- No nie wierzę...
Adriana ze
zdumieniem i niemałym szokiem spoglądała na dwa końskie kształty, zbliżające
się do nich leśną dróżką. Cazador od razu podbiegł do swojej pani, rżąc cicho.
Oparł łeb na jej ramieniu, prawie przewracając dziewczynę do tyłu. Spojrzała na
Gilana, który właśnie wręczał swojemu pupilowi garść kostek cukru. Blaze
wydawał się być bardziej zadowolony z owego upominku, niż z bliskości swojego
pana.
- Skąd wiedziały, gdzie jesteśmy?
- spytała zaciekawiona. Od razu skarciła się w myślach. Od niedawna z niepokojem
zauważyła, że przestaje być sobą. Była mniej wybuchowa, wyrozumiała i zbyt
łagodna, jak na jej gust. Kiedy wróci ze zwiadowcą do swojego domu,
najprawdopodobniej pozostawi go na kilka dni samemu sobie, w nadziei, że
przeżyje i wybierze się wykonać jakieś zlecenie. Zawsze ją to uspokajało. W
swoim fachu czuła się pewnie i nikt nie był w stanie tego zmienić. Wiedziała,
że jest najlepsza. Prawdopodobnie przed drzwiami twierdzy leżało kilka zleceń
zabójstw, które uzbierały się pod jej nieobecność. Zastanawiała się tylko co
powie zwiadowca, kiedy zorientuje się, że idzie kogoś zabić, bez wyraźnego
powodu.
Zresztą, co ją
to obchodziło. Chłopak nie miał nic do powiedzenia.
- Szósty zmysł. Tak naprawdę nie
wiemy jak to się dzieje, ale konie zwiadowców zawsze wiedzą jak znaleźć swojego
właściciela. Twój najwyraźniej nie posiada takowych zdolności i przyszedł
pokornie za Blazem, nie kłócąc się z nim. Nie uważasz, że powinnaś wziąć
przekład ze swojego podopiecznego?
- Prędzej widziałabym Ciebie, w
roli pokornego i usłużnego sługi. Myślę, że to nawet dobry pomysł. Będziesz mi
służył, kiedy wreszcie wrócimy do mojego domu. Uratowałam Ci życie, jesteś mi
coś dłużny, prawda zwiadowco?
- Możesz sobie pomarzyć. Dlaczego
skończyłaś nazywać mnie arystokratą? Nie, żeby mi się to podobało, ale skąd ta
zmiana?
- Zadajesz niewygodnie wiele
pytań. Chyba powinnam skrócić Cię o głowę i mieć święty spokój. Odpowiadając na
twoje pytanie: miałam kilka dni litości dla idiotów. Ponieważ zaliczasz się do
tej szanownej grupy, byłam odrobinę milsza. Lecz myślę, że twoja taryfa ulgowa
właśnie się skończyła.
Rozejrzała się
po niewielkiej polance, na której rozbili obóz. Było późno w nocy, kiedy
stwierdzili, że oddalili się wystarczająco od Genoweńczyków. Ponieważ Adriana
lubiła długo pospać, kiedy miała okazję, było już południe kiedy otworzyła
oczy. Gilan jeszcze spał, więc obudziła go, czerpiąc z tego niemałą radość.
Zdążyli zjeść śniadanie, zwiadowca wypił kawę, zgasili ognisko i właśni wtedy
pojawiły się konie.
Na ustach
dziewczyny pojawił się niepokojący uśmiech, gdy zauważyła, że miecz, łuk,
strzały i noże chłopaka leżą na ziemi obok niej. Nie miał przy sobie broni,
więc spokojnie mogła mu przypomnieć, kto tu o wszystkim decyduje.
Wzrok Gilana
pomknął w tym samym kierunku. Kiedy zauważył swoją broń, leżącą sobie beztrosko
obok zabójczyni, zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Nie zabiła go, ale nie
byli też przyjaciółmi. Nie powinien nigdy tracić czujności przy dziewczynie, a
już na pewno nie pozostawiać broni. Miał wrażeni, że słyszy ojca i Halta,
którzy wykrzykują pod jego adresem różne epitety. Zacząwszy od kretyna,
przechodząc przez głupka, a na idiocie skończywszy.
Adriana wyjęła
zza pasa sztylet i spokojnie obracając go w dłoni, zbliżyła się do chłopaka.
Ten nie mógł nic poradzić, że cofnął się kilka kroków, aż natrafił na drzewo.
Instynkt przeżycia tej chwili był silniejszy niż jego wola.
- Co by tu z tobą zrobić,
arystokrato? - spytała uśmiechając się niewinnie, jednocześnie ostrze sztyletu
znalazło się przy gardle zwiadowcy. Nie zamierzała go oczywiście zabić,
ewentualnie lekko zranić, aby nie myślał sobie, że może robić, co mu się żywnie
podoba. Chciała znów poczuć się sobą, a nie być jakąś dziewczyną troszczącą się
o zbłąkaną duszyczkę. Brakowało jej walki, ale nie mogła zwracać na nich uwagi,
kłócą się i ostatecznie rozstrzygając spór z jakimś zbrojnym. Musiała
odreagować inaczej. Spojrzała w zielone oczy zwiadowcy w poszukiwaniu strachu.
Choć był od niej wyższy, to on stał przyciśnięty do drzewa z ostrzem przy
gardle. Zabójczyni wprost uwielbiała czuć przewagę i władzę.
Z zaskoczeniem
stwierdziła, że Gilan się nie bał. Czyżby myślał, że są przyjaciółmi i nic mu
nie zrobi? Nie był przecież aż tak głupi... Przyjrzała się uważniej i zmieniła
zdanie. On znowu zaczynał grać w swoją grę. Która de facto bardzo dziewczynę
denerwowała. Była jednak ciekawa czy ją zaskoczy. Nie zawiodła się.
- Cóż, możesz mnie na przykład
pocałować.
***
Gilan
doskonale zdawał sobie sprawę, że igra z ogniem. Ale nie mógł się powstrzymać.
Widok zszokowanej twarzy dziewczyny był wart każdego niebezpieczeństwa, które
mogło mu grozić z jej strony.
Zdziwienie
momentalnie zostało zastąpione złością i irytacją. Znów robił coś, czego
nienawidziła. Kpił sobie z niej.
- Jeśli się wstydzisz, to ja mogę
Cię pocałować. I będzie po problemie. Naprawdę nie sądziłem, że ktoś taki jak
ty może być tak... jakby to powiedzieć? O, już wiem? Niewinny pod tym względem,
wiesz o co mi chodzi z tym względem. Ponieważ jesteś kobietą, nie wypada mi się
dosłownie wyrazić, ale mam nadzieję, że użyjesz swoich szarych komórek i się
domyślisz. Swoją drogą to naprawdę dziwne. Całowałaś się kiedyś? Wydajesz się
zaszokowana tym co powiedziałem. Nie mów mi, że nigdy...
Podczas jego
monologu, dłoń chłopaka powoli zmierzała w kierunku ukrytej kieszeni płaszcza.
Mógł już wyczuć chłodny metal, żelazny sztylet. Teraz wystarczyło go
niespodziewanie wyjąć i gotowe. Gilan z doświadczenia wiedział, że nawet
najbardziej przebiegły wróg poświęci chwilę na kontemplację tych bzdur, które
wypływały z jego ust. Będzie za wszelką cenę starał się odnaleźć w nich jakiś
sens i cel, przez co się zdekoncentruje i nie zauważy sztyletu, który powoli,
ale niezłomnie zmierzał do jego gardła.
- Ha! I co teraz robimy? -
Adriana poczuła na szyi ostrze sztyletu. Gilan wyglądał na bardzo zadowolonego
z siebie, co ledwo mogła zdzierżyć. Jego paplanina odniosła zamierzony skutek,
zabójczyni jeszcze się nie otrząsnęła z szoku, jaki wywołały jego słowa.
Prawda, nie całowała się. A dlaczego miałaby? Nie miała przyjaciół, a już na
pewno nie ukochanego. A w przeciwieństwie do zwiadowcy, nie zamierzała całować
się z kim popadnie po barach.
- Jesteś mi potrzebny, więc
jeszcze Cię nie zabiję. Masz szczęście – warknęła cicho. Nie wiedziała, co
innego mogłaby powiedzieć.
- Odetchnąłem z ulgą. A
zauważyłaś może, że i ja mogę Ci poderżnąć gardło? Czy może za dużo wymagam? -
chłopak naprawdę kochał ją wkurzać, jednak tym razem otrzymał tylko ciężkie
westchnienie. Sztylet zabójczyni w mgnieniu oka powrócił na swoje miejsce.
Zwiadowca z zawiedzioną winą poszedł w jej ślady. Musiał poćwiczyć władanie
mieczem. Miał nadzieję, że Adriana go zaatakuje i wtedy będzie musiał go użyć
do obrony. Wtedy sobie potrenuje. Mógł wprost spytać dziewczynę, czy powalczy z
nim, ale odpowiedź z pewnością byłaby twierdząca. A może nie?
Spojrzał na
nią, gdy mocowała się z sprzączką od siodła. Wydawała się zdenerwowana, pewnie
miała się ochotę wyżyć. Może przy okazji uda się jej go nie zabić.
- Potrafisz tego używać? -
spytał, wskazując miecz w czarnej pochwie, przytroczony do jej siodła.
Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na chłopaka podejrzliwie, nie była pewna,
po co mu ta informacja.
- Tak, o co chodzi?
- Chcesz spróbować swoich sił?
Zawahała się.
Dawno nie ćwiczyła mieczem, do tego trzeba było mieć partnera. Była w tej
dziedzinie bardzo dobra, ale aby utrzymać tą sprawność, należało ciągle
trenować. Z czasem można było wyjść z wprawy. Dotychczas radziła sobie świetnie
za pomocą sztyletów, ale powtórka umiejętności nie była złym pomysłem.
- No chodź, tylko trochę –
namawiał Gilan. Po chwili zastanowienia dodał ze złośliwym śmiechem – Będę Cię
oszczędzać.
- Chyba sobie żartujesz. To ty
będziesz leżał na ziemi – prychnęła, odpinając miecz od siodła. Po chwili
srebrna klinga lśniła w słońcu. Zabójczyni zamachnęła się na próbę. Ostrze było
świetnie wyważone, prawie go nie czułą. Mogła nim wymachiwać przez godzinę i
nie opaść z sił. Powoli przypominała sobie, jak walczyć. Była bardzo dobra.
Wiele razy pokonała swojego nauczyciela, najlepszego fechmistrza na
kontynencie. Gilan nie miał szans. I dodatkowo mogła na tym skorzystać,
wiedziała, że jeśli zwiadowca do słowo, to raczej go nie złamie. W końcu
pochodził z rodziny rycerskiej, a tam honor był najważniejszy.
- O co walczymy, wasza wysokość?
- spytała pewna siebie, widząc jak chłopak wyciąga miecz z pochwy. W
przeciwieństwie do jej ostrza, ten był prosty, bez żadnych herbów rodowych i
klejnotów, co wydało jej się dziwne. Szlachta zawsze miała na broni wyryty swój
znak, o kosztownościach nie wspominając. Rączka broni była wysłużona od
częstego używania. Ten miecz był tak prosty, że mógł należeć do byle jakiego
chłopa, wybierającego się na wojnę.
Jej broń miała
wyrytą na rękojeści czaszkę przebitą sztyletem, a pod nią skrzyżowane miecze.
Symbol Assasynów z Czarnej Wieży. Miecz był doskonałej jakości, jak zresztą
każda broń, jaką posiadała. Zabójcy musieli mieć porządne zabawki.
- Jeśli wygram, będziesz mi do
końca tej afery robić rano śniadanie.
- Śniadanie? - powtórzyła za nim
zdezorientowana, niczym echo.
- Tak. Lubię spać, a to zabiera
mi ten cenny czas. Wybrałem to, bo spodziewam się, że na całowanie się nie
zgodzisz.
- Żarty sobie chyba robisz. Nawet
gdybyś był ostatnim facetem na ziemi i zależałoby od tego przedłużenie gatunku.
- Cóż za apokaliptyczna wizja.
Miewasz przebłyski przyszłości? - i nie czekając na odpowiedź, dodał – A o co
ty się zakładasz?
- Nie będziesz wsadzał nosa w
moje sprawy. Będziesz słuchał moich poleceń, nie będziesz mnie wkurzał. Stoi? -
spytała, wyciągając dłoń w jego kierunku. Była pewna wygranej, będzie miała
spokój od zwiadowcy. Podał jej rękę ze złowróżbnym uśmiechem na twarzy.
- Więc zaczynamy – zanucił
śpiewnie, obracając się wokół własnej osi. W ostrzu miecz odbiły się promienie
słońca.
- Tak, zaczynamy – mruknęła, unosząc
lekko miecz.
***
Zanim zdążył
się zorientować, była tuż przy nim. Ostrze miecza zabłysło złowrogo, gdy
zamachnęła się mocno, celując w jego ramię. Nie chciała go zabić, więc musiała
się trochę opanować. Trudna sprawa.
Dla postronnych osób, nieznających
się zupełnie na szermierce, wydawałoby się, że zwiadowca nawet się nie
poruszył. Po prostu miecz pojawił się znikąd, blokując cios zabójczyni. W
jednak chwili zwisał luźno w ręce chłopaka, w następnej mknął na spotkanie
przeciwnika. Uważny obserwator zauważyłby lekki ruch nadgarstka, który
spowodował, że miecz bez żadnego wysiłku właściciela pofrunął w górę.
Ostrza
zgrzytnęły, uderzając o siebie. Adriana wzdrygnęła się na ten dźwięk, zawsze
wywoływał u niej gęsią skórkę. Spojrzała zdziwiona na Gilana. Zaatakował
podstępnie z boku, więc nie powinien potrafić odbić uderzenia. Może jednak nie
był takim ciamajdą, jeśli chodziło o władanie mieczem, jak myślała na początku.
Chłopak jakby czytając jej w myślach, uśmiechnął się kpiąco.
- Nie stać Cię na więcej? Włóż w
to trochę serca!
Chyba chciał
ją zezłościć, sprawić, żeby przestała nad sobą panować i zaatakowała z
bezmyślną furią. Marzenie.
Odskoczyła o
kilka kroków w tył, przyglądając się przeciwnikowi. Był praworęczny, więc jeśli
zamachnie się odpowiednio z lewej strony, powinno się udać. Musiała jednak
podejść do niego niezwykle szybko, aby chłopak nie zdążył się odwrócić. Tak, to
był dobry plan. Zwiadowca jeszcze nie widział jak szybka była naprawdę.
Adriana
uśmiechnęła się do siebie w myślach. Tak, ta zabawa za chwilę się skończy, a
Gilan przestanie wtrącać się w jej sprawy.
- Chyba
chciałaś mnie kiedyś skrócić o głowę, jeśli dobrze pamiętam? - najwyraźniej
świetnie się bawił. Dziewczyna zacisnęła usta w wąską kreskę, zirytowana.
- Wkurzasz mnie.
- Co? - chłopak raczej nie
spodziewał się odpowiedzi. Zanim otrząsnął się ze zdziwienia, zabójczyni była
tuż obok niego, po lewej stronie. A miecz miał w prawej ręce i nie mógł się nim
zamachnąć.
Adriana
uśmiechnęła się zwycięsko i w tej samej sekundzie zadała cios. I tak, jak się
tego spodziewała, pojedynek się zakończył.
Ale nie taki
wynik sobie wyobraziła.
Z cichym
jękiem upadła na ziemię. Nie wiedziała jak to się stało. Przed chwilą stała z
mieczem w ręku, gotowa zadać zwycięski cios, a w następnej sekundzie leżała na
trawie. Broń błyszczała w słońcu dziesięć metrów od niej. To co się stało, było
niemożliwe. Jedyne wyjaśnienie wiązało się z tym, że Gilan jakimś sposobem
przerzucił miecz do lewej ręki, ale to zakrawało o cud. Nikt nie potrafił
walczyć prawą i lewą ręką, a już na pewno nie wyprowadzić swoją słabszą dłonią
takiego ciosu, który odrzuciłby jej ostrze na dziesięć metrów.
Spojrzała na
zwiadowcę. Stał z zadowolonym uśmiechem na twarzy i wpatrywał się w nią
zwycięsko. Miecz trzymał w lewej ręce. Więc jednak to prawda?
- Jak to zrobiłeś? - zapytała
wściekła ze swojej przegranej. Wstała z ziemi, ignorując wyciągniętą w jej
stronę rękę chłopaka.
- Zapomniałem wspomnieć chyba o
pewnym szczególe. Walki uczył mnie MacNeil z Bannock.
- On?! - głos dziewczyny ze
zdziwienia zaczął przypominać pisk. Słyszała już niejednokrotnie o owym mistrzu
rycerskiego rzemiosła. Postanowiła sobie nawet za cel, aby brać u niego lekcje,
ale gdy wreszcie udało jej się dotrzeć do jego giermka, dowiedziała się, że
starzec sędziwy mężczyzna nigdy nie udzielał lekcji. Ale najwyraźniej zrobił
wyjątek dla stojącego przed nią chłopaka.
A czymże się
on różnił od niej?! Był facetem, to fakt, ale ona wiele razy udowodniła, że
bycie większym i silniejszym można odwrócić na swoją korzyść. Gilan pochodził z
arystokratycznej rodziny. To z pewnością było plusem. Miał wystarczająco
pieniędzy, żeby przekupić starego mistrza. A ona ich wtedy nie miała. Adriana w
wieku dwunastu lat nie posiadała grosza przy duszy, żeby mieć co jeść musiała
kraść. Dopiero, gdy jako szesnastoletnia dziewczyna zaczęła zabijać na
zlecenie, przestał narzekać na brak złota. Było go pod dostatkiem.
- Ile twój ojciec mu zapłacił? -
syknęła przez zęby. Tak, była zazdrosna. Nauka u MacNeila była jej marzeniem,
które się nie spełniło, musiała zadowolić się mistrzem, który był tylko trochę
gorszy od byłego nauczyciela Gilana, ale to jednak robiło różnicę. Chłopak
przed chwilą dokładnie to zademonstrował.
- Myślisz, że go przekupiliśmy? -
wydawał się oburzony i zniesmaczony takim pomysłem.
- Tak, prosiłam Go, ale mnie nie
chciał uczyć. Powiedziano mi, że nigdy nie brał uczniów.
- Prawda – westchnął
zrezygnowany, odkładając miecz i siadając na pobliskim powalonym pniu.
- Był jednak starym przyjacielem
naszej rodziny. Sam zaproponował, że będzie mnie uczyć. Ojciec był szczęśliwy i
od razu się zgodził. Okazałem się pojętnym uczniem, mistrz był ze mnie dumny.
Potem pojawił się Halt i stwierdziłem, że zostanę zwiadowcą. Ale z jakiegoś
powodu król i dowódca Korpusu zgodzili się na kontynuowanie walki mieczem.
Pewnie byłoby szkoda stracić kilka lat nauki. A miecz zawsze się przydaje, nawet
zwiadowcy.
Adriana
wpatrywała się w chłopaka zdziwiona, jednak odpowiednio to ukrywając. Rzadko
mówił coś na poważnie, coś co nie było podszyte sarkazmem lub ironią. Teraz
wzrok miał zamglony, zielone oczy wydawały się nieobecne, gdy przypominał sobie
przeszłość.
- Kto jest twoim ojcem? -
zapytała, uświadamiając sobie, jak dużo o nim nie wie. Dlaczego on w ogóle tak
chętnie z nią idzie? Chciał ratować swoich przyjaciół, ale równie dobrze mógł
zwrócić się z tym do swojego ojca. Z tego co się zorientowała był on poważaną i
ważną osobistością. Chyba, że...
- Sir Dawid z lenna Caraway.
Dowódca wojsk królewskich.
- Został też porwany?
- Tak.
Krótka
odpowiedź, niby bez zabarwienia emocjonalnego. A jednak podszyta bólem,
niepokojem i poczuciem straty.
- Przykro mi – mówiła prawdę.
Sama straciła rodziców, wiedziała co czuł, mając świadomość, że jego ojciec był
w niebezpieczeństwie i nie mógł wrócić żywy. Nikomu nie życzyła utraty
ukochanej osoby, nawet największemu wrogowi. Choć to nie do końca było prawdą.
Z przyjemnością patrzyłaby na zrozpaczonych Genoweńczyków. Choć nie była pewna,
czy śmierć bliskim zrobiłaby na nich jakiekolwiek wrażenie. Od dłuższego czasu
podejrzewała, że zabójcy są bez serca.
- Naprawię to. A teraz ruszmy się
stąd. Jesteśmy już tu wystarczająco długo, aby jakiś wieśniak nas wypatrzył i
przez przypadek poinformował Genoweńczyków. Nie muszę Ci chyba przypominać, że
od dzisiaj ty robisz mi śniadanie, prawda?
Szybko zmienił
temat, na jego twarz znów wpłynął uśmiech. Wiatr rozwiewał kosmyki jego brązowych
włosów, większość wracała po chwili na swoje miejsce, prawie zasłaniając oczy.
Te patrzyły się na dziewczynę wyczekująco. Zaklęła w myślach. Cholera, on był
naprawdę przystojny.
- Gdzie idziemy?
- Do mojego domu – mruknęła,
otrząsając się z transu, w który wprawiły ją jego oczy. W pewnym momencie
wydawało jej się, że widzi w nich odrobinę złota. Chyba naprawdę wariowała.
- To niedaleko. Jakieś trzy
godziny drogi kłusem – dodała, przymocowując miecz do siodła. W bliższym
kontakcie wolała używać sztyletów. Co jak co, ale walkę nimi na pewno by
wygrała. To jej matka uczyła ją rzucać i walczyć tą bronią. Odkąd Adriana
skończyła trzynaście lat, ani razu nie chybiła do celu.
- Ściemnia się – zauważył.
- Nie szkodzi, znam tamten las
jak własną kieszeń. Mogę nas przeprowadzić przez niego po ciemku. Szczerze
mówiąc, to nawet tak wolę. Ruszajmy.
***
Gilan z
niepokojem wpatrywał się w ciemny las rozciągający się przed nim. Usłyszał
okrzyk sokoła i spojrzał w górę. Tristan zleciał w dół i przysiadł na ramieniu Adriany.
Sombra w całej swojej tygrysiej krasie pojawiła się chwilę później, ledwo
widoczna wśród konturów drzew. Sokół, tygrys i zabójczyni. Doprawdy zabójcze
trio.
- Nikogo nie ma w lesie – ciszę
przerwał głos dziewczyny. Jakoś nie wyglądała na taką, która piszczy z zachwytu
na myśl o powrocie do domu. Nie dziwił jej się. Ze swoich obserwacji i rzadkich
rozmów z nią wywnioskował, że właśnie przed tym domem zabito jej rodzinę. Ale
co później zrobiła zabójczyni, co się stało z ciałami, nadal pozostawało dla
niego tajemnicą. Jednak miał wrażenie, że na znanym sobie terenie poczuła się
pewniej.
- Skąd wiesz? Przecież zwierzęta
nie potrafią mówić, a ty w myślach nie czytasz.
- Jesteś pewny? - uśmiechnęła się
niepokojąco. - Znam te zwierzęta. Wiem jaki mają wzrok, gdy coś czai się w
ciemności. Wiem, jak się zachowuje Sombra, gdy zbliża się niebezpieczeństwo.
Potrafię czytać z nich jak z otwartej księgi. To nie jest trudne, jeśli spędza
się tyle czasu tylko w ich towarzystwie.
Spięła konia
kolanami i podjechała do skraju lasu. Przy jego granicy odwróciła się i
spojrzała na zwiadowcę, złośliwe ogniki błyskały jej w oczach.
- Witam w moich skromnych
progach, wasza wysokość. Czuj się jak u siebie w domu – zaszydziła, kłaniając
się teatralnie, po czym skierowała Cazadora w stronę dróżki, której Gilan nie
mógł dojrzeć w ciemnościach.
Zwiadowca
spojrzał bezradnie na Blaze'a, który zaniepokojony rozglądał się dookoła.
Atmosfera panująca wokół lasu była nasączona strachem. Aż strach pomyśleć, jak
będzie w gęstwinie drzew i to w dodatku w nocy.
- Rusz się Blaze, bo wyjdziemy na
tchórzy.
***
To, że las był
straszny, byłoby niedopowiedzeniem. Był przerażający. Taki cichy, żadnych szelestów,
zwierząt, żadnego wiatru poruszającego korony drzew. Taki wymarły, albo
dokładniej pogrążony w żałobie od osiemnastu lat.
Drzewa nie
były obumarłe, wręcz przeciwnie. W nikłym świetle księżyca, które prześwitywało
przez gałęzie, zwiadowca zauważył mech porastający pnie świerków, buków i
dębów. Rozpoznał te drzewa tylko dlatego, że ich gałęzie kilkakrotnie uderzyły
go w twarz. Ścieżka była zarośnięta, ledwo dało się nią przejechać. Blaze
musiał uważać, aby nie zaplątać kopyt w pnącza, zakrywające podłoże.
Zwiadowca
wzdrygnął się ponownie. Ta cisza go przerażała, a ciemność wokół wcale nie
pomagała. Podobnie jak Adriana, która jechała przed nim w całkowitej ciszy, z
zamyślonym wyrazem twarzy. Towarzyska to ona nie była, ale to wiedział już od
początku. Martwiło go to, że dziewczyna zamknie się w sobie. Nie chciał tego,
prawdę mówiąc lubił z nią rozmawiać, a w ostatnich dniach pokochał ją wkurzać.
Powstrzymał
okrzyk, gdy obok niego z ciemności wyłoniła się tygrys. Zły na siebie zaklął
pod nosem. Ten las był naprawdę przerażający. Niby bywał już w straszniejszych
miejscach, na przykład taka mogiła ze starożytności o drugiej w nocy, a dookoła
niej złe i rozszalałe duchy. Jednak teraz było to coś innego. Do grozy był
dodany niewyobrażalny smutek, rozpacz lasu.
Drzewa
zaczynały rosnąć w większych odległościach od siebie, światło księżyca coraz
bardziej oświetlało drogę. Po chwili wjechali na wielką polanę. A pośrodku niej
stał dwór.
Wysoki,
zbudowany z czarnego kamienia, bardziej przypominała twierdzę obronną lub
wieżę. Okna zakończone strzelistymi łukami były zamknięte przez okiennice z
ciemnego drewna. Wysokie, strzeliste wieże wystrzeliwały w niebo. Na krawędzi
dachu siedziały kamienne gargulce. Budowla przypominał mały zamek, lecz pod
względem ochrony nawet zamek królewski nie mógł się z nią równać. Otaczała ją
głęboka na siedem metrów fosa, w której, jak zauważył zwiadowca, zamiast wody,
piętrzyły się stosy kości. Nad przepaścią przechodziło się na prostym moście
zwodzonym z czarnej stali. Wszystko w tym dworze było ciemne lub szare. Mury
były na samej górze zwieńczone licznymi otworami, idealnymi do strzelania z
kuszy. Na szczycie najwyższej wieży Gilan zauważył przyrząd, do określania
kierunku wiatru. Teraz chybotał się przerażająco na wszystkie strony, lekko
skrzypiąc. Zwiadowca nawet nie chciał myśleć o pułapkach, zastawionych na
nieproszonych gości. Miał nadzieję, że on sam jest tu mile widziany. Inaczej
mogłoby się zrobić nieprzyjemnie. Jednak twierdza była piękna, posiadała w
sobie jakąś niezwykłą grację, ale przeważała niestety drapieżność bijąca od
murów.
- Przerażająca – szepnął
nieświadomie. Nie spodziewał się odpowiedzi na ten komentarz, jednak ją
otrzymał.
- Kiedyś była pełna życia – głos
Adriany był pełen smutku i bólu. Jednak szybko się otrząsnęła, przyjmując
wyniosły wyraz twarzy. - Czuj się jak u siebie, zwiadowco.
Zsiadła z
konia i puściła wodzę. Zwierzę nie oglądając się za siebie pokłusowało do
stajni po drugiej stronie polany. Drzwi drewnianego budynku były otwarte.
Zwiadowca
puścił Blaze'a, który od razu pobiegł za Cazadorem. Najwyraźniej podczas
krótkiej wyprawy wierzchowce zdążyły się zaprzyjaźnić.
Zobaczył ruch
po swojej prawej stronie i odwrócił się. Adriana weszła pewnie na most i
przeszła nad przepaścią. Obok solidnych drzwi z ciemnego drewna, wzmocnionych
żelazem, stała średniej wielkości skrzynka z otwartym wiekiem. W środku
znajdowało się pięć pergaminów zawiązanych czarnymi wstążkami. Dziewczyna
wyjęła jeden z nich i rozwinęła. Na jej twarz wpłynął krwiożerczy uśmiech.
Zwinęła list i schowała do torby przewieszonej przez ramię. Zatrzasnęła wieko
skrzyni, zdjęła z szyi klucz zawieszony na srebrnym łańcuszku i przekręciła w
zamku. Kliknęło i przedmiot został zamknięty na cztery spusty.
- Co to było? - zapytał
zaciekawiony chłopak. Było ciemno, a w dodatku zabójczyni specjalnie się
odwróciła, przez co nie mógł przeczytać tekstu.
- To było zlecenie, skarbie.
Zacisnął zęby
ze złości. Nienawidził jak ktoś go tak nazywał. To brzmiało tak...
protekcjonalnie.
- I co w związku z tym? - nadal
nie kojarzył faktów.
- To znaczy, że będziesz sobie
musiał poradzić sobie tutaj sam przez następne dwa dni.
- A ty?
- A ja pójdę do pracy. Pewny
nieszczęśnik wszedł w drogę komuś, więc muszę złożyć mu wizytę. Trochę się przy
okazji zabawię.
********************************************************************************
Chyba pobiłam mój rekord jeśli chodzi o długość rozdziału. Trochę go pisałam, ale chyba nie jest taki zły. Trochę przeskakiwałam z tematu na temat, ale chyba nie jest tragicznie. Coś się Adrianie szybko zmieniał humor, ale załóżmy, że miała gorszy dzień. Pójdzie sobie teraz do pracy, odstresuje się, pewnie przy okazji kogoś zabije. W końcu za to jej płacą.
Tak sobie wyobrażam dom Adriany:
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfAj1XHt9fEi30F-vzNu2GVvw7m3jrTFJSNb1d6QED5Xp-hiPhqREkY9LoXfbikL6S5ipZoMlaCDBIJe6jJLCtSKKPKet3qeqi7jPba7nRyMTQkZmb9mLLH61Y7fzSPXQWHku0uKeBWhEF/s1600/akademia.jpg
Tak sobie wyobrażam dom Adriany:
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjfAj1XHt9fEi30F-vzNu2GVvw7m3jrTFJSNb1d6QED5Xp-hiPhqREkY9LoXfbikL6S5ipZoMlaCDBIJe6jJLCtSKKPKet3qeqi7jPba7nRyMTQkZmb9mLLH61Y7fzSPXQWHku0uKeBWhEF/s1600/akademia.jpg
No nic, nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić was do czytania i przeprosić za błędy, których na pewno jest mnóstwo. Sorry, spieszyłam się z tym rozdziałem.
Proszę o szczere komentarze i jak zauważycie, to powiedzcie mi, gdzie są błędy. Pozdrawiam,
Mentrix
P.S. Zapraszam wszystkich na mojego nowego bloga o herosach
harmony-of-heroes.blogspot.com
P.S. Zapraszam wszystkich na mojego nowego bloga o herosach
harmony-of-heroes.blogspot.com