Lista utworów

10 września 2017

Rozdział XXXIX

Niektórym się mogło wydawać, że zostanie przywódcą większości klanów Picty jest marzeniem każdego Szkota. Prawie niemożliwym do spełnienia, bowiem każda rodzina kochała swoją suwerenność, jednak każdy chłopiec w duchu marzył, że swoimi czynami zasłuży się tak bardzo, że zostanie obwołany kimś na wzór króla. Angus też kiedyś o tym marzył, lecz teraz dostrzegał także minusy pełnionego przez siebie stanowiska. Mógł rozkazywać – piękna sprawa, póki nie musiałeś się liczyć z buntem. Zabierał sobie dużą część łupów z ich krwawych wypraw. Mógł wreszcie organizować wielkie uczty, na których alkohol lał się strumieniami. Minusem było to, że podczas tych przyjęć mało kto chodził trzeźwy. Dlatego pewnego dnia, gdy on i jego ludzie obudzili się po wyjątkowo udanej uczcie, wcale nie był zdziwiony, że nie znajduje się w swoim domostwie. Szok przeżyli dopiero godzinę później, gdy związani i pozbawieni broni czekali na dowódcę genoweńskiej floty. Za taką sytuację mógł winić tylko siebie. Bowiem który władca zaprasza do siebie głowy wszystkich klanów, aby razem upić się do nieprzytomności, nie rozstawiwszy uprzednio straży?
Siedział teraz razem z dwudziestką Szkotów w podziemiach genoweńskiej twierdzy, rzucając coraz to nowsze przekleństwa pod adresem ich gospodarzy. Dostawali naprawdę niewiele jedzenia, a o kuflu dobrego piwa mogli tylko pomarzyć. Gdyby nie byli przyzwyczajeni do corocznej srogiej zimy, podczas której naprawdę musieli zacisnąć pasa, znajdowaliby się teraz w okropnym stanie. Aż prawie było mu żal władców innych państw, których trzymano piętro wyżej w wcale nie lepszych warunkach. W dodatku, jeśli się nie mylił, żaden z nich nie obył się bez ran podczas walki. Może porwanie podczas snu było dobrą rzeczą? Teraz miał na głowie rozdzielanie swoich ludzi, którzy mając za dużo energii, wdawali się w bójki między sobą. Nie miałby czasu na martwienie się, czy w zadaną ranę wda się zakażenie czy nie. Nie był wielkim przyjacielem monarchów, ale na razie nie życzył im źle. To Genoweńczycy powinni zdechnąć pierwsi.
Zdawało mu się, że słyszy cichy trzask otwieranych drzwi, lecz w tym hałasie trudno było stwierdzić. Spiorunował wzrokiem wyzywających się wojowników. Siedzący tuż obok niego Ian westchnął cicho. Jego prawa ręka zdecydowanie przeczyła wyobrażeniom ludzi na temat dzikich, opanowanych żądzą mordu Szkotów. Angus mógł zliczyć na palcach jednej ręki, ile razy widział tego spokojnego człowieka z ostrzem w ręku. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że taki układ mu odpowiadał. Ian myślał i doradzał, a on podejmował decyzje i ścinał głowy. Czego chcieć więcej od życia?
– Zamknąć mordy! – ryknął, gdy pełne gniewu spojrzenia nie uspokoiły jego podwładnych. Głośny okrzyk ostudził ich temperament i jeden po drugim zamilkli. W ciszy, jaka zapanowała w lochu, Angus próbował wychwycić jakikolwiek dźwięk. Był prawie pewien, że poczuł świeże powietrze wlatujące przez otwarte drzwi do wilgotnej celi. Nie usłyszał jednak żadnych odgłosów. Słuch płatał mu figle?
– Chyba się przesłyszeliśmy. Jest zbyt późno, Genoweńczycy nie fatygowaliby się do nas o tej porze – mruknął Ian, kładąc mu rękę na ramieniu. Angus nawet nie pytał, skąd ten wie, która jest godzina. Loch był głęboko pod ziemią, pozbawiony okien i jakiejkolwiek wentylacji. Siedząc w tej wilgotnej, śmierdzącej dziurze już dawno stracił poczucie czasu. Wiele myślał o wydostaniu się na zewnątrz, ale jedyna drogę ucieczki stanowiły drzwi na szczycie schodów, przez które dostawali jedzenie. Od nich jednak oddzielały ich żelazne kraty, których nie miał czym otworzyć.
– Jak tylko stąd wyjdę… - wywarczał przez zaciśnięte zęby.
– Wiem, wiem. Wybijemy ich co do nogi – powiedział spokojnie Ian, a wtórowały mu złowrogie pomruki Szkotów.
– Bardzo mnie cieszy wasze bojowe nastawienie.
Wszyscy momentalnie zamilkli, słysząc nieznany im głos. Ich oczy zwróciły się na niską postać stojącą przy kratach, która pojawiła się znikąd. Agnus z irytacją zauważył zielony płaszcz i łuk przewieszony przez ramię. Nie miał dobrego doświadczenia ze zwiadowcami.
– Co tutaj robisz, zwiadowco? Udało ci się uciec?
Jak brzmiało to przysłowie? Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem?
– Nigdy mnie nie złapali. I mogę zaoferować wam wolność, w zamian za pomoc.

***

Cedric von Wolfirren, król Teutonii, po raz setny pokręcił głową z niedowierzaniem. Chyba ktoś sobie z niego kpił.
– To jest ten Halt? – powtórzył, wpatrując się w niską postać w szaro-zielonym płaszczu. Oczywiście, cieszył się, że przybył ktoś, kto oferuje im pomoc, ale… Halt?
– Przecież Halt ma cztery metry wzrostu, siłę niedźwiedzia i zabija wzrokiem! Jak on może być…
– Ciszej, Cedricu, bo za chwilę przekonasz się, że faktycznie potrafi zabić samym spojrzeniem – upomniał go Duncan, zmuszając go do ponownego opadnięcia na zimną posadzkę. Halt burknął coś pod nosem, przyzwyczajony do takich reakcji. Jego czyny sprawiły, że przez ogół społeczeństwa był uważany za niepokonanego herosa i olbrzyma. W jednej z karczm słyszał nawet opowieść o tym, jak to straciwszy miecz i sztylety, rzucał we wrogów gigantycznymi skałami, drąc się w niebogłosy. Myślał wtedy, że zacznie walić głową w stół. Kto wymyśla takie bujdy?!
Zmierzył wzrokiem uśmiechniętego Willa, który na jego widok od razu się rozpogodził. To on rozpoznał go jako pierwszy w słabym świetle księżyca wpadającym przez zakratowane okno. Na szczęście jego były uczeń nie był ranny, co pozwoliło mu odetchnąć z ulgą. Wciąż wyrzucał sobie pozostawienie na pastwę losu dwójki młodzieńców, którzy niedawno osiągnęli dorosłość. Na szczęście i Will i Horace nie wyglądali gorzej niż pozostali więźniowie. Choć nawet to sprawiało, że Halt miał ochotę zgrzytać zębami. Wychudzeni, zmizerniali i trzęsący się z zimna. Wielu z rycerzy miało rany, w które wdał się stan zapalny. Zacisną pięści, gdy zobaczył sir Dawida, którego tunika była cała uwalana krwią. Czerwona ciecz powoli wypływała z rany na udzie, pozbawiając dowódcę siły. Jednak lepsza była sącząca się z rozcięcia krew niż ropa. Wielu ludzi nie będzie miało tyle szczęścia i może ich czekać nawet amputacja.  Halt starał się nie patrzeć w stronę czterech ciał w rogu celi. Wśród nich spostrzegł tylko trzy szaro-zielone płaszcze. Zmarli z powodu odniesionych ran, chłodu lub tortur. Genoweńczykom nie chciało się ich nawet pochować.
– Gdzie Crowley? Chcę wiedzieć, co myśli o moim planie. – Nie brał pod uwagę tego, że jego stary przyjaciel może nie żyć. Dowódca Korpusu był tak zawzięty, że mógłby utrzymać się przy życiu choćby dla samego irytowania Genoweńczyków.
– Jest nieprzytomny. My musimy ci wystarczyć. Jednak twoje pomysły prawie zawsze się sprawdzają – poinformował go Liam, którego Halt dopiero teraz zauważył. Zwiadowca pochylał się nad postacią opatuloną w szaro-zielony płaszcz. Spod niego wystawała ruda czupryna. Najwyraźniej Crowley faktycznie był nie w formie.
– Dokładnie pod nami znajduje się jeszcze jedna cela, w której zamknięto Szkotów. Są w lepszym stanie niż wy – nikt ich nie zranił ani nie torturował, a są o wiele bardziej odporni na chłód i niedożywienie.
– Wiedziałem, że słyszałem gdzieś Angusa – mruknął pod nosem Syrial, król Galii. Szkoci kilkakrotnie napadali jego ziemie, a wyprawy przywódcy klanów szczególnie wdały mu się we znaki. Jednak zazdrościł im zdolności przystosowania się do trudnych warunków. Szczególnie do zimna, które go wprost wykańczało, a sędziwy wiek nie pomagał. Inni, choć młodsi też powoli poddawali się panującemu wokół chłodowi. Dzień wcześniej z wyziębienia zmarł jeden z jego rycerzy. Syrial nie miał pojęcia, że w Genowesie mogą panować tak okropne warunki pogodowe. Chociaż może loch został specjalnie pozbawiony słonecznego ciepła? Nie miało to większego znaczenia, bowiem tylko mieszkańcy Teutonii, gdzie zwykle panowały niezbyt wysokie temperatury, nie wyglądali, jakby zaraz mieli zemdleć. Oczywiście, adrenalina podczas ucieczki doda wszystkim sił, ale wycieńczone ciała nie pociągnął długo. Cokolwiek planował starszy zwiadowca, musieli zrobić błyskawicznie.
– Rozmawiałem z królem Picty. Mam mu dać broń, a on i jego ludzie są więcej niż gotowi do zabicia kilku Genoweńczyków. Spróbujemy uciec po cichu, ale prawdopodobnie się to nie uda. Szkoci będą nas osłaniać, gdy ci z was, którzy mają jeszcze siłę, zabiorą ze zbrojowni broń. Reszta doprowadzi rannych w pobliże bramy i gdy tylko będzie okazja, wymknie się z kilkoma zbrojnymi jak najciszej, udając się w stronę portu. Ktoś ze zwiadowców powinien pójść przodem i w razie czego ostrzec ich przed niebezpieczeństwem. Potem wsiadajcie do łodzi i odpływajcie jak daleko się da. Miejmy nadzieję, że nie ruszą za wami w pościg.
– Nie ruszę się bez mojej narzeczonej i generała – zaznaczył Cedric, wpatrując się w Halta ponuro. Plan powinien się powieść, jeśli Szkoci skupią na sobie całą uwagę Genoweńczyków. Nie czuł wyrzutów sumienia, narażając ich na takie niebezpieczeństwo. Byli doskonałymi wojownikami, zdawali sobie sprawę z tego, że mogą zostać wybici co do nogi, a jednak sami się zgłosili.
– Kiedy wy udacie się po broń i będziecie transportować rannych, ja z Willem pójdziemy po kobiety. Nie powinno być tam wielu strażników, więc sobie poradzimy. Dostaniesz mój nóż do rzucania. Zrób z niego dobry użytek – rzucił w stronę Willa, który ochoczo pokiwał głową. Im szybciej zobaczy Alyss, tym lepiej.
– Ja też pójdę z tobą. Ślubowałem Cassandrze ją chronić, a…
– Ty zdobędziesz miecz i będziesz je chronił, gdy opuszczą celę, Horace. Nie chcę słyszeć sowa sprzeciwu – uciął straszy zwiadowca, wywołując uśmiech na twarzach wszystkich zwiadowców. Dobrze było usłyszeć stanowczy glos Halta, który ma wszystko pod kontrolą. Młody rycerz pokiwał tylko głową. Zbyt długo znał mistrza Willa, aby z nim dyskutować.
– W porządku, pójdę z moimi rycerzami do zbrojowni. To najlepsze wyjście, biorąc pod uwagę, że moja drużyna trzyma się najlepiej. – W głosie Cedrica pobrzmiewała duma, której nie starał się nawet ukryć. W innych okolicznościach można by było uznać to za prowokację bądź obelgę, lecz teraz pozostali władcy przymknęli na to oko Mieszkańcy Teutonii faktycznie wydawali się mieć najwięcej sił.
– W takim razie dołączę do was. Moja straż przyboczna także nieźle się trzyma – odezwał się po raz pierwszy podczas narady Eryk, król Sonderlandu.
– Ja też pójdę. I nie, Dawidzie, ty ewidentnie zaliczasz się do tych rannych, którzy jak najszybciej muszą znaleźć się na statku. To rozkaz.
Sir Dawid zmarszczył brwi niezadowolony, gdy usłyszał słowa swojego króla. Nie zamierzał być dla nikogo ciężarem, a jeszcze znaleźć się na terytorium wroga bez broni? Absurd.
– Żądam chociaż miecza. Mogę osłaniać rannych. Jest wielu w gorszym stanie niż ja, którzy nie będą się mogli bronić. Musimy przejść przez miasto zamieszkane przez zawodowych morderców, proszę tym pamiętać.
Duncan niechętnie pokiwał głową. Sir Dawid miał rację, co nie znaczyło, że mu się to podobało. Jeśli brałeś do ręki broń, musiałeś się liczyć z tym, że nikt cię nie będzie bronił i możesz zginąć w walce. A on wolałby, aby Gilan zobaczył swojego ojca żywego.
– Liam, dobierz sobie jeszcze jednego zwiadowcę. Jako pierwsi ruszycie w stronę portu. Jeśli kogoś napotkacie na swojej drodze, obserwuj go, a z ostrzeżeniem poślij towarzysza.
– Nie musisz mi wyjaśniać zasad mojego zawodu – mruknął Liam, szukając wzrokiem w pełni zdrowego zwiadowcę.
– Kiedy zaczynamy? – spytał król Teutonii, rozprostowując wszystkie kończyny. Długie siedzenie w bezruchu nie wpływało dobrze na płynność ruchów.
– Sprawdzę dziedziniec i wypuszczę po cichu Angusa i jego ludzi. Kiedy on zakradną się do zbrojowni, wtedy was uwolnię. Od razu ruszę z Willem do południowego skrzydła, a wy przeniesiecie rannych. Postarajcie się nie zaalarmować Genoweńczyków. – Ostre spojrzenie przesunęło się po rycerzach i członkach królewskich świt. Zwiadowcy, nawet w kiepskim stanie, przemkną w całkowitej ciszy, ale reszta może stanowić problem. Jednak im dłużej wróg pozostanie nieświadomy, tym mniej będzie ofiar.
– Trzeba kogoś wysłać, aby zabił stróżujących zabójców i otworzył bramę.
– Ja się tym zajmę.
– Ależ wasza wysokość, w waszym wieku… - zaczął jeden z ministrów Galii.
– Wciąż można dokonywać takich małych czynów jak zabicie parszywego łotra. Powiem więcej – dokonasz tego wraz ze mną, ministrze Gawryn.
Spojrzenie starego króla było zimne niczym stal. Zignorował pełne wątpliwości spojrzenia innych władców. Nietrudno było się domyślić, że według nich powinien być przewieziony razem z rannymi ze względu na jego wiek. Od zawsze mu się wydawało, że młodzi pozjadali wszystkie rozumy.
– W porządku – mruknął król Duncan, masując skronie. Zaczynała go boleć głowa. – Halt nas wypuszcza, a my cicho, podkreślam cicho, biegniemy do zbrojowni. Jeśli kogoś napotkamy – unieszkodliwcie go. Nie wiem jak, ale to zróbcie, nie może wszcząć alarmu. I bez żadnych okrzyków bojowych.
Po celi rozległy się szepty. Dla wojowników okrzyki były czymś naturalnym, trudnym do stłumienia. Będą musieli się bardzo skoncentrować, aby ich uniknąć.
– Najpierw twierdzę opuszczają ranni i kobiety, potem my, a na końcu Szkoci. Jasne? Nie chcę też paniki, gdyby nas otoczyli. Wtedy więcej ludzi ginie.
Halt odsunął się na bok, pozwalając wydawać władcom i dowódcą rozkazy. Próbowali właśnie podzielić odpowiednio ludzi zdolnych do walki. Ktoś musiał bronić rannych, a inni zatrzymać Genoweńczyków. Jego zadaniem było upewnienie się, że jego obecność nie została jeszcze zauważona, a dziedziniec jest pusty. Genoweńczycy czuli się bezpiecznie w swoim mieście, dlatego warty rozstawiali tylko przy bramie.
– Panie? – Młody głos przerwał jego rozmyślania, zwracając uwagę na stojącego obok rycerza. Halt obstawiał, że chłopak nie był nawet pełnoletni. Niezbyt wysoki i drobny, o brązowych włosach i niebieskich oczach. Pod pewnymi względami przypominał mu młodego Willa, gdy ten zaczynał u niego praktyki.
– O co chodzi, chłopcze? Jak ty się w ogóle tutaj znalazłeś? Nie jesteś za młody, żeby bawić się w rycerza?
Twarz młodzieńca pokryła się rumieńcem, gdy zacisnął ręce w pięści.
– Jestem prawdziwym wojownikiem. Rok temu zostałem pasowany przez jego wysokość, króla Iberionu Darius IV. Pokój niech będzie jego duszy.
Halt powtórzył wraz z rozmówcą znaną na całym świecie formułkę na cześć zmarłego. Co ten Darius sobie myślał, pasując tak młodego człowieka? W czasie wojny byłoby to naturalne, lecz o ile Halt się orientował, Iberionowi w tamtym czasie nic nie groziło.
– Czego chcesz, prawdziwy wojowniku? Nie mam czasu – spytał sarkastycznie zwiadowca.
– Jestem Nicholas Verdeen. Przybyłem tutaj jako ochroniarz księżniczki i chciałbym towarzyszyć ci, podczas gdy będziesz ja uwalniał.
– Nie ufasz mi, że dam radę? – Poniósł zdziwiony jedna brew.
– Rozsądek nakazuje mi nie ufać nikomu, jeśli chodzi o jej życie.
Halt uśmiechnął się, słysząc odpowiedź. Tak, nie należało ufać obcym, jeśli chodziło o najbliższych.
– Zatem będziesz mile widziany. Zorganizuj sobie tylko jakąś broń, bo noszę przy sobie tylko dwa noże.
Zadowolony chłopak pokiwał głową i począł rozglądać się po celi za czymkolwiek ostrym. Zwiadowca wątpił, aby coś znalazł, inaczej już dawno ów przedmiot zostałby użyty przez członków Korpusu do uwolnienia się z więzienia. Nicholas będzie musiał improwizować.
Z tą myślą skierował się w stronę drzwi, pozostawiając za sobą dyskutujących cicho władców. Zanim zdążył upuścić pomieszczenie, zatrzymał do głos króla Teutonii.
– Ach, Halt, jak ty w ogóle otworzyłeś te drzwi?
– Moją niedźwiedzią siłą – sarknął zwiadowca, znikając w mroku nocy.

***

Księżyc świecił wysoko na niebie, oświetlając swym blaskiem zamkowy dziedziniec. Z zachodu nadciągały deszczowe chmury, dlatego Halt cieszył się z rozstawionych gdzieniegdzie pochodni. Potrzebowali światła. Otulił się peleryną, gdy zawiał chłodny wiatr, gwiżdżąc w szczelinach pomiędzy murami. Nie słyszał gwaru miasta znajdującego się nieopodal, co go niepokoiło, pomimo późnej godziny. W powietrzu dało się wręcz wyczuć atmosferę napięcia i oczekiwania.
Szkoci przeszli samych siebie, przemykając po cichu w stronę zbrojowni. Spodziewał się, że ich potężne sylwetki narobią większego hałasu, ale jak dotąd do jego uszu dotarł tylko dźwięk otwieranych drzwi do składu z bronią. Na szczęście nie zaalarmował on stających tyłem do dziedzińca wartowników. Nikt nie spodziewał się, że więźniowie mogą uciec.
Tuż obok niego pojawił się król Galii ze swoim ministrem u boku. Młodszy mężczyzna miał nietęgi wyraz twarzy i chwiał się lekko na nogach. Halt zaczynał wątpić, czy są w stanie obezwładnić wartowników. Syrial chwycił podany mu przez młodego Szkota sztylet. Angus rozkazał swoim ludziom wziąć ze zbrojowni miecze także dla innych więźniów.
Zwiadowca patrzył, jak król odchodzi w kierunku bramy, kiedy na dziedziniec wychodzili kolejni rycerze i zwiadowcy.
– Jakoś kiepsko to widzę – mruknął Crowley, wsparty na ramieniu Liama. Niedawno odzyskał przytomność, co bardzo ucieszyło wszystkich członków Korpusu. Z ciężkim sercem zostawiali ciała zmarłych braci, nie chcieli jeszcze się martwić o zdrowie dowódcy.
– Nie da się zaprzeczyć – nie dadzą rady zabić ich po cichu. Dlaczego się na to zgodziliśmy?
– Król jest najstarszy z nas wszystkich i nikt nie chciał go obrażać, nie dając mu żadnej funkcji.
Halt zmarszczył brwi. Nie miał czasu, samemu załatwiać strażników. Już widział Willa i Nicholasa, który ubłagał jednego ze Szkotów o oddanie miecza. Nie miał czasu, musiał iść ratować Pauline. Teraz. Natychmiast. Za kilka minut na dziedzińcu zaroi się od Genoweńczyków.
– Idź, tylko zostaw mi łuk – zaproponował Meralon, kładąc mu rękę na ramieniu. Halt z trudem powstrzymał pełen ulgi uśmiech, gdy zobaczył przyjaciela zdrowego. Oddał mu łuk wraz z strzałami i skinął na Willa i młodego rycerza. Oboje pośpieszyli ku niemu, przepychając się między wychodzącymi z więzienia ludźmi.
Starając się trzymać cienia, ruszył w kierunku południowej ściany twierdzy. Podczas zwiadu zauważył, że straż, która dotąd stała przed schodami prowadzącymi do komnaty, gdzie przytrzymywano zakładniczki, teraz pilnuje ich na piętrze. Gdyby nie to, nie mogliby niezauważeni wydostać królów z celi.
– Czy ty musisz tak hałasować? – wysyczał w kierunku Nicholasa, który wzruszył ramionami. Zwiadowcy nie wydawali żadnych dźwięków, ale on tego nie potrafił. Powoli zaczynał wierzyć w historie opowiadane przez ludzi, według których członkowie Korpusu parali się magią.
I w tym momencie rozległ się alarmujący krzyk.
Uciekinierzy zamarli na chwilę, a Meralon uciszył strzałą jednego z pilnujących bramę Genoweńczyków, który wydał okrzyk. Syrial się nie spisał. Halt zaklął. Skończył im się czas. Rycerze i dowódcy najwyraźniej też zdali sobie z tego sprawę, bo nie dbając już o ciszę, rzucili się w kierunku zbrojowni. Na krużganku okalającym wewnętrzny dziedziniec zaczęli pojawiać się zabójcy. Najpierw pojedynczo, aby sprawdzić, co się dzieje, potem już grupami, uzbrojeni w sztylety i miecze. Pierwszą falę zbiegających z piętra wrogów dopadł Angus ze swoimi ludźmi.
– Szybko! – pospieszył swoją małą grupkę Halt, biegnąc ku schodom. W ręku ściskał saksę, gotowy odeprzeć nadchodzący atak. Tuż przy pierwszym stopniu wyprzedził go rycerz z Iberionu, który popędził na górę, przeskakując po dwa schodki. Zwiadowca pokręcił tylko głową. Ach, ta młodość. Oby się nie potknął i nie nadział na własny miecz.
W momencie, kiedy Halt z Willem wpadli do pomieszczenia, Nicholas właśnie zamachnął się na jednego ze strażników. Nóż do rzucania przeleciał obok starszego zwiadowcy i utkwił w drugim napastniku. Nie zdążył nawet skinąć z aprobatą głową, gdy obraz przysłoniła mu kurtyna jasnych włosów.
– Długo kazałeś na siebie czekać – oznajmiła radośnie lady Pauline, ściskając mocno swojego męża. Halt odetchnął z ulgą, widząc ją całą i zdrową. Strach o nią spychał gdzieś na drugi plan, chcąc mieć jasny umysł, ale dopiero teraz poczuł, jaki ciężar zniknął z jego ramion, gdy trzyma w objęciach najbliższą mu osobę.
– Zawsze po ciebie przyjdę – obiecał, a na twarzy lady Pauline pojawił się zmęczony uśmiech. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu kobiecy szloch.
Matilda, przyszła królowa Iberionu, rzuciła się w kierunku młodego rycerza, gdy tylko go zobaczyła. Nicholas był jej przyjacielem, choć niewielu o tym wiedziało. Uprosiła swojego ojca, aby pasował go na rycerza, by mogła go częściej widywać. To on pocieszał ją po śmierci króla i zdradzie Jina. Starała się być silna i nie płakać, ale to wszystko… Wspomnienie chłodnych fiołkowych oczu wywołało kolejny potok łez.
– On tu był, Nick. On tu był… - Rycerz przytulił ja mocno, nie przejmując się regułami. – Pojawił się nagle, zabił jednego z Genoweńczyków. Potem wyszedł gdzieś z ich dowódcą. Nawet na mnie nie spojrzał, Nick. A wiedział, że tutaj byłam. Przecież on nie jest takim człowiekiem…
Nicholas zacisnął zęby, słysząc ponownie pełne desperacji słowa swojej królowej. Ona wciąż wierzyła, że Jin Croisseux był niewinny. Gdy strateg został oskarżony o królobójstwo i zniknął, młodzieniec myślał, że wreszcie będzie miał szansę. Że księżniczka odwzajemni jego uczucia. Pewność jeszcze bardziej wzrosła, gdy obserwował z ukrycia, jak Matilda wbija sztylet w umieszczoną na obrazie postać stratega. Teraz jednak okazało się, że jej uczucie wcale nie wygasło.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział pewnie, ocierając łzy z jej pięknych oczu. Gdyby zechciała spojrzeć na niego inaczej niż na przyjaciela… – Może zrobił to specjalnie, żeby cię chronić? Kto go tam wie, w końcu to dziwak o niebieskich włosach… - Starał się ją nieudolnie pocieszyć, choć te słowa brzmiały absurdalnie.
– Mężczyzna o niebieskich włosach? Widziałem, jak wychodził stąd z jednym z Genoweńczyków. Zabójca zabił go w porcie, a ciało wrzucił do wody.
Nicholas spiorunował wzrokiem Halta. Zwiadowca miał niesamowite wyczucie, jak pogarszać sytuację. Matilda w szoku spoglądała na niskiego mężczyznę, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nie, przecież jej Jin był za mądry. Nie dałby się zabić w taki sposób…
– Jest mi niebywale przykro z powodu twojej straty, wasza wysokość, ale nie mamy teraz na to czasu – rzuciła Artes, kończąc zakładać zbroję. Siłą wyrwała królową z ramion rycerza i popchnęła ich w kierunku wyjścia. – Ruszcie się, ludzie. Oni już się na dziedzińcu zabijają. Musi zdarzyć się cud, aby udało nam się przejść obok bez żadnych strat.
– Meralon i Horace otworzyli bramę. Pojawiło się coraz więcej Genoweńczyków. Angus i jego ludzie nie zdołali ich utrzymać przy schodach na piętro – zameldował Will, który wraz z Alyss wyglądał przez okno. Na dziedzińcu panował chaos. Niedowodzeni przez nikogo, słaniający się na nogach rycerze rozpierzchli się po całym placu, tocząc własne pojedynki. Młody zwiadowca z przerażeniem dostrzegł Duncana, który nie chroniony przez nikogo wymieniał uderzenia z ciemnoskórym zabójcą.
– Idziemy – zdecydował Halt, odwracając się w stronę kobiet. Większość z nich stanowiły damy dworu, siedzące ze wzrokiem wbitym w podłogę. Dopiero okrzyk Cassandry wyrwał je z otępienia. W ich oczach pojawił się błysk determinacji. Dobrze, pomyślał Halt, instynkt przetrwania jednak zadziała. – Pójdę z Willem przodem, potem wy, a tyłów będziesz pilnować ty, Nicholasie. Drogie panie, nie wpadajcie w panikę, próbujcie iść jak najszybciej potraficie. Musimy dotrzeć do bramy, a tam już się wami zajmą i zaprowadzą na łódź. Jasne?
Kobiety pokiwały głowami. Artes zabrała miecz powalonemu Genoweńczykowi i spojrzała na Lacie. Młodziutka narzeczona Cedrica rozglądała się niepewnie po otaczających ją ludziach, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
– Trzymaj się Cassandry. Zadba o ciebie – poleciła, a rudowłosa księżniczka Araluenu przytaknęła skinieniem głowy. Artes posłała w jej stronę pełny wdzięczności uśmiech i ruszyła w kierunku drzwi.
– A ty dokąd? – Zatrzymała ją zaciskająca się na jej ramieniu dłoń starszego zwiadowcy.
– Jestem głównodowodzącą wojsk Teutonii, a co za tym idzie, jestem odpowiedzialna za moich ludzi. Nie zostawię ich i nie ucieknę jako pierwsza tylko dlatego, że jestem kobietą. A na dodatek ktoś musi nimi dowodzić, bo w tej chwili na dole panuje chaos. Mam zamiar doprowadzić ich do porządku, zanim zdążą zhańbić dobre imię Teutonii i Zakonu. Dlatego z drogi, zwiadowco. I zaopiekuj się, proszę, osobą bliską sercu mojego króla.
Halt zabrał rękę. Nie miał czasu, aby dyskutować, to był wybór tej kobiety. Jeśli chciała narażać życie, nie mógł jej tego zabronić. Odwrócił się i kiwnął głową w stronę Willa. Jego były uczeń od razu opuścił miejsce przy boku Alyss, podążając jako pierwszy do wyjścia. Wyjrzał przez drzwi i zamrugał, widząc ciało Genoweńczyka, którego chwilę przedtem tu nie było. Najwyraźniej blondwłosa kobieta, która jako pierwsza opuściła komnatę, wiedziała, jak używać miecza. W dole słychać było dźwięk odbijających się od siebie ostrzy i miał nadzieję, że generał potrafi o siebie zadbać.
Piętro niżej Artes odrzuciła na bok ciało zabójcy. Kolejny bezużyteczny człowiek, który myślał, że może wziąć kobiety za zakładników. Zwykły tchórz.
Stanęła w progu, rozglądając się po dziedzińcu. Jedna z pochodni przewróciła się, podpalając dach stojącej nieopodal kuchni przybudówki. Światło ognia rozjaśniało czarną noc, dzięki czemu łatwiej było jej rozróżnić walczących. Strzępki białych płaszczy teutońskich rycerzy odbijały się wśród mroku. Jej ludzie byli porozrzucani do całym dziedzińcu, kilku z nich broniło podniesionej bramy, przed którą powoli przechodzili ranni. Jakiś ruch na pierwszym piętrze przykuł jej wzrok. Ze zgrozą zauważyła ustawiające się wzdłuż balustrady sylwetki zabójców z kuszami w rękach. Na razie nie będą strzelać, bo mogliby trafić swoich towarzyszy, ale jeśli wszyscy Genoweńczycy usuną się z dziedzińca…
Zaklęła pod nosem, szukając wśród walczących swojego króla. Oczywistym było, że Cedric za żadne skarby świata nie zrezygnuje z walki ze swoimi ciemiężycielami. Znalazła go tuż przy zbrojowni, walczącego z postawnym zabójcą. Nie wyglądał na pełnego sił, ale nie był ranny. Przynajmniej na razie.
W ich kraju istniało przekonanie, że to mężczyzna zawsze ratuje z opresji kobietę. Zawsze się z tego śmiała, bo nigdy nie dotyczyło to jej życia. Wyglądało na to, że i tym razem zabawi się w rycerza na białym koniu, ratującego z opresji swoją księżniczkę.
Westchnęła ciężko, poprawiając uchwyt na śliskim od krwi mieczu i rzuciła się w panujący na zamkowym dziedzińcu chaos.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bardzo przepraszam za tak długą przerwę, ale po prostu nie miałam weny do pisania. A wczoraj jakoś usiadłam i powstał ten oto rozdział. łatwo mi się pisało, jest w miarę długi, więc jestem zadowolona. 
Nie przedłużając - życzę siły w nowym roku szkolnym (normalni ludzie wstają o 9, a nie o 6, aby zdążyć do szkoły - pamiętajcie) i zapraszam do komentowania. Jak rzucą się wam i oczy jakieś błędy, to powiadomcie mnie o tym.
Zapraszam też do głosowania w zamieszczonej obok ankiecie, odnośnie możliwego oneshota (chyba każdy wie, co to jest, prawda?).
Pozdrawiam,
Mentrix



01 września 2017

Informacja

Wakacje minęły, czyli dwa miesiące nic nierobienia za nami, a tu wciąż nie ma rozdziału. Chciałam tylko zapewnić, że nie zrezygnowałam. Nowy rozdział się pisze - powoli, bo powoli, ale pisze. Mam nadzieję, że po rozpoczęciu roku szkolnego poczuję się zmotywowana, by usiąść i go skończyć. W te wakacje nic mi się nie chciało.
Mam też taki luźny pomysł - nie wpłynie on na to opowiadanie, ani na częstotliwość dodawania rozdziałów (która jest tak niska, że chce mi się płakać). Co myślicie o takim jednym oneshocie, który przedstawiałby losy naszych bohaterów we współczesności? Szczerze, to nawet zaczęłam już powoli coś takiego pisać, pomysł się krystalizuje, ale to zależy od was. Macie ochotę coś takiego przeczytać? Czy w ogóle was to nie interesuje? Dajcie znać i komentarzach.
A następny rozdział postaram się skończyć do następnego weekendu.
Pozdrawiam, 
Mentrix
Mia LOG