Lista utworów

10 września 2016

Rozdział XXXI

Ludzie byli niesamowici. Świat był niesamowity. Przyroda była niesamowita. Szedł przez pustynię, parne powietrze uderzało go w twarz, piasek wciskał się do oczu. Zwinięty w kłębek wąż obserwował go kątem oka, nocą hieny wyły w oddali. Dwa dni później, po przepłynięciu jeziora, musiał założyć płaszcz i wpatrywał się w gęsty zielony las. Po wieczornym niebie latały ptaki, rybacy wciągali sieci z jeziora, kobiety robiły zapasy przed nadchodzącą w tym rejonie zimą. Świat był niesamowity. Zachwycający. Zdumiewający go za każdym razem, gdy myślał, że nic go już nie zdziwi. Świat był wielki. A on pragnął go poznać i zrozumieć.
Alaric Carleton otulił się miękkim płaszczem i zirytowany odtrącił na bok kosmyk włosów. Gdy nadchodziła burza, jego włosy zaczynały żyć własnym życiem. Tak jak teraz, co znaczyło, że najwyższy czas znaleźć nocleg. Pokierowany przez starszą panią ruszył w prawo, przeciskając się wąskimi uliczkami w kierunku centrum miasteczka. Taki układ ulic w gorącym klimacie miał chronić mieszkańców przed ukropem, który panował na zewnątrz w południe. Tutaj najpewniej wąskie i poplątane uliczki odgradzały od zimnego wiatru, który wiał znad jeziora.
Na obrzeżach miasta, tuż przy rzadko używanym trakcie stała gospoda. Wyglądała na dobrze utrzymaną, właściciel z pewnością wkładał w prowadzenie interesu sporo serca. I pieniędzy. Ceny za pokój zapewne będą kosmiczne. Alaric podliczył pieniądze, które podczas swojej podróży bez zahamowań wydawał. Ciekawe, kiedy Lysander się zorientuje, że z jego skarbcu zniknęła spora ilość złota.
Pociągnął za klamkę, otwierając drzwi. Wszedł do środka i uśmiechnął się, czując zapach pieczeni – porządny posiłek jadł jakoś dwa tygodnie temu, zanim zdecydował się przebyć pustynię w poszukiwaniu świątyni. Oczywiście nic nie znalazł. Nie zamierzał jednak rezygnować. Lysander chciał, aby wrócił do domu, potrzebował go. Alaric Carleton pojawi się w Araluenie i pomoże przyjacielowi, ale najpierw znajdzie przepis na nieśmiertelność. Czarownik nie chciał mu go od razu wyjawić? Niech więc czeka, aż Alaric dostanie to, czego chce.
Podszedł do potężnego mężczyzny, który wydawał się właścicielem gospody. Sakiewkę pełną „pożyczonych” pieniędzy wymienił na klucz do pokoju. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Jego przyjaciel był mu coś winny. Równie dobrze mógł spłacić dług w złocie.
Wszedł po schodach, odnajdując drzwi do swojego pokoju. Obrzucił wzrokiem pomieszczenie, z zadowoleniem stwierdzając, że nie ma w nim ani grama kurzu, a wielki stół idealnie nadaje się do przyrządzenia prostych eliksirów, które już mu się skończyły. Rzucił swoje tobołki na łóżko i wyszedł, starannie zamykając drzwi. Sakiewki z pieniędzmi były niewidzialne, dopóki on nie wziął ich do ręki, więc nikt ich raczej nie ukradnie. A najważniejsze przedmioty i tak zawsze trzymał przy sobie. Zszedł do głównej izby i przysiadł przy stoliku pod ścianą. Był dość blisko paleniska, by ciepło przedostało się przez wilgotne ubrania i go ogrzało. Nienawidził jesieni.
Machnął ręką na gospodarza, a mężczyzna kiwną głową, spiesząc do kuchni i podając żonie zamówienie. W większych miastach zwykle było do wyboru kilka potraw, lecz w mniejszych mieścinach, takich jak ta, trzeba było zadowolić się tym, co było. Jeśli wpadłeś na pieczeń – miałeś szczęście. Alaric uważał, że zasłużył na nie. Przez kilkanaście lat życia ani razu go nie doświadczył, więc teraz powinien być cholernym dzieckiem szczęścia.
Rozejrzał się po izbie, unosząc brwi na widok zawieszonych przy drzwiach i oknach gałązek czosnku. Przedziwna dekoracja, ale nie będzie tego krytykował, przecież nie znał otaczających go terenów. Kto wie, w co wierzyli mieszkańcy? Drewniane ściany przyozdabiały poroża jeleni, dostrzegł nawet głowę śnieżnej pantery. Dość drogi zakup, dziwne, że mogli sobie na to pozwolić, nawet jeśli zarabiali tyle pieniędzy na noclegach. Wszystko wyglądało na zadbane, stoły wypucowane, aż lśniły. Dodając do tego mały ruch – czuł się jak w raju, choć dziwne uczucie nie pozwalało mu się do końca odprężyć.
Gospodarz przyniósł zamówienie, stawiając je ostrożnie na stole i odwracając się, chcąc jak najszybciej zniknąć w kuchni. Alaric zmarszczył brwi, gdy mężczyzna drgnął i spojrzał na niego niechętnie, gdy złapał go za rękaw koszuli.
 – Mam pytanie – oświadczył. Patrzył, jak twarz mężczyzny zmienia się, a na ustach zagościł pewny siebie uśmiech.
– A ja za odpowiednią opłatą mogę mieć odpowiedź.
Alaric westchnął, wyciągając złotą monetę z sakiewki. Mógł zmusić mężczyznę do mówienia, ale miałby świadków. Nie wiedział, jak w tych rejonach reaguje się na magię, więc nie zamierzał pokazywać, że ma z nią coś wspólnego.
– Czy gdzieś w okolicy znajdę jakąś świątynię? Nie mówię tu o takich, w których czcicie swoich bogów. – Był pewny, że tajemnica nieśmiertelności spoczywała w miejscu, gdzie raczej nikt się nie zapuszczał. Tak naprawdę liczył na opowieści o tajemniczej świątyni ukrytej w głębi puszczy, do której nawet zwierzęta nie podchodziły.
– Nie ma tu tego, czego szukasz. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Ostatnio nikt nie zapuszcza się w leśne gęstwiny, bowiem nie ma szans, aby wrócił do zmroku. Ludzie nie są samobójcami.
Alaric spojrzał na niego, nie rozumiejąc, co mężczyzna pragnie mu przekazać. Oberżysta spojrzał na niego obojętnie, lecz w oczach zabłysły złośliwe ogniki. Zgarnął złoto do fartucha i podreptał nalać cydru kolejnemu klientowi. Mag wzruszył ramionami i zabrał się za spożywanie posiłku. Odkroił spory kawałek mięsa, odsuwając go na bok. Blaid będzie zadowolony z takiej przekąski. I może wreszcie mu wybaczy ciąganie go po pustyniach.
Skończył posiłek i zarzucił płaszcz na ramiona. Dziewczyna roznosząca posiłki spojrzała na niego dziwnie, ale nic nie powiedziała. Chwycił talerz z kawałkiem pieczeni i wyszedł na zewnątrz. Kątem oka zauważył gospodarza, który obserwował go ze zmrużonymi oczami. Alaric po raz kolejny zignorował to spojrzenie i uspokoił zmysły, które aż szalały z niepokoju. Cokolwiek by się stało, był wystarczająco silny, aby sobie poradzić. Chyba, że pojawi się przed nim Marcus we własnej osobie. Lecz wtedy pojawi się też Lysander, więc problem z głowy.
Zmierzchało już, słońce skryło się za lasem, który otaczał gospodę. Zimne powietrze otuliło go ze wszystkich stron, pomimo płaszcza szczękał zębami. Zirytowany wymamrotał proste zaklęcie, jedno z pierwszych, jakie udało mu się opanować. Poczuł rozchodzące się po ciele ciepło, a podmuchy wiatru przestały mu przeszkadzać. Rozejrzał się po trakcie, lecz nie dostrzegł nawet jednego powozu czy jeźdźca. Handel nie kwitł w tych rejonach. Spojrzał w kierunku centrum miasteczka i zmarszczył brwi, gdy główna ulica okazała się prawie pusta. Gdy przechodził nią niecałą godzinę temu, gdy słońce górowało jeszcze nad horyzontem, musiał uważać, aby na nikogo nie wpaść. Teraz zobaczył tylko samotną kobietę, która w szaleńczym pędzie pokonywała kolejne metry. Wciąż rozglądała się ze strachem dookoła, dopiero gdy dotarła do obdartych drzwi odetchnęła z ulgą i już na spokojnie weszła do środka.
Ominął gospodę, w której się zatrzymał i ruszył w kierunku lasu. Blaid mógł napędzić stracha każdemu przejezdnemu, a wolał tego uniknąć. Jego towarzysz i tak wolał ukrywać się wśród drzew. Alaric nie raz dziękował bogom za przyjaciela, który był z nim w każdej chwili jego życia. Na początku Blaid wydawał mu się zwyczajny, lecz gdy rozwinął swoje umiejętności magiczne zyskał towarzysza, który nie tylko kroczył z nim przez świat, ale też bratnią duszę, z którą mógł porozmawiać na każdy temat. Prawie każdy.
Gdzie jesteś? – spytał, wyłoniwszy umysł swojego towarzysza spośród setek innych. Dawniej sprawiało mu to trudność, ale z czasem nauczył się wyłapywać tą charakterystyczną aurę, która należała do jego wilka.
W zagajniku po twojej prawej stronie. Wyszedłbym, ale ktoś może mnie zobaczyć z okien gospody. – Odpowiedź Blaida przyszła natychmiast, towarzyszyła jej lekka radość. Wilk wyczuł mięso. – Pysznie pachnie. Co to jest?
Pojęcia nie mam, ale jest więcej niż zjadliwe – odparł Alaric, balansując z talerzem w ręce, gdy przeciskał się przez gęste zarośla. Zatrzymał się w miejscu, gdzie gałęzie nie zahaczały o niego i postawił jedzenie na ziemi. Z gąszczu naprzeciwko wyłonił się olbrzymi wilk. Łbem sięgał Alaricowi prawie do piersi, a mag przecież do niskich nie należał. Czerwone oczy popatrzyły na niego z wdzięcznością i humorem, gdy schylił się i powąchał zawartość talerza. Jego ogon bujał się energicznie, łamiąc mniejsze gałązki, które weszły mu w drogę, gdy pałaszował pieczeń.
Alaric przykucnął, zanurzając dłoń w miękkiej sierści. Blaid miał kiedyś plamy szarości na futrze, ale z czasem zanikły zupełnie, a jego wilk mienił się bielą w świetle księżyca. Potarmosił go za uchem, patrząc, jak wylizuje talerz. Usiadł na ziemi, przysuwając się do drzewa, aby oprzeć się o pień. Nie mógł pozbyć się niepokoju. Rozejrzał się wokół, czując, jak cierpnie mu skóra. Miał wrażenie, jakby był obserwowany, ale nie potrafił określić kierunku. Wysłał magiczną sondę, szukając śladów czyjeś obecności. Był on, Blaid i nikt więcej. Wyczuwał ludzi w gospodzie i w centrum miasta. Lecz tutaj byli sami.
Zmarszczył brwi, nie do końca przekonany. Zwykł ufać swoim przeczuciom. Z drugiej strony sprawdził to i w pobliżu nie było żadnych niebezpieczeństw.
Coś się stało? – Wilk ułożył się przy nim, kładąc głowę na jego kolana i domagając się pieszczot, które Alaric mu od razu podarował. Ostatnio miał wrażenie, że zaniedbywał swojego towarzysza.
Jest tu coś, co mnie niepokoi. Oberżysta powiedział, że w pobliżu nie ma żadnej świątyni i czuję, że mówi prawdę. Prześpię się tutaj i jutro ruszymy dalej. Tylko…
Jeśli coś cię niepokoi, to mi powiedz. Zwykle masz rację, jeśli chodzi o takie rzeczy.
Ludzie się boją zmroku. Widziałem kobietę, która mało nie połamała nóg, gdy biegła do domu. Na ulicach są pustki. Kelnerka dziwnie się na mnie patrzyła, chyba dlatego, że wychodziłem, gdy zaczęło robić się ciemno. Zwykle gospody robią się tłoczne pod wieczór, ale tutaj jest zupełnie odwrotnie. Nie ma tam żadnych miejscowych.
Czuł się lepiej, gdy to wszystko powiedział. W myślach, bo w myślach, ale to zawsze coś.
Boją się czegoś? – mruknął Blaid, mrużąc oczy z zadowolenia, gdy ręka maga znalazł się za jego uchem. – W tym lesie jest coś dziwnego, taka atmosfera, która sprawia, że mam dreszcze. Zauważyłem to na samym początku i próbowałem znaleźć powód, ale na próżno. Nie wyczuwam żadnej magicznej istoty, która mogłaby sterroryzować to miasteczko.
Więc co to może być? – Alaric wpatrywał się w ciemny las. Przez sekundę wydawało mu się, że dostrzegł jakiś ruch i błysk czerwieni, lecz jego magiczne zmysły nie zarejestrowały niczego niezwykłego.
Równie dobrze to państewko może być w stanie wojny, a król wydał dekret o zakazie wychodzenia po zmroku, aby nikt nic nie kombinował. Może dlatego ludzie tak się zachowują? A ta dziwna atmosfera w lesie… Możliwe, że kiedyś mogło tu dość do jakiegoś starcia czarowników, nawet setki lat temu. Takie wydarzenie silnie oddziałuje na miejsce.
Możesz mieć rację. Zostawmy to, pewnie mi się przewidziało. Jestem przewrażliwiony i zmęczony. Swoją drogą, skąd tyle wiesz o czarach? Ja pierwszy raz o tym słyszę.
Łeb wilka podniósł się szybko, a długi szorstki język przejechał po twarzy Alarica. Mag odepchnął go rozbawiony, ścierając rękawem ślinę, która ozdabiała teraz jego twarz. Czerwone oczy zabłysły kpiną, szczęki rozwarły się, tworząc coś w rodzaju szalonego i szczęśliwego wilczego uśmiechu.
W przeciwieństwie do ciebie słuchałem, co mówił nam Lysander, podczas gdy ty spałeś lub udawałeś, że słuchasz, a tak naprawdę byłeś myślami daleko.
Alaric roześmiał się cicho.
Po prostu byłem pewien, że mój cudowny, kochany, niesamowity i niezastąpiony przyjaciel zadba o zachowanie tej wiedzy.
I przystojny przyjaciel. Jestem przystojny, Alaricu! Nie wolno o tym zapominać. Jestem przystojny, prawda? – Wilk spojrzał na niego wyczekująco. Mag westchnął cierpiętniczo. Blaid był gotów się obrazić, gdyby zaprzeczył. Będzie udawał naburmuszonego przez następny dzień i nie odezwie się do niego ani słowem, nim Alaric nie przyzna mu racji. Mógł więc to zrobić już teraz.
Tak, tak, jesteś szalenie przystojny. Będziesz miał cały harem wilczyc.
Za to ty nigdy nikogo nie znajdziesz, jeśli będziesz wyglądał jak duch. Idź spać, Alaricu, widzę, że jesteś wykończony. Przede mną nic nie ukryjesz.
Niech ci będzie, jeszcze się czegoś napiję. Sprawdź jeszcze raz ten las, nie daje mi to spokoju.
Możesz mi zaufać, leniwy magu.

***

Akarian Rosserau przeklinał ludzi. Przeklinał świat. Przeklinał pokój, który był po prostu nudny. Żadnej rozrywki, cisza i rutyna. Nienawidził tego. Gdy walczył, gdy wirował z mieczem, unikając bełtów strzał i innych ostrzy – czuł, że żyje, że ma władzę nad swoim przeznaczeniem.
Przeklinał wreszcie Marcusa, który dał mu takie beznadziejne zadanie. Znaleźć jakieś kryształy. Akarian rozumiał, że były mu do czegoś potrzebne. Zrozumiałby nawet zwykłą zachciankę. W końcu sam był kolekcjonerem. Kochał broń, zachwycało go to, że nawet malutka strzałka, nasączona odpowiednią trucizną, może odebrać życie. Z uwielbieniem przesuwał palcami po lśniących klingach mieczy, przyglądał się egzotycznym przedmiotom, które mimo swoich pięknie zdobionych rękojeści były zabójcze. Musiał mieć je wszystkie. Przypatrywał się wojownikom z Nihon-ja, gdy zabijali przeciwników, zanim ci zdążyli zauważyć, że wyciągnęli ostrze katany. Obserwował Genoweńczyków, którzy warzyli trucizny. Wreszcie, choć niechętnie to przyznawał, podziwiał zwiadowców z Araluenu, którzy po prostu potrafili się rozpłynąć w lesie.
Nienawidził piękna, więc kawałki cennego kruszcu zostałyby zniszczone, gdyby nie wzrok, jakim obdarzył go Marcus przed jego odjazdem. Akarian bał się niewielu rzeczy, ale czarnoksiężnik był na samym czele tej listy. Chciał klejnoty? Więc je dostanie, najemnik nie zamierzał go irytować. Problem polegał na tym, że nie było ich tam, gdzie być powinny. Dostał do czarnoksiężnika dokładne lokalizacje. Dotychczas zdążył sprawdzić dwie. Stara biblioteka, która nie powinna być odwiedzana od wieków, została otworzona przez kogoś kilka dni przed jego przybyciem. Kryształ zniknął. Udał się więc do rezydencji rodziny Vermount, gdzie pod osłoną nocy prześlizgnął się do środka. Wpadł tam na Lucindę Vermount, która spiorunowała go tylko wzrokiem i powróciła do pakowania swoich rzeczy. Z zaskoczeniem patrzył, jak dziewczyna spuszcza się z balkonu, uciekając przed niechcianym ślubem. Kryształ zniknął dwa dni przed jego przybyciem.
Nienawidził też Jina Croisseux, ale to już zupełnie inna sprawa. Strateg umrze, gdy tylko do dopadnie.
Przemierzył miasteczko, ze zdziwieniem wpatrując się w pustki na ulicach i zatrzaśnięte okiennice. Najwyraźniej mieszkańcy woleli spędzać mroźne wieczory pod pierzyną, niż umawiać się ze znajomymi po zapadnięciu zmroku. Przystanął przed gospodą, stojącą na obrzeżach miasta. Podszedł do drzwi, zdziwiony ciszą, która go lekko zaniepokoiła. O tej porze oberże powinny być pełne miejscowych, którzy chcieliby się ogrzać przy ognisku i w towarzystwie kuflu piwa. Przebiegł po nim dreszcz niepokoju. Odwrócił się w stronę lasu, mając wrażenie, że coś się tam poruszyło.
Nie dostrzegł jednak niczego, więc położył rękę na klamce. A potem zamarł, a na jego usta wpłynął szeroki uśmiech, gdy wyczuł nieznaną aurę. Nie znał tego człowieka, lecz posiadał on cząstki energii maga, którego nauczył się już rozpoznawać dawno temu. Jego dłoń powędrowała do pasa, szukając sztyletu. Nie miał wątpliwości. Na swojej drodze napotkał jeden z pionków Lysandra.
Huknęło, gdy piorun uderzył w ziemię nieopodal. I życie znów zaczęło być piękne.

***

Alaric wpatrywał się w mapę, próbując ustalić kierunek dalszej wędrówki. Nie miał pojęcia, gdzie jest to, czego szuka. Powinien kierować się na wschód czy zachód? Ile czasu zajmie mu dotarcie do kolejnego miasta? Ile prowiantu powinien z sobą zabrać? Westchnął ciężko i uniósł kubek. Gorąca herbata poparzyła mu usta, ale nie zwrócił na to uwagi. Chciał wyruszyć wczesnym rankiem, a na razie nie miał żadnego planu. Gospodarz nie był przydatny, spojrzał tylko na niego dziwnie, gdy poprosił o herbatę zamiast piwo, które pili pozostali goście.
Odchylił się ciężko na krześle, wpatrując się w sufit i oczekując natchnienia. Jego ręka powędrowała do kieszeni płaszcza i wyjęła z niego piękny kryształ. Wciąż miał wyrzuty sumienia, że zabrał go Lucindzie, ale nie miał wyjścia. Chyba on jako jedyny z grupki Lysandra myślał perspektywicznie. Obrócił kamień w dłoni, światło odbiło się od nierównej powierzchni, a kruszec zalśnił. Taka mała rzecz, a ma tak wielkie znaczenie.
Podniósł wzrok, napotykając nachalne spojrzenie gospodarza. Odwdzięczył mu się tym samym, chowając kryształ z powrotem do kieszeni. Był prawie pewny, że nikt go nie zauważył. Kontynuował pojedynek na spojrzenia, dopóki nie poczuł charakterystycznego ciepła. Zaklął, odsuwając mapę jak najdalej od kapiącego ze świecy wosku. Starł kropelki z dłoni, ale skóra pozostała zaczerwieniona. Odlał nadmiar wosku ze świecy na drewnianą podkładkę. Powinien być bardziej uważny. Gdyby czytał jakąś starą księgę, a nie mapę…
Oberżysta wciąż się w niego wpatrywał. Mag otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy drzwi do kuchni otworzyły się i do środka wpadła młoda dziewczyna, która wcześniej roznosiła jedzenie. Była przerażona, ciężko oddychała, ściskając wiszący na szyi srebrny łańcuszek. Twarz gospodarza też się zmieniła, nieugiętość zastąpił lęk, który jednak szybko zniknął pod maską arogancji. Jednak nie potrafił zapanować nad swoim ciałem, ręce skręcał nerwowo za plecami, przystępując z nogi na nogę. Mięśnie miał napięte, jakby gotowe do ucieczki.
– To on, Roff… Przyszedł i czeka na ciebie. Mówi, że już wybrał. – Dziewczyną targnął dreszcz, obejrzała się strachliwie przez ramię i nie patrząc na gospodarza pobiegła do spiżarni. Goście usłyszeli przesuwającą się zasuwę. Mężczyzna przełknął, ale natychmiast pospieszył do kuchni, z której wypadła kucharka i zamknął za sobą starannie drzwi. Wszyscy wrócili do swoich zajęć. Alaric wzruszył ramionami i powrócił do studiowania mapy.
Gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi, myślał, że to gospodarz wrócił. Uniósł wzrok, gdy owiał go chłodny, wieczorny wiatr. Przybył kolejny gość. Ignorował przybysza, dopóki ten nie stanął obok, jakby na coś czekając. Mag westchnął, spoglądając na niego. Miał na sobie ciemną pelerynę, wykonaną z wodoodpornego materiału i kaptur wciąż zarzucony na głowę. Twarzy nie było widać, ale zielony warkocz zwisał z ramienia. Alaric od razu stał się bardziej ostrożny. Włosy osób praktykujących magię przybierały przeróżne kolory, czasem aż zaskakując swoją pomysłowością.
– Można? – spytał nieznajomy, wskazując na jego stolik. Wyglądało na to, że chce porozmawiać. Alaric kiwną potwierdzająco głową, oczekując, że przybysz zasiądzie naprzeciwko. Nie minęła chwila, a mężczyzna siedział na tej samej ławie tuż obok niego. Mag przełknął ślinę, gdy poczuł ukłucie w okolicy żeber. Spojrzał w dół i napotkał sztylet stanowczo za blisko swojej skóry, aby było to bezpieczne.
Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, chwytając go za rękę, którą próbował wydobyć swój sztylet. Alaric zaklął.
– Spokojnie, chodzi o to, żeby nikt inny się nie zorientował. Po prostu sobie rozmawiamy. I żadnych czarów, magu, zdążę cię ugodzić sztyletem, zanim rzucisz na mnie jakiekolwiek zaklęcie. A jak wbijesz ostrze pod odpowiednim kątem, to z łatwością sięgnie serca. Jasne?
– Czego chcesz? – Alaric odetchnął głęboko, szukając jakiegoś rozwiązania. Mógł użyć magii, ale mężczyzna miał rację – będzie szybszy. A on jakoś nigdy nie przykładał się do zaklęć leczniczych.
– Oddaj kryształy.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miałam to wstawić dopiero, gdy Bianka wstawi na swoim blogu obiecany mi wcześniej rozdział. Ale jak spojrzałam na datę ostatniego postu, to się przeraziłam i stwierdziłam, że szantażowanie Bianki może poczekać. 
Rozdział o Alaricu, facet dawno już u nas nie gościł. a wydaje mi się, że zaskarbił sobie sympatię części z was. Czy po tym rozdziale tak jest, czy może coś uległo zmianie? Blaid miał być zwykłym, choć dużym wilkiem. Ale jestem podatna na wpływy, a ostatnio przeczytałam książkę, gdzie magowie mieli swoich Towarzyszy, którzy mogli z nimi rozmawiać w myślach i temu uległam. Mam nadzieję, że to nie zepsuło rozdziału.
Dziękuję za wyświetlenia, bo osiągnęły one astronomiczną wartość, czyli 50 tys. I przysięgam, że na następny rozdział nie będziecie aż tyle czekać. Na razie muszę się z powrotem wdrożyć w pisanie, ale może potem dam radę dodawać rozdział co dwa tygodnie?
Pozdrawiam,
Mentrix
Mia LOG