Gilan
Lancaster jak każdy normalny człowiek miewał lepsze i gorsze dni. Jak każdy
kochający rodzice, David i Dolores robili wszystko, aby w jego dzieciństwie
przeważały te pierwsze. Nie mogli jednak nic poradzić na niespodziewane
zdarzenia i wypadki, więc uśmiech od czasu do czasu znikał z ust Gilana. Nie na
długo. Odwiedzający ich zamek wędrowny bard powiedział coś, co bardzo głęboko
zapadło mu w pamięć.
Dni mogą być smutne, pełne żalu,
nienawiści, pochmurne. Ale mówi się, że uśmiech rozjaśnia dzień, sprawia, staje
się lepszy. Nie jasny i radosny, ale słońce wyłania się zza chmur – po prostu
lepszy.
Dlatego
Gilan starał się często uśmiechać. I szare dni rzeczywiści stawały się znośniejsze.
Lecz były takie chwile, gdy nie miał na to siły. Tak jak teraz.
Przeżywał
męki, jakich często nie doświadczał. Nie odzywał się, jechał w milczeniu,
cierpiąc w samotności. Jego dzień był udany do chwili, gdy otworzył swoją torbę
podróżną. Nie wiedział, jak mógł przegapić wskazówki, które zapowiadały
nadciągającą tragedię. Gdyby tylko pomyślał o tym zawczasu, jak to uczył go
Halt… A teraz było za późno. Nieszczęście się stało i nikt nie mógł mu pomóc.
Skończyła
się kawa.
–
Zdajesz sobie sprawę z tego, że świat się nie skończył, zwiadowco?
Spiorunował
wzrokiem Adrianę, która śmiała to skomentować. Nie rozumiała. Żaden z nich nie
był w stanie zrozumieć, co właśnie przeżywał. Tylko inny zwiadowca mógł
wiedzieć, co czuje. Potrafił pojąć ogrom nieszczęścia, jakie na niego spadło.
Jego
odpowiedzią było wyniosłe milczenie.
Dziewczyna
wzruszyła ramionami. Niekiedy swoim zachowaniem zwiadowca przypominał jej
dziecko. Wciąż wypominał jej przywłaszczenie sobie jego srebrnego liścia. Teraz
zachowywał się, jakby jego życie dobiegło końca, ponieważ zapasy kawy się
skończyły. Na nic zdało się tłumaczenie, że za kilkanaście godzin będą na
miejscu, a on będzie mógł wyruszyć na poszukiwanie napoju bogów. Ten człowiek
zwyczajnie ją przerastał.
Zatrzymała
konia obok Angeline. Czarownica stała na roztaju dróg, nie mogąc się
zdecydować, którą wybrać. Jedna była dłuższa, ale z pewnością bezpieczniejsza.
Każdy z ich grupy potrafił walczyć, ale nie była pewna, czy mają na to siły.
Ostatnią noc spędzili w siodle, bowiem postanowili nie ryzykować powrotu
Jakclyn. Poprzednie dni też wdały im się we znaki. Ona sama ledwo
powstrzymywała powieki przed opadnięciem i widziała, że zwiadowca ma ten sam
problem. Adriana jakoś się trzymała, dzięki eliksirowi Lysandra, a Michael… On
spał przy każdej nadążającej się okazji, włączywszy w to krótkie postoje.
Angeline zaczynała powoli doceniać tą umiejętność.
–
Którędy?
–
Jeśli pojedziemy w lewo, droga do celu zajmie nam trzy dni. Po drodze nie ma
żadnych wiosek, ale jest w miarę bezpiecznie. Jeśli wybierzemy drugą opcję,
będziemy u Lysandra jeszcze dziś wieczorem. Problem polega na tym, że trzeba
przejechać przez Mokradła. Ostatnio banda rozbójników z Wąwozu Trzech Kroków
rozszerzyła swoje pole działania także na te tereny. W starciu raczej sobie
poradzimy, jednak jeśli nas popchną i, bogowie brońcie, któreś z nas wpadnie w
Mokradła, to koniec. Nawet ja go nie wyciągnę.
–
Czyli pytanie brzmi: czy podejmujemy ryzyko?
Adrianie
odpowiedziała cisza. Nikt nie chciał podejmować decyzji i, w razie tragedii,
odczuć konsekwencję swojego wyboru. Dziewczyna osobiście skłaniała się do
krótszej drogi, był pewna, że sobie poradzą. Jednak czarownica nie wyglądała na
przekonaną. Michael drzemał w siodle. Zapadło pełne napięcia milczenie, gdy
każdy wzbraniał się przez wyrażeniem swojego zdania.
–
Czy Lysander ma w domu kawę? – Pytanie Gilana nie miało większego sensu w tej
sytuacji, dlatego Adriana spojrzała na niego jak na idiotę. Coraz częściej jej
się to zdarzało.
–
Zapewne, ale nie mam pewności. Można tam znaleźć prawie wszystko, jeśli wiesz,
gdzie szukać. Czasem Alaric coś przywiezie z tych swoich bezsensownych podróży,
czasem ja wybiorę się do miasta. Jak wyjeżdżałam, mieliśmy spory zapas kawy.
Adriana
powstrzymała się od zapytania, kim był Alaric, ponieważ zwiadowca cmoknął na
Blaze’a i poprowadził go w kierunku krótszej drogi.
–
W takim razie nie ma wątpliwości, którą drogę powinniśmy wybrać.
Nie
oglądając się na towarzyszy, ruszył dalej. Blaze parsknął radośnie, gdy
pozwolił mu przejść do galopu. Dawno nie miał takiej możliwości, a posiadał
mnóstwo energii, która aż się prosiła, aby ją wykorzystać.
Angeline
spojrzała bezradnie na Adrianę. Decyzja zapadła, choć z najmniej oczekiwanej
strony.
–
Mam wrażenia, że wybrałby tą opcję, nawet jeśli na jego drodze stałaby wielka
armia…
***
Słońce
zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy wjechali do lasu, otaczającego dwór
Lysandra. Nie napotkali na drodze żadnych trudności, pomijając jednego ze
zbójców, który zaczaił się nieopodal drogi. Obserwował trakt, aby dać znać
swoim wspólnikom o zbliżających się potencjalnych ofiarach. Zanim zdążył
przekazać informację, ugodziła do strzała zwiadowcy.
Las
był cichy, zdecydowanie za cichy. Adriana nie wiedziała, czy coś się zmieniło
od jej ostatniej wizyty, ledwo pamiętała te chwile. Jednak to milczenie
napawało ją niepokojem, z niewiadomego powodu budziło respekt. Żaden ptak nie
śpiewał, nie widziała śladów żyjących tu zwierząt ani jeden owad nie przeleciał
jej przed oczyma. Jakby cały teraz pokrywała bariera, która nie przepuszczała
istot żywych, których nie życzył sobie gospodarz terenu. Adriana nie wiedziała,
czy ma się cieszyć, że zostali wpuszczeni.
–
Ten las jest martwy. Jakby nie miał serca – mruknął Gilan. Rozglądając się
zdezorientowany dookoła. Przywykł do świergotu ptaków, szumu liści, dźwięku
tratowanych gałęzi i uginającej się trawy. To wszystko pozwalało mu zlać się z
otoczeniem i podejść niezauważonemu do przeciwnika. Nie wiedział, czy byłby w stanie
tego tutaj dokonać. Wszystko było nieruchome, więc najmniejsze drgnienie gałęzi
od razu rzucało się w oczy.
–
Prawdopodobnie dlatego, że Lysander nie ma serca – skomentowała zabójczyni, nie
mogąc się powstrzymać. Zerknęła kątem oka na Angeline, ale kobieta zagryzła
tylko usta. Nie zamierzała reagować.
–
Moja droga Adriano, myślałem, że jesteś wykształconą osobą, ale najwyraźniej
się myliłem. Już wieki temu udowodniono, że bez serca nie da się żyć. Z
pewnością zdajesz sobie sprawę, że najszybszym sposobem na uśmiercenie kogoś,
jest wbicie mu sztyletu w serce. Dlatego twoje wytłumaczenie było zupełnie
nielogiczne. – Powoli poprawiał mu się humor. Niedługo dotrą do dworu, a tam
czekała na niego kawa. W towarzystwie Lysandra, o którym Adriana nie potrafiła
mu powiedzieć dobrego słowa, ale ten fakt nie za bardzo go w tej chwili
interesował.
Pogłaskał
Blaze’a po szyi, próbując go uspokoić. Koń najwyraźniej jeszcze bardziej
wyczuwał atmosferę, jaka panowała w lesie, przez co każdy jego krok był
ostrożny. Cały czas nasłuchiwał najmniejszego odgłosu, strzygąc uszami. Do tego
rzucał właścicielowi karcące spojrzenie, czego Gilan nie mógł zignorować.
Niezwykłe, kilkanaście lat temu do głowy by mu nie przyszło, że zacznie mieć
wyrzuty sumienia pod czujnym wzrokiem konia.
W coś ty się wpakował? –
zdawał się pytać Blaze, prychając cicho.
–
Uspokój się, ty pasjonacie cukru – szepnął do niego cicho. Wolał, aby jego
towarzysze tego nie zauważyli. Normalny człowiek nie gadał z koniem. Chyba że
był zwiadowcą, ale o tym wiedzieli tylko nieliczni.
Dalszą
drogę pokonali we względnej ciszy, przerwanej tylko przekleństwami Michaela,
który o mało nie spadł z konia, gdy na jego drodze pojawiła się gałąź.
Powietrze było czyste, pachniało morzem, w oddali słychać było jego szum. Gilan
nie wiedział, że znajdują się aż tak blisko wybrzeża. Podobnie jak większość
mieszkańców Araluenu nie zapuszczał się w te okolice. Cieszyły się złą sławą.
Krążyły plotki o zjawach wciągających zagubionych wędrowców w Mokradła, o
Dolinie Śmierci, położonej nieopodal Wąwozu Trzech Kroków, z której nikt nie
wracał. Dodatkowo, aby tu dojechać, należało przejechać przed Równiny Uthal i
Cierniowy Las, gdzie grasowały dzikie zwierzęta. Pojedynczym podróżnym
zdecydowanie odradzano podróż w tamte rejony. Niedaleko równiny znajdowały się
ruiny Gorlanu, gdzie wojska królewskie odniosły zwycięstwo nad Morgarathem. Z
pewnością kiedyś to miejsce będzie odwiedzane tłumnie przez obywateli i
zagranicznych gości, lecz na razie nikt tam się nie zapuszczał. Mówiono, że
ziemia jest wciąż przesiąknięta krwią, pod stopami chrzęszczą kości wspólników
zdradzieckiego hrabiego, a w nocy słychać upiorne wycie. Gilan nie zauważył nic
podobnego, gdy zjawił się tam z Haltem i Willem, ale plotki nie dało się tak
szybko ukrócić.
Wyrwał
się z zamyślenia, gdy wyjechali na skraj lasu. Przed nimi zachodzące słońce
zasłaniały wysokie góry, kierując swoje skaliste i strome zbocza ku niebu. Na
mapach nazwano je Górami Krańca. W rzeczywistości był to wąski pas wysokich wzniesień,
oddzielający ląd od morza. Jednak Gilan musiał przyznać, że robiły wrażenie. Przynajmniej
uniemożliwiały atak od strony morza. Chociaż, odkąd Erak został oberjarlem,
Skandianie nie pustoszyli już wybrzeży Araluenu.
W
cieniu gór stał dwór. Sprawiał wrażenie ponurego, choć może była to wina
szarego kamienia, z którego został wykonany. Dwupiętrowy budynek, pokryty
ciemną dachówką, zdecydowanie nie nadawał się na dom dla jednej osoby. Gilan
stwierdził, że zwariowałby, gdyby musiał spędzić w nim samotnie kilka dni.
–
Zaczekaj – mruknęła Adriana, chwytając go za ramię. Zatrzymał konia, przyglądając
się, jak Angeline i Michael się od nich oddalają. Niebo powoli pokrywało się
chmurami, a ostatnie promienie słońca znikały za górami.
–
Tak? – spytał, gdy ta przez chwilę milczała, bijąc się z myślami.
–
Mam prośbę, zwiadowco. Po prostu… nie ufaj. Choćby nie wiem co.
Spojrzał
na nią zdziwiony. Była poważna, a dłonie zaciskała nerwowo na lejcach. Kiwnął
głową.
–
Obiecaj.
–
Obiecuję. – Gilan westchnął ciężko. Miał wrażenie, że nie pozwoliłaby mu zrobić
kroku do przodu, gdyby nie przyrzekł. Już wcześniej zdecydował, że podejdzie do
Lysandra z rezerwą. Sam zdecyduje, czy to, co mówiła Adriana, jest prawdą.
Angeline zdawała się mieć zupełnie inne zdanie. Popędził konia, doganiając
czarownicę i Genoweńczyka. Będąc w niewielkiej odległości od dworu zauważył ze
zdziwieniem brak okien w prawym skrzydle. Cała ściana była zamurowana, nie było
możliwości, aby promienie słońca wślizgnęły się do środka. Jego wyobraźnia automatycznie wytworzyła sobie obraz wszystkich dziwactw, które mogły się
ukrywać za tym zimnym murem. Może będzie miał okazje przekonać się na własne
oczy?
Skierowali
się stajni. Budynek nie był wielki, za to ukryty między drzewami, co sprawiło,
że Gilan dopiero teraz go zauważył. Zsiadł z Blaze’a i wszedł z nim do środka.
Dotarł do niego przyjemny zapach siana. W boksie stał tylko jeden koń. Czarny
ogier popatrzył na nich bez zainteresowania, na co Blaze zareagował głośnym
rżeniem. Zwiadowca miał wrażenie, że jest to odpowiednik szyderczego śmiechu.
Poklepał konika po szyi i pociągnął w stronę wolnego boksu, który wskazała mu Angeline.
Wszyscy oporządzili konie szybko i w całkowitej ciszy. Było to o tyle
niepokojące, że Adriana i Michael musieli stać tuż obok siebie, a żadne nie
wypowiedziało ani jednej zgryźliwej uwagi.
Dziewczyna
wydawała się być spięta i nerwowo rozglądała się dookoła. Dziwił się temu, bo on
czuł się bezpieczny, mimo dziwnej atmosfery. Angeline podeszła do niej i
poklepała po ramieniu, szepcząc parę słów. Zabójczyni zmrużyła oczy, a jej
odpowiedzi towarzyszył kpiący uśmiech. Zadowolona z efektu, jaki wywarła,
czarownica ruszyła w stronę dworu, a reszta podążyła za nią.
Angeline
chwyciła za mosiężną kołatkę o prostym kształcie i uderzyła nią kilka razy w
drzwi. Aż się skrzywił, gdy usłyszał, jaki huk to wywołało. Po pięciu minutach
drzwi się otworzyły, a Gilan zdziwił się, że nie towarzyszyło temu upiorne
skrzypienie. Byłoby to idealnie uzupełnienie ponurego wyglądu dworu.
Adriana
zacisnęła zęby, gdy jej wzrok napotkał kpiące spojrzenie srebrnych oczu. Zanim zdążyła go odwzajemnić, Lysander przyjrzał się pobieżnie pozostałym członkom grupy. Nie
rozumiała tego. Była pewna, że wie już o nich prawie wszystko, choć oczywiście
nie ujawni tego wcześniej, niż będzie mógł na tym zyskać.
–
Wróciłam, mistrzu – oznajmiła Angeline, uśmiechając się szeroko. Ten dwór, ten
las były jej domem, którego będzie bronić do ostatniego tchu. A Lysander był dla
niej rodziną w większym stopniu niż ludzie, których pozostawiła za sobą.
Mag
uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie. Skinął głową i odsunął się, robiąc
im przejście. Zignorował natarczywe spojrzenie Gilana, który wbrew zasadzie:
nie oceniaj po wyglądzie, próbował go przejrzeć. Daremny trud, choć podziwiał
wysiłek.
–
Angeline, pokaż im pokoje. Porozmawiamy jutro. Potrzebuję ludzi posiadających
choć minimalną inteligencję, a nie trupy, które w tej chwili przypominacie.
Spojrzenie
Michaela wyrażało więcej niż tysiąc słów. Wyglądał, jakby miał zaraz rzucić w
maga czymś ciężkim. Adriana nie sądziła, że jej sprzymierzeńcem w konfrontacji
z Lysandrem okaże się Genoweńczyk. Lepszy on niż nikt. Im mniej osób ufa czarownikowi,
tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będzie nimi manipulował. Angelina była zapatrzona
w niego jak w obrazek, a Gilan sam wyciągnie własne wnioski. Do tego czasu
musiała uważać na zwiadowcę.
Zerknęła
na niego kątem oka. Wpatrywał się w Lysandra z niezadowoleniem. Najwyraźniej
nie podobało mu się to, co usłyszał. Ludzie mogli mówić co chcieli, ale to
właśnie pierwsze wrażenie decydowało o tym, jak będziemy później postrzegać
daną osobę. Tego wspomnienia nie da się całkowicie wymazać i zignorować. Uśmiechnęła
się z satysfakcją. Mag popełnił błąd.
–
Jesteś Gilan, prawda? – spytał Lysander, podchodząc do zwiadowcy i wyciągając do
niego rękę. Adriana była pod wrażeniem. Nie sądziła, że stać go na tak ludzki
gest. Gilan niepewnie uścisnął jego dłoń.
–
Dokładnie. Pytanie, skąd o tym wiesz i całą resztę pozostawię na jutro, jeśli
tak wolisz. Trochę o tobie słyszałem. Same sprzeczności. Angeline twierdzi
jedno, Adriana drugie – zauważył ostrożnie.
–
W końcu to kobiety. Są zmienne i nigdy nie wiadomo o co im chodzi. Powinieneś
sam ocenić.
–
I tak zrobię. Można wysłuchać zdania innych, ale ostatecznie trzeba polegać w
tej sprawie na sobie i swoim przeczuciu.
Adriana
zapomniała, że Lysander, gdy tego chciał, potrafił być miły i ujmujący. Kiedyś
wybrał się do innego lenna, aby zdobyć jakąś ważna księgę. Nie miała innych
zajęć, więc postanowiła mu towarzyszyć. Właściciel drogocennego przedmiotu
wyruszył w podróż morską, na zamku została tylko jego żona. Dziewczyna była pod
wrażeniem, jak szybko i chętnie kobieta oddała magowi najcenniejszą pamiątkę,
jaką posiadał jej mąż. Wszystko bez magii.
–
Twój mistrz z pewnością by się z tobą zgodził. Wydaje się być interesującym i
doświadczonym człowiekiem. Ciężko go zaskoczyć. Dlatego współczuję mieszkańcom
Genowesy.
–
Spotkałeś Halta?! Kiedy to było? Pomińmy to, że nie jest już moim nauczycielem,
bo to mało istotne… Jeśli jest w Genowesie, to muszę mu koniecznie pomóc. Jest
prawie legendą, ale nawet on nie da rady…
–
Spokojnie – przerwał mu Lysander, patrząc na niego z rozbawieniem. – Nie jest
tam sam, a twój ojciec i przyjaciele niedługo będą wolni. Niebawem się
spotkacie.
Lysander
był też sprytny i podstępny. Bez problemu był w stanie założyć maskę
pocieszyciela obdarzonego niezwykłą empatią i udawać kogoś, kim nie był.
Adriana westchnęła. Kilka lat i już zapominasz jak bardzo jest inteligentny. Mag
zawsze nosił którąś z masek. Adrianna nie znała jego prawdziwego oblicza i
wątpiła, aby Angeline dostąpiła tego wątpliwego zaszczytu. Właśnie dlatego nie
potrafiła go zaakceptować – jeśli nie wiesz z kim masz dokładnie do czynienia,
nie potrafisz mu zaufać. Co więcej, zaufanie w takiej sytuacji było skrajną
głupotą.
–
Skąd to wiesz? – Poważny głos Gilana wyrwał ją z zamyślenia. Przegapiła cześć
rozmowy, podczas której Lysander najwyraźniej zdołał przekonać zwiadowcę, żeby
lepiej nie ruszał w ślady byłego mistrza. Pewnie musiał ujawnić przy tym trochę
informacji, co zaalarmowało chłopaka.
–
Mam informatorów, choć oni nawet nie wiedzą, jaką funkcję pełnią. Informacje są
cenne. Dają władzę, siłę i potęgę. Ludzie ich nie doceniają, a są bardziej wartościowe
niż złoto.
–
Dlatego też nie dzielimy się nimi z innymi, czasem kłamiemy, czasem naginamy
prawdę, mam rację?
Gilan
nie był głupi. Wiedział, że mag nie powiedział mu wszystkiego. Na razie nie
zamierzał nalegać, bo ledwo stał na nogach. Kawa, kąpiel, jedzenie, spanie.
Taki miał plan. Halt twierdził, że po owym napoju bogów nie da się zasnąć, ale
był tak zmęczony, że chyba nie będzie miał najmniejszego problemu.
–
Dokładnie. Ale czy jesteś w stanie odróżnić prawdę od fałszu, zwiadowco? – Oczy
Lysandra zabłysły w półmroku, który panował w sieni. Palił się tylko jeden
żyrandol, reszta świec była zgaszona. Gilan nie zdążył odpowiedzieć, bo rozległ
się szczęk opadającej klamki. Michael nie zdążył otworzyć drzwi do prawego
skrzydła, gdy dziwna siła odrzuciła go do tyłu i zatrzasnęła wejście. Mag
spojrzał na niego ze złością, ale zrezygnował, gdy napotkał szare oczy
pozbawione jakichkolwiek uczuć.
–
Do prawego skrzydła nie możecie wchodzić. Niech któreś spróbuje, a zabiję –
wysyczał, spoglądając na nich po kolei. Angeline westchnęła, złapała Gilana i
Michaela za ramię pociągnęła w kierunku pokojów. Z doświadczenie wiedziała, że
lepiej schodzić Lysandrowi z drogi, gdy ma zły humor, bo inaczej zawsze kończy się
to źle dla ryzykanta. Tylko Alaric ignorował jego zachowanie i wychodził tego
bez szwanku.
Adriana
pokręciła głową, gdy czarownica spojrzała na nią ponaglająco. Wzruszyła
ramionami i zniknęła za rogiem.
Stali
chwilę w ciszy, aż wreszcie Lysander odwrócił się w jej kierunku.
–
Lysandrze – skinęła mu sztywno głową. Wypadało się przywitać, bo przecież
pomógł jej opanować tę malutką ilość magii, którą w sobie posiadała. Była mu
coś winna.
–
Adriano. – Odpowiedział tym samym i znów zapadła cisza. Stał dokładnie pod
żyrandolem, więc mogła się dokładniej przyjrzeć. Minęło niemal dziesięć lat, odkąd
widziała go po raz ostatni. Była jeszcze dzieckiem, ale większość wspomnień
była wyraźna. Czerwone włosy były może odrobinę dłuższe, a oczy wciąż przypominały
jej diamenty. Wciąż był tak samo wysoki, nie garbił się, choć wiele czasu
spędzał nad księgami. Po dziesięciu latach nic się nie zmienił. A może nawet…
–
Wyglądasz młodziej. Jak to możliwe? – spytała zdumiona. Nie miała co do tego
wątpliwości. Wcześniej miał lekkie zmarszczki na twarzy, a skóra na rękach był
poraniona i sucha. Teraz nie zauważyła nic takiego.
–
Wydaje ci się. To kwestia oświetlenia.
Kłamał,
wiedziała o tym doskonale.
–
Nieprawda. Minęło dziesięć lat, Lysandrze, a ty się nie zestarzałeś, wyglądasz
wręcz młodziej. Nie mylę się.
–
To eliksiry, potrafią zdziałać cuda.
–
Bzdura. Może mieszkałam tu tylko rok, ale wiem, że sam ich nie pijesz. Nigdy.
Mag
zmrużył oczy. Nie zamierzał się tłumaczyć. Wiedział o tym on i to wystarczyło.
–
Milczysz? – parsknęła śmiechem, choć wcale nie czuła się tak pewnie. Czuła
bijącą od czarownika irytację, a płomienie świec złowrogo migotały. – A może
zabijasz ludzi, odbierając im ich młodość?
–
Daruj sobie. Nie jest moją winą, że mi nie ufasz. – Zgromił ją wzrokiem.
–
Nie twoją winą? Magu, wszystko co robisz jeszcze bardziej utwierdza mnie w
przekonaniu, że nie można ci zaufać. Kłamiesz, manipulujesz, grasz – ty nawet
nie masz pojęcia, czym jest zaufanie.
Coś
błysnęło w oczach mężczyzny. Miała wrażenie, że to ból, ale to było niemożliwe.
–
Wyjaśnijmy coś sobie – mruknął podchodząc bliżej. Wzdrygnęła się, czując magię,
która wokół niego wirowała. – Nie zamierzam was skrzywdzić, a już na pewno nie
zabić.
–
Chcesz nas wykorzystać…
–
Do ratowania świata – przerwał jej zdecydowanie, ucinając dalsze wyrzuty.
Zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale go uprzedziła.
–
I samego siebie.
Przechylił
lekko głowę, wpatrując się w nią intensywnie. Przypominał Adrianie jednego z
kruków, które tak lubił. Srebrne tęczówki były niepokojące. Zastanawiał się
chwilę nad odpowiedzią.
–
Poniekąd – rzekł wreszcie. Nie czekał na jej odpowiedź, tylko ruszył w stronę
drzwi prowadzących do prawego skrzydła. Czarna szata ozdobiona srebrnymi nićmi
zdawała się zlewać z mrokiem, który panował w tamtej części sieni.
Dziewczyna
zagryzła wargę i zacisnęła pięści ze złości. Nie dawał jednoznacznych
odpowiedzi. Zwinnie przeskakiwał z tematu na temat, nie udzielając żadnych
istotnych informacji. Chciała wiedzieć o wszystkim. O Marcusie, jego
wspólnikach, o tym, jaką ma rolę do odegrania, dlaczego założyciel jej zakonu
wybrał akurat Gilana. Zadała tylko jedno pytanie.
–
Jakie są szanse na wygraną?
Zatrzymał
się i spojrzał na nią przez ramię. Wydał się jej zmęczony, ale po chwili uśmiechnął
się krzywo.
–
Połowiczne. O ile wszyscy posłusznie się tu zjawią i zaczniemy współpracować.
Cudownie.
Adriana czuła się, jakby otrzymała właśnie wyrok śmierci.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oddaję w wasze ręce kolejny rozdział. Krótszy niż poprzedni i niesprawdzany. Zrobię to jutro, jak wrócę ze szkoły. Zawiesiłam dwa pozostałe blogi, więc postaram się tutaj dodawać rozdziały dwa razy na miesiąc. Właśnie się zorientowałam, że to opowiadanie na około 180 stron, a akcji prawie w ogóle nie było. Naprawie to.
Mamy Lysandra - jedna prośba: pamiętajcie, co mówiła Adriana. Nosi maski. Cały czas. Więc jak jego zachowanie będzie się co chwila zmieniało, to proszę się nie dziwić.
Dziękuję za naprawdę niesamowitą liczbę wyświetleń i wszystkie komentarze.
Pozdrawiam,
Mentrix
Mentrix