Lista utworów

31 grudnia 2017

Dodatek #2

Wystawa przedstawiająca obrazy najsławniejszych surrealistów została otwarta trzy dni temu w Narodowym Muzeum II Wojny Światowej w Nowym Orleanie. Największą atrakcją z pewnością był pożyczony z nowojorskiego muzeum obraz Salvadora Dali. Trwałość pamięci była dziełem szczególnie cenionym ze względu na zawsze aktualny temat przemijania, jaki poruszało. Zachwycało pomysłowością, zaskakującym wykorzystaniem przez artystę nadrealności, pasjonujących zestawień przedmiotów, wszechobecny oniryzm, a także światłocień.
Alaric westchnął ciężko i otworzył oczy. Nie ważne, jak mocno zwizualizowałby sobie Trwałość Pamięci, fakt pozostawał faktem. Przed nim wisiała złota rama, a wewnątrz zionęła dziura. Po obrazie nie został nawet ślad, a Fantom zrobił się na tyle bezczelny, że nawet zrezygnował z podrzucania falsyfikatów. Sierżant Carleton wyczuwał w tym pewnego rodzaju wyzwanie, zachętę do podjęcia gry i dania z siebie wszystkiego.
– Nie miałeś go czasem dopaść następnym razem? – spytał Cedric, przystając koło niego. Właśnie skończy spisywać zeznania pracowników, dowiedział się o użytych zabezpieczenia i alarmach. Minęło ponad pół godziny, odkąd dotarli na miejsce, a Alaric nie ruszył się nawet o krok. Wciąż tkwił przed pustą ramą, a porażka chyba powoli zaczynała do niego docierać.
– A to sukinsyn – syknął przez zaciśnięte zęby. Cedric uniósł brwi w zdziwieniu, ponieważ rzadko kiedy słyszał, jak sierżant rzuca takimi obelgami.
– Niewątpliwie, będziesz mógł go nawet pobić, jak już go złapiemy. Powiemy, że nie chciał się przyznać. Mam zeznania pracowników. Nikt nic nie widział, przed zamknięciem wystawy wszystko było w porządku, zorientowali się rano. Nawet nie możemy ustalić przybliżonej godziny włamania. Sprawdzamy nagrania z kamer, ale żadna nie została uszkodzona. Do sali jest jedno wejście, całą noc stali przy nim dwaj strażnicy. Są na nagraniach. Jedno okno, brak śladów włamania. Do tego alarm na ramie skradzionego dzieła się nie włączył.
– Bo nie ruszył ramy. Wyjął same płótno.
– Taki zabieg drastycznie obniża wartość dzieła. Wątpię, aby tak ryzykował…
– Miał więc kupca i wyznaczoną cenę, więc nie musiał się przejmować. Co tylko utrudnia sprawę. Obraz wystawiony na czarnym rynku da się wyśledzić. Tego już nie znajdziemy, chyba że przeszukamy mieszkania wszystkich bogaczy na świecie. Kamery na zewnątrz coś uchwyciły?
– Przeglądamy je. Kamera przy banku uchwyciła jakąś postać, idącą w stronę muzeum. Jednak stawiam na jakiegoś pijaka, bo porządnie się zataczał i nie miał potrzebnych narzędzi. Nie wiemy, jak tu wszedł, ale sprawdzamy odciski palców, szukamy śladów DNA.
– Nic nie znajdziecie. Jest na to zbyt sprytny.
– Każdy w końcu popełnia błędy.
– Ale nie takie. Musimy się zabrać za to z innej strony. Wiem, jak przyjmuje zlecenia. Poobserwujemy, dowiemy się, jakie dzieło jest jego kolejnym celem. Jeśli będzie trzeba, będę siedział przy nim cały tydzień.
– Wątpię, aby wtedy Fantom się zjawił.
– Przyjdzie. Jest zbyt bezczelny, aby zignorować taką okazję.
– Z tym muszę się zgodzić. Zostawił ci list.

***

Lysander przetarł oczy z uporem wpatrując się w leżące przed nim akta Marcusa Treverra. Był pewien, że biznesmen miał powiązania z wyższymi szczeblami jednej z mafii, może nawet był jej szefem. Jednak patrząc na informacje, jakie posiadał komisariat, musiał stwierdzić, że Treverr wydawał się czysty niczym łza. Wszystkiej jego oskarżenia opierały się na przeczuciach, więc nie miał jak tego udowodnić. Potrzebował dowodów, które z pewnością znalazłby w domu podejrzanego. Jednak aby przeszukać posiadłość, musiał zdobyć nakaz, a nie dostałby go bez dowodów winy. Zamknięte koło. Musiał znaleźć inny sposób.
– Fantom znów uderzył – oznajmił Arald, wychodząc do jego gabinetu bez pukania. Mężczyzna stanowił idealne odzwierciedlenie sarkastycznych wyobrażeń typowego policjanta. Niezbyt wysoki, ze zdecydowanie za dużym brzuchem, na którym ledwo utrzymywał się zapięty mundur. I to jego zamiłowanie do pączków. Z drugiej strony był bardziej kompetentny niż połowa wyższych od niego stopniem.
– Doprawdy? A czy sierżant Carleton nie zarzekał się, że tym razem go złapie? – spytał sarkastycznie, nie podnosząc nawet głowy znad papierów. Jak znaleźć podstawy do przeszukania domu bogatego biznesmena?
– Fantom wykradł obraz z Muzeum II Wojny Światowej, a nie z Ogden Museum, jak wcześniej zapowiadał. Nasi ludzie przesiedzieli całą noc w złym miejscu.
– Czyli sobie z nich zakpił?
– Podobno sierżant Carleton jest w szoku i od godziwy wpatruje się w pustą ramę. Tym razem Trwałość Pamięci, Salvador Dali.
– Ile wart?
– Siedemdziesiąt pięć milionów dolarów.
– Przełożeni mnie zabiją… Przyszedłeś mi powiedzieć o tym, czy masz jeszcze jakąś sprawę?
– Prawdopodobnie morderstwo.
– Cudownie! Wreszcie coś ciekawego. Zajmiesz się wypełnianiem formularzy – dodał, poklepując Aralda po ramieniu, łapiąc kaburę z bronią i wychodząc z gabinetu. Policjant westchnął cicho, gdy drzwi za jego przełożonym zamknęły się i pospieszne poskładał porozwalane na biurku papiery. Nie wiedział, co komendant kombinuje, ale lepiej, aby nikt się nie dowiedział, że po raz kolejny przegląda akta jednego z najbardziej wpływowych ludzi w mieście.

***

Ciało denatki leżało tuż obok starej kanapy w zasychającej kałuży krwi. Pistolet znaleziono nieopodal ręki kobiety, a ściana została ochlapana krwią i fragmentami tkanki mózgowej. Lysander skrzywił się na ten widok, omijając te makabrycznie dowody sprawy z daleka. Podszedł do trupa z bezpiecznej strony, zakładając jednorazowe rękawiczki.
– Kto to? – spytał Angeline, przykucniętą obok ciała. Ich najlepsza patolog uniosła wzrok i skinęła głową na powitanie. Zaświeciła jeszcze w oczy zmarłej, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem, zanim podniosła się i stanęła przy policjancie.
– Alina Afred, lat 53, bezrobotna, brak studiów wyższych. Zamężna, West Afred zmarł trzy miesiące temu, a jego ciało wyłowiono z rzeki. W wersji oficjalnej poślizgnął się na moście, uderzył w głowę i wpadł do wody, gdzie utonął.
– A w nieoficjalnej?
– Podejrzane kontakty z mafią, chyba był im coś winny.
– A dlaczego dowiaduję się o tym dopiero teraz? Macie jeszcze jakieś informacje? – warknął komendant, piorunując wzrokiem przysłuchującym się im technikom. Przecież prosił, aby zgłaszać do niego każdą sprawę, w którą mogła być zamieszana mafia. Jak miał ich pokonać, gdy jego własny personel zatajał informacje?
– Nic więcej nie wiemy. Zanim zdążyliśmy zając się śledztwem, zostało przejęte przez agenta federalnego. Nazwiska nie mamy.
– FBI raczej nie miesza się do zwykłych morderstw – mruknął pod nosem. Dlaczego nikt mu nie doniósł, że w mieście znajdują się federalni?!
– Nieważne. Wszystko wskazuje na samobójstwo. Są jakieś podstawy, aby sądzić inaczej?
– Przyjaciółka znalazła ją około ósmej, gdy wróciła z nocnego dyżuru w szpitalu. Mówiła, że przed domem zaparkowała dziwna furgonetka, a drzwi do domu próbował otworzyć jakiś mężczyzna. Uciekł, gdy ją zobaczył. Pani Adamson weszła do środka, ale ofiara musiała być martwa już od kilku godzin. Dokładniejszą godzinę zgonu podam po analizie próbek.
Lysander skinął głową i cofnął się, aby stanąć w drzwiach do salonu i mieć widok na całe pomieszczenie.
– Wezwijcie sierżanta Carletona. Niech zostawi tą pustą ramę i na coś się przyda.
Wdowa po zadłużonym u mafii mężu, mieszkająca u przyjaciółki. Nie, nie mieszkająca- ukrywająca się. Mafia jej szukała, chciała zwrotu pieniędzy. Z jakiegoś powodu ofiara popełnia samobójstwo, a kilka godzin później pojawi się podejrzana furgonetka. Istniała możliwość, że członkowie organizacji dowiedzieli się o śmierci dłużniczki i postanowili pozbyć się ciała, które można było z nimi połączyć. To by wyjaśniało samochód, który zapewne należał do ekipy sprzątającej. Skąd jednak wiedzieli? Niemożliwe, aby zmusili denatkę do samobójstwa, bowiem wtedy pieniądze przepadały. Czyli to nie mogli być oni, ale jej decyzja musiała być wywołana jakimś wstrząsem, w dodatku związanym z mafią. Kobietę musiał odwiedzić członek przestępczej organizacji, zrobić coś, co odebrało jej wszelką nadzieję i doprowadziło do samobójstwa. Jedyną odpowiedzią wydawały się pieniądze. Bez nich nie mogłaby dalej uciekać, a mafia wciąż miałaby ją na oku. Suma dość duża, by pozwolić ofierze na ucieczkę za granicę, czego nie zrobiła z nieznanych powodów, ale jednocześnie zbyt mała, aby spłacić dług.
– Potrzebowała dużej torby lub walizki do przechowywania pieniędzy. Szafa jest uchylona. Sprawdźcie odciski palców.
Przedstawiciel mafii zabiera pieniądze, oznajmia, że zgłosi się niebawem po pozostałą sumę, a ofierze odbiera tym samym nadzieję na ucieczkę. Nie ma za co wyjechać z kraju, ma wyrzuty sumienia, że nie wykorzystała okazji, jaką miała, że nie powstrzymała męża przed zaciągnięciem długu, że naraziła swoich przyjaciół na niebezpieczeństwo. Ma dość wszystkiego. Wie, że przyjaciółka chowa w sypialni broń. Zwyczajny Colt M1911, kaliber 45. Wyciąga go, waha się, chodzi po domu. W końcu zatrzymuje się w salonie, jej wzrok pada na pustą szafę, jeszcze raz dopadają ją wyrzuty sumienia. Podnosi pistolet i wkłada do ust. Strzela. Samobójstwo i tkanka mózgowa na ścianie naprzeciwko szafy. Colt wypada jej z ręki.
– Sprawdźcie kamery w pobliżu. Muszę wiedzieć, kto kręcił się w okolicy. Szukajcie kogoś z walizką lub dużą torbą.
– Może to nie będzie konieczne, komendancie. Zebraliśmy odciski i mamy je w bazie danych. To Adriana Miramontes.

***
Sierżant Alaric Carleton przekroczył próg przytulnej kawiarni na rogu ruchliwej ulicy, posyłając Cassandrze zmęczony uśmiech. Baristka pomachała do niego przyjaźnie, przerywając na moment parzenie kawy dla klienta. Araluen był małą, lecz dobrze znaną w mieście kawiarnią, głównie ze względu na oferowane przez nią znakomite napoje. Przybywali do niej wszyscy, zarówno miejscowi jak i turyści, plotkując podczas przerwy na lunch i wymieniając pozdrowienia wczesnym rankiem, gdy każdy spieszył się do pracy.
Było chwilę po dwunastej w południe, więc stoliki świeciły pustkami. Tylko przy ladzie ustawiła się kolejka młodych ludzi, zapewne spóźnionych na wykłady studentów, którzy zdecydowali się poświęcić lekcje na rzecz porządnej dawki kofeiny. Przedtem Alarica taka nieodpowiedzialność odrobinę irytowała, w końcu niektórzy z nich chcieli zostać lekarzami, a jemu czasem zdarzało się wylądować w szpitalu z raną postrzałową. Nie chciałby, aby przez opuszczenie jednego z wykładów, niekompetentny lekarz pomylił wątrobą z trzustką. Jednak teraz mógł tylko skinąć im znużony głową, w pełni rozumiejąc i popierając ich decyzję. Czasem bez kawy po prostu się nie dało.
Położył płaszcz na stoliku, przez co otrzymał kilka niepewnych spojrzeń od studentów, którzy wpatrywali się w jego mundur. Powinni zdawać sobie sprawę z tego, że obowiązek szkolny ich nie obowiązuje i policja nie interesuje się tym, czy uczęszczają na wykłady, ale dyskomfort pozostawał. Trudno było się pozbyć nawyku z młodzieńczych lat, gdy jako niepełnoletni uczniowie uciekali z lekcji, chowając się przed każdym dorosłym, który stanął na ich drodze.
Alaric prychnął rozbawiony, sięgając po telefon. Odetchnął z ulgą, gdy nie zobaczył żadnej wiadomości od Lysandra. Dzień miał tragiczny, właściwie cały ostatni tydzień. I miesiąc, ale nie o to chodziło. Był zupełnie wykończony, a ten głupi komendant dał mu tylko pół godziny przerwy, co było stanowczo za mało, by dojechać do domu i wrócić, a nie marzył o niczym innym niż prysznic, zmienienie munduru na świeży i porządny posiłek. A tak miał tylko czas, by wpaść do najbliższej kawiarni i zaopatrzyć się w kawę, która umożliwi mu przetrwanie kolejnych godzin na komisariacie, przeglądania papierów i rozmowy z irytującymi świadkami. Zero wdzięczności. Lysander nie dostanie prezentu na urodziny, jeśli dalej będzie się tak zachowywał. Alaric spędził poprzedni dzień, siedząc w biurze od wczesnych godzin porannych i próbować ustalić, jak Fantom zamierza ukraść obraz. Rozważył każdą opcję, przygotował się na każdą ewentualność. Miał ludzi przy każdym wejściu, rozstawionych w środku i dookoła budynku. Pilnowali także okien, dachu, a nawet kanałów wentylacyjnych. Był pewien, że nawet mysz się nie prześlizgnie. Spędził całą noc, czuwając w niewygodnej furgonetce i wpatrując się w zapisy z kamer muzeum, od czego bolały go teraz oczy. Nastał ranek, a obraz był na miejscu, więc wyszedł, aby rozprostować nogi i świętować częściowe zwycięstwo, gdy zadzwonił telefon. Fantom z nich zakpił, tym razem podał fałszywy cel. Oni siedzieli naj głupi, gdy złodziej kradł dzieło Salvadora Dali. Najgorsze było to, że Alaric naprawdę lubił ten obraz. Był tak wściekły, że gdy dotarł na miejsce zbrodni, nie wiedział, za co się zabrać. A potem Cedric pokazał mu list zaadresowany do niego. Całe szczęście, że nikt go przed nim nie czytał.

Drogi sierżancie!
Pragnę wyrazić gorące ubolewanie nad tym, że nie stara się Pan wystarczająco. Kradzieże przestają być wyzwaniem, a ja zaczynam się nudzić. Aby Pana zmotywować, zmieniam zasady gry. Przestaję wskazywać swój następny cel. Niech się Pan dwoi i troi, niech Pan nie może zmrużyć oka, zastanawiając się, co będzie następnym razem. Kolejne muzeum? Prywatna kolekcja? A może jakieś tajne dane? Będzie zabawnie, tylko niech Pan przestanie udawać idiotę. Niech Pan sprawi, że kradzieże będą dla mnie wyzwaniem. Inaczej z przykrością muszę oświadczyć, że nasz malutki sekret ujrzy światło dzienne. Mogę też napomnieć, że w więzieniu nie mają ani gorącej czekolady ani tej zwykłej.
Postarasz się, prawda, Alaricu?
Fantom
P.S. Uważaj na przyjaciela. Twój komendant zaczyna interesować się niebezpiecznymi ludźmi.

Groził mu. Nie tak się umawiali. Alaric wierzył w zawarte umowy, nawet za pośrednictwem stron internetowych i nigdy by nie złamał ustalonych wcześniej warunków. Dlatego sam zajął się przeglądaniem kamer, ponownym przesłuchiwaniem pracowników, choć przecież miał do tego ludzi. Ich działania spełzły na niczym, więc zawiedziony skierował samochód do domu, marząc o błogim śnie. Już wjeżdżał na podjazd, gdy zadzwonił telefon, a okropnie uprzejmy technik oświadczył, że komendant oczekuje go w miejscu prawdopodobnego morderstwa. Myślał, że go zabije. Lysandra, oczywiście. Gdy dojechał do małego mieszkania na przedmieściach Nowego Orleanu już trochę się uspokoił. Lecz najwyraźniej los mu nie sprzyjał, skoro w drzwiach zderzył się z wybiegającym w pośpiechu komendantem, który oznajmił mu, że ma pół godziny na odpoczynek, a potem chce go widzieć w biurze, bowiem rozwiązał już sprawę samobójstwa i teraz potrzebuje, aby jego podwładny zajął się czym innym. Ledwo się powstrzymał, aby nie rzucić się na Lysandra i go nie udusić. Zazwyczaj był bardzo pozytywnie nastawiony do przyjaciela, znosił jego dziwne zachowania, obsesję na punkcie mafii, a nawet, choć z bólem, podporządkowywał się jego dominując naturze. Jednak Alaric Carleton także miał gorsze dni, a jeden z nich właśnie trwał.
Dlatego nie był nawet zdziwiony, gdy idąc zamówić kawę, zderzył się z kimś i poczuł, jak ciepły napój przenika przez materiał jego munduru. Przynajmniej będzie miał pretekst, aby wrócić do domu i się przebrać. W końcu teoretycznie poplamiony mundur to hańba każdego gliniarza.
– Cudownie – westchnął ciężko, wpatrując się w powoli poszerzającą się plamę.
– Pardon – mruknął po francusku w tym samym momencie właściciel kawy, odstawiając papierowy kubek na pobliski stolik, chwytając garść serwetek i próbując wytrzeć mundur policjanta. Alaric prawie się roześmiał, mgliście kojarząc podobne sytuacje w setek filmów, do których oglądania zmuszał w swoje urodziny Lysandra.
– Bardzo pana przepraszam. Zwykle patrzę, gdzie idę, ale wciąż jestem pod wrażeniem egzotyki tego miasta i staję się nieuważny – nawijał dalej Francuz po angielsku, jednak z wyraźnym rodzimym akcentem, wciąż próbując dokonać niemożliwego i usnąć plamę po kawie z munduru.
– Spokojnie, nic się nie stało. Ja także powinienem być bardziej uważny – powiedział uspokajająco, odsuwając rękę mężczyzny, bo wycieranie serwetki robiły więcej szkody niż pożytku. Najwyraźniej obcokrajowiec przeraził się, że obraził jednego z funkcjonariuszy, a nie znał amerykańskich przepisów i nie chciał kłopotów.
– Mam nadzieję, że mundur nie został zniszczony… Incroyable! Jest pan sierżantem! I to w tak młodym wieku! Zawsze marzyłem o zastaniu policjantem i pięciu się po kolejnych szczeblach, ale rodzice… - Tym razem Francuz zainteresował się jego odznaką, próbując ją obejrzeć z każdej strony. Alaric zmarszczył brwi. Wolał, aby nieznajomy nie dotykał, a właściwie nie szarpał za jego odznakę, ponieważ miał tylko jedną, a ewentualna naprawa zajmowała kilka dni. A podobno to Włosi byli energiczni i gadatliwi.
– Przepraszam, ale kończy mi się przerwa, a muszę jeszcze kupić kawę – wtrącił, przerywając mężczyźnie opowieść o jego zbyt opiekuńczych rodzicach.
– Och, oczywiście. Przepraszam najmocniej, gdy się denerwuję, to zaczynam mnóstwo mówić. Już nie przeszkadzam.
– Naprawdę nic się nie stało. Miłego pobytu w Nowym Orleanie – dodał policjant, orientując się, że zachował się przed chwilą dość niegrzecznie. Facet był dziwny, ale czasem nic się nie dało zrobić z reakcją na stres. Jedni płakali, drudzy milkli, trzeci się śmiali. Francuz najwyraźniej należał do oddzielnej grupy.
– Z pewnością będzie udany. – Dziwna nuta pojawiła się w głosie mężczyzny, jednak zanim Alaric zdążył to przemyśleć, turysta zniknął za drzwiami, uprzednio pozdrowiwszy Cassandrę. Sierżant pokręcił głową i rzucił się do lady, gdy zorientował się, że zostało mu dziesięć minut. Czyli nici z wypicia na miejscu.
– To co zwykle? – spytała rudowłosa dziewczyna stałego bywalca kawiarni, a jednocześnie dobrego znajomego. Już sięgała po puszkę z gorącą czekoladą, którą zawsze pił Alaric.
– Niestety nie. Dzisiaj kawa, najmocniejsza jaką macie. Na wynos.
– Ciężki dzień? – spytała współczująco Cassandra, chwytając duży papierowy kubek z logiem kawiarni.
– Ciężki tydzień – skwitował policjant, z rezygnacją wpatrując się w wskazówkę zegara, która właśnie przekroczyła pierwszą, tym samym kończąc jego z trudem wywalczoną przerwę.

***

– To co zwykle?
– Niestety nie. Dzisiaj kawa, najmocniejsza jaką macie. Na wynos.
– Ciężki dzień?
– Ciężki tydzień.
Akarian Rosserau uśmiechnął się szeroko, siedząc w swoim Lamborghini kilka przecznic od kawiarni i popijając trochę już wystygłą kawę. Ściągnął słuchawki i przełączył na automatyczne nagrywanie, zanim zamknął laptopa. Jeszcze raz pogratulował sobie pomysłu.
Był prawdziwym geniuszem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drodzy czytelnicy!
Z okazji minionych Świąt Bożego Narodzenia, składam spóźnione życzenia. Zdrowia, szczęścia, spełnienia marzeń, zdania wszystkich egzaminów, rodzinnego ciepła i wsparcia oraz mnóstwa cudownych książek i wspaniałej wyobraźni! Abyście odnaleźli swoje miejsce we wszechświecie i potrafili się cieszyć nawet z najmniejszych rzeczy, które się wam przytrafią oraz znaleźli wiernych przejaciół, na których zawsze można liczyć. I oczywiście siły na nadchodzący nowy rok!
Wesołych Świąt (spóźnione, ale muszę to napisać) i szczęśliwego Nowego Roku!
Pozdrawiam,
Mentrix
P.S. Mieli też być w tym rozdziale Adriana i Gilan, ale zbyt polubiłam Alarica i się nad nim rozpisuję, a chciałam się wyrobić jeszcze w tym roku :D Obiecuję, że pojawią siew następnej notce.

20 grudnia 2017

Rozdział XLI


– Ostrożnie. Przenoście go ostrożnie! Głupcy, przecież widzicie, że w nogę wdało się zakażenie. A ty co tak stoisz?! Rannych żeś nigdy nie widział? Rusz się i pomóż temu biedakowi, bo zaraz wpadnie do wody. Czy ktoś tutaj zna się na czymś innym niż zabijanie i grabieże?

Raegan był pod wrażeniem tego, że Lyon nie skulił się w rogu kapitańskiej kajuty, chcąc przeczekać najgorsze chwile i widoki. Najwidoczniej we władcy Celtii uaktywnił się przedziwny instynkt, który kazał mu zająć się rannymi, choć o uzdrawianiu nie wiedział więcej niż zamkowy błazen. Teraz jednak stał w zimnie na pomoście, nadzorował przenoszenie ofiar na statki i wrzeszczał na ociągających się Skandian.

Raegan westchnął cicho, starając się wtopić w otaczające go ciemności i modląc się, aby żaden z przebiegających obok wojowników nie zwrócił na niego uwagi. Te kilka dni, które musiał z nimi spędzić, jedząc wspólne posiłki i śpiąc na tym samym pokładzie, wydawały mu się istnym koszmarem. Oczywiście, nie najgorszym, jaki go spotkał w jego krótkim życiu, ale z pewnością należał do momentów, których już nigdy nie chciał powtarzać. W ciągu dnia był jeszcze w stanie funkcjonować, ale w nocy… Był pewien, że wygląda strasznie, a brak snu jest doskonale widoczny na jego twarzy. Nie potrafił jednak odpocząć, bo gdy tylko zamykał oczy, wspomnienia wracały, a niematerialne dłonie zaciskały się na jego szyi kradnąc oddech. A wokół krew, krew, jego krew, krew mu podobnych…

– Potrzebujemy kolejnych statków. Mógłbyś sprawdzić, które nadają się do natychmiastowego wypłynięcia? – Spokojny głos Lyona wyrwał go z koszmarnej przeszłości, przywracając do mroźnej Genowesy. Starszy mężczyzna patrzył na niego z wyczekiwaniem, ukrywając zaniepokojenie zachowaniem swojego doradcy. W obecności Skandian stawał się zupełnie inną osobą, więc władca Celtii postanowił go jak najszybciej od nich odseparować.

– Wysłałbym Skandian, ale oni nie potrafią zrobić niczego po cichu. Jesteśmy na końcu pomostu, więc na razie nikogo nie obudziliśmy, ale wolałbym nie ryzykować przesunięcia ich bliżej miasta. Zajmiesz się tym? Znajdź odpowiednie statki, a wyślę ci paru ludzi do pomocy.

– Oczywiście, wasza wysokość – mruknął i nie czekając na odpowiedź władcy zeskoczył na drewniany pomost. Ledwo uniknął zderzenia z rycerzem w barwach Araluenu, który pomimo głębokiej rany na nodze, ciągnął ze sobą swojego towarzysza.

Potrzebowali kilku dużych statków. Według słów zbiegów, na zamku wciąż było około dwudziestu rannych i kilkudziesięciu rycerzy. Erak ruszył im z pomocą, pozostawiając na łajbie tylko kilkoro ludzi, aby być gotowym do ucieczki w każdej chwili. Przechodząc obok kolejnych łodzi wypatrywał tych, które byłyby gotowe do wpłynięcia. Marynarze woleli przygotować wszystko wieczorem, zamiast wstać kilka godzin wcześniej, aby wyruszyć wczesnym rankiem. Zatrzymał się przy wielkim żaglowcu, stojącym dumnie po prawej stronie pomostu. Przygotowany do wypłynięcia, prawdopodobnie zaopatrzony już w zapasy i lśniący czystością. Pozostawało pytanie, czy Skandianie potrafiliby pokierować czymś tak wielkim. Ich statki nie należały do najmniejszych, tym bardziej Wilczy Wicher, ale znajdująca się przed nim Perła Południa należała do zupełnie innej ligi. Czy to tym okrętem oddziały Genoweńczyków przedostały się do Araluenu?

– Będzie ciężko, ale damy radę. Nie ma to jak wyzwanie. – Niski głos sprawił, że spiął się automatycznie, odsuwając się o kilka kroków. Blondwłosy Skandianin spojrzał na niego z kpiną, odrywając pełnie zachwytu spojrzenie od wysokiego masztu.

– Skoro tak uważasz… Rozejrzę się za jeszcze jednym. Tak na wszelki wypadek – odpowiedział szybko, odwracając się gwałtownie i przyspieszając kroku. Uciekał. Znów uciekał jak tchórz. Dlaczego nie potrafił spojrzeć im w oczy? Dlaczego strach przeważał zawsze nad nienawiścią? Nie był słaby, przeszłość uczyniła go silniejszym, więc dlaczego nie potrafił się z nią zmierzyć? Przeżył cudem, więc powinien korzystać z życia, które łaskawie podarował mu los, a nie kulić się ze strachu, gdy na horyzoncie pojawiał się mieszkaniec Północy.

– Niech to szlag – syknął, kopiąc stojący na pomoście kubeł z brudną wodą. Ten przewrócił się pod wpływem wstrząsy, a jego zawartość wylała mu się na buty. Cudownie, robiło się coraz zimniej, a on właśnie na własne życzenie zmoczył jedyną porządną część swojego ubioru. Zerknął w kierunku miasta. Budynki były prawie niewidoczne, choć przecież kilka kroków i stanąłby na portowym bruku. Przysłaniająca je dziwna mgła gęstniała z każdą sekundą, mając w sobie coś, co go przyciągało. Stał w bezruchu, wpatrując się w ścianę bieli, od której zionęło nieprawdopodobne zimno.

– Jest o wiele gęstsza niż kiedy przedzieraliśmy się do portu – mruknął jeden ze zwiadowców, stając tuż koło niego. Raegan naprawdę podziwiał tych ludzi za to, że pomimo niedawnych przeżyć nie załamali się, zmusili swoje wykończone ciała do ruchu i ucieczki. Kojarzył tego niepozornego mężczyznę. To on był pierwszym uciekinierem, którego znaleźli. Wysłany na zwiad, dosłownie wpadł na oberjarla Skandii.

– Na początku prawie mi odmroziła rękę, ale potem się lekko rozwiała, pozwalając nam przejść. Wtedy wpadłem na Eraka. – Zwiadowca pokręcił głową z lekkim, pełnym ulgi uśmiechem, potwierdzając podejrzenia doradcy. Raegan spojrzał na statek przycumowany najbliżej lądu.

– Liam, prawda? – Mężczyzna przytaknął. – Pomóż mi przygotować ten okręt. Musimy to zrobić jak najszybciej, a sam sobie nie poradzę.

Bez zbędnego marudzenia przeskoczyli cicho na statek w obawie przed obudzeniem mieszkających tuż przy porcie. Liam od razu zszedł pod pokład, aby zorientować się, jaki lądunek przewożono, a Raegan zaczął zwijać liny walające się po kokpicie. Krzywił się co chwila, gdy do jego uszu docierały co jakiś czas okrzyki z końca pomostu. Na bogów, powinni zamilknąć, jeśli nie chcą konfrontacji z miastem pełnym zabójców.

– Prowiantu starczy na trzy dni, do tego mamy dwie armaty, tuzin kul i jakieś drogie materiały – poinformował zwiadowca, wracając po kilku minutach. Doradca chciał już odpowiedzieć, ale coś przykuło jego wzrok. Był pewien, że we mgle zauważył ruch.

– Poczekaj tutaj, sprawdzę to – mruknął do towarzysza, który przytaknął skinieniem głowy. Wyczerpany zwiadowca nie miał sił na walkę, jeśli tajemniczy cień okazałby się być strażnikiem portowym.

Raegan zacisnął dłoń na rękojeści miecza, biorąc głęboki oddech i przekraczając linię mgły. Na początku przeszyło go lodowate zimno, a potem poczuł energię tak znajomą, że prawie zawrócił.

– Niemożliwe…

Musiał się mylić. Żadnego z nich nie powinno tu być, a na pewno nie kogoś należącego do tak wysokiej rangi. Nie, na pewno się mylił. Jak mógł pamiętać coś, co czuł ostatnio, gdy był małym chłopcem…

Kątem oka zauważył ruch po prawej stronie, więc rzucił się w tamtym kierunku, wyciągając miecz. Musiał się mylić, a we mgle chował się zapewne jeden z Genoweńczyków, który zauważył zbiegów. Trzeba go było zlikwidować, zanim powiadomi o tym mieszkańców miasta.

Im bardziej się zbliżał, im widział dokładniej wysoką sylwetkę, tym mroźniej się robiło. Pod koniec już nie biegł, ale szedł powoli, próbując osłonić twarz przed uderzającymi o nią płatkami śniegu i ignorując powoli zamarzające kończyny. Był w tym momencie tak łatwy do zabicia, że prawie zaczął się śmiać. Wróg, prawdopodobnie mag i miecz jako jedyna osłona? A on jak głupiec wbiegł sam w tą mgłę.

Broń wypadła ze zdrętwiałej z zimna dłoni, upadając na pokryty ziemią bruk. Niewyraźny cień zrobił krok w jego kierunku, a on bezradnie patrzył, jak jego ciało pokrywa szron, a nogi nie mogą go już utrzymać. Opadł na kolana, czując jak jego krew zwalnia swój bieg. Uniósł głowę, aby spojrzeć w twarz stojącego przed nim człowieka. Tatuaż wokół oka zapiekł niemiłosiernie, ale ten ból nic nie znaczył. Liczył się tylko spoglądający na niego z góry mężczyzna. Krwistoczerwone oczy odbijały się od nieskazitelnego śniegu i białych włosów sięgających ziemi i powiewających na mroźnym wietrze.

Blade wargi wykrzywiły się w pozbawionym skrupułów uśmiechu.

– Co tu robisz, dziecię Álfar?



***

Will próbował powstrzymać szeroki uśmiech, widząc Skandian wpadających w bitewny szał. Potężni wojownicy wywijający toporami i rzucający się z pełnym szaleństwa błyskiem w oczach na wroga, byli w tym momencie spełnieniem marzeń. Kilka minut temu, gdy brama opadła, był pewny, że to koniec, że stracą króla i większość rycerzy. Zastanawiał się już nawet nad tym, jak przekonać Horace’ego, aby porzucił swojego przyszłego teścia i poszukał drogi ucieczki. Nie mogli nic zrobić, a nie musieli ginąć. W końcu ktoś na nich czekał. Zamierzał znaleźć Halta, zabrać Alyss i jak najszybciej przeprawić się do Araluenu. Wtedy pojawili się Skandianie z Erakiem na czele, któremu wystarczyły sekundy, aby ocenić sytuację i kazać swoim ludziom podnosić bramę.

Teraz Will pomagał przechodzić rannym pod podtrzymywaną przez trójkę ludzi bramą, od czasu do czasu przebijając strzałą jakiegoś Genoweńczyka, który miał zamiar zabić jednego z nich. Z dziedzińca dobiegały go okrzyki bojowe Skandian, szczęk mieczy i przekleństwa rzucane przez rycerzy, który o mały włos uniknęli śmierci.

– Może wejdę do środka? Będę bardziej skuteczny, gdy…

– Mamy się stąd wynosić, a nie pchać w łapy zabójców. Zabierzcie go stąd – warknęła kobieta, która pojawiła się po drugiej stronie, pchając w ramiona Willa nieprzytomnego rycerza. Zwiadowca rozpoznał w nim króla Duncana i przez chwilę poczuł, jak ogarnia go przerażenie. Władca był cały pokryty krwią, miał jednak nadzieję, że większość z niej należała do wrogów. Horace podbiegł do niego, pomagając podtrzymać króla, który znacznie przewyższał wzrostem niskiego zwiadowcę.

– Zabiorę go na statek – mruknął młody rycerz, szczęśliwy, że kolejna osoba, na której mu zależało, wymknęła się z rąk śmierci. Przerzucił sobie ramię rannego i powoli ruszył w kierunku portu. Po chwili podbiegł do niego kolejny rycerz, który wydostał się z zamku i po chwili zniknęli za zakrętem,

– Ewakuujemy się! Pospieszcie się! – Blondwłosa kobieta, generał armii teutońskiej, stała przed jednym ze Skandian podtrzymujących bramę i osłaniała go tarczą. Na zamkowym dziedzińcu padały kolejne trupy, ale Skandianie bez trudu utrzymywali Genoweńczyków na odpowiednią odległość, dzięki czemu pozostali mogli się bezpiecznie wycofać. Coraz to nowi wojownicy przebiegali pod bramą, przełykając tą plamę na honorze, jaką była ucieczka z bitwy.

Na szczęście wszystko szło sprawnie, a genoweński dowódca nie był w stanie powstrzymać więźniów, zbyt rozkojarzony zbliżającą się od strony portu zamiecią śnieżna. Pozostawała mu nadzieja, że uciekinierzy zagubią się podczas niej lub zamarzną. Leonard zacisnął zęby, po raz kolejny próbując trafić w mężczyznę podtrzymującego bramę. Bełt wbił się w tarczę rycerza Teutonii. Po raz kolejny. Żaden z Genoweńczyków nie odważył się zejść na dziedziniec, gdzie szaleli Skandianie, pozostawało więc ostrzeliwanie przeciwników z góry.

Westchnął ciężko, zastanawiając się, jak przekażą Marcusowi widomość o ucieczce więźniów.



***

– Coś się stało? – zapytał król Celtii swojego doradcę, gdy znalazł go opierającego się o burtę i wpatrującego się w wodę. Księżyc wyłonił się na chwilę zza chmur, dzięki czemu sylwetka mężczyzny doskonale odbijała się w morskim lustrze. Lyon mógł nie być najlepszy w odczytywaniu cudzych emocji, ale nawet ślepiec zauważyłby, że coś się zmieniło. W niebieskich oczach nie było już ani śladu wcześniejszego przerażenia, ponownie błyszczały pewnością siebie, jednak w głębi skrywało się coś, co sprawiło, że król zadrżał.

– Wszystko jest w najlepszym porządku – odparł cicho Raegan, nie przestając wpatrywać się w swoje odbicie w tafli wody. Światło księżyca sprawiało, że znak wokół jego oka był jeszcze bardziej widoczny. Po raz pierwszy od wielu lat zupełnie mu to nie przeszkadzało.

– Muszę powiedzieć, że jestem z ciebie dumny, wasza wysokość. Przez chwilę nie byłem sobą, a ty świetnie sobie poradziłeś bez mojego wsparcia. Jednak melduję, że wróciłem. I radzę odcumować okręt, bowiem zbliżają się pozostali rycerze, a za nimi genoweński pościg. Potyczka z zabójcami nie leży w tej chwili w naszym interesie.

Lyon odetchnął z ulgą, uśmiechając się lekko. Dobrze było mieć u swego boku z powrotem w pełni opanowanego Raegana, który zawsze wiedział, co robić. Nad tymi dziwnymi zmianami zachowania doradcy zastanowi się później, gdy będzie odpoczywał bezpieczny w swoim zamku.

– Odbijać! – Wrzask Eraka był doskonale słyszalny nawet z odległości kilkudziesięciu metrów. Potężny wojownik jako pierwszy wyłonił się z mgły, sadząc przed siebie długie kroki w szaleńczym biegu. Tuż za nim pojawiło się dwóch rycerzy niosących rannego, którego natychmiast wnieśli na najbliższy statek. Zaraz do mężczyzny doskoczyła jedna z uratowanych kobiet, próbując go ocucić.

Pozostali przedstawiciele państw pojawiali się jedni za drugimi, zajmując miejsca na najbliższym okręcie. Gdy ten był już pełny, kilkoro Skandian odepchnęło go od pomostu i manewrując między mniejszymi łodziami, skierowało go w kierunku wyjścia z portu. Erak rozsyłał uciekinierów do kolejnych statków, zaciskając palce na trzonku topora i z niepokojem wpatrując się w mgłę. Wiedział, że pościg już wyruszył, ale nie potrafił określić odległości, jaka ich oddzielała. Do tego wszystkiego jeszcze ten przeraźliwy ziąb, Mieli szczęście, że woda w porcie nie zaczęła zamarzać.

– To już wszyscy – poinformował go król Teutonii, który biegł na końcu ku wielkiemu niezadowoleniu Artes. Teraz stał obok swojej generał, próbując złapać oddech, a ona piorunowała go wzrokiem. Erak skinął głową i dał znać kolejnym dwóm statkom, aby odpływały. Svengal skinął mu głową, po czym powrócił do wydawania rozkazów. Na pomoście pozostał tylko oberjarl, otyły minister, król Teutonii i jego rycerze, którzy nie mieli zamiaru uciekać, zanim nie upewnią się, że ich władca jest bezpieczny. Wilczy Wicher czekał na nich na końcu mola, z załogą gotową do odpłynięcia, gdy pierwszy bełt wyleciał z mgły, wbijając się w mokre drewno.

– Biegiem! – Erak nie wiedział, kto wydał komendę, ale nikt z nią nie dyskutował. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, rzucili się w kierunku Wilczego Wichru, gdy kolejne bełty przeszyły ze świstem powietrze. Na szczęście mgła utrudniała celowanie, więc zdołali dobiec do odbijającego już od mola okrętu. Erak odbił się mocno od spróchniałych desek i po chwili wylądował na pokładzie, podtrzymywany przez swoich podwładnych.

– Zazdroszczę rozrywki, oberjarlu – uśmiechnął się szeroko Mikeal, który w drodze losowania znalazł się w grupie, która miała nudzić się na statku. Mieszkańcy Teutonii znaleźli się bezpiecznie na pokładzie, choć ostatniego jego towarzysze musieli ratować przed wpadnięciem do wody. Takiego szczęścia nie miał otyły minister, który nie był w stanie pokonać wciąż powiększającej się odległości między pomostem a pokładem. Wylądował w lodowatym morzu, a jego tusza powoli pociągnęła go na dno.

– Patrzcie. – Król Celtii pojawił się koło Eraka, wskazując ręką na brzeg. Wszyscy spojrzeli w tamtym kierunku, oczekując widoku licznych Genoweńczyków, mierzących do nich z kusz. Nie odpłynęli jeszcze na bezpieczną odległość, więc zabójcy wciąż mogli poczynić wielkie szkody. Jednak nikt nie stał na końcu pomostu. Erak sięgnął po lunetę, aby lepiej się przyjrzeć ruchowi na początku mola. Jeden z Genoweńczyków wyłonił się z mgły, ale nie rzucił się w ich kierunku. Kusza wypadła mu z ręki, nogi drżały, a skóra wydawała się sina. Wkrótce dołączyli do niego kolejny zabójcy w podobnym stanie. Wilczy Wicher już prawie opuścił port, gdy pierwszy z nich opadł na ziemię, a po chwili w jego ślady poszli pozostali, gdy nogi nie były w stanie utrzymać już ich ciężaru. Erak zamrugał zdziwiony.

– Oni… - szepnął, widząc pytające spojrzenie towarzyszy. To wydawało się być niemożliwe.

– Zamarzli – dokończył za niego Raegan, który pojawił się nie wiadomo skąd. Nim Skandianin zdążył skomentować zmianę jego zachowania, ten uśmiechnął się lekko. – Ludzie podczas wielkiego mrozu zamarzają. Zdarza się – podsumował, znikając pod pokładem.

Artes zastanawiała się, czy warto dodać, że oni sami przeszli przez tą mgłę i śnieg, a wciąż żyli. Jednak widząc wyraz twarzy Cedrica i ten charakterystyczny błysk w oku, zrezygnowała z rozważania tej sprawy.

– Artes, przygotuj pergamin i atrament. Muszę napisać do króla Toscano. Zamierzam wypowiedzieć mu wojnę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo się męczyłam z tym rozdziałem. Ogólnie cały wątek Genowesy przeprawiał mnie o ból głowy. Dziesięć razy wszystko zmieniałam, bo brzmiało tragicznie. No, ale grunt, że wszyscy (nie licząc trupów) uciekli i mogę skupić się na Gilanie, Adrianie i Alaricu. Ambitnie chciałabym dodać do Wigilii kolejną część współczesną, ale nawet nie zaczęłam jej pisać, więc zobaczymy jak to wyjdzie.
Rozdział niesprawdzany.
Proszę o komentarze, nawet najkrótsze, bo dzięki temu wiem, czy wam się podoba czy nie. Na co mi liczne wyświetlenia, skoro nie znam waszej opinii? Dlatego jeszcze raz apeluję o komentarze. Napisanie paru słów nie gryzie.
Pozdrawiam,
Mentrix
Mia LOG