Księżyc
wyłaniał się powoli zza chmur, gwiazdy migotały wesoło na niebie, a świeże
powietrze, przesiąknięte zapachem deszczu, oczyszczało umysł. Gilan byłby w
siódmym niebie, gdyby nie natrętny komar, który postanowił opuścić swoje
schronienie zaraz po ulewie i teraz latał mu natrętnie koło ucha. Zirytowany
chłopak machnął ręką, próbując odpędzić insekta. Te małe, wredne pijawki były
jedyną rzeczą, której nienawidził w lasach. Obecne na każdym kroku i
nieuchwytne, choć wytężał całe swoje siły, aby pozbawić je życia. Zaciskając
zęby, naciągnął mocniej kaptur na głowę, co spotkało się z pogardliwym
spojrzeniem Adriany.
Atmosfera
wokół ogniska, przy którym siedzieli, była bardzo napięta. Otaczała ich
niezręczna cisza, kolejne minuty upływały na piorunowaniu się wzrokiem, który
czasem był lepszy niż tysiąc słów. Adresatem nieprzychylnych spojrzeń
zabójczyni była Angeline, która nic sobie z tego nie robiąc, właśnie
przykrywała nieprzytomnego Michaela płaszczem, który wyciągnęła z juków
bagażowych. Na jej twarzy malował się spokój, co wzbudziło podziw Gilana. W
końcu Adriana wyglądała, jakby rozważała, czy się na tą dwójkę nie rzucić.
Oderwał
wzrok od towarzyszy, przyglądając się wrzącej wodzie. Ledwo powstrzymywał się
od śmiechu, dlatego całą uwagę skupił na robieniu kawy. Gdy napój był gotowy,
podał jeden z kubków Angeline, która przyjęła go z lekkim uśmiechem. Adriana
postąpiła podobnie, wzdychając ciężko.
– Przypuszczam, że nie
masz mleka.
– Sama stwierdziłaś fakt,
więc pewnie znasz odpowiedź.
Po
tych słowach ponownie zapanowała cisza. Gilan najchętniej wystałby od ogniska i
pospacerował się po lesie, zostawiając kobiety same. Jednak miał niejasne
przeczucie, że zaraz wydarzy się coś niedobrego, więc pozostał na miejscu. Łuk
z naciągniętą cięciwą i strzały leżały obok, aby móc oddać natychmiastowy
strzał w przypadku jakiegokolwiek niebezpieczeństwa.
– Porozmawiajmy –
powiedziała w końcu Angeline, odstawiając pusty kubek na trawę. Ciepła kawa
krążyła jej w żyłach, pobudzając i zmuszając do działania. Musiały sobie z
Adrianą wszystko wyjaśnić. Zwiadowca nie stanowił problemu, czarownica zdążyła
się już przekonać, że da się z nim normalnie porozmawiać. W przeciwieństwie do
jej dawnej przyjaciółki, która, zaślepiona zemstą, przestała logicznie myśleć.
– Więc się tłumacz.
Dlaczego jest z tobą dowódca Genoweńczyków? I co ty tu robisz? – słysząc zimny
głos Adriany, czarownica zmrużyła oczy. Nie, tym tonem nie będą rozmawiać.
Oczekiwała chociaż trochę szacunku, a jeśli to za dużo, to odrobiny ciepłych
uczuć. W końcu kiedyś bardzo dobrze się dogadywały.
– Nie muszę tego robić.
Jestem tam, gdzie wysłało mnie moje przeznaczenie, z tym, kogo postawiło ono na
mojej drodze.
– Przeznaczenie? – usta
Adriany wykrzywił uśmiech, który w zamierzeniu miał być złośliwy, jednak przebijała
się przez niego gorycz. – Chyba mylisz je z Lysandrem. Nie mogę uwierzyć, że
wciąż jesteś w niego tak zapatrzona! Po co cię przysłał? Po co mu dowódca
Genoweńczyków?
Angeline
syknęła niezadowolona z przebiegu dyskusji. Najwyraźniej powinna najpierw odpowiedzieć
na parę pytań, potem będą w stanie prowadzić normalną rozmowę.
– Miałam przyprowadzić
Michaela. A ponieważ nie wydawał się być przekonany do tego pomysłu, teraz leży
tu nieprzytomny. Nie wolno ci na niego podnieść ręki, jest nam potrzebny. Widzi
przyszłość, a to jest teraz najbardziej pożądana umiejętność. Marcus zaczął
działać, a wiesz, że posiada zdolność prekognicji, zna szczegóły wydarzeń,
które będą miały miejsce za kilka lat. Lysander nie jest w stanie się z nim
zmierzyć na takich warunkach. Potrzebujemy przeciwwagi. A jest nią Michael.
– Marcus… - Adriana
słyszała o nim. Kiedy przebywała u Lysandra przez te kilka miesięcy, nie raz w
rozmowach padło to imię. Zawsze nie rozwijano tego tematu, wszelką próbę
wydobycia informacji mag umiejętnie przerywał, obdarzając Adrianę lodowym
spojrzeniem. Wiedziała, że Marcus był potężnym czarnoksiężnikiem, który podobno
mógł równać się z Lysandrem. Był zły, znał dokładnie przyszłość, więc nic nie
mogło go zaskoczyć, praktykował czarną magię. Lecz to nic nie mówiło. Dorównywał
Lysandrowi, ale jak silny był mag? Samo imię czarnoksiężnika wywoływało u
zabójczyni ciarki, a ona nauczyła się ufać przeczuciom. Marcus był potężny.
– Nie wiem o nim zbyt
wiele, mistrz wciąż nie chce mi niczego powiedzieć.
– Czyli ryzykujesz życie,
wkradając się do obozu pełnego zabójców, choć nie wiesz dlaczego? Jesteś ślepo
zapatrzona w Lysandra, Angeline.
– Dobrze ci radzę, nie obrażaj
mojego mistrza, bo zapomnę o tym, co nas kiedyś łączyło – zimny głos
czarodziejki odrobinę ostudził gniew Adriany, zmuszając ją do opanowania
emocji. Nie ufała temu magowi i cała ta niechęć wychodziła na jaw podczas
rozmowy z przyjaciółką. Zabójczyni zdawała sobie sprawę, że przesadza.
Mimowolnie we wszystkim szukała winy czarownika, co nie mogło być prawdą. Tym
bardziej, że w porównaniu do Marcusa, ten wydawał się stać po właściwej
stronie.
– Spokojnie – dziewczyna
podniosła pojednawczo ręce, próbując złagodzić gniew czarownicy. Ta prychnęła,
złośliwe błyski zniknęły z jej oczu. – Ja się tylko martwię, co z tego
wszystkiego wyniknie. Nigdy nie wykonuj zadania, jeśli nie masz wszystkich
informacji. Znasz moją zasadę, wiesz, że jestem na jej punkcie wyczulona.
– Powiedział, że dostanę
informacje, gdy wszyscy się już zbiorą – mruknęła ugodowo Angeline, kątem oka
spoglądając na Michaela, który powoli się wybudzał. Nie zareaguje
optymistycznie na sytuację, w jakiej się znalazł, co sprowadzi na nich kłopoty.
Tym bardziej, że Adriana wciąż nie przyrzekła, że go nie zabije.
– Wszyscy? – spytała
zabójczyni, podnosząc brwi. Czyżby miała rozpocząć się potyczka między dwoma
wrogami, w którą zostaną wciągnięci niewinni ludzie? Chociaż z drugiej strony,
nie ma ludzi niewinnych…
– Marcus zebrał swoich
popleczników. Dobrał ich pod względem ich umiejętności, łączy ich mrok w duszy.
Nie chciałabym się na nich natknąć. Wydaje mi się, że wiedźma z obozu
Genoweńczyków jest jedną z nich… W każdym razie, musimy stworzyć przeciwwagę.
Miło mi was powitać w drużynie – skłoniła głowę w kierunku Gilana i Adriany,
uśmiechając się lekko.
– Sugerujesz, że Lysander
wybrał osoby, które są po prostu dobre, aby pokonać Marcusa? I my znajdujemy
się w tej grupie? Wybacz, Gilan nadaje się idealnie, nawet ty jakoś
przejdziesz, ale ja nie jestem dobrym człowiekiem. Podobnie jak dowódca
Genoweńczyków. Twój ukochany mistrz popełnił błąd – roześmiała się kpiąco,
zdezorientowana mina zwiadowcy była czymś, czego dawno nie widziała. Musiał
czuć się głupio i nie na miejscu. Zupełnie niepotrzebnie, bo jego miejsce było
przy Adrianie. Dopóki nie uwolnią króla i zwiadowców oraz nie pozabijają
Genoweńczyków, oczywiście. Co do zabijania…
– Lysander nie wybrał
ludzi dobrych. Wybrał ludzi, którzy mają cele, do których będą o krok bliżej,
jeśli pokonają Marcusa. Jeśli walczysz za światło, pokój i tego typu wartości,
prędzej czy później, przestaniesz dostrzegać w tym sens. Lecz jeśli walczysz
dla siebie, dla swoich egoistycznych pobudek, jeśli pragniesz dojść do
wyznaczonego sobie celu, jeśli masz motywację – nie poddasz się, będziesz miał
dużą szansę na wygraną. I odłóż ten sztylet, Adriano, nie pozwolę ci zabić
Michaela.
Adriana
zaklęła, odkładając ostrze. Wystarczyłby jeden, celny rzut i byłoby po
Genoweńczyku. Niech szlag trafi spostrzegawczość Angeline.
– Zabił mi rodzinę. Nie
mogę pozwolić mu żyć. Ślubowałam wytępić wszystkich Genoweńczyków, którzy staną
mi na drodze, jeśli nie będzie to dla mnie pewna śmierć. A on jest zupełnie
bezbronny, więc czemu mam czekać?
– Ma mnie, nie jest
bezbronny – Angeline podniosła się z miejsca, powietrze wokół niej zaczęło
drgać ostrzegawczo. Adriana poszła w jej ślady, jednak zachowała odpowiednią
odległość. Wściekła czarownica to niebezpieczna czarownica. Mogłaby to wszystko
zakończyć, rezygnując ze swoich planów. Jednak musiała się zemścić, przecież
przyrzekała.
– Podniosłabyś na mnie
rękę? Dla niego? Dla mordercy?!
Angeline
nie odpowiedziała, tylko zamknęła oczy, skupiając się na magii, która ją
otaczała. Szkoda, że do tego doszło. Myślała, że załatwią to na spokojnie. Adriana
widząc, co się dzieje, wyciągnęła sztylet, uważnie obserwując czarownicę.
Musiała przewidzieć, w którą stronę ciśnie magią, aby odskoczyć w ostatnim
momencie na odpowiednią odległość. Nie umiała stworzyć bariery w tak krótkim
czasie, jej magia była na tragicznie niskim poziomie. Mogła zrobić jeszcze coś
innego. Cisnąć w Angeline sztyletem, gdy ta wciąż się koncentrowała. Ostrze nic
jej nie zrobi, odbije się tylko od tarczy, która pobłyskiwała teraz fioletem.
Ale sprawi, że czarownica nie będzie w stanie dokładnie wymierzyć i spudłuje.
Podniosła ramię, ustawiając odpowiednio nadgarstek. Najlepiej będzie trafić tuż
przed twarzą, to najbardziej dekoncentruje.
Czyjaś
ręka złapała ją za nadgarstek, uniemożliwiając rzut. Warknęła gniewnie,
odwracając się i napotykając zielone oczy Gilana, które wpatrywały się w nią z
rozczarowaniem. Poczuła dziwny uścisk w sercu, ale wyrwała dłoń, ponownie
przymierzając się do rzutu. Usłyszała zrezygnowane westchnięcie i nagle przed
nią pojawił się zwiadowca. Cofnął się o kilka kroków, całkowicie zasłaniając
sobą Angeline. Adriana nie była w stanie wycelować, trafiłaby w Gilana.
Czarownica otworzyła oczy, zaskoczona wpatrując się w stojącego przed nią
chłopaka. Była gotowa na atak zabójczyni, ale tego się nie spodziewała.
– Spokój, drogie panie.
Będziecie walczyć o faceta? To żałosne.
– Żałosne?! Durny
zwiadowco, ty chyba nie rozumiesz powagi sytuacji! On mi zabił rodzinę!
– To wątpliwe, wygląda mi na dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Zabito ci rodzinę osiemnaście lat temu. Naprawdę nie widzę siedmiolatka, który lata z nożem i morduje doświadczonych zabójców, a do tego uchodzi z życiem. A ten tutaj ma się dobrze.
– To wątpliwe, wygląda mi na dwadzieścia pięć lat, nie więcej. Zabito ci rodzinę osiemnaście lat temu. Naprawdę nie widzę siedmiolatka, który lata z nożem i morduje doświadczonych zabójców, a do tego uchodzi z życiem. A ten tutaj ma się dobrze.
– Może masz rację, ale
jego rodzice mogli…
– Moi rodzice zginęli
dwadzieścia trzy lata temu – cichy, zaspany głos sprawił, że cała trójka
zamarła, wpatrując się z zaskoczeniem w Michaela, który siedział przy ognisku,
ogrzewając dłonie nad ogniem. Brązowe włosy odstawały na wszystkie strony, a
szare oczy patrzyły na nich niepewnie. Każdy czułby się tak samo, gdyby obudził
się w środku lasu z dwoma kobietami, które chcą się z jego powodu pozabijać i
facetem, który nie ma najwyraźniej instynktu samozachowawczego, skoro wskakuje
pomiędzy nie.
– Obudził się – stwierdziła
fakt zaskoczona Adriana, nie wiedząc jak zareagować. Mężczyzna nie zachowywał
się tak, jak na Genoweńczyka przystało. Na dnie jego oczu widziała strach,
który starał się ukryć, gdy rzucał nerwowe spojrzenia na otaczający go las. To
nie ich się bał.
– Mam dużo pytań, ale
powinniśmy stąd iść. Nie możemy tu zostać. Zaraz wydarzy się coś strasznego –
poderwał się z ziemi, zarzucając na siebie płaszcz. Adriana dopiero teraz
otrząsnęła się ze zdumienia. Rzuciła się do przodu i gdyby nie Angeline i
Gilan, którzy odgadli jej tok myślenia, Michael nigdzie by już nie poszedł.
– Natychmiast mnie
puśćcie – wrzasnęła, próbując odtrącić Gilana, który uwiesił jej się na
ramieniu. Angeline, widząc, że sytuacja została opanowana, mogła się zająć
swoim problemem. Podeszła do Michaela i, zanim zdążył odskoczyć, dotknęła jego
ramienia. Wysłała odrobinę swojej mocy, aby go uspokoić, bo najwyraźniej strach
przyćmiewał jego zmysły, skoro nie zdążył się uchylić na czas i pozwolił jej
się zbliżyć.
– Miałeś wizję? – spytała
spokojnie, wycofując swoją magię. Nie powinna zbytnio ingerować w organizm
drugiego człowieka, bo mogło się to dla niego źle skończyć. Tym bardziej w
przypadku Genoweńczyka, który od miesięcy znajdował się pod urokiem rzuconym
przez Lilith. Musiał mieć niesamowicie silną osobowość, bo inaczej całkiem by
zwariował, pozbawiony własnej woli.
– Nie wiem, jak to
nazwać. I nie będę wnikać, skąd o tym wiesz, przynajmniej na razie. Powiedz im,
aby zabrali swoje rzeczy. Musimy znaleźć się jak najdalej od tej polanki, zanim
księżyc…
Jakby
na zawołanie, księżyc zakryły chmury, pogrążając ich w kompletnej ciemności. Michael
otworzył szeroko oczy, zamarły z przerażenia. Adriana i Gilan, widział ich we
śnie blisko linii drzew i kłócących się zawzięcie. Stojąca na tle płomieni
kobieta o włosach połyskujących fioletem, którą napotykał w swoich wizjach od
kilku miesięcy. I on, stojący najbliżej koni. Wszystko się zgadzało. Brakowało
tylko…
Adriana
przerwała kłótnię ze zwiadowcą, chcąc zaczerpnąć powietrza. I wtedy, podobnie
jak Gilan, zorientowała się, że coś jest nie tak. Drzewa przestały szumieć,
odgłosy nocnego życia umilkły. Świetliki i komary, które dotąd krążyły wokół
nich, zniknęły. Zapanowała złowroga cisza, księżyc zakryły chmury, a atmosfera
się zmieniła. Czuła niepokój, który aż promieniował od każdej rośliny, czuła
strach zwierząt, które kryły się z swoich kryjówkach. Krzaki po lewej
zaszeleściły i wypadła z nich Sombra, zaraz chowając się za swoją panią. Adriana
spojrzała zdziwiona na tygrysa, takie zachowanie do niego nie pasowało. Sombra
podążała za nimi od jakiegoś czasu, widziała ją przemykającą w ciemności. Teraz
miała położone uszy, jej wąsy drgały, a z gardła wydobywał się głośny warkot. I
chowała się za swoją panią, co nigdy się nie zdarzyło. Zawsze jej broniła, a
teraz? Co ją mogło tak wystraszyć?
Potem
poczuła strach, przerażenie, które ją sparaliżowało. Nie mogła się ruszyć,
Gilan i Angeline mieli ten sam problem. Coś było w lesie i się do nich
zbliżało. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Sombra zaskamlała, po
czym przebiegła polanę i zniknęła w lesie, chcąc jak najszybciej oddalić się od
niebezpieczeństwa. Z krzewów naprzeciw Adriany i Gilana wydobył się ponury
warkot, który sprawił, że dziewczynie zaczęło robić się ciemno przed oczami. Skupiła
się, próbując opanować swoje ciało. Co mogło być tak przerażające, że zabójca,
zwiadowca i czarownica nie byli się w stanie ruszyć sparaliżowani strachem?
Z
gęstych zarośli wyłoniła się porośnięta futrem głowa, ale Adriana i tak
widziała tylko oczy. Oczy jarzące się niezdrowym błękitem, przeszywające ją,
sięgające duszy, aby złapać w swoje szpony i rozszarpać na strzępy. Jęknęła
cicho, czuła jak jej serce przyspiesza swoje bicie, jak boli ją klatka
piersiowa. I wtedy potwór skoczył. Był szybki jak błyskawica, nawet w szczycie
swojej formy nie mogłaby mu uciec. Zobaczyła rozkładane w powietrzu ręce,
przypominające małpie, zakończone ostrymi pazurami. Rzut oka upewnił ją, że nie
tylko ona oberwie. Jednym ciosem urwie głowę jej i Gilanowi, który stał tuż
obok. Widziała pracujące pod sierścią mięśnie, zdolne powalić cały zastęp
rycerzy. Zamknęła uczy, oczekując niesamowitego bólu, gdy jej głowa oderwie się
od ciała.
Ból
nastąpił, owszem. Ale w prawej ręce, na którą upadła, popchnięta przez
Michaela. Obok na ziemi wylądował oszołomiony Gilan, powoli wybudzając się z
letargu. Zabójczyni z ulgą stwierdziła, że może się normalnie poruszać. Strach
zwyciężyła adrenalina, która teraz krążyła jej w żyłach i zachęcała do
działania. Rzuciła się po miecz, leżący kilka metrów dalej, unikając tym samym
kolejnego uderzenia potwora. Gilana znów uratował Genoweńczyk, teraz oboje
biegli w kierunku Angeline, która wciąż stała w bezruchu. Dobrze, w takim razie
da im trochę czasu, aby ocucić czarownicę.
Chwyciła
miecz, poderwała się z ziemi i oceniła sytuację. Potwór gonił zwiadowcę i
Genoweńczyka, nie zwracając na nią uwagi. Sytuacja genialna. Wyciągnęła
sztylet, ustawiła nadgarstek pod właściwym kątem i rzuciła. Trafiła idealnie, w miejsce, gdzie szyja łączyła
się z tułowiem, tego była pewna. Jednak ostrze odbiło się od tej dziwnej
kreatury, nie czyniąc żadnej krzywdy. Jednak zwróciło jej uwagę, bo odwróciła
łeb w stronę zabójczyni, na powrót przeszywając ją niebieskimi oczami. Adriana
spuściła lekko wzrok, teraz skupiając się na ostrych zębach przeciwnika. Jego
spojrzenie paraliżowało, więc wystarczy, że nie będzie mu patrzeć prosto w
oczy, a nic się nie stanie. Rzucił się w jej kierunku z niewiarygodną
szybkością. Przygotowała miecz, zataczając nim ósemkę w powietrzu. Ręka wciąż
ją bolała po starciu z Lilith, ale da radę. Chyba powinna podziękować Gilanowi,
że tak się upierał, aby ją opatrzyć. W odpowiednim momencie wybiła się w górę, a
potwór znalazł się tuż pod nią. Skierowała ostrze w dół, celując w kark. Opadła
i całym ciężarem ciała naparła na miecz. Ku jej zdumieniu przeciął tylko
wierzchnią warstwę skóry, spod której wyciekła wąska strużka krwi. Sierść
kreatury najeżyła się, po czym unieruchomiła miecz. Potwór stanął na dwóch
nogach i zamachnął się ręką. Adriana zasłoniła się ramieniem, aby złagodzić
cios. Nie dało to oczekiwanych rezultatów, i tak puściła miecz i z cichym
krzykiem została odrzucona w kierunku ogniska. Wpadła prosto w ramiona Gilana,
który zaraz dociągnął ją do miejsca, gdzie stali Michael i Angeline.
Czarownica
wreszcie odzyskała panowanie nad ciałem i mamrotała jakieś zaklęcia. Fioletowa
błyskawica wystrzeliła z jej dłoni, trafiając w przeciwnika. Przeleciał kilka
metrów w powietrzu i uderzył w pobliskie drzewo, łamiąc pień pod swoim
ciężarem. Michael odetchnął z ulgą, lecz zaraz wydał zrozpaczony jęk, gdy
potwór podniósł się z ziemi, potrząsając gniewnie łbem.
– Co to jest?! – warknął,
chwytając leżącą na ziemi kuszę. Dobrze, że Angeline zabrała ją z jego namiotu,
bo inaczej nie miałby żadnej broni. Wycelował i wypuścił bełt, trafiając bestię
w oko. Zawyła, próbując łapą wydobyć tkwiący w oczodole pocisk. Zabójca uśmiechnął
się zadowolony.
– To jest kalkar,
głupcze. Tylko go rozzłościłeś! – Gilan z przerażeniem stwierdził, że jego łuk
leży poza ich zasięgiem. Do obrony pozostawał tylko miecz, saksa i nóż do
rzucania. A także…
– Podejdźmy do ogniska!
One boją się ognia, może je zabić – rozkazał, patrząc z niepokojem na Adrianę.
Dziewczyna potrząsnęła oszołomiona głowę, wciąż dochodząc do siebie po
uderzeniu. Pociągnął ją w stronę ognia, ustawiając ją za sobą. Kalkar zawył
wściekły i rzucił się w ich kierunku.
– Angeline! – wrzasnęła Adriana,
wyrywając się z jego uścisku i stając na prostych nogach.
– Wiem – czarownica z
niesamowitą prędkością kreśliła w powietrzu skomplikowane znaki, mamrocząc coś
pod nosem. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich zaklęć, nie było tu
fioletowych fajerwerków - nic się nie działo.
Kalkar
był pięć metrów od nich i szykował się do następnego skoku, gdy natknął się na niewidzialną
przeszkodę. Uderzył w barierę i został odepchnięty metr do tyłu. Ponowił atak -
z takim samym skutkiem. Angeline osunęła się na kolana, oddychając ciężko.
– Co jest? – spytała zabójczyni,
podchodząc bliżej. Ustawienie tarczy nie powinno być dla Angeline problemem.
Więc dlaczego wyglądała na tak bardzo wyczerpaną? Czyżby użyła niedawno sporej
ilości magii?
– Musiałam zdjąć
zaklęcie, które nałożyła wiedźma Genoweńczyków na Michaela. Było dość potężne i
zabrało sporo energii. Nie utrzymam długo bariery.
Adriana
zagryzła wargi, przeklinając Lilith. Gdyby nie rudowłosa, to Angeline wciąż posiadałaby
spore rezerwy mocy, a ona nie byłaby ranna i zmęczona. A Gilan nie miałby
medalionu… Który trzeba chronić. Merde! Całkowicie o tym zapomniała!.
– Zwiadowco, wiesz coś na
temat tego czegoś? – spytała, wskazując kalkara. Miotał się wokół bariery,
próbując znaleźć słaby punkt. Jeszcze trochę i takich miejsc będzie całkiem
sporo.
– Halt z nimi walczył.
Ich futro jest pokryte woskiem, więc jest łatwopalne. Zabił go kilkoma
płonącymi strzałami, wbijając je w to samo miejsce, aż przebiły skórę. Z
jeszcze innym mierzyło się pięciu rycerzy z najlepszym ekwipunkiem i przeżył tylko
jeden, w dodatku poważnie ranny. Jak teraz na niego patrzę, to nie wiem, jak
Halt tego dokonał. To istny diabeł!
– Najwyraźniej twojego
mistrza nawet diabeł się boi, musi być interesującym człowiekiem. Genoweńczyku,
może powiedziałbyś nam, co się teraz zdarzy? W końcu miałeś tą całą swoją
wizję.
– Wybacz, dziewczyno, ale
w mojej wizji, widziałem was martwych po pierwszym ataku tego stwora. Za
uratowanie życia możesz mi podziękować później. Odepchnąłem was, przyszłość się
zmieniła, a ja nie mam wizji na zawołanie – dodał zirytowany Michael, siłując się
z kolejnym bełtem, który próbował wsadzić na swoje miejsce. Minusem kuszy było
to, że pociski trudno się w niej umieszczało i trzeba było na to sporo czasu.
– Cudownie! Od razu
widać, jak przydatny jesteś! Naprawdę powinnam…
– Uspokój się, mam pomysł
– cichy głos Angeline przerwał ich kłótnię, zwracając uwagę na czarownicę,
która przy pomocy Gilana podniosła się z ziemi. – Spalimy go.
– Nie mamy niczego, czego
moglibyśmy użyć, aby trafić go ogniem. Łuk i strzały leżą poza barierą. Chyba,
że potrafisz tworzyć kule z płomieni, jak nasza rudowłosa znajoma –
zaprotestował zwiadowca. Kalkar ponownie uderzył w tarczę, która zaczęła
migotać.
– Nie potrzebuję niczego.
Po prostu spalę las – oświadczyła spokojnie czarownica, zamykając oczy i
koncentrując się na swoim zadaniu.
– Może się udać. Wszystko
jest mokre od deszczu, ale drzewa w środku są suche. W odległości jednego
kilometra leje deszcz, więc pożar nie powinien zagrażać pobliskim wioskom.
Wygaśnie, zanim zdąży tam dotrzeć – stwierdziła Adriana, przyglądając się, jak
pobliskie drzewa zajmują się ogniem. Kucnęła przy Angeline, sadzając ją z
powrotem na trawie i kładąc rękę na ramieniu.
– Wykorzystaj te resztki
magii, które we mnie zostały i wzmocnij barierę, aby nie przepuszczała
powietrza. Inaczej zatrujemy się dymem.
Czarownica
kiwnęła głową, a zabójczyni poczuła, jak jej siły uciekają. Oparła się plecami
o przyjaciółkę, zamykając oczy. Musiało się udać, innego pomysłu nie było.
Wątpiła, żeby Lysander pofatygował się tu osobiście, aby uratować ich przed
przerośniętym miśkiem. Prawdopodobnie uważał tą sytuację za niezwykłą okazję,
do zaciśnięcia więzi w drużynie i nawiązania współpracy.
Gilan
patrzył, jak las wokół nich płonie. Dreszcz niepokoju przebiegł mu po plecach,
gdy zdał sobie sprawę, jak niebezpieczna może być magia. Wyniszczająca i
siejąca spustoszenie. Powinien to wiedzieć, gdy spotkał Lilith, ale rudowłosa
nie niszczyła całego krajobrazu. Gdy uciekał stamtąd, wydawało mu się, że
słyszy upadające kamienie, ale przecież niemożliwe, aby Adriana zburzyła swój
jedyny dom, w którym miała wszystkie wspomnienia o swoich bliskich.
Drzewo
zawaliło się z łoskotem, przygniatając kalkara. Jedna z gałęzi oderwała się i poleciała
w ich kierunku, lecz zatrzymała się na barierze. Stwór zawył, próbując uciec od
płomieni. Szarpał się i powarkiwał, rzucając w ich stronę nienawistne
spojrzenia. Zupełnie jakby rozumiał, co się wokół niego działo, jakby był
rozumną istotą. Futro, które dotąd chroniło go przed wszystkimi urazami,
spłonęło, zostawiając żywe mięso, w które teraz wgryzał się ogień. Gilan zamknął
oczy, nie chcąc na to patrzeć. Obok usłyszał świst kuszy.
Bełt
Michaela ukrócił męki kalkara, wbijając się prosto w serce.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Chciałam jedynie przeprosić, że tak długo musieliście czekać. Dziękuję też za kosmiczną liczę wejść, nigdy nie spodziewałam się, że tyle nazbieram oraz za komentarze. Następny rozdział może pojawić się dość szybko, bo maturzyści piszą matury (powodzenia im życzę), a ja mam dużo wolnego czasu.
Pozdrawiam i proszę o komentarze i poprawę błędów,
Mentrix