasem zrozumiesz mój wcześniejszy wywód.
Gdy czytasz ten list, nas nie ma już na świecie. Masz szesnaście lat, jesteś sama. Nie porzuciłaś naszej pracy, wciąż ją wykonujesz, lecz trochę na innych zasadach, niż ja i twoi rodzice. Za kilka lat wszystko się zmieni. W twoim życiu pojawią się osoby mile widziane oraz takie, o których nie chcesz więcej słyszeć. Z czasem zaczną się zmiany. Wróg stanie się przyjacielem, domniemany przyjaciel wrogiem, osoba, która Cię irytuje – za nią będziesz gotowa oddać życie. Nie śmiej się! Wiem, że trudno Ci w to uwierzyć, ale nigdy się nie myliłam. O rzeczach, o których nie mam pojęcia nie piszę. Jest też parę tajemnic, które sama musisz odkryć.
Chcę, abyś zapamiętała sobie jedno zdanie: nikt nie jest niepokonany. Nawet Ty. Każdy potrzebuje wsparcia, ciepła drugiej osoby. Pamiętaj: nie jesteś wyjątkiem.
Uważaj, kochanie. Bądź dzielna, postępuje zgodnie ze swoim sumieniem, zdaj się na intuicję. Nie zapominaj, że wróg może być tak samo przebiegły i inteligentny jak Ty. Może nawet bardziej. Może nie masz szans, aby się z nim zmierzyć. Lecz wszystko w świecie dąży do równowagi, więc jest tam ktoś, kto jest się w stanie mu przeciwstawić.
Więc uważaj. I kochaj.
Marigold Miramontes,
zawsze kochająca Cię babcia


Dalej nic nie było. Po tej lekturze Gilan doszedł do jednego wniosku: Adriana miała przerażającą babcię. Z treści można było wywnioskować, że kobieta widziała przyszłość. Jednak on nie wierzył w magię, więc w jego głowie rodziło się tylko jedno rozwiązanie: ta kobieta oszalała. Po czym straszyła szesnastoletnią dziewczynkę, która mogłaby jej uwierzyć. Był jednak pewien, że Adriana nie wierzy już w te kłamstwa. Z drugiej strony, Ari, to fajne zdrobnienie. Ciekawe co by się stało, gdyby go użył...
Musiał jednak przyznać, że niektóre stwierdzenia babci Adriany były trafne w odniesieniu do zaistniałej sytuacji. Pojawili się wrogowie, Genoweńczycy, których dziewczyna nienawidziła. Cała rodzina dziewczyny nie żyła, więc nasyłał się jeden wniosek. Zabójcy z Genowesy zamordowali prawie wszystkich assasynów, z wyjątkiem Adriany, oczywiście. Mógłby się jej o to wprost zapytać, ale nie był pewien, czy skończyłby tę rozmowę żywy. Zabójczyni była bardzo drażliwa, jeśli chodzi o pewne tematy.
W zamyśleniu spojrzał jeszcze raz na kartkę. I zamarł. Na samym dole była dopiska, która z pewnością jeszcze przed chwilą nie istniała. Atrament był jeszcze mokry, jakby ktoś ją napisał przed niespełna kilkoma minutami. A zwiadowca dałby sobie głowę uciąć, że jej nie przegapił. Ona po prostu się pojawiła, a napisana zostało tym samym charakterem pisma, co cały list. Ale babcia Adriany nie żyła.

Uważaj, zwiadowco. ONA nadchodzi...

Krzyknął cicho i odrzucił pergamin w bok. Tego było już za wiele, nawet dla niego. Porwanie zwiadowców, króla i jego ojca, ucieczka z zabójczynią, która chciała go zabić, morderstwo i karczmie, i te wszystkie tajemnice i niewyjaśnione sprawy, to mógł jeszcze znieść. Ale pojawiający się znikąd na kartce papieru napis i to w dodatku skierowany do niego, przerósł go.
Chwycił miecz i zbiegł po schodach na parter. Musiał wyjść na świeże powietrze, spotkać się z normalnymi ludźmi. Jeśli Adrianie będzie na tym zależało, to z łatwością go znajdzie. Teraz dom wydawał mu się ponury i cichy. Zbyt cichy, taki posępny.
Po prostu weźmie Blaze'a i pojedzie do najbliższego miasta. Schroni się gdzieś, gdzie nie rozpoznają w nim zwiadowcy i pomyśli, jak uratować przyjaciół i ojca. A Adriana niech go sobie szuka. Co ona go obchodzi?
Z tą myślą otworzył drzwi wejściowe. Zamrugał szybko, gdy w progu zauważył jakąś postać. Ta zrobiła krok do przodu, aby znaleźć się w kręgu światła, rzucanym przez pochodnię.
Była piękna, rude włosy spływały jej kaskadami na ramiona, suknia w odcieniu wiosennych liści podkreślała szczupłą talię. Zielone oczy okolone długimi rzęsami patrzyły na niego wyraźnie zainteresowane. Jednak miał wrażenie, że była zła. Nie miał pojęcia, ska wzięło się to przeczucie, ale postanowił mu zaufać.
– Jestem przyjaciółką Adriany, mogę wejść? - spytała, uśmiechając się zachęcająco. Jej głos był piękny, hipnotyzował. Ale popełniła jeden, poważny błąd.
Gilan był pewien, że Adriana nie ma przyjaciół. Więc ta kobieta kłamała. Po co miałaby to robić, gdyby nie miała złych zamiarów?
Jeśli przyjrzało się jej dokładniej, można było wręcz poczuć zło promieniujące z każdego centymetra jej ciała.
– Obawiam się, że z tym będzie problem – mruknął, zatrzaskując przed nią drzwi. Były bardzo solidne, więc wątpił, aby rudowłosa dała radę je wyważyć. Jakby w odpowiedzi na jego myśli, żelazo rozjarzyło się czerwonym światłem. Ledwo zdążył uskoczyć w bok, gdy drzwi przeleciały obok niego i uderzyły w ścianę.
Nieznajoma już się nie uśmiechała, tylko piorunowała go wzrokiem. Cofnął się o krok. Jak ona, do jasnej cholery, wyważyła te drzwi?!
– Skoro nie chcesz po dobroci, to będzie po mojemu, zwiadowco.
W jej ręce pojawiła się ognista kula. To przechodziło wszelkie pojęcie. Z czymś takim Gilan jeszcze nie miał do czynienia, więc rozważał odwrót.
Płomienie przeleciały tuż obok niego, trafiając w obraz wiszący na murze. Adrianie zdecydowanie się to nie spodoba. Zamachnął się mieczem, a raczej próbował. Ostrze nie chciało się ruszyć z miejsca. Puścił je na próbę, nie spadło na ziemię, wciąż unosiło się w powietrzu, nawet nie drgnęło.
Oznaczało to jedno: trzeba było schować dumę do kieszeni i zwiewać, inaczej przegra i pewnie zginie.
Doskoczył do ściany, chwycił płonący obraz i rzucił w kobietę. Nie obejrzał się, aby zobaczyć efekt swojego postępowania, tylko w ułamku sekundy znalazł się na schodach do podziemi. Jakim idiotą trzeba być, aby zostawić łuk i strzały w kuchni?! Teraz miał przy sobie tylko noże. Chociaż wziąwszy pod uwagę zajście, które miało miejsce przed chwilą, był prawie pewien, że żadna broń nic nie zdziała.   
Zatrzasnął za sobą żelazne drzwi do piwnic. Nie zatrzyma to jej, ale spowolni. Musi znaleźć sobie jakąś kryjówkę i przemyśleć wszystko. Na pewno istniał sposób na ucieczkę z Wieży. Wątpił, aby twierdza assasynów była pozbawiona tajnych korytarzy powstałych na wszelki wypadek. Zamek króla Araluenu miał ich mnóstwo. Trzeba było jej tylko znaleźć.
A potem musiał wymyślić, co zrobić z tą kobietą...
Jak na zawołanie usłyszał zza drzwi kpiący śmiech. Najwyraźniej płonący obraz nie wyrządził jej krzywdy. Wielka szkoda.
– Uciekaj, uciekaj, Gilan! To i tak ci nic nie da! I tak cię dopadniemy!
I znowu ten przerażający śmiech. Najwyraźniej kobieta była ,,odrobinę” szalona.

***

Michael Descouedres ziewnął szeroko i przeciągnął się na fotelu. Bycie dowódcą nie było usłane różami, jak się innym wydawało. Musiał wysłuchiwać tysięcy raportów, czytać i podpisywać miliony dokumentów. Zapisać na specjalnej liście każde odebrane życie, ściętą głowę, zrabowany dobytek. Biurokracja dotarła nawet do środowiska genoweńskich zabójców.
W dodatku podczas pobytu w Araluenie był skazany na wielki namiot, który choć bogato zdobiony i wygodny, nie zatrzymywał chłodu, który docierał z zewnątrz. Jeśli deszczowa pogoda utrzyma się nadal, najlepsi zabójcy na świecie czy nie, jak nic większość z nich zachoruje.
Król wraz zresztą jeńców był na statku w drodze do Genowesy, gdzie będą z nich na spokojnie mogli wyciągnąć potrzebne informacje. Teraz muszą złapać tego jednego zwiadowcę, który im uciekł i mogą wracać do domu. Problem w tym, że chłopak nieźle się ukrył, a w dodatku pomaga mu jedyny ocalały członek Zakonu Assasynów z Czarnej Wieży. Jednym słowem: to nie było takie proste, jakby mogło się to wydawać.
A w dodatku przez cały dzień nie widział Lilith. Gdzieś zniknęła. Jeden z jego podwładnych widział, jak wzięła konia i odjechała bez słowa. Od jej wyjazdu narastało w nim dziwne podejrzenie, ale na razie nie był w stanie go ubrać w słowa.
Obrazu rozpaczy dopełniały dziwne sny, które go nawiedzały nie tylko podczas odpoczynku, ale też na jawie. Widział różne rzeczy. Jakąś płaczącą dziewczynę, która straciła ukochanego. Następnym razem ta dziewczyna siedziała z jakimś chłopakiem i się razem śmiali. Potem dołączyli do nich zwiadowcy. Był też jakiś ślub, nie był pewny, ale wydawało mu się, że królewski. Widział też jakąś piękną fioletowowłosą kobietę z mężczyzną, jednak nie był w stanie zobaczyć jego twarzy. Byli szczęśliwi.
Ale pojawiały się tam także rzeczy, które wywoływały u niego strach, pomimo tego, że wiele razy widział, a nawet zadawał śmierć. Głównie pojawił się zamek z czarnego kamienia, lśniący miecz i dwójka mężczyzn, która próbowała się zabić. A u podnóża zamku ścierały się dwie armie. Było pełno krwi, śmierci, bólu i rozpaczy. W takich chwilach miał ochotę schować do kieszeni dumę genoweńskiego przywódcy i krzyczeć jak mała dziewczynka.
Podniósł się fotela i zaczął krążyć po namiocie. Zastanawiał się, gdzie jest ten zwiadowca. Chciał jak najszybciej go znaleźć i przejść do kolejnego etapu planu. Ale wciąż stał w miejscu. W dodatku Leonardo dziwnie się zachowywał. Miał wrażenie, że mężczyzna zrobił coś za jego plecami, co miało bardzo duże znaczenie.
W ogóle był beznadziejnie zmęczony. Nie miał już siły, chciał się położyć i pospać w spokoju. Bez tych dziwnych snów, bez tych idiotów, którzy ciągle wchodzili mu na głowę. Pomyślałby kto, że dorośli mężczyźni powinni być samodzielni. Ale nie. Szefie to, szefie tamto...
To zaczynało być wkurzające.
Spojrzał na swoje odbicie, widoczne w wielkim lustrze. Szare oczy patrzyły na niego ze znużeniem, obojętne na cały świat. Był dużo bledszy, niż gdy tutaj przybył. Deszczowa pogoda wyspy najwyraźniej mu nie służyła. Jasnobrązowe włosy miał potargane, nie miał ich dzisiaj siły czesać. Po prostu się teraz położy, przecież świat przez to się nie zawali. Ewentualnie ucierpi trochę ta banda idiotów, który śmią się nazywać Genoweńczykami. Już kobiety, które zostały w mieście były od nich dużo mądrzejsze. Co oni sobie myślą, gdy...
– Przepraszam.
Odwrócił się zaskoczony. Nie słyszał, gdy ktoś wszedł do namiotu, co się raczej nie zdarzało. Z drugiej strony był tak zmęczony, że wszystko było możliwe. Zdziwił go również fakt, że głos z pewnością nie należał do mężczyzny. A kobiet w obozie nie powinno być. Wyraźnie tego zakazał. Bo kobieta była równa nieszczęściu.
Gdy ujrzał swoją rozmówczynię, prawie padł na zawał. Nie mógł uwierzyć swoim oczom. Przed nim, opierając się o belką podtrzymującą płótno namiotu stała kobieta z jego snu. Kręcone włosy o barwie fiołków sięgały ramion, zza zmrużonych rzęs spoglądały na niego ciemnozielone oczy, przypominające kolorem butelki dobrego wina. Ciemnogranatowa suknia podkreślała ich kolor i przylegała do zgrabnego ciała stojącej przed nim kobiety. Była uściśnieniem marzeń każdego mężczyzny.
Lecz pojawiła się znikąd i mogła być niebezpieczna.
– Kim jesteś? - spytał, wyciągając powoli miecz. Kobieta uśmiechnęła się kpiąco. On myślał, że może zrobić jej krzywdę tym żelastwem? Jednak musiała być cierpliwa. Żyła w zupełnie innym świecie niż on, pełnym magii i intryg Lysandra. A jej mistrz był w nich najlepszy.
– Jestem Angeline de la Silezia. I mam do ciebie prośbę.
– Jaką? - spytał podejrzliwie. Coś mu mówiło, że ta kobieta jest śmiertelnie niebezpieczna i najlepiej postąpi uciekając. Krok po kroku cofał się w stronę wyjścia z namiotu. Angeline zauważyła to i powstrzymała szeroki uśmiech. Ci mężczyźni byli tacy przewidywalni!
– Wyrwij się spod czaru rzuconego na ciebie przez Lilith i bądź mi posłuszny.
W tej samej chwili w jego stronę poleciała fioletowa kula, z której strzelały na wszystkie strony iskry. Zaskoczony takim atakiem, nie zdążył się uchylić. Pocisk uderzył go prosto w pierś, a przed oczami zapanowała ciemność.
Angeline w milczeniu wpatrywała się w upadającego mężczyznę. Najchętniej rzuciłaby na niego swój czar, aby był jej posłuszny, lecz Lysander zakazał. Musiała zabrać stąd przywódcę Genoweńczyków, a potem przekonać go do stanięcia po jej stronie. Nie powinno być to takie trudne biorąc pod uwagę to, że wszystkie poprzednie czyny popełnił, będąc w mocy zaklęcia Lilith. Ta ruda suka jeszcze jej kiedyś zapłaci...
A jeśli nie będzie skory do współpracy, to w końcu od czego ma się niesamowitą urodę?

***

Lilith właśnie miała wkroczyć do podziemi i znaleźć tego zwiadowcę, gdy poczuła wibrację mocy. Słabą, ale wyczuwalną. A potem wszystkie nici mocy, którymi oplotła Michaela Descouedresa, zostały przerwane. Straciła nad nim władzę, a tym samym władzę nad genoweńskimi oddziałami. A przecież potrzebowali kogoś, kto odwróci uwagę arystokratów pozostałych w kraju i żołnierzy od ich poczynań. 
Musiała z powrotem zarzucić swą sieć i to natychmiast. Inaczej będzie nie będzie miała innego wyjścia, niż dogadywać się z Leonardem, który z pewnością przejmie po Michaelu władzę w zastępach zabójców. A ona tego mężczyzny nienawidziła. Descouedres był przyjemną zabawką, miło spędzało się z nim czas, ale Valdez? Co to, to nie.
Zwiadowca nie zając, nie ucieknie.
Z tą myślą przeniosła się do obozu, który rankiem opuściła. Była gotowa na konfrontację z nieznanym, aby odzyskać Michaela.
Inaczej Marcus ją zabije.

~~~~~~~~~~~~~~ 

Powiem jedno: sorry, że tak późno. Ale jakoś po egzaminach dopadło mnie lenistwo i nie chciało mi się za to zabrać. 
Chciałam wam też podziękować za taką liczbę wyświetleń, nie spodziewałam się, że dobrnę to 6000, a tu taka niespodzianka.
A i jeśli zobaczyć jakieś rażące w oczy błędy, to dajcie znać.
Pozdrawiam.

Mia LOG