– Możemy się
zatrzymać? Chciałbym przypomnieć, że w przeciwieństwie do twojego, mój koń nie
jest osiodłany. To odrobinę niewygodnie, nie wspominając już o twojej ranie,
którą należałoby opatrzyć, zanim wda się zakażenie.
W odpowiedzi na narzekania Gilana Adriana mocniej zacisnęła usta.
Uparcie milczała przez ostatnie trzy godziny, przedzierając się przez kolejne
zarośla i pnącza. Miała wrażanie, że cały las robił jej na złość, specjalnie
zagradzał drogę. A irytujący głos zwiadowcy nie pomagał. Tym bardziej, że rana
w ramieniu piekła coraz bardziej. Próbowała zapomnieć o bólu, ale chłopak
najwyraźniej wziął sobie na cel przypominanie jej o nim.
Nie mogli się zatrzymać. Nie wiedziała, na jak długo unieruchomiła
Lilith. Nie miała wątpliwości – jej dawna przyjaciółka przeżyła zawalenie
murów. Już w dzieciństwie przejawiała niesamowite zdolności magiczne. Babcia
Adriany, choć nieomylna w przepowiadaniu przyszłości, nie znała wielu zaklęć,
które rozwinęłyby dar rudowłosej. Najwyraźniej dziewczyna samo znalazła sobie
nauczyciela, przy okazji pomagając mu wybić cały Zakon.
– Adriana?
Twoje ramię nie chce przestać krwawić. Zatrzymajmy się.
Znów zignorowała prośbę. Najważniejsze było teraz określenie celu
podróży. Na myśl przychodziło jej tylko jedno miejsce, ale niezbyt miała ochotę
tam wracać. Choć to właśnie w posiadłości pośrodku Czarnej Puszczy znalazła
kogoś, kogo mogłaby nazwać przyjaciółką. Było to naciągane określenie, ale to
właśnie Angeline była go najbliżej. Jednak…
– Cazador,
nie bądź nieczuły. Zatrzymaj się, bo twoja pani się wykrwawi i umrze.
Co on…?
Koń stanął. Wrył kopyta w ziemię i ani drgnął, gdy spięła go
kolanami. To było nie do pomyślenia, aby słuchał się kogoś innego. Przeklęty
zwiadowca. Ona próbuje ich ratować, a on tylko przeszkadza. Pociągnęła za
lejce, próbując zmusić Cazadora do dalszego marszu. Nic. Zwierzę stało uparcie,
nie reagując na jej działania.
Westchnęła ciężko, odwracając się, aby zgromić Gilana wzrokiem.
Wpatrywał się w nią zadowolony, już wcześniej zsiadł z konia i teraz przeszukiwał
swoje torby podróżne. Dziwne, że zdążył je chwycić, zanim wybiegł z Wieży.
– Zsiadaj.
Już – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu, podchodząc do niej. Zacisnęła zęby,
zeskakując na ziemię. Ramię pulsowało tępym bólem, upewniając ją, że nie jest
to powierzchowna rana. Jeśli opatrzy się ją teraz, nie będzie stanowiła
zagrożenia dla życia. Lecz przecież mogła jechać jeszcze godzinę, nic to by nie
zmieniło, a oddaliłoby ich od Lilith. Chociaż to nie jej powinna się bać, a
tego, który ją wysłał. Musiała porozmawiać z Gilanem na temat medalionu, ale
trzeba było znaleźć jakieś ustronne miejsce. Najlepiej pełne magicznych ksiąg,
bo zabójczyni niewiele wiedziała o złotym przedmiocie. Co znów sprowadzało ją
do dworu w gęstym lesie.
– Jesteś
upierdliwy – mruknęła, pozwalając się posadzić na trawie. Oparła się głową o
pień drzewa, przyglądając się, jak zwiadowca opatruje jej rękę.
– A ty
nieodpowiedzialna.
– Chyba
mówisz o sobie. To drugie słowo, które pojawi mi się w głowie, gdy o tobie
pomyślę. Pierwsze to idiota – parsknęła, odchylając głowę do przodu.
Prawdopodobieństwo, że ich znajdą, rosło z każdą chwilą, z każdym słowem.
Najlepiej będzie pozwolić się opatrzyć, a potem ruszyć w dalszą drogę.
– A myślisz o
mnie często?
– Co?! –
spojrzała na niego zszokowana. Nie spodziewała się takiego pytania. A już na
pewno towarzyszącego mu szerokiego uśmiechu i śmiejących się oczu. To ułatwiało
sprawę, bo gdyby pytanie padło na poważnie, to byłby problem z odpowiedzią.
Uśmiechnęła się złośliwie, przyciągając go do siebie za poły płaszcza, gdy
skończył opatrywać ranę. Spojrzał na nią zdziwiony.
– Oczywiście,
skarbie. Przez ciebie nie mogę trzeźwo myśleć. Gdy chcę spokojnie zasnąć,
pojawiasz mi się przed oczami. W snach mnie także prześladujesz, jesteś moim małym,
osobistym, słodkim koszmarem. Cokolwiek chcę zrobić, zawsze kończy się na tym,
że myślę o tobie. Więc, co o tym sądzisz, zwiadowco?
Gilan zamrugał kilka razy, mając bardzo głupi wyraz twarzy. Po
chwili uśmiechnął się szeroko, wyswobadzając się z uścisku. Wstał, otrzepał się
z piasku i spojrzał na zabójczynię. Dziewczyna zadowolona z efektu zajęła się
oglądaniem opatrunku.
– Cóż, zawsze
wiedziałem, że jestem cudowny – oznajmił pewnym siebie głosem, kierując się w
stronę konia – Nie miałaś szans mi się oprzeć…
Adriana podniosła się z ziemi, próbując ukryć czerwone policzki.
Słońce chowało już się za horyzontem, niebo pociemniało. Z zachodu nadciągały
chmury, zasłaniając gwiazdy i przynosząc ze sobą wiatr znad morza. Zbliżał się
zmierzch, czas, gdy podróżni powinni się zatrzymać i rozbić obozowisko. Jednak
oni nie mieli chwili do stracenia. Bezpiecznie będzie dopiero, gdy przekroczą
granicę drugiego lenna. Cazador był wyszkolony w jeździe po zmroku, Blaze też
powinien dać sobie radę.
– Adriana?
Cichy głos zwiadowcy rozniósł się po polance, na której się
zatrzymali. Spojrzała na niego, osłaniając oczy przed blaskiem zachodzącego słońca.
Stał tyłem do niej, wpatrując się w przedmiot trzymany w swojej dłonie. Złoty
przedmiot. Proszę, niech nie pyta…
– Co to jest?
– światło odbijało się na powierzchni medalionu. Wyryty na wieczku miecz wbity
w kamień był doskonale widoczny. Adriana zacisnęła usta, nie wiedząc, co
powiedzieć. Mogła się podzielić podstawowymi informacjami, ale sama wiele ich
nie posiadała. Ten przedmiot był skarbem jej Zakonu, chronionym przez wieki i
powierzonym w opiekę przez założyciela ich grupy. Tylko dwie osoby z jednego
pokolenia o nim wiedziały, a jego przeznaczenie było tylko domysłami
wtajemniczonych członków. To właśnie jej babcia rzuciła nieco światła na ten
przedmiot, głównie dzięki swoim wizjom. Medalion pokazujący drogę do
starożytnej twierdzy, gdzie wbity w kamień spoczywał uśpiony legendarny miecz. Jeśli
były jeszcze jakieś informacje, to z pewnością znajdzie je w starym dworze. Ale
teraz…
– To coś, za
co masz oddać życie, jeśli będzie trzeba.
Gilan spojrzał na nią zdziwiony. Zwykle nie mówiła takich rzeczy,
a już na pewno nie takim tonem.
– Na razie
nic ci nie powiem, bo sama wiem niewiele. Ale dbaj o ten medalion. To tak,
jakbyś… Dbał o losy całego świata. Chroń go, w końcu to tobie go dał, a nie mi.
Jeśli dostanie go ktoś nieodpowiedni… - wzrok dziewczyny przestał być obecny,
odpłynęła myślami gdzieś daleko, gdzie nikt nie mógł jej dosięgnąć.
– Adriana? O
co ci chodzi? Masz na myśli tego niematerialnego faceta? I kim była ta ruda
kobieta? Przecież ona robiła niemożliwe rzeczy…
Nie, nie powinien wiedzieć. Jeszcze nie teraz. Musi znaleźć kogoś,
kto będzie mu w stanie wytłumaczyć całą sytuację. Głównie była zabójcą, o magii
prawie nic nie wiedziała. Może Angeline mogłaby…
– Potem ci
powiem. Musimy ruszać.
– Dlaczego…?
Głośny ryk przerwał Gilanowi. Z drzew poderwały się ptaki, chcąc
jak najszybciej oddalić się od źródła hałasu. Coś wielkiego wkroczyło do lasu,
niecałe dziesięć kilometrów za nimi. Śledziło ich, najprawdopodobniej na rozkaz
Lilith. O ile z ludźmi Adrianna mogła się mierzyć, nawet czasem dawała sobie
radę z czarownikami, lecz potwory i inne mityczne istoty stanowiły problem nie
do pokonania.
– Co to
jest?! Pospiesz się, zwiadowco, bo będzie po nas! – chwyciła lejce Cazadora,
próbując uspokoić zwierzę. Koń ledwo powstrzymywał się od stanięcia dębem, ni
to ryk, ni to pisk drażnił jego czułe uszy. Miał ochotę jak najszybciej znaleźć
się po drugiej stronie kraju.
Adriana wskoczyła na siodło, ignorując ból w ramieniu. Rana
została opatrzona, ale nie powinna jej nadwyrężać, co pewnie zrobi jeszcze
dziesięć razy tego dnia. Wyciągnęła miecz, jedną ręką trzymając lejce. Mityczne
stwory miały to do siebie, że lubiły wyskakiwać na podróżnika niespodziewanie z
ciemności. Przynajmniej tak twierdziły księgi, sama nigdy żadnego potwora nie
spotkała. Chyba, że mowa o potworach w ludzkiej skórze.
Odwróciła
się, czekając na Gilana. Zwiadowca stał w miejscu, blady jak kreda. Ręce mu się
trzęsły, z niedowierzaniem kręcił głową.
– Co jest,
zwiadowco? – spytała zdenerwowana. Nie miała czasu na załamania chłopaka,
musieli się stąd wynieść i to szybko. Albo staną się obiadem. Podjechała do
Blaze’a, przyczepiając na chwilę miecz do siodła. Wychyliła się, chwytając
Gilana za rękę i próbowała wciągnąć go na jego konia. Dopiero dotyk na dłoni wytrącił
zwiadowcę z tego dziwnego stanu, sam wskoczył na Blaze’a, jedną ręką chwytając
miecz.
– To kalkary.
Myślałem, że Halt z Willem wybili ostatnie. Ich wzrok paraliżuje, to idealnie
zabójcy. Są bardzo szybkie, ale boją się ognia. Chociaż to nieważne, bo nie
mamy czasu na rozpalanie ogniska.
– Więc co
powinniśmy robić?
– Uciekać.
Znowu.
– Mamusiu,
opowiesz mi bajkę? – spytała ośmioletnia dziewczynka, przykrywając się ciężką
pierzyną.
Lampa naftowa stojąca na stole oświetlała wnętrze skromnej chatki
góralskiej. Dwuizbowe mieszkanie było jednak pełne miłości i dziecięcego
śmiechu. Dwa proste łózka, stolik i wielka szafa. Wszystko bez ozdobników, lecz
zdolne przetrwać lata.
Kobieta w średnim wieku zasłoniła okno starymi firankami. Jej mąż
jeszcze nie wrócił z pracy, a kolacja stygła. Odwróciła się do córki, siadając
na skraju łóżka. Mała nigdy nie chciała zasnąć bez bajki. Słyszała już prawie
wszystkie. Tą o małych koźlątkach znała na pamięć. Więc co mogła opowiedzieć? A
może by tak…? W końcu Nyssa jest już duża…
– Więc
słuchaj. To będzie trochę inna bajka. Właściwie to legenda z południa.
Istnieją dwa światy. W
jednym żyjemy my, śmiertelnicy, w drugim istoty piękne i nieśmiertelne. Kiedyś
żyliśmy w zgodzie, lecz wywiązał się konflikt, powodu nikt nie pamięta.
Rozpoczęła się krwawa wojna, zginęło wielu ludzi, śmierć poniosły także istoty,
które potem człowiek zaczął utożsamiać z elfami. Jednak elfy były długowieczne,
posiadały niesamowite dary, więc trudno było je zabić. Wygrały wojnę, a ich
królowa postanowiła rozdzielić owa światy.
Odtąd żyliśmy spokojnie,
powoli odbudowując zniszczone miasta, naprawiając wyrządzone szkody. Ale to nie
o ludziach jest ta historia. Świat elfów wciąż był pełen intryg, ale raczej
nikt w nich nie ginął. Tak przeżyły kolejne stulecia. Królestwo podzieliło się
na cztery mniejsze, którymi władał inny rodzaj elfów. Wtedy na tronie jednego z
nich zasiadł Zimowy Król, biorąc za żonę Panią Wiśni.
Rządzili sprawiedliwie
przez dziesięć lat. A potem Król się zmienił. Zabił swoich przyjaciół i
doradców. Próbował zabić swoją żonę, lecz udało jej się przetrwać, zmieniając
się w drzewo wiśni. Wtedy odnalazł ją Rycerz Ognia i z pomocą największego
elfiego czarodzieja, zdjął zaklęcie. Następnie wypowiedział władcy
posłuszeństwo i podburzył lud. Król uciekł przed gniewem swojego wojska i
poddanych do innego królestwa, ścigany przez Rycerza. Inni władcy go odrzucili,
nikt nie dał mu schronienia.
Rycerz dopadł go na
skraju światów, gdy ten próbował przenieść się do innego królestwa. Rozegrała
się bitwa, którą wygrał Bohater, jak go później nazywały elfy. Zepchnął Króla
do naszego świata, gdzie miał się zawsze błąkać i nigdy nie zaztać szczęścia.
Jednak, zanim Władca Zimy został pokonany, zdążył rzucić przekleństwo na świat
elfów. Podobno czeka go zagłada, której nikt nie będzie w stanie zapobiec, a
elfy pożałują swej zdrady.
Podobno po dziś dzień
Król Zimy błąka się po ludzkim świecie, knując zemstę. A gdy w zimową noc
jakieś dziecko wytknie nos ze swojego domu, zamienia je w lodowy posąg, który
ustawia w swym ukrytym pałacu.
Skończywszy swoją opowieść, spojrzała na córkę. Przerażone oczy
dziewczynki były ledwo widoczne spod kołdry, którą mała przykryła się aż po sam
czubek nosa. Kobieta westchnęła. Chyba przesadziła, przecież to wciąż było
dziecko. Historia opowiadana w jej rodzinie od pokoleń miała być przestrogą dla
dzieci i działała bardzo dobrze. Jednak teraz żyli w czasach pokoju, a dzieci
nie były przyzwyczajone do takich opowieści. Musiała poczekać na męża, aż wróci
z jakąś zabawną historią dla swej ukochanej córki. Inaczej mała nie zaśnie.
– Oberjarlu,
melduję gotowość do wypłynięcia – Svengal starał się zasalutować, ale średnio
mu to wyszło. Skandianie nie byli przyzwyczajeni do wojskowego rygoru ani
dworskiej etykiety. Nieokrzesani barbarzyńcy – to najlepiej ich określało.
Dlatego skirl Wilczego Wichru zachwiał się, gdy próbował stać wyprostowany na
złączonych nogach. Zadziwiające było to, że podczas walki mógł być uosobieniem
zwinności. Jego topór zawsze z gracją wirował wokół niego, przy okazji ścinając
głowy przeciwników.
– Doskonale,
skirlu. Już mnie naszły wątpliwości, czy aby zdążycie wyrobić się w terminie –
odparł majestatycznie Erak, oberjarl Skandii. Podniósł głowę, omiatając
łaskawie spojrzeniem członków swej załogi i mieszkańców portu, po czym zaczął
kroczyć w kierunku swej łodzi, wymachując wyniośle swą gustowną laską, którą
otrzymał od galijskiej delegacji. Zapatrzony w horyzont, jak na wielkiego
władcę przystało nie zauważył pewnej przeszkody.
– Oberjarlu,
proszę uwa…
Okrzyk Svengala zdał się na nic, Nawet pogorszył sprawę. Erak
odwrócił głowę w jego stronę, nie patrząc przed siebie. Kluf, wielki pies Hala
Mikkelsona, skirla wdzięcznego okrętu o nazwie Czapla, podniósł się z desek
pomostu, słysząc głos przyjaciela swego pana. Erak nie zauważył wielkiego
cielska, potknął się o nie i wpadł do wody. W czasie lotu wywinął widowiskowego
orła, zachwycając tym mieszkańców portu. Zewsząd rozległy się brawa i posypały
się pochwały. Co jak co, ich oberjarl potrafił zapewnić poddanym rozrywkę.
– Na zęby
Gorloga, niech ktoś odetnie głowę temu potworowi! On czyha na moje życie! –
wrzeszczał Erak, plując wodą, gdy członkowie jego załogi próbowali wyciągnąć go
z wody. Szarpał się, jedną ręką wygrażając Kluf i rzucając w jej stronę różne
obraźliwe gesty, który dobrze poukładany władca z gustowną laseczką nie
powinien znać. Cała majestatyczność poszła spać, gdy tylko Skandianin wgramolił
się na pomost. Powstał, rosły niczym góra, w oczach błyszczały mu niebezpieczne
ogniki. Z ciemnej brody spływały strugi wody, dyszał ciężko, próbując złapać
oddech. Jego wielka dłoń uniosła się powoli wyciągnięta w stronę Svengala.
– Svengalu!
Dawaj tu mój topór! Pokażę temu bydlęciu, gdzie jest jego miejsce! Żeby na moje
życie czyhać i wyskakiwać znienacka. Kto by pomyślał, że taki czort w tym
psisku drzemie. Ja już mu pokażę… Gdzie mój topór?! - wydarł się, nie spuszczając wzroku z psa.
Kluf wyszczerzyła się radośnie i zaczęła machać ogonem. Topór Eraka był jej
ulubioną zabawką do gryzienia, a Hal nie potrafił jej tego oduczyć. Oberjarl
nie raz znajdował swoją ukochaną broń, przekazywaną w jego rodzinie z pokolenia
na pokolenie, pogryzioną i obślinioną. Hala i Kluf ratowały wtedy szybka
ucieczka na łódź i wypłynięcie w morze, aby patrolować szlaki handlowe.
Czekali, aż gniew Eraka minie, potem wracali, przywożąc przeważnie jakiś drobny
prezent. Zadowolony z nowego nabytku Skandianin zapraszał całą załogę Czapli na
biesiadę. Jednak często zdarzało się, ze podczas tej zabawy ponownie ginął jego
topór, bądź, nie daj Gorlog, jego gustowna laseczka. I zaczynało się od nowa.
Hal prawie zamieszkał na Czapli.
– Daj sobie
spokój, Erak. Przecież i tak jej nie zabijesz, tylko nawrzeszczysz na Hala, a
on wręczy ci swój nowy wynalazek i odpuścisz Kluf. Mówiąc, że to ostatni raz,
oczywiście.
– A widzisz
gdzieś tu Hala? – spytał Erak, niewinnie się uśmiechając. Jakiś młody chłopak
wręczył mu swój topór, chcąc zyskać wdzięczność oberjarla. Erak spojrzał na
niego, zapamiętując twarz. Rozsądny młodzieniec dostanie dużo złota za pomoc, w
momencie próbie zamachu na życie władcy. Z czułością pogładził rękojeść broni.
– Nie, wypłynął
z chłopakami godzinę temu – odpowiedział podejrzliwie Svengal, przypatrując się
toporowi, którego ostrze właśnie robiło ósemki w powietrzu. Nie podobał mu się uśmiech
przyjaciela.
– Ha! Więc
nikt nie uratuje tej poczwary! Zabiję ją, zanim wróci! Najwyżej kupię mu
jakiegoś królika na pocieszenie – wielki uśmiech zagościł na twarzy Eraka, gdy
uniósł broń do góry. Kluf patrzyła na niego, szczekając radośnie. Czekała ją
nowa zabawa.
Svengal widząc zamiary swojego przyjaciela, wyrwał mu topór. Erak
spojrzał na niego zdziwiony, nie spodziewał się czegoś takiego. Zmarszczył śmiesznie
brwi, starając się wyglądać na zagniewanego.
– I ty
przeciw mnie, Svengalu? W takim razie uduszę to bydlę…
– Chłopaki,
brać go! – wrzasnął skril Wilczego Wichru, trafiając pięścią swojego władcę w
brzuch. Ten zgiął się wpół, jednak chwilę później rzucił się na przyjaciela. Nie,
stój, teraz wroga. Zdołał podbić mu oko, gdy runęła na niego ludzka masa,
składając się z członków załogi Wilczego Wichru. Uderzał na ślepo, szeroki
uśmiech wpłynął na jego usta. Tak, takiej bijatyki mu brakowało. Tylko raz zerknął
na szczekającą radośnie Kluf, która przemykała pomiędzy okładającymi się
Skandianami. Miał się na nią rzucić, ale wpadł na niego Thorn, zamierzając się
na niego swoją protezą. Na niego wpadł Erikk i runęli na ziemię, próbując
trafić przeciwnika. Erak odetchnął głęboko, po czym z okrzykiem bitewnym rzucił
się na Alvara i Gottfrida.
To jest życie. Mieszkańcy portu klaskali, dopingując swoich
wybrańców. Jeszcze chwilę się pobawią, a potem wyruszą w podróż.
Znaleźć Halta i mu pomóc, bo jak szpiedzy donoszą, ma trudną misję
do wykonania.
A trzydziestu Skandian to siła, z którą każdy musi się liczyć.
***************************************************************************
Skończyłam dopiero przed chwilą, więc nie sprawdzałam błędów. Jutro się tym zajmę, gdy już trochę zapomnę tekst. Macie Ari i Gila, ale w trochę poważniejszej odsłonie. Ten kalkar jest znany tym, którzy czytali książkę. Najwyraźniej jeden się jeszcze uchował. Są też Skandianie - dziękuję za podsunięcie mi tego pomysłu. Zastanawiałam się, jak Halt ma odbić Willa i resztę, a oni spadli mi z nieba.
Dziękuję jeszcze za tyle wejść, bo nigdy nie podziewałam się, że dojdę do takiej liczby. A jeśli chodzi o komentarze pod poprzednim postem - wiem, nie odpisałam na sporo z nich. ale ja już nie ogarniam, co tam było. Ta rozmowa o Gilanie z lisimi uszkami... Na czym my stanęliśmy?
Pozdrawiam,
Mentrix