Lista utworów

31 stycznia 2017

Rozdział XXXV

Gilan Lancaster jak każdy normalny człowiek miewał lepsze i gorsze dni. Jak każdy kochający rodzice, David i Dolores robili wszystko, aby w jego dzieciństwie przeważały te pierwsze. Nie mogli jednak nic poradzić na niespodziewane zdarzenia i wypadki, więc uśmiech od czasu do czasu znikał z ust Gilana. Nie na długo. Odwiedzający ich zamek wędrowny bard powiedział coś, co bardzo głęboko zapadło mu w pamięć.
Dni mogą być smutne, pełne żalu, nienawiści, pochmurne. Ale mówi się, że uśmiech rozjaśnia dzień, sprawia, staje się lepszy. Nie jasny i radosny, ale słońce wyłania się zza chmur – po prostu lepszy.
Dlatego Gilan starał się często uśmiechać. I szare dni rzeczywiści stawały się znośniejsze. Lecz były takie chwile, gdy nie miał na to siły. Tak jak teraz.
Przeżywał męki, jakich często nie doświadczał. Nie odzywał się, jechał w milczeniu, cierpiąc w samotności. Jego dzień był udany do chwili, gdy otworzył swoją torbę podróżną. Nie wiedział, jak mógł przegapić wskazówki, które zapowiadały nadciągającą tragedię. Gdyby tylko pomyślał o tym zawczasu, jak to uczył go Halt… A teraz było za późno. Nieszczęście się stało i nikt nie mógł mu pomóc.
Skończyła się kawa.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że świat się nie skończył, zwiadowco?
Spiorunował wzrokiem Adrianę, która śmiała to skomentować. Nie rozumiała. Żaden z nich nie był w stanie zrozumieć, co właśnie przeżywał. Tylko inny zwiadowca mógł wiedzieć, co czuje. Potrafił pojąć ogrom nieszczęścia, jakie na niego spadło.
Jego odpowiedzią było wyniosłe milczenie.
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Niekiedy swoim zachowaniem zwiadowca przypominał jej dziecko. Wciąż wypominał jej przywłaszczenie sobie jego srebrnego liścia. Teraz zachowywał się, jakby jego życie dobiegło końca, ponieważ zapasy kawy się skończyły. Na nic zdało się tłumaczenie, że za kilkanaście godzin będą na miejscu, a on będzie mógł wyruszyć na poszukiwanie napoju bogów. Ten człowiek zwyczajnie ją przerastał.
Zatrzymała konia obok Angeline. Czarownica stała na roztaju dróg, nie mogąc się zdecydować, którą wybrać. Jedna była dłuższa, ale z pewnością bezpieczniejsza. Każdy z ich grupy potrafił walczyć, ale nie była pewna, czy mają na to siły. Ostatnią noc spędzili w siodle, bowiem postanowili nie ryzykować powrotu Jakclyn. Poprzednie dni też wdały im się we znaki. Ona sama ledwo powstrzymywała powieki przed opadnięciem i widziała, że zwiadowca ma ten sam problem. Adriana jakoś się trzymała, dzięki eliksirowi Lysandra, a Michael… On spał przy każdej nadążającej się okazji, włączywszy w to krótkie postoje. Angeline zaczynała powoli doceniać tą umiejętność.
– Którędy?
– Jeśli pojedziemy w lewo, droga do celu zajmie nam trzy dni. Po drodze nie ma żadnych wiosek, ale jest w miarę bezpiecznie. Jeśli wybierzemy drugą opcję, będziemy u Lysandra jeszcze dziś wieczorem. Problem polega na tym, że trzeba przejechać przez Mokradła. Ostatnio banda rozbójników z Wąwozu Trzech Kroków rozszerzyła swoje pole działania także na te tereny. W starciu raczej sobie poradzimy, jednak jeśli nas popchną i, bogowie brońcie, któreś z nas wpadnie w Mokradła, to koniec. Nawet ja go nie wyciągnę.
– Czyli pytanie brzmi: czy podejmujemy ryzyko?
Adrianie odpowiedziała cisza. Nikt nie chciał podejmować decyzji i, w razie tragedii, odczuć konsekwencję swojego wyboru. Dziewczyna osobiście skłaniała się do krótszej drogi, był pewna, że sobie poradzą. Jednak czarownica nie wyglądała na przekonaną. Michael drzemał w siodle. Zapadło pełne napięcia milczenie, gdy każdy wzbraniał się przez wyrażeniem swojego zdania.
– Czy Lysander ma w domu kawę? – Pytanie Gilana nie miało większego sensu w tej sytuacji, dlatego Adriana spojrzała na niego jak na idiotę. Coraz częściej jej się to zdarzało. 
– Zapewne, ale nie mam pewności. Można tam znaleźć prawie wszystko, jeśli wiesz, gdzie szukać. Czasem Alaric coś przywiezie z tych swoich bezsensownych podróży, czasem ja wybiorę się do miasta. Jak wyjeżdżałam, mieliśmy spory zapas kawy.
Adriana powstrzymała się od zapytania, kim był Alaric, ponieważ zwiadowca cmoknął na Blaze’a i poprowadził go w kierunku krótszej drogi.
– W takim razie nie ma wątpliwości, którą drogę powinniśmy wybrać.
Nie oglądając się na towarzyszy, ruszył dalej. Blaze parsknął radośnie, gdy pozwolił mu przejść do galopu. Dawno nie miał takiej możliwości, a posiadał mnóstwo energii, która aż się prosiła, aby ją wykorzystać.
Angeline spojrzała bezradnie na Adrianę. Decyzja zapadła, choć z najmniej oczekiwanej strony.
– Mam wrażenia, że wybrałby tą opcję, nawet jeśli na jego drodze stałaby wielka armia…

***
Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi, gdy wjechali do lasu, otaczającego dwór Lysandra. Nie napotkali na drodze żadnych trudności, pomijając jednego ze zbójców, który zaczaił się nieopodal drogi. Obserwował trakt, aby dać znać swoim wspólnikom o zbliżających się potencjalnych ofiarach. Zanim zdążył przekazać informację, ugodziła do strzała zwiadowcy.
Las był cichy, zdecydowanie za cichy. Adriana nie wiedziała, czy coś się zmieniło od jej ostatniej wizyty, ledwo pamiętała te chwile. Jednak to milczenie napawało ją niepokojem, z niewiadomego powodu budziło respekt. Żaden ptak nie śpiewał, nie widziała śladów żyjących tu zwierząt ani jeden owad nie przeleciał jej przed oczyma. Jakby cały teraz pokrywała bariera, która nie przepuszczała istot żywych, których nie życzył sobie gospodarz terenu. Adriana nie wiedziała, czy ma się cieszyć, że zostali wpuszczeni.
– Ten las jest martwy. Jakby nie miał serca – mruknął Gilan. Rozglądając się zdezorientowany dookoła. Przywykł do świergotu ptaków, szumu liści, dźwięku tratowanych gałęzi i uginającej się trawy. To wszystko pozwalało mu zlać się z otoczeniem i podejść niezauważonemu do przeciwnika. Nie wiedział, czy byłby w stanie tego tutaj dokonać. Wszystko było nieruchome, więc najmniejsze drgnienie gałęzi od razu rzucało się w oczy.
– Prawdopodobnie dlatego, że Lysander nie ma serca – skomentowała zabójczyni, nie mogąc się powstrzymać. Zerknęła kątem oka na Angeline, ale kobieta zagryzła tylko usta. Nie zamierzała reagować.
– Moja droga Adriano, myślałem, że jesteś wykształconą osobą, ale najwyraźniej się myliłem. Już wieki temu udowodniono, że bez serca nie da się żyć. Z pewnością zdajesz sobie sprawę, że najszybszym sposobem na uśmiercenie kogoś, jest wbicie mu sztyletu w serce. Dlatego twoje wytłumaczenie było zupełnie nielogiczne. – Powoli poprawiał mu się humor. Niedługo dotrą do dworu, a tam czekała na niego kawa. W towarzystwie Lysandra, o którym Adriana nie potrafiła mu powiedzieć dobrego słowa, ale ten fakt nie za bardzo go w tej chwili interesował.
Pogłaskał Blaze’a po szyi, próbując go uspokoić. Koń najwyraźniej jeszcze bardziej wyczuwał atmosferę, jaka panowała w lesie, przez co każdy jego krok był ostrożny. Cały czas nasłuchiwał najmniejszego odgłosu, strzygąc uszami. Do tego rzucał właścicielowi karcące spojrzenie, czego Gilan nie mógł zignorować. Niezwykłe, kilkanaście lat temu do głowy by mu nie przyszło, że zacznie mieć wyrzuty sumienia pod czujnym wzrokiem konia.
W coś ty się wpakował? – zdawał się pytać Blaze, prychając cicho.
– Uspokój się, ty pasjonacie cukru – szepnął do niego cicho. Wolał, aby jego towarzysze tego nie zauważyli. Normalny człowiek nie gadał z koniem. Chyba że był zwiadowcą, ale o tym wiedzieli tylko nieliczni.
Dalszą drogę pokonali we względnej ciszy, przerwanej tylko przekleństwami Michaela, który o mało nie spadł z konia, gdy na jego drodze pojawiła się gałąź. Powietrze było czyste, pachniało morzem, w oddali słychać było jego szum. Gilan nie wiedział, że znajdują się aż tak blisko wybrzeża. Podobnie jak większość mieszkańców Araluenu nie zapuszczał się w te okolice. Cieszyły się złą sławą. Krążyły plotki o zjawach wciągających zagubionych wędrowców w Mokradła, o Dolinie Śmierci, położonej nieopodal Wąwozu Trzech Kroków, z której nikt nie wracał. Dodatkowo, aby tu dojechać, należało przejechać przed Równiny Uthal i Cierniowy Las, gdzie grasowały dzikie zwierzęta. Pojedynczym podróżnym zdecydowanie odradzano podróż w tamte rejony. Niedaleko równiny znajdowały się ruiny Gorlanu, gdzie wojska królewskie odniosły zwycięstwo nad Morgarathem. Z pewnością kiedyś to miejsce będzie odwiedzane tłumnie przez obywateli i zagranicznych gości, lecz na razie nikt tam się nie zapuszczał. Mówiono, że ziemia jest wciąż przesiąknięta krwią, pod stopami chrzęszczą kości wspólników zdradzieckiego hrabiego, a w nocy słychać upiorne wycie. Gilan nie zauważył nic podobnego, gdy zjawił się tam z Haltem i Willem, ale plotki nie dało się tak szybko ukrócić.
Wyrwał się z zamyślenia, gdy wyjechali na skraj lasu. Przed nimi zachodzące słońce zasłaniały wysokie góry, kierując swoje skaliste i strome zbocza ku niebu. Na mapach nazwano je Górami Krańca. W rzeczywistości był to wąski pas wysokich wzniesień, oddzielający ląd od morza. Jednak Gilan musiał przyznać, że robiły wrażenie. Przynajmniej uniemożliwiały atak od strony morza. Chociaż, odkąd Erak został oberjarlem, Skandianie nie pustoszyli już wybrzeży Araluenu.
W cieniu gór stał dwór. Sprawiał wrażenie ponurego, choć może była to wina szarego kamienia, z którego został wykonany. Dwupiętrowy budynek, pokryty ciemną dachówką, zdecydowanie nie nadawał się na dom dla jednej osoby. Gilan stwierdził, że zwariowałby, gdyby musiał spędzić w nim samotnie kilka dni.
– Zaczekaj – mruknęła Adriana, chwytając go za ramię. Zatrzymał konia, przyglądając się, jak Angeline i Michael się od nich oddalają. Niebo powoli pokrywało się chmurami, a ostatnie promienie słońca znikały za górami.
– Tak? – spytał, gdy ta przez chwilę milczała, bijąc się z myślami.
– Mam prośbę, zwiadowco. Po prostu… nie ufaj. Choćby nie wiem co.
Spojrzał na nią zdziwiony. Była poważna, a dłonie zaciskała nerwowo na lejcach. Kiwnął głową.
– Obiecaj.
– Obiecuję. – Gilan westchnął ciężko. Miał wrażenie, że nie pozwoliłaby mu zrobić kroku do przodu, gdyby nie przyrzekł. Już wcześniej zdecydował, że podejdzie do Lysandra z rezerwą. Sam zdecyduje, czy to, co mówiła Adriana, jest prawdą. Angeline zdawała się mieć zupełnie inne zdanie. Popędził konia, doganiając czarownicę i Genoweńczyka. Będąc w niewielkiej odległości od dworu zauważył ze zdziwieniem brak okien w prawym skrzydle. Cała ściana była zamurowana, nie było możliwości, aby promienie słońca wślizgnęły się do środka. Jego wyobraźnia automatycznie wytworzyła sobie obraz wszystkich dziwactw, które mogły się ukrywać za tym zimnym murem. Może będzie miał okazje przekonać się na własne oczy?
Skierowali się stajni. Budynek nie był wielki, za to ukryty między drzewami, co sprawiło, że Gilan dopiero teraz go zauważył. Zsiadł z Blaze’a i wszedł z nim do środka. Dotarł do niego przyjemny zapach siana. W boksie stał tylko jeden koń. Czarny ogier popatrzył na nich bez zainteresowania, na co Blaze zareagował głośnym rżeniem. Zwiadowca miał wrażenie, że jest to odpowiednik szyderczego śmiechu. Poklepał konika po szyi i pociągnął w stronę wolnego boksu, który wskazała mu Angeline. Wszyscy oporządzili konie szybko i w całkowitej ciszy. Było to o tyle niepokojące, że Adriana i Michael musieli stać tuż obok siebie, a żadne nie wypowiedziało ani jednej zgryźliwej uwagi.
Dziewczyna wydawała się być spięta i nerwowo rozglądała się dookoła. Dziwił się temu, bo on czuł się bezpieczny, mimo dziwnej atmosfery. Angeline podeszła do niej i poklepała po ramieniu, szepcząc parę słów. Zabójczyni zmrużyła oczy, a jej odpowiedzi towarzyszył kpiący uśmiech. Zadowolona z efektu, jaki wywarła, czarownica ruszyła w stronę dworu, a reszta podążyła za nią.
Angeline chwyciła za mosiężną kołatkę o prostym kształcie i uderzyła nią kilka razy w drzwi. Aż się skrzywił, gdy usłyszał, jaki huk to wywołało. Po pięciu minutach drzwi się otworzyły, a Gilan zdziwił się, że nie towarzyszyło temu upiorne skrzypienie. Byłoby to idealnie uzupełnienie ponurego wyglądu dworu.
Adriana zacisnęła zęby, gdy jej wzrok napotkał kpiące spojrzenie srebrnych oczu. Zanim zdążyła go odwzajemnić, Lysander przyjrzał się pobieżnie pozostałym członkom grupy. Nie rozumiała tego. Była pewna, że wie już o nich prawie wszystko, choć oczywiście nie ujawni tego wcześniej, niż będzie mógł na tym zyskać.
– Wróciłam, mistrzu – oznajmiła Angeline, uśmiechając się szeroko. Ten dwór, ten las były jej domem, którego będzie bronić do ostatniego tchu. A Lysander był dla niej rodziną w większym stopniu niż ludzie, których pozostawiła za sobą.
Mag uśmiechnął się lekko, prawie niezauważalnie. Skinął głową i odsunął się, robiąc im przejście. Zignorował natarczywe spojrzenie Gilana, który wbrew zasadzie: nie oceniaj po wyglądzie, próbował go przejrzeć. Daremny trud, choć podziwiał wysiłek.
– Angeline, pokaż im pokoje. Porozmawiamy jutro. Potrzebuję ludzi posiadających choć minimalną inteligencję, a nie trupy, które w tej chwili przypominacie.
Spojrzenie Michaela wyrażało więcej niż tysiąc słów. Wyglądał, jakby miał zaraz rzucić w maga czymś ciężkim. Adriana nie sądziła, że jej sprzymierzeńcem w konfrontacji z Lysandrem okaże się Genoweńczyk. Lepszy on niż nikt. Im mniej osób ufa czarownikowi, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że będzie nimi manipulował. Angelina była zapatrzona w niego jak w obrazek, a Gilan sam wyciągnie własne wnioski. Do tego czasu musiała uważać na zwiadowcę.
Zerknęła na niego kątem oka. Wpatrywał się w Lysandra z niezadowoleniem. Najwyraźniej nie podobało mu się to, co usłyszał. Ludzie mogli mówić co chcieli, ale to właśnie pierwsze wrażenie decydowało o tym, jak będziemy później postrzegać daną osobę. Tego wspomnienia nie da się całkowicie wymazać i zignorować. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Mag popełnił błąd.
– Jesteś Gilan, prawda? – spytał Lysander, podchodząc do zwiadowcy i wyciągając do niego rękę. Adriana była pod wrażeniem. Nie sądziła, że stać go na tak ludzki gest. Gilan niepewnie uścisnął jego dłoń.
– Dokładnie. Pytanie, skąd o tym wiesz i całą resztę pozostawię na jutro, jeśli tak wolisz. Trochę o tobie słyszałem. Same sprzeczności. Angeline twierdzi jedno, Adriana drugie – zauważył ostrożnie.
– W końcu to kobiety. Są zmienne i nigdy nie wiadomo o co im chodzi. Powinieneś sam ocenić.
– I tak zrobię. Można wysłuchać zdania innych, ale ostatecznie trzeba polegać w tej sprawie na sobie i swoim przeczuciu.
Adriana zapomniała, że Lysander, gdy tego chciał, potrafił być miły i ujmujący. Kiedyś wybrał się do innego lenna, aby zdobyć jakąś ważna księgę. Nie miała innych zajęć, więc postanowiła mu towarzyszyć. Właściciel drogocennego przedmiotu wyruszył w podróż morską, na zamku została tylko jego żona. Dziewczyna była pod wrażeniem, jak szybko i chętnie kobieta oddała magowi najcenniejszą pamiątkę, jaką posiadał jej mąż. Wszystko bez magii.
– Twój mistrz z pewnością by się z tobą zgodził. Wydaje się być interesującym i doświadczonym człowiekiem. Ciężko go zaskoczyć. Dlatego współczuję mieszkańcom Genowesy.
– Spotkałeś Halta?! Kiedy to było? Pomińmy to, że nie jest już moim nauczycielem, bo to mało istotne… Jeśli jest w Genowesie, to muszę mu koniecznie pomóc. Jest prawie legendą, ale nawet on nie da rady…
– Spokojnie – przerwał mu Lysander, patrząc na niego z rozbawieniem. – Nie jest tam sam, a twój ojciec i przyjaciele niedługo będą wolni. Niebawem się spotkacie.
Lysander był też sprytny i podstępny. Bez problemu był w stanie założyć maskę pocieszyciela obdarzonego niezwykłą empatią i udawać kogoś, kim nie był. Adriana westchnęła. Kilka lat i już zapominasz jak bardzo jest inteligentny. Mag zawsze nosił którąś z masek. Adrianna nie znała jego prawdziwego oblicza i wątpiła, aby Angeline dostąpiła tego wątpliwego zaszczytu. Właśnie dlatego nie potrafiła go zaakceptować – jeśli nie wiesz z kim masz dokładnie do czynienia, nie potrafisz mu zaufać. Co więcej, zaufanie w takiej sytuacji było skrajną głupotą.
– Skąd to wiesz? – Poważny głos Gilana wyrwał ją z zamyślenia. Przegapiła cześć rozmowy, podczas której Lysander najwyraźniej zdołał przekonać zwiadowcę, żeby lepiej nie ruszał w ślady byłego mistrza. Pewnie musiał ujawnić przy tym trochę informacji, co zaalarmowało chłopaka.
– Mam informatorów, choć oni nawet nie wiedzą, jaką funkcję pełnią. Informacje są cenne. Dają władzę, siłę i potęgę. Ludzie ich nie doceniają, a są bardziej wartościowe niż złoto.
– Dlatego też nie dzielimy się nimi z innymi, czasem kłamiemy, czasem naginamy prawdę, mam rację?
Gilan nie był głupi. Wiedział, że mag nie powiedział mu wszystkiego. Na razie nie zamierzał nalegać, bo ledwo stał na nogach. Kawa, kąpiel, jedzenie, spanie. Taki miał plan. Halt twierdził, że po owym napoju bogów nie da się zasnąć, ale był tak zmęczony, że chyba nie będzie miał najmniejszego problemu.
– Dokładnie. Ale czy jesteś w stanie odróżnić prawdę od fałszu, zwiadowco? – Oczy Lysandra zabłysły w półmroku, który panował w sieni. Palił się tylko jeden żyrandol, reszta świec była zgaszona. Gilan nie zdążył odpowiedzieć, bo rozległ się szczęk opadającej klamki. Michael nie zdążył otworzyć drzwi do prawego skrzydła, gdy dziwna siła odrzuciła go do tyłu i zatrzasnęła wejście. Mag spojrzał na niego ze złością, ale zrezygnował, gdy napotkał szare oczy pozbawione jakichkolwiek uczuć.
– Do prawego skrzydła nie możecie wchodzić. Niech któreś spróbuje, a zabiję – wysyczał, spoglądając na nich po kolei. Angeline westchnęła, złapała Gilana i Michaela za ramię pociągnęła w kierunku pokojów. Z doświadczenie wiedziała, że lepiej schodzić Lysandrowi z drogi, gdy ma zły humor, bo inaczej zawsze kończy się to źle dla ryzykanta. Tylko Alaric ignorował jego zachowanie i wychodził tego bez szwanku.
Adriana pokręciła głową, gdy czarownica spojrzała na nią ponaglająco. Wzruszyła ramionami i zniknęła za rogiem.
Stali chwilę w ciszy, aż wreszcie Lysander odwrócił się w jej kierunku.
– Lysandrze – skinęła mu sztywno głową. Wypadało się przywitać, bo przecież pomógł jej opanować tę malutką ilość magii, którą w sobie posiadała. Była mu coś winna.
– Adriano. – Odpowiedział tym samym i znów zapadła cisza. Stał dokładnie pod żyrandolem, więc mogła się dokładniej przyjrzeć. Minęło niemal dziesięć lat, odkąd widziała go po raz ostatni. Była jeszcze dzieckiem, ale większość wspomnień była wyraźna. Czerwone włosy były może odrobinę dłuższe, a oczy wciąż przypominały jej diamenty. Wciąż był tak samo wysoki, nie garbił się, choć wiele czasu spędzał nad księgami. Po dziesięciu latach nic się nie zmienił. A może nawet…
– Wyglądasz młodziej. Jak to możliwe? – spytała zdumiona. Nie miała co do tego wątpliwości. Wcześniej miał lekkie zmarszczki na twarzy, a skóra na rękach był poraniona i sucha. Teraz nie zauważyła nic takiego.
– Wydaje ci się. To kwestia oświetlenia.
Kłamał, wiedziała o tym doskonale.
– Nieprawda. Minęło dziesięć lat, Lysandrze, a ty się nie zestarzałeś, wyglądasz wręcz młodziej. Nie mylę się.
– To eliksiry, potrafią zdziałać cuda.
– Bzdura. Może mieszkałam tu tylko rok, ale wiem, że sam ich nie pijesz. Nigdy.
Mag zmrużył oczy. Nie zamierzał się tłumaczyć. Wiedział o tym on i to wystarczyło.
– Milczysz? – parsknęła śmiechem, choć wcale nie czuła się tak pewnie. Czuła bijącą od czarownika irytację, a płomienie świec złowrogo migotały. – A może zabijasz ludzi, odbierając im ich młodość?
– Daruj sobie. Nie jest moją winą, że mi nie ufasz. – Zgromił ją wzrokiem.
– Nie twoją winą? Magu, wszystko co robisz jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że nie można ci zaufać. Kłamiesz, manipulujesz, grasz – ty nawet nie masz pojęcia, czym jest zaufanie.
Coś błysnęło w oczach mężczyzny. Miała wrażenie, że to ból, ale to było niemożliwe.
– Wyjaśnijmy coś sobie – mruknął podchodząc bliżej. Wzdrygnęła się, czując magię, która wokół niego wirowała. – Nie zamierzam was skrzywdzić, a już na pewno nie zabić.
– Chcesz nas wykorzystać…
– Do ratowania świata – przerwał jej zdecydowanie, ucinając dalsze wyrzuty. Zamierzał powiedzieć coś jeszcze, ale go uprzedziła.
– I samego siebie.
Przechylił lekko głowę, wpatrując się w nią intensywnie. Przypominał Adrianie jednego z kruków, które tak lubił. Srebrne tęczówki były niepokojące. Zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
– Poniekąd – rzekł wreszcie. Nie czekał na jej odpowiedź, tylko ruszył w stronę drzwi prowadzących do prawego skrzydła. Czarna szata ozdobiona srebrnymi nićmi zdawała się zlewać z mrokiem, który panował w tamtej części sieni.
Dziewczyna zagryzła wargę i zacisnęła pięści ze złości. Nie dawał jednoznacznych odpowiedzi. Zwinnie przeskakiwał z tematu na temat, nie udzielając żadnych istotnych informacji. Chciała wiedzieć o wszystkim. O Marcusie, jego wspólnikach, o tym, jaką ma rolę do odegrania, dlaczego założyciel jej zakonu wybrał akurat Gilana. Zadała tylko jedno pytanie.
– Jakie są szanse na wygraną?
Zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię. Wydał się jej zmęczony, ale po chwili uśmiechnął się krzywo.
– Połowiczne. O ile wszyscy posłusznie się tu zjawią i zaczniemy współpracować.
Cudownie. Adriana czuła się, jakby otrzymała właśnie wyrok śmierci.

 ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oddaję w wasze ręce kolejny rozdział. Krótszy niż poprzedni i niesprawdzany. Zrobię to jutro, jak wrócę ze szkoły. Zawiesiłam dwa pozostałe blogi, więc postaram się tutaj dodawać rozdziały dwa razy na miesiąc. Właśnie się zorientowałam, że to opowiadanie na około 180 stron, a akcji prawie w ogóle nie było. Naprawie to. 
Mamy Lysandra - jedna prośba: pamiętajcie, co mówiła Adriana. Nosi maski. Cały czas. Więc jak jego zachowanie będzie się co chwila zmieniało, to proszę się nie dziwić. 
Dziękuję za naprawdę niesamowitą liczbę wyświetleń i wszystkie komentarze.
Pozdrawiam,
Mentrix



8 komentarzy:

  1. Nowy rozdzial to taka miła niespodzianka na koniec dnia dodajmy do tego feire i kawe i otrzymujemy bombe radosci.
    Jak czytalam ten poczatek to myslalam ze cos sie powaznego stalo a tu sie okazalo ze najtraszniejsza rzecz sie stala...kawa sie skonczyla!!!! Rozumiem gila.Jak u mnie w szkole kawa w automacie sie skonczy to mam ochote go rozwalic krzyczec itd...zwlaszcza jak sie przychodzi na 7 rano do szkoly zima.A potem na lekcji jedyne o czym sie mysli to jakby tu ja zdobyc...ale nieee.Nie tym razem.Czytajac katusze gilana pilam ten zyciodajny napoj bogow z wielkim usmiechem na ustach(:<3!!!
    Szczerze jak zaczelam czytac ten rozdzial to myslalam ze bedzie flashback z dziecinstwa gila...lubie go jak byl maly...
    Adriana sie dziwi ze gilan to sie jak dziecko zachowuje czasami(tylko czasami...)przeciez facet rodzi sie dzieckiem i umiera jako dziecko...i kieruje sie brzuchem a nie glowa(chrzanic mozliwosc zgonu...kawa najwazniejsza).
    mówi się, że uśmiech rozjaśnia dzień-no zęby są żółte i słońce tez jest zółte wiec mozna powiedziec ze wyszczerzenie zółtych zębów przypomni o słońcu...a jak jeszcze miedzy nimi znajduje sie fragment pietruszki to juz raj widac...zielona łąka w słoneczny dzień.
    Decyzja zapadła, choć z najmniej oczekiwanej strony.-jak to z najmniej oczekiwanej strony.A one niby czym chcialy sie kierowac...rosądkiem?...przecież to żołądek wskazuje droge do serca...i kawy.
    No rzeczywiście informacje są cenne...szczegolnie te ktore daja na wiedze jakie sa odp na sprawdzianie i pozwalaja zaoszczedzic czas na uczeniu sie czegos co i tak zapomne z oddaniem kartki.
    – Dokładnie. Ale czy jesteś w stanie odróżnić prawdę od fałszu, zwiadowco?- to bylo pytanie ktore bedzie mialo jakies duze znaczenie lub ukaze jakies niewiarygodne zdolnosci gilana na wykrywanie klamstw czyz lysio sie tak po prostu spytal...
    w tym prawym skrzydle jest ta szachownica lub inne rzeczy majace moc zniszczenie swiata czy lysander ma tam po prostu taki syf ze zamurowal okna by prefekcyjna pani domu nie mogla zajrzec jak tam wyglada...jest jeszcze opcja ze jest leniwy i nie chcialo mu sie okien myc.
    A skoro juz jestemy przy lysandrze to czy byki na widok jego wlosow nie atakuja go?
    – Wyglądasz młodziej. Jak to możliwe?-uzywa kremu na zmarszczki i operacje platyczne...na urodziny pewnie alaric go zabral...
    – Wyjaśnijmy coś sobie – mruknął podchodząc bliżej. Wzdrygnęła się, czując magię, która wokół niego wirowała. – Nie zamierzam was skrzywdzić, a już na pewno nie zabić.- minute wczesniej...– Do prawego skrzydła nie możecie wchodzić. Niech któreś spróbuje, a zabije...
    dlaczego założyciel jej zakonu wybrał akurat Gilana-szczerze mnie tez to dręczy...oj moje postrzepione nerwy
    -Cudownie. Adriana czuła się, jakby otrzymała właśnie wyrok śmierci.-tez sie tak czuje...za tyg każa mi wracac do wiezienia zwanego szkola...przeciez u mnie sa na niektorych pietrach kraty w oknach.
    Zachowanie lysandra bedzie sie co chwila zmieniac-jak kobiety w ciazy...
    No genowesa powinna sie bac...halt w koncu ma 3 metry wysokosci i dusi golymi rekami.
    Rozdzial bardzo miło mi sie czytalo po przeczytaniu opowiadania gdzie gilan popelnil samobojstwo...przykre to bylo zwlaszcza reakcja halta.Jak juz jestem przy halcie to przezylam szok kiedy uslyszlam jak sie wymawia imie halt i horace...ja to zawsze mowilam tak jak sie pisze...a to sie mowi holt i hores...cale zycie w bledzie.

    pozdrwiam i zycze weny kawy czasu i weny i kawy...no i kawy

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, przeczytałam i niedlugo wrócę z komentarzem ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, hej! Wybacz opóźnienie, ale, jak sama wiesz, miałam sesję, także... No, rozumiesz. Na szczęście już po wszystkim (co prawda nie jestem pewna, czy zaliczyłam ostatni egzamin, no ale wyniki dopiero we wtorek, więc to wtorku mam to gdzieś), także mogę wpaść i na spokojnie skomentować :)
    Oh, yuo got me! Powiem ci, że naprawdę na początku myślałam, że chodzi o coś poważnego. I padłam, gdy wyszło, że to tylko kawa :D Oj, Gilan... Well, osobiście nie pijam kawy, dla mnie wciąż jest paskudna, więc nie powiem, że rozumiem jego ból, ale opisałaś to tak genialne, że nie mogłam przestać się śmiać. Ha, ha, wiedziałam, że Gilan wybierze krótszą drogę ;) Oj, Gilan, Gilan, to już chyba podpada pod uzależnienie... xD Anyway, cieszę się, że dotarli już na miejsce, bo mam takie przeczucie, że teraz to dopiero zacznie się dziać. A, no i jestem też niezmiernie ciekawa samego Lysandra. Jasne, był już wcześniej, ale tak wiesz... Bardziej migał. No i mieliśmy do czynienia z dość różnymi opiniami na jego temat, także sama jeszcze nie wyrobiłam sobie zdania o nim, ale nie mogę się doczekać, by to nadrobić. Pokażesz nam kiedyś to tajemnicze skrzydło, prawda? ;) Młodniejący Lysander... Czuję, że to się jakoś rozwinie. Albo po prostu "dermatolodzy go nienawidzą" ;) Anyway, spodobała mi się sama końcówka - klimatyczna no i oczywiście bardzo w stylu Ari. Co jeszcze mogę powiedzieć? Jak zwykle chcę ciąg dalszy! :)

    Pozdrawiam,
    Lakia

    PS.
    Miłych ferii!

    OdpowiedzUsuń
  4. Gilan... czy kawa zawsze jest najważniejsza? Tak czytalam i miałam wrazenie ze wszystko kręci się wokół tego konkretnego napoju... A ari? Nie rozumie wielkości jego cierpienia! Świat bez kawy, to dla zwiadowcy świat skończony XD Rozdział super. Miło się go czytało. Powodował taki WIELKI uśmiech na twarzy.
    Życzę weny, weny i jeszcze raz weny. I kawy morze.
    Liberati

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej kiedy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ujmijmy to tak: mam dwie strony i od dwóch tygodni zbieram się do napisania czegoś więcej.

      Usuń
  6. Witaj! Przeczytałam twoje opowiadanie. Mam wrażenie, że jest lepsze od oryginału. Wprowadziłaś do świata Zwiadowców to, czego bardzo mi brakowało podczas czytania całej serii - czyli magię. Adriana z początku budziła we mnie mieszane uczucia, bo wydawała się nieco przerysowana, ale z czasem przyzwyczaiłam się i ją też polubiłam. Gilana z kolei uwielbiam - świetnie oddałaś jego prawdziwy charakter. Bardzo lubię też Michaela, choć może to dziwne, bo w sumie nie było o nim wiele..
    Co do samego warsztatu - piszesz bardzo prostym, ale poprawnym językiem. Dobrze ogarniasz przecinki, ale wkrada się sporo źle odmienionych wyrazów..
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie:
    http://preludiumofwyverntrylogy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Długo mnie nie było... :/ Ale wróciłam. Wiem nie znasz mnie, przecież płotce ciężko zwrócić uwagę rekina :), ale to pewnie dlatego, że po prostu nie komentowałam.
    Zaczęłam czytać ten rozdział i byłam strasznie zaciekawiona jaka to tragedia spotkała kochanego Gilana...
    I cóż... Toz pewnością była tragedia godna zwiadowcy xD
    Dlatego ich kocham.
    Uwielbiam twoją twórczość i zaraz zamierzam przeczytać kolejny rozdział więc spodziewaj się jeszcze jednego komentarza ;)
    Przy okazji zapraszam do siebie [http://shanirizi-czyliamatorkafantasy.bloog.pl/] oraz mojej siostry [http://1faniflanagana2zwiadowcy.bloog.pl/]. Pozdrawiam i weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń

Mia LOG