Gilan
Lancaster był duszą towarzystwa, młodym arystokratą z wiecznym uśmiechem na
twarzy, zwykle szczerym. Żył chwilą, nie myślał o przyszłości, bo miał
wszystko, czego potrzebował. Nic nie przysparzało mu zmartwień. Nic, z czym nie
mógłby się zmierzyć i pokonać. A teraz się martwił. I to bardzo. W swoim umyśle
podzielił wszystkich na kilka grup.
Martwił
się o swojego ojca, który wciąż znajdował się w niewoli u Genoweńczyków. Nikt
nie wiedział, jak brutalni mogą być ci zabójcy, jak obchodzą się z jeńcami. Mógł
mieć tylko nadzieję, że sir David, król Duncan i pozostali członkowie rady
żyją. Na dobrą sprawę nie miał pojęcia, co się dzieje z jego matką. Jak zniosła
porwanie męża? Czy wie, że jej syn uniknął tego smutnego losu? Jak by
zareagowała, gdyby zobaczyła go w towarzystwie zabójczyni?
Byli
Will i Horace, których także dopadli Genoweńczycy. O ile drżał na samą myśl o
losie ojca, to tutaj mógł być odrobinę spokojniejszy. Jego przyjaciele
potrafili o siebie zadbać. Jego tatę mogły zgubić duma i honor rycerza. Will
natomiast, podobnie jak reszta korpusu, potrafił to wszystko schować do
kieszeni zwiadowczego płaszcza i znosić obrazy. Horace, choć Najwyższy Rycerz
Królestwa, przebywał ze zwiadowcami tyle czasu, że nauczył się, kiedy trzeba
się wycofać i milczeć, a kiedy kłamać.
Halta
nie zaliczał do grupy, przebywającej aktualnie w ,,gościnie” w Genovesie.
Podczas ucieczki z Araluenu, Gilan natknął się na plotki, według których
legenda korpusu mknęła na Abelardzie na zachód. Biorąc pod uwagę umiejętności
jego starego mistrza, było to bardzo prawdopodobne. Na zachodzie znajdowało się
morze, a dalej kontynent i baza Genoweńczyków. Idealny kierunek, jeśli chcesz,
na przykład, uratować Willa i swoich towarzyszy. Znając Halta, który nie bez
powodu był nazywany najlepszym zwiadowcą, miał już cały plan i był gotowy do
działania. Dodając do tego umiejętności wojowników przebywający w niewoli –
ucieczka była już tylko kwestią czasu.
Istniało
jeszcze wiele problemów, które przyprawiały go o ból głowy, ale jego największy
i aktualny problem pędził na koniu tuż przed nim.
Gilan
martwił się o Adrianę.
Odkąd
zaczęli uciekać przed kalkarem, nie odezwała się nawet słowem. Nie rzuciła
żadnego komentarza na temat jego wcześniejszego zachowania, nawet się nie
wściekła, gdy wyprzedzając ją, odgiął niechcący gałąź drzewa tak, że uderzyła ją
w twarz. Mruknęła tylko coś pod nosem, nie zwracając na niego uwagi. To nie
było normalne. Nic mu nie mówiła, a przecież miał prawo wiedzieć. Już został
wmieszany w tą dziwną sytuację, wiedza mu nie zaszkodzi, a może uratuje życie.
Jednak najwyraźniej Adriana nie była do tego przekonana. Milczała uparcie,
tylko od czasu do czasu popędzała Cazadora.
Ryki
kalkara powoli cichły, co oznaczało, że oddalają się od potwora. Szkoda, że nie
wiedział, gdzie jadą. Gdyby monstrum ich nagle dopadło i musieliby się
rozdzielić… Gilan niekoniecznie chciał zostać sam w sytuacji, w której się nie
orientował. Rękę, którą trzymał w kieszeni płaszcza, zacisnął na złotym
medalionie, zastanawiając się, co to za przedmiot. Dlaczego miał go chronić
nawet za cenę własnego życia? Dlaczego ta ruda wiedźma najwyraźniej chciała go
dostać w swoje ręce? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Spiorunował wzrokiem
plecy Adriany.
Zerknął
na Blaze’a, a potem na Cazadora. Konie zaczynały się już męczyć, ostatnio dużo
przeszły, a nie mogli znaleźć żadnego źródełka bądź jeziorka. Koń zwiadowcy
mógłby biec jeszcze pół dnia, ale Gilan wolał go nie przemęczać, jeśli nie było
takiej potrzeby. Tym bardziej, że Cazador zaczynał ciężko oddychać, a na sierści
pojawiły się krople potu. Czarny wierzchowiec był niebywale wytrzymały, jeśli
brać pod uwagę konie tej wielkości. I w przeciwieństwie do Blaze’a, nadawał się
do tratowania ciężkozbrojnych żołnierzy.
– Powinniśmy się
zatrzymać, choć na chwilę! – krzyknął w stronę dziewczyny, próbując przebić się
przez wycie wiatru. Niebo było zakryte chmurami, słońce dawno zniknęło za
horyzontem, a temperatura drastycznie spadła. Zwiadowca po raz dziesiąty
dziękował Crowley’owi za ocieplany płaszcz. Las, przez który przejeżdżali,
skrywał mrok, przyprawiając go o ciarki. Zwykle o tej porze siedział już przy
ognisku, uprzednio zbadawszy teren na wypadek nagłego ataku. Nie powinno się
jeździć po zmroku, konie tak łatwo mogły się potknąć o wystający korzeń i
zwichnąć nogę, natomiast jeździec złamać sobie kark.
Nie
oczekiwał odpowiedzi, ale, o dziwo, ją dostał.
– Za pięć minut powinna
pojawić się polana. Na niej odpoczniemy godzinę, jest też sadzawka, o ile
dobrze pamiętam – poinformowała go zabójczyni, wreszcie się do niego
odwracając. Widząc jego uporczywe spojrzenie, uniosła pytająco brwi.
– Jakieś uwagi, wasza
wysokość?
– Ależ żadnych, madame –
odpowiedział szybko. Tak, miał wiele uwag i wiele pytań. Jednak tym mogą zająć się
rano, gdy już wyjadą z ciemnego lasu i znajdą się w bezpiecznym miejscu.
Okazało
się, że Adriana dobrze pamiętała. Chwilę później wjechali na niewielką polanę,
skąpaną w blasku księżyca, który właśnie wyłonił się zza chmur. Po prawej
stronie błyszczała tafla wody w sadzawce. Nad nimi przeleciała sowa, pohukując
cicho. Odgłosy nocnego życia dobiegały z każdego zakątku gąszczu drzew, który
otaczał polanę. Wszystko było takie spokojne, jakby wyjęte w innego świata.
Od
razu skierowali konie w kierunku wody, aby mogły się napić i odpocząć. Adriana
ukucnęła obok, czyszcząc sztylety z krwi. Od spotkania z Lilith nie miała na to
czasu, a metal mógł pokryć się rdzą, jeśli nie zajęłaby się nim odpowiednio.
– Jest za cicho. Kalkar
nie powinien tak łatwo odpuścić. To piekielnie dobry łowca, nie zgubiłby
naszego śladu – mruknął Gilan, rozglądając się niespokojnie dookoła. W ręce
wciąż trzymał naciągnięty łuk, tak na wszelki wypadek. Lepiej zakładać, że
niebezpieczeństwo jest tuż, tuż, najwyżej się pomylisz i czeka cię miła
niespodzianka w postaci spokojnie spędzonej nocy.
– Ciesz się tym, co masz.
Może to nie o nas mu chodziło – powiedziała cicho dziewczyna, całkowicie
skupiona na swoim zadaniu. Myślami była daleko stąd, zastanawiała się, jak na
ich wizytę zareagują Lysander i Angeline. Kobieta pewnie się ucieszy, a mag…
Nigdy nie potrafiła go rozszyfrować, więc dlatego nie pałała do niego sympatią.
– Naprawdę w to wierzysz?
– Nie.
– Dziwnie się ostatnio
zachowujesz.
Proszę,
powiedział to. Ciekawe, jak zareaguje. Jakoś nie miał ochoty mieć styczności z
ostrzami, które właśnie czyściła. Podniosła głowę, patrząc na niego uważnie.
– Co masz na myśli?
– Przez większość czasu
mnie ignorujesz, albo zbywasz krótkimi odpowiedziami. Jesteś nieobecna duchem,
a w sytuacji takiej jak ta, nie jest to dobre rozwiązanie. Każdy może nas
podejść. Nie chcesz mi powiedzieć, gdzie idziemy, z kim chcesz się spotkać. O
medalionie wiem tylko tyle, że mam go chronić. Ale dlaczego? Nie, bo przecież
to za dużo wiedzy dla mnie. Ta ruda baba, która chciała mnie zabić, znała cię i
rzucała kulami ognia? To z pewnością cyrkowiec! A dlaczego ja w ogóle z tobą
idę? Wiesz może? – prychnął zirytowany jej wyrazem twarzy. Spokojny, bez cienia
uczuć, nawet w oczach nie dało się nic wyczytać. Nie wiedział, czy się bała,
czy była wściekła. Chciał ją rozumieć.
– Po prostu mnie lubisz.
– Najłatwiej tak
odpowiedzieć! Jasne, idźmy po najmniejszej linii oporu…
– Coś jeszcze? –
przerwała mu, unosząc jedną brew do góry. Nie wiedział, że to potrafiła. Halt
był w tym mistrzem. Gilan próbował przed lustrem tysiące razy, ale nigdy nie
wychodziło. Wtedy uznał, że Halt jest niezwykły i jedyny w swoim rodzaju i
istnieją rzeczy, które tylko on potrafi zrobić.
– Tak, ktoś się do nas
zbliża – warknął. Dopiero po kilku sekundach zdał sobie sprawę z tego, co
powiedział. Odwrócił się w stronę skraju polany, unosząc łuk. Adriana pojawiła
się metr od niego, sztylety błyszczały w jej dłoniach. Słyszał to, słyszał już
od jakiegoś czasu. Jednak był tak zirytowany rozmową, że nie zwracał uwagi na
to, co zarejestrowały jego zmysły.
Szelest
był coraz wyraźniejszy, gdy niespodziewany gość zbliżał się do polany.
Zwiadowca ucieszył się, gdy usłyszał ciche przekleństwa. Przynajmniej to nie
był kalkar. Z człowiekiem spokojnie sobie poradzi, tym bardziej, że
najwyraźniej była to tylko jedna osoba. Krzaki, oddzielające ich od gęstwiny
lasu, poruszyły się. Najpierw pojawił się łeb karego konia, potem cała reszta.
Na końcu wyszła jego właścicielka. Widząc skierowane w swoją stronę sztylety i
łuk, podniosła ręce i powoli zsunęła kaptur peleryny z głowy.
Adriana
westchnęła ciężko, widząc włosy połyskujące fioletem. Ciemnozielone oczy, które
patrzyły na nią ze zdumieniem, nie zwracając uwagi na zwiadowcę ani na jego
łuk. Co ona tu robi? Na twarzy gościa pojawił się lekki uśmiech.
– Opuść łuk, zwiadowco –
zarządziła zabójczyni, chowając swoje sztylety pod peleryną. Spotkanie Angeline
w takim miejscu i w takim czasie z pewnością nie było dziełem przypadku. Mogło
być dziełem, pomyślmy… Lysandra? Tak, to bardzo prawdopodobne. Ciekawe, czy na
tych jego czerwonych włosach pojawiły się jakieś siwe kosmyki. Adriana chętnie
by to skomentowała.
– Żarty sobie robisz? A
jeśli nas zaatakuje?
– Nawet gdybyś wypuścił
strzałę w jej kierunku, to i tak by nie doleciała. Znam ją, to czarownica.
Cichy
śmiech uniemożliwił Gilanowi zadanie całej serii pytań. Fioletowowłosa
zasłoniła wdzięcznie dłonią usta i stanęła obok Adriany. Ku zdumieniu zwiadowcy,
położyła jej rękę na ramieniu, która nie została odcięta ani nawet złamana.
– Oj, Adriano, nie
przedstawiasz mnie twojemu zwiadowcy w najlepszym świetle. Słowo czarownica,
wiedźma źle się kojarzy.
– Tak jak i ty, Angeline.
– To nie było miłe…
– Mogę coś sprostować? –
przerwał im Gilan, bojąc się, że zaraz się na siebie rzucą. Nie z morderczymi
intencjami, ale aby udowodnić swoje racje. Rozumiały się aż nazbyt dobrze, co
przyprawiało go o zdumienie, ale też przerażało. Zachowywały się prawie jak
przyjaciółki, a Adriana wspominała przecież, że nie ma żadnych przyjaciół.
– Oczywiście – odparła
Angeline, jakby tylko jej zdanie się liczyło. Adriana prychnęła, spoglądając na
niego wyczekująco.
– Nie jestem JEJ
zwiadowcą.
Zapadła
cisza, gdy obie wpatrywały się w niego zdziwione. Próbował odwzajemnić to
spojrzenie, ale o ile w przypadku czarownicy się to udało, to zabójczyni nie
spuściła przeszywającego wzroku. Dopiero cichy śmiech Angeline zmusił ich do
przerwania tego niemego pojedynku.
– Jesteście uroczy. Cóż,
mój drogi, każdy ma własne zdanie i postarajmy się je uszano... – nie
dokończyła, tylko pochyliła się do przodu jęcząc cicho i trzymając się za
brzuch. Adriana z dumą spojrzała na własną pięść, która najwyraźniej żyła
własnym życiem.
– Chyba was sobie nie
przedstawiłam – przypomniała sobie, widząc znaczące spojrzenie Gilana.
– Angeline, to jest Gilan. Gilan, to jest Angeline. Skoro
mamy tę nieprzyjemną uprzejmość za sobą, możemy przejść do bardziej istotnych
spraw…
Problem
polegał na tym, że nikt jej nie słuchał. Angeline stała tuż przy zwiadowcy,
energicznie potrząsając jego ręką i uśmiechając się szeroko. Nie przypominała
osoby, którą znała Adriana. Skołowana dziewczyna nie wiedziała co robić, więc
stała tylko, przypatrując się scenie, która była niczym przedstawienie. Gilan
się uśmiechał, Angeline się uśmiechała. Ale napięte mięśnie każdego z nich
świadczyły, że są gotowi w każdej chwili odeprzeć atak rozmówcy. Wreszcie
zakończyli nieszczerą wymianę uprzejmości i zwrócili na nią uwagę. Cóż za
zaszczyt!
– Więc to jest twoja
przyjaciółka? – spytał chłopak, jego mina wrażała zdumienie i niedowierzanie.
Zabójczyni spochmurniała, spuściła głowę, jakby zastanawiając się nad
odpowiedzią. W końcu jej cichy głos dotarł do jego uszu.
– Ja nie mam przyjaciół,
zwiadowco. Przyjaciel to ktoś, komu możesz całkowicie zaufać, kto nigdy cię nie
zdradzi. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi. I zawsze zdradzamy. Wychodzi więc na to,
że nie istnieje ktoś taki jak prawdziwy przyjaciel.
– Ja mam mnóstwo przyjaciół,
którym na pewno mogę zaufać…
– Kiedyś przez to
będziesz cierpieć.
– Nic się przez te lata
nie zmieniłaś, Adriano – chłodny głos Angeline przerwał ich rozmowę. Odrobinę
wyniosły i nieznoszący sprzeciwu o wiele bardziej do niej pasował.
– I nawzajem, wiedźmo –
odwarknęła, zaciskając pięści. – Skoro mamy za sobą te przedstawienie, to
przejdźmy do konkretów. Co tu robisz?
– Wracam do domu. Ktoś mi
polecił tę okrężną drogę – nawet nie zwróciły uwagi na Gilana, który westchnął
ciężko i podszedł do konia fioletowowłosej, aby zdjąć mu uprząż i napoić.
– Ach, więc to Lysander.
Jestem taka zaskoczona – powiedziała z ironią, przeciągając przedostatnie
słowo.
– Daruj sobie sarkazm.
Wiem, że zmierzasz do Czarnej Puszczy. Równie dobrze możemy jechać razem.
– Nie mamy najmniejszej
ochoty na twoje towarzystwo…
– Teraz mówisz także w
imieniu Gilana? – Angeline rozbawiona uniosła brew, spoglądając w kierunku
chłopaka. Jak na zawołanie, tamten odskoczył od jej konia z cichym okrzykiem na
ustach.
– Kto to jest?!
Adriana
w ułamku sekundy znalazła się przy nim, stając między nim a nieprzytomną osobą,
leżącą w poprzek na siodle. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia, gdy w
świetle księżyca rozpoznała czerwony płaszcz, którym był przykryty młody
mężczyzna. To jednak nic nie znaczy…
– Angeline? – spytała
ostrożnie, a jej ręka powoli wędrowała w kierunku sztyletów. Nie zareagowała,
gdy Gilan podszedł do nieprzytomnego i ściągnął go z konia. Zachwiał się pod
jego ciężarem, ale ułożył go na trawie i zaczął sprawdzać, czy jeszcze żyje.
– To jest Michael –
Angeline uśmiechnęła się niewinnie, jakby nie wiedząc, o co chodziło Adrianie.
Uwielbiała się droczyć, a możliwość zobaczenia reakcji zabójczyni była cudowną
nagrodą.
Adriana
zacisnęła zęby, ledwo powstrzymując się, aby nie rzucić się na czarownicę.
Wmieszanie w sprawy nadprzyrodzone zwykłego człowieka było najgorszą rzeczą,
którą można było zrobić. Ludzie bali się magii, a gdyby ktoś doniósł o
niesamowitych zdolnościach władzom, czarodzieje byli by wyłapywani i zabijani.
Nawet tacy beznadziejni jak Adriana. Nie miała pewności, że Michael nie wygada
całemu światu o umiejętnościach, jakie posiada Angeline. Wtedy tropiciele dotrą
do Lysandra, aby jego także zgładzić. Mag spokojnie sobie poradzi, ale przez
niego mogą dotrzeć do innych czarodziei. Postępowanie Angeline było
irracjonalne i niebezpieczne. Istniało więc spore prawdopodobieństwo, że stoi
za tym Lysander, bo kobieta zwykle wykazywała się zdrowym rozsądkiem.
– Czy to Genoweńczyk? –
spytała wprost.
– Tak.
Nie
zdążyła nawet zareagować, gdy padła informacja, na którą od tak dawna czekała.
– Adriano – spojrzała na
Gilana, słysząc jego niepewny głos. Chłopak wstał i odsunął się na sporą
odległość, patrząc uważnie na Michaela. Jedną ręką chwycił rękojeść noża,
jednak nie wyjął go z pochwy. – To jest przywódca Genoweńczyków.
Uśmiech,
który pojawił się na twarzy zabójczyni, z pewnością nie można było nazwać
normalnym. Krwiożerczy i przerażający – to były idealnie określenia. Tyle lat
czekała na okazję, aby móc się zemścić. Kilkanaście lat temu dowódca
Genoweńczyków wydał im rozkaz zamordowania jej rodziny. Co z tego, że należeli
do konkurencji. Byli sobie równi, nie powinni atakować z zaskoczenia, gdy
przeciwnicy nie mieli jak się bronić. A przybysze z Genovesy zrobili to bez wahania.
A największą winę ponosiła osoba, która wydała taki rozkaz.
– Nie, skarbie –
mruknęła, podchodząc do nieprzytomnego Michaela i wyjmując sztylet. Nareszcie,
zemści się. Przynajmniej częściowo. – To nie jest dowódca Genoweńczyków. To
trup dowódcy Genoweńczyków.
– Przecież oddycha.
– Nie martw się, zaraz
naprawię to niedopatrzenie.
Jednak
jej ręka, zmierzająca bez przeszkód w kierunku serca Michaela, zatrzymała się
gwałtownie bez jej zgody. Próbowała nią szarpnąć, lecz nic to nie dało.
Wściekła na Angeline, której zaklęcie powstrzymywało ją przed kolejnym
morderstwem, próbowała zadać cios drugą ręką. Ten sam efekt. Jej spojrzenie
padło na zwiadowcę, który stał kilka metrów dalej, przyglądając się jej
niepewnie.
– Na co czekasz? –
warknęła w jego kierunku, próbując przełamać zaklęcie. Angeline stała cicho,
przyglądając się jej ze smutkiem. – Zabij go, bo ja nie mogę.
– To nie jest…
– Merde! Gilan, on mi
zabił rodzinę!
Zwiadowca
tylko pokręcił głową. Jakaś część jego umysłu zarejestrowała, że Adriana po raz
pierwszy od dłuższego czasu użyła jego imienia. Szkoda tylko, że w takiej
sytuacji. Przynajmniej potwierdził swoje przypuszczenia odnośnie jej rodziny.
– Mylisz się, on nie mógł
tego zrobić. Jest za młody. Nie powiedziałaś mi, kiedy to się stało, ale to
musiało być około dwudziestu lat temu. A on wtedy nie miałby mniej niż dziesięć
lat.
Wrzasnęła,
nie przejmując się tym, że zdradza ich położenie. Jej umysł ogarnęła
wściekłość, gdy szamotała się z zaklęciem Angeline, próbując się wydostać i
spełnić jeden ze swoich życiowych celów. Jak zwiadowca mógł jej to zrobić?!
Zdradził ją…
Oczywiście, wszyscy zdradzają. W
końcu to tylko człowiek…
Przez
jakiś czas zaczęła nawet myśleć, że może mu zaufać, przynajmniej częściowo.
Sądziła, że znalazła kogoś, komu może opowiedzieć swoją historię, podzielić się
myślami. Kogoś, kto, choć niepoważny, będzie ją wspierał.
Wiedziałaś, że tak będzie. Wszyscy
zdradzają. Najpierw Lilith, teraz on… Kto będzie następny?
– Uspokój się, albo pozbawię
cię przytomności – beznamiętny głos Angeline dotarł do jej umysłu, łamiąc
wszelkie blokady, które próbowała stworzyć. Złość mijała, pozostało tylko
poczucie niesprawiedliwości, ale z nim potrafiła sobie radzić. Zaklęcie
ustąpiło, a jej ręce opadły bezwładnie na ziemię. Po policzkach pociekły krople
łez. Gilan podszedł do niej i powoli zabrał jej sztylety. Wzdrygnęła się, gdy
poczuła jego dłoń na swoim ramieniu. Nie strąciła jej , ale przysunęła się
bliżej. Chwila słabości, zanim wszystko wróci do normy.
Angeline
odetchnęła z ulgą, podchodząc do Genoweńczyka. Cofnęła zaklęcie, za godzinę
powinien się wybudzić, a Adriana zdążyć pogodzić się z rzeczywistością.
Machnęła ręką, a drewno znajdujące się na polanie, ułożyło się w zgrabny
stosik. Kilka słów w nieznanym Gilanowi języku i zapłonął ogień. Czarownica
przeniosła Michaela, wspomagając się odpowiednimi zaklęciami i ułożyła przy
ognisku. Okryła czerwoną peleryną, przecież nie chciała, aby zamarzł. Trup to
nie lada kłopot, a Lysander byłby niezadowolony. Nie wspominając o tym, że ona
sam poczułaby się ze świadomością jego śmierci nieswojo. Dziwne, biorąc pod
uwagę fakt, że poznała go dopiero kilka dni temu, a przez większość tego czasu
był nieprzytomny.
Spojrzała
na zwiadowcę, który rozmawiał z Adrianą przyciszonym głosem, próbując ją
przekonać do swoich racji. Od razu polubiła tego chłopaka.
– Gilanie, masz może przy
sobie tę waszą słynną, zwiadowczą kawę?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Proszę bardzo - nowy rozdział. Jestem z siebie dumna, bo niezwykle szybko się z nim uwinęłam. Pracuję nad sobą, aby częściej wstawiać rozdziały. Opowiadanie jak zawsze wstawione zaraz po skończeniu, więc proszę zgłaszać błędy.
Mam pewną informację. Razem z Bianką spróbujemy coś razem napisać, łącząc postacie z mojego bloga i jej. Nie wiem, czy cokolwiek wyjdzie, bo nie mamy pomysłów, czego może chcieć zły facet i co będą robić Adriana, Gilan i Marge, aby go powstrzymać. Ratujcie i dajcie pomysł, bo my już kilka dni się głowimy!
Zapraszam także na jednoczęściowe opowiadania, które napisałam na pewien projekt. Przeczytajcie i jeśli możecie, wyraźcie swe opinie w komentarzach.
Zapraszam i pozdrawiam,
Mentrix