Lista utworów

03 kwietnia 2018

Dodatek #3


Adriana owinęła się szczelniej szalem, gdy uderzył w nią chłodny podmuch wiatru. Kwietniowa pogoda byłą niezwykle zmienna, a dzisiaj trafił się wyjątkowo nieprzyjemny poranek. Na drzewach wciąż nie było liści, a nagie konary straszyły uczniów, którzy w akcie desperacji decydowali się spędził przerwy na dziedzińcu szkoły. Wszystko, byleby spędzić jak najmniej czasu w tym budynku. Sama Adriana uważała naukę w tej szkole za stratę czasu. Nie była przeciwna wiedzy, w gruncie rzeczy lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, lecz tylko tych przydatnych i interesujących. Rozumiała lekcje z matematyki, przedmiotów ścisłych, angielskiego czy nawet historii. Ale filozofia? Zajęcia artystyczne? Wychowanie fizyczne, na którym kazali jej biegać ze piłką, co było pozbawione większego sensu? Traciła cenny czas, marnowała energię na cos zupełnie nieprzydatnego. Uczył się o dziełach sztuki, a nie potrafiła przygotować porządnego obiadu. Czy szkołą nie powinna przygotowywać do życia? Jak na razie była irytującą placówkę, która za cel postawiła sobie krzyżowanie jej indywidualnych planów.
Do tego nie mogła jej całkowicie zignorować, ponieważ szef wyraził się jasno – ma pilnować, aby Leonardo nie naruszył granic umowy, jaką zawarli między sobą przedstawiciele mafii. Na terenie szkoły można było pozyskiwać nowych członków, zapraszać rozpieszczone dzieciaki na nielegalne wyścigi, zachęcać do zakupu narkotyków i innych dopalaczy. Jednak sam handel nielegalnymi substancjami był surowo zakazany. Szkoła była miejscem neutralnym, gdzie każdy mógł zwerbować nowych członków, istna kopalnie zdegenerowanej młodzieży, która łatwo mogła ulec mafijnym wpływom. Sprzedaż narkotyków wiązała się z niebezpieczeństwem wykrycia i zawiadomieniem policji, a placówka miała być całkowicie nietykalna i bezpieczna. Nie znaczy to, że taki Leonardo Valdez nie próbował naginać zasad i dokonywać transakcji na tyle szkoły, co było łamaniem zasad.
Adriana była pewna, że ten idiota znów robi coś nielegalnego nawet dla nich, ale nie mogła go znaleźć. Młody mężczyzna wykazywał się niezwykłą pomysłowością, jeśli chodziło o wynajdywanie miejsc oddalonych od nauczycielskich oczu. I wzroku Adriany. Nie było jej kilka tygodni, ponieważ biegała po mieście i okolicy wykonując zadania dla szefa, a Valdez  najwyraźniej poczuł się bezkarny. Jak tylko znajdzie tego nadętego…
– Nie było cię przez ostatnie trzy tygodnie, a teraz, gdy już łaskawie się zjawiłaś, omijasz dwie pierwsze lekcje?
Zmarszczyła brwi, zatrzymując się tuż przed wejściem do ciepłego wnętrza i spoglądając w stronę nieznanego jej chłopaka. Stał dwa metry za nią, a nie jeszcze przed chwilą cały dziedziniec był pusty. Jego brązowe włosy tworzyły na głowie istny nieład, dodatkowo targany na wszystkie strony przez wiatr. Wychodząc na patio wykazał się większą przezornością niż ona, choć wątpiła, by cienki płaszcz w oliwkowym kolorze zatrzymywał podmuchy chłodnego powietrza. W rękach trzymał kilka teczek, z czego na jedną cały czas zerkał. Nie widziała go wcześniej.
– Czyżbym miała zaszczyt z nowym Przewodniczącym? – spytała z przekąsem, chcąc rozwiać swoje wątpliwości. Wiedziała, że przyjechał ktoś nowy, zamierzała nawet rozejrzeć się za nim na długiej przerwie. Najwyraźniej chłopak postanowił zaoszczędzić jej kłopotu.
– Owszem. Ja natomiast mam zaszczyt z Adrianą Miramontes, która właśnie powinna być na języku angielskim.
Dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco. Najwyraźniej chłopak był wyjątkowo pewny siebie. Skoro znal jej plan zajęć, to musiał także czytać o pewnych wykroczeniach. Nigdy nie udowodniono ani jej ani Leonardowi udziału w przykrych wypadkach, które spotykał wyjątkowo upartych Przewodniczących, ale z pewnością dyrektor zapisał swoje podejrzenia i podarował kolejnemu nieszczęśnikowi, który objął tą posadę. I jak każdy poprzednik myślał, że jego historia potoczy się inaczej, że się nie ugnie, a nawet podporządkuje sobie szkolny półświatek. Adriana uwielbiała sprowadzać takie osoby na ziemię.
– Pytanie brzmi: dlaczego miałbyś się tym interesować? – spytała cicho, podchodząc bliżej i naruszając jego przestrzeń osobistą. Tak najłatwiej było sprawdzić charakter człowieka. Większość instynktownie się cofała.
– Nie. Pytanie brzmi: czemu nie biegniesz go klasy, skoro właśnie zwróciłem ci na to uwagę? – Przewodniczący nie cofnął się nawet o centymetr, ale wyprostował się jeszcze bardziej, aby podkreślić różnicę wzrostu miedzy nimi. Adriana zmarszczyła brwi, gdy podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy z pewnym siebie uśmiechem. Wpatrywała się zdziwiona w tą przedziwną zieleń, tracąc kontrolę nad sytuacją. Prawie każdy spuszczał wzrok, gdy patrzyła mu natarczywie prosto w oczy.
Cofnęła się o krok.
– Nie rozumiesz chyba sposobu, w jaki działa ta szkoła. Robisz co chcesz, kiedy chcesz, a mnie to nie obchodzi, jeśli nie wtrącasz się w nasze sprawy. Jeśli chodzi o stanowisko Przewodniczącego – jest zwykłą farsą. Masz dwie opcje. Przełykasz własną dumę i bierzesz od nas pieniądze, pozwalając nam na załatwianie naszych spraw. Możemy się umówić na osiemset dolarów miesięcznie. Będziesz miał pieniądze i spokój. Pasuje? – spytała, chcąc mieć to już za sobą. Zwykle w tej sytuacji działała z Leonardem, ale nie zamierzała na niego czekać. Nadarzyła się okazja, aby przekupić kolejnego honorowego idiotę na samym początku jego urzędowania, więc postanowiła działać. Im mniej krwi im napsuje, tym lepiej. Na dodatek stojący przed nią chłopak wyglądał na wyjątkowo kłopotliwego.
Uśmiechnął się do niej szeroko, jednak wykrzywienie warg było pełne jawnej kpiny. Wsadził zaczerwienione lekko od zimna dłonie w kieszenie płaszcza, a po chwili wybuchnął cichym śmiechem, który prawie zginął wśród ogłuszającego dźwięku dzwonka.
– Wybacz, nie przedstawiłem się. Gilan Lancaster – oznajmił, ale nie podał jej ręki. Nie, żeby tego oczekiwała. Jego nazwisko wydało się jej znajome, więc wytężyła umysł. Przed oczami przeleciały jej pierwsze strony gazet i mundur pełen odznaczeń. Dawid Lancaster.
– Mój ojciec jest ministrem sił zbrojnych. A to wiąże się z tym, że mamy wystarczająco pieniędzy i nie potrzebuję ich od twojego szefa, który zapewne zdobył je w nielegalny sposób. Wykaż się kreatywnością i wymyśl coś innego.
Adriana zamarła. Dyrektor nie zwykł mówić nowym uczniom, nawet Przewodniczącym, o możliwym powiązaniu jej i Leonarda z mafią. Nic nie pozostało im udowodnione, wszystko pozostawało w sferze domysłów. Więc dlaczego Lancaster mówił o tym, jakby był pewny jej przynależności do jednej z grup mafijnych? I dlaczego, do diabła, zamiast przerażenia, widziała w jego oczach niezdrową fascynację?
Drzwi za nią się otworzyły i na dziedziniec wyszli pojedynczy uczniowie. Nie ruszyła się nawet o centymetr, wpatrując siew dziwnego chłopaka w zielonym płaszczu.
– Jest też druga opcja. Pewnego słonecznego dnia grupa, nieznanych mi oczywiście, mężczyzn otoczy cię w obskurnej uliczce i przekona do zmiany szkoły w tempie natychmiastowym. Chyba nie muszę udawać, że w sposób bardzo bolesny. Dlatego w trosce o twoje zdrowie radzę usunąć się na bok – wysyczała, nie mając do końca pewności, czy ją usłyszał.
– Czytałem twoje akta. Dość nieudolny sposób odwzorowania charakteru człowieka, ale nie wymagajmy zbyt wiele od psychologów szkolnych. Najwyraźniej w twoim przypadku powinien być to ktoś z większymi kompetencjami. Jednak te papiery wytworzyły w mojej głowie pewien obraz. I muszę przyznać, że twoje zachowanie mi do niego nie pasuje. – Nagle znalazł się tuż przy niej, aby gwar rozmów nie przeszkadzał im w rozmowie. – Nie sądziłem, że jesteś w stanie troszczyć się o zdrowie dopiero co poznanej osoby. To na swój sposób urocze.
– To nie… - nie zdążyła dokończyć, bo przerwała jej ręka Gilana, która zacisnęła się na jej ramieniu. Palce chłopaka wbiły się mocno w skórę, a Adriana ledwo powstrzymała syknięcie. Przewodniczący zmrużył oczy, uśmiechając się z pozoru czarująco.
– Doceniam, dlatego ci doradzę. Upewnij się, że owa grupka mężczyzn, których oczywiście nie znasz, będzie wystarczająco duża i w miarę wyszkolona. W trosce o ich zdrowie podpowiem, że w zeszłym roku wspólnie z ojcem świętowałem zdobycie pierwszego miejsca w pewnych zawodach. Spróbuj wymyśleć jakich. Nie wiem jak jest w Nowym Orleanie, ale przywykłem do tego, że zasad się przestrzega. Możesz przekazać swojemu przyjacielowi. Nazywał się Leonardo, prawda?
Zrezygnowała z wyjaśnienia mu, że Valdez jest najgorszą kanalią chodzącą na ziemi. Wyrwała się z uścisku i zrobiła krok do tyłu. Przeklęła w duchu, widząc jego pełne zadowolenia spojrzenie. Na dzisiaj już wystarczy. To nie tak, że uciekała z podkulonym ogonem, ale musiała wszystko przeanalizować. I sprawdzić, co robi Leonardo. Coś jej mówiło, że zachowanie Przewodniczącego wynika po części z zachowania jej znienawidzonego kolego po fachu. Czyżby próbował sprzedawać narkotyki na jego oczach? Jak go znajdzie, to wszystkiego się dowie.
Nic nie mówiąc odwróciła się gwałtownie i otworzyła drzwi prowadzącego na szkolny korytach.
– Ach, Miramontes!
Zatrzymała się, słysząc ponownie głos, który powoli zaczynaj zajmować pierwsze miejsce na liście szczególnie znienawidzonych. Nieistotne, że był wyjątkowo melodyjny.
– Wczoraj szukała cię policja. Pozwoliłem sobie powiadomić ich, że wreszcie łaskawie zjawiłaś się w szkole.
Zabije go. Przysięga, ze Gilan Lancaster będzie jej pierwszą śmiertelną ofiarą.

***

Matilda trzasnęła drzwiami, wychodząc z radiowozu. Pobieżnie wygładziła swój mundur, wciąż nie wierząc, że może go nosić. Tyle lat ciężkiej pracy w szkole policyjnej, aby otrzymać wymarzony przydział. W czasach szkolnych zaczytywała się w kryminałach, chodziła z głową w chmurach, marząc o policyjnych pościgach, prowadzonych śledztwach i mafii. W jej nastoletnim umyśle ta organizacja pozostawała największym i najbardziej niebezpiecznym wrogiem i to właśnie z nią pragnęła się zmierzyć. Pełna fascynacji, zamiast wybrać nauki polityczne, czego oczekiwali rodzice, wstąpiła do szkoły policyjnej. Po pierwszym tygodniu była bliska spakowania bagaży i emigracji na drugi koniec kraju. Nigdy nie sądziła, że można tak zgnoić człowieka. Instruktorzy z pasją wykrzykiwali coraz to nowe obelgi pod adresem adeptów, ich kondycji czy rodziny. Każdego dnia wracała ze łzami w oczach, jednocześnie bojąc się spojrzeć rodzicom w twarz i oświadczyć, że to, o co tak bardzo walczyła, nie jest dla niej. Na duchu podtrzymywało ją tylko to, że nie jest jedyną gnębioną w tej placówce. Adepci przechodzili nie tylko trening fizyczny i techniczny, ale też psychiczny. Praca w policji wymagała niezwykle silnej odporności psychicznej. A obelgi były tylko początkiem góry lodowej. Powoli przyglądała się, jak jej koleżanki opuszczają akademik. U mężczyzn to zjawisko było rzadsze, ale tam także odpadła ponad połowa grupy. Później powiedziano im, że to miała sprawdzić także ich zacięcie i oddanie pracy w policji. Na tym etapie Matilda była skłonna przysiąc, że łatwiej było się dostać do FBI.
Na drugim roku do zwyczajowych ćwiczeń fizycznych doszły wykłady i teoria. Odbicia zakładników, włamania, morderstwa, porwania, zamachy. Odciski palców, doświadczenia chemiczne, a nawet sekcje zwłok. Strzelanie, samoobrona, sztuki walki. Matilda miała wrażenie, że szykują ich, jakby mieli prowadzić misję na dopiero co odkrytej planecie.
Nie radziła sobie w ogóle. Była humanistą, zaczytanym w książkach i marzącym o wielkich przygodach. Matematyka, fizyka i chemia ją przerastały. Po pół roku była gotowa zrezygnować. Instruktor, który jako jeden z niewielu wydawał się być miłym człowiekiem, poradził jej poproszenie o pomoc kogoś ze starszych roczników. Dając ostatnią szansę policji,  Matilda wzięła głęboki oddech i skierowała się w stronę laboratoriów, w których mieli zajęcia adepci prawie kończąc już szkolenie. Czekała kilka godzin pod drzwiami, mimowolnie przysłuchując się żywym dyskusjom na temat możliwości rozbicia grupy przemytników broni. I znów na nowo poczuła fascynację możliwościami, jakie dawała jej taka praca. A potem drzwi się odtworzyły i poznała Jina. Nie spodziewała się, że to właśnie ten starszy od niej o pięć lat mężczyzna, zdecyduje się jej pomóc. Jednak po kilka spotkaniach zaliczyła zajęcia z kryminalistyki, czym zadziwiła swojego instruktora. Ujawniając nazwisko swojego korepetytora dowiedziała się, że był uważany tam za geniusza, który bez problemu przeskoczył trzy lata nauki w akademii. Do tego był miły, przystojny i nie wstydził się jej pomagać. Nic więc dziwnego, że po kolejnym roku, gdy już w miarę rozumiała wszystkie zagadnienia, większą część ich spotkań spędzała przyglądając mu się po kryjomu, w nocy wzdychając rozmarzona do poduszki. Następny rok się skończył, a Jin rozpoczął pracę na posterunku w Los Angeles.
Trzy miesiące później dowiedziała się, że funkcjonariusz Jin Croisseux upuścił niespodziewanie szeregi policji, kradnąc dane dotyczące transportu broni dla wojska. Szukano go wszędzie, ale jakby zapadł się pod ziemię. Ostatni trop prowadził do Nowego Orleanu. Dlatego Matilda skończyła szkolenia i wybrała komisariat właśnie w tym mieście. Atmosfera była miła, ludzie przyjaźni, a jedynym dziwnym aspektem tego miejsca był ekscentryczny komendant o czerwonych włosach, do którego wszyscy czuli respekt i równie dziwny sierżant, który nic nie robił sobie w wyższego stopnia ich przełożonego. Miasto było miejscem działania trzech grup mafii, a do tego niezwykłych karnawałów. Do tego mogła szukać Jina na własną rękę.
Westchnęła, spoglądając na Nicholasa, który przeszukiwał wzrokiem szkolny dziedziniec. Poznała go kilka miesięcy przed zakończeniem szkolenia i od razu polubiła. Pogodny, wesoły i oddany, nie mając jakiegoś wymarzonego celu, wybrał to miasto co ona, aby pomóc w poszukiwaniach. Doceniała to, bo czasem miała ochotę się poddać i krzyczeć na cały głos, że Jin Croisseux nie mógł być przestępcą.
– Tam jest. – Nicholas wskazał wyjście ze szkoły, w kierunku którego przeciskała się nerwowo ciemnowłosa dziewczyna. Matilda spojrzała na zdjęcie w aktach policyjnych, potwierdzając jej tożsamość. Adriana Miramontes, podejrzana o wymuszenie samobójstwa Aliny Anferd. Wczoraj pojechali pod podany w dokumentach adres, ale okazał się być niezamieszkanym przez nikogo zrujnowanym domem. Wykupionym co prawda na nazwisko podejrzanej, ale gdy próbowali wyśledzić za pomocą przelewów bankowych jej konto, natrafili na blokadę nie do pokonania. Matilda wątpiła, aby młodą dziewczynę stać było na takie zabezpieczenia. Jeśli jednak była członkiem mafii, to wyjaśniało wszystko. Zastanawiali się rankiem co zrobić, gdzie zacząć jej szukać, gdy zadzwonił Przewodniczący szkoły, do której dziewczyna chodziła. Wsiedli w radiowóz najszybciej jak się dało i przyjechali.
– Jest zdenerwowana. Pewnie wie, że jej szukamy – pospieszmy się – mruknął Nicholas, ruszając w jej stronę. Adriana zauważywszy go przystanęła, rozglądając się dookoła, potrącana przez przechodzących uczniów. Uniosła głowę i spojrzała nienawistnie w okno na pierwszym piętrze, w którym mignęła Matildzie męska postać. A potem rzuciła się biegiem w kierunku bramy, mając najwyraźniej nadzieję, że zdąży wyjść, zanim policjant do niej dotrze. Nie doceniła jednak Nicholasa, z reguły większość osób go nie doceniała, patrząc na jego drobną posturę. Złapał ją za nadgarstek w chwili, gdy przekroczyła bramę, a po chwili pełnej szamotaniny i wyzwisk założył jej kajdanki.
Matilda stanęła przed nią, ignorując wściekła spojrzenie. Choć musiał się nim dzielić z drugim funkcjonariuszem i chłopakiem stojącym w oknie na pierwszym piętrze.
– Adrianno Miramontes, jesteś aresztowana pod zarzutem zabójstwa. Masz prawo zachować milczenie.

***
  Jesteś tego pewny? – zapytał Halt, przystając przy Gilanie. Korytarz był już pusty, większość uczniów zeszłą na parter, aby skorzystać z zasobów automatów z napojami i małego sklepu. Przewodniczący opierał się o ścianę, przyglądając się, jak dwójka policjantów wsadza do radiowozu ciemnowłosą dziewczynę.
Zmarszczył brwi, słysząc słowa nauczyciela i przycisnął do siebie w geście obronnym żółtą teczkę. Nienawidził, jak ktoś podważał jego plan.
– Twoje metody zawiodły. Teraz spróbujemy moich – mruknął, patrząc wyzywająco na starszego mężczyznę. Ten westchnął ciężko i skinął potwierdzająco głową. On miał już swoją szansę, niech teraz wykaże się młodsze pokolenie. Tylko jak on wytłumaczy nadzianym rodzicom uczniów aresztowanie jednego z nich? Crowley złapie się za głowę. Jednak chciał odpowiedzialnego Przewodniczącego – to go dostał.
– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Ja także, panie profesorze – odpowiedział Gilan, wkładając w ostatnie słowo jak najwięcej kpiny. Słysząc to, Halt miał ochotę wybuchnąć śmiechem. On jako nauczyciel? W życiu by tego nie przewidział. Miał jednak nadzieję, że jest przekonywujący w tej roli.
– Chodź, trzeba to wyjaśnić Crowleyowi. Może po drodze kupimy mu kawę. W końcu trzeba czymś przebłagać bestię.

***

Miecz, a właściwie japońska katana, jak wiele razy poprawiał Alarica przewodnik, nie wyglądał kosztownie. Długie ostrze, rękojeść owinięta skórą, całość pozbawiona zbędnych ozdób. Był zdania, że tak powinien wyglądać oręż prawdziwego wojownika, który dba tylko o ostrość klingi, a nie przytwierdzanie kolejnych kamieni szlachetnych. Jago podziw nie zmieniał jednak faktu, że nie miał pojęcia, dlaczego ten artefakt miałby się znaleźć na liście najcenniejszych w pobliżu Nowego Orleanu.
Nie mieli pojęcia, gdzie uderzy Fantom, więc sięgnęli po tą listę, a następnie przeprowadzili losowanie. Ślepy  los sprawił, że Alaric wylądował w prywatnym pałacu oddalonym o dwadzieścia kilometrów od centrum miasta, strzegąc kawałka metalu. Złodziej uderzał średnio raz na tydzień, więc sierżant spodziewał się rabunku lada dzień. Zagrożenia nie pojmował najwyraźniej właściciel majątku, który kategorycznie odmówił jakiejkolwiek policji na terenie swojego pałacu. Na szczęście wyjechał w delegacji do Europy, a jego żona wydawała się bardziej od niego troszczyć o cenne zbiory. Dlatego teraz Alaric mógł usiąść na wygodnym fotelu tuż przy gablocie z artefaktem, a nawet napić się przepysznej kawy. Gorącej czekolady pani domu nie miała – zdążył już spytać.
– Blaid, zostaw – upomniał swojego owczarka niemieckiego, który z zaciekawieniem obwąchiwał nogę od wartego zapewne miliony stolika. Miał dużo szczęścia, że właścicielka uwielbiała zwierzęta, a nawet pozwoliła wprowadzić go do środka. O wiele łatwiej było mu pilnować miecz i czekać na złodzieja, gdy miał towarzysza o genialnym słuchu.
Teoretycznie najlepszy czworonożny przyjaciel człowieka szczeknął cicho i spojrzał na niego, zawadiacko przechylając łeb i wywieszając język. Alaric lubił myśleć, że tak wygląda psie szczęście. Przynajmniej dla Blaida, który uwielbiał nowe miejsca. Wciąż z wywieszonym językiem owczarek podreptał w jego stronę w opał się przednimi łapami o fotel, na którym siedział sierżant. Zawiesił swój pysk tuż przed jego twarzą i zanim jego właściciel zdołał go powstrzymać, polizał go po twarzy.
– Uważaj na mundur – mruknął, odpychając włochatego potwora. A jak był szczeniaczkiem, to cały komisariat się nad min rozpływał. Nawet Lysander go nie skrzyczał, kiedy urządził sobie legowisko z arcyważnych dokumentów.
Na chwilę zamarł, słysząc głos właścicielki. Majątek można było zwiedzać, a jeśli miało się szczęście, po prywatnej kolekcji oprowadzała sama pani domu. Najwyraźniej kogoś znów spotkał ten zaszczyt, bo jej żywy głos roznosił się po holu.
– Mój przodek był jednym z kolonizatorów, a ten majątek miał pokazać rdzennej ludności wyższość Europejczyków. Podczas budowy pracowali jeńcy z pobliskich plemion, wielu z nich zmarło i zostało pochowanych na cmentarzu, gdzie pana potem zaprowadzę…
Do pokoju wraz ze stukotem szpilek wkroczyła zadbana kobieta po czterdziestce, gestykulując żywo. Ubrana w najmodniejszy komplet składający się ze spódnicy i ozdobnej marynarki, wydawała się idealnie pasować do bogatego wnętrza pałacu.
Alaric uniósł brwi na widok jej gościa.
– Bienvenue, panie sierżancie – przywitał się radośnie Francuz, który dwa dni wcześniej zmusił policjanta do odwiezienia swojego munduru do pralni. Tych pofarbowanych na zielono włosów i związanych w warkocz nie dało się pomylić. Nigdy nie rozumiał Francuzów. I to niby Paryż był stolicą mody.
– Kolejny punkt na trasie zwiedzania? – zapytał, wstając i podając mu dłoń na przywitanie, którą turysta energicznie potrząsnął.
– Qui. Mówi się przecież, że jeśli nie widziało się pałacu Candervish, to nie widziało się piękna Nowego Orleanu. Teraz jednak mam wątpliwości, czy aby nie chodziło o zjawiskową panią tego zacnego domostwa – odpowiedział gość, spoglądając na właścicielkę, której twarz pokryły rumieńce.
– Schlebia mi pan, panie Lacroix. Zupełnie niepotrzebnie. I tak pokazałabym panu najbardziej niezwykłe zakątki dworu, aby mógł pan znaleźć natchnienie – odparła kobieta, jednaj widać było, że komplementy myły mile widziane.
– Tutaj mamy katanę z XVII wieku, o którą pan tak zapytywał. Od stuleci jest rodzinną pamiątką, a podobno, zanim nabyli ja moi przodkowie, służyła jako oręż jednemu  siogunów z rodu Tokugawa w okresie Edo. Legenda głosi, że to od tego miecza zginął Mitsunari Ishida, przywódca opozycji.
– Musi być warty tysiące. Mam nadzieję, że posiada pani odpowiednie zabezpieczenia. Tym bardziej, że w okolicy pojawił się Fantom. – Mężczyzna z zainteresowaniem pochylał się przed gablotą, aby jak najlepiej przyjrzeć się ostrzu.
– O to bym się nie martwiła. Posiadamy takie same zabezpieczenia jak w British Muzeum, a do tego sierżant Carleton nalegał, aby cały czas pilnować miecza. Jest całkowicie bezpieczny – pochwaliła się właścicielka. Na jej słowa gość wyprostował się gwałtownie, patrząc z zainteresowaniem na policjanta.
– Sierżant Carleton? Więc to pan prowadzi dochodzenie w sprawie tych wszystkich kradzieży? Mon Dieu! Nie miałem pojęcia, kogo oblałem kawą. Musi mi pan opowiedzieć o Fantomie! Wszystko, co wiecie!
– To nie są informacje, których mogę udzielać cywilom. – Alaric cofnął się o krok, bo rozentuzjazmowany mężczyzna naruszył jego przestrzeń osobistą. Jego oczy niezdrowo błyszczały, gdy wpatrywał się w niego z napięciem. Jakby był umierającym z pragnienia, a Alaric posiadał bukłak z wodą.
– Och, panie sierżancie, niech pan się zastanowi. Przecież każdy artysta potrzebuje natchnienia – poparła swojego gościa właścicielka, wpatrując się uporczywie w policjanta. Ten poczuł, że nagle zaschło mu w gardle, gdy niespodziewanie stał się obiektem obserwacji. Sięgnął po kubek z zimną już kawą.
– Artysta? – spytał niepewnie, gubiąc się w tej dziwnej sytuacji. Wziął duży łyk.
– Och, nie przestawiłem się. Jean Lacroix, jestem pisarzem. Mój pseudonim to Giles Roquort.
Alaric Carleton zakrztusił się pitą właśnie kawą, słysząc nazwisko swojego ulubionego autora kryminałów. 
Kolejny mundur do wymiany. 
Czy to było jakieś Fatum?


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Spóźnione życzenia Wielkanocne! Tak pokrótce: zdrowia, szczęścia, pomyślności, zdanych egzaminów, ciepła rodzinnego, spełnienia marzeń i sukcesów!
Rozdział niesprawdzony, już i tak pisałam go, zamiast uczyć się do matury, ale stwierdziłam, że jakiś prezent się Wam należy. Mam nadzieję, że w miarę się podoba.
Kolejny rozdział właściwej historii pojawi się dopiero na 9 maja, jak już skończę z maturą.
Dziękuję za wszystkie komentarze i pozdrawiam,
Mentrix
Mia LOG