Lista utworów

19 stycznia 2015

Rozdział XI

Krzyk. Pełen bólu, przerażenia i zdziwienia. Nie tego się spodziewali Assasyni z Czarnej Wieży w dniu swojego święta. Broń leżała na oddalonym o kilometr ołtarzu poświęconym bogini wojny, cała skąpana w świetle księżyca. Nikt z Zakonu nie spodziewał się napaści w tę piękną noc.
Mała, czarnowłosa dziewczynka z przerażeniem obserwowała, jak przyjaciel jej rodziców pada na ziemię bez życia. W jego plecach tkwiła genoweńska strzała. Nim zdążyła się zorientować skąd nadleciała, została popchnięta przez starszego brata na ziemię. Ze strachem i niezrozumieniem spojrzała w niebieskie oczy chłopaka. Nie pojmowała tego, że ktoś ich zaatakował. Wiele razy obserwowała jak ćwiczą jej rodzice i przyjaciele. Nie miała wątpliwości, że byli najlepsi. Więc kto ośmieliłby się ich zaatakować. I to trak zdradziecko, w noc gdy wszyscy assasyni byli bezbronni?
- Leż tu, nie ruszaj się – mruknął chłopak do siostry i zgrabnie podniósł się z ziemi. Zamierzał pobiec do Wieży, gdzie znajdowała się zapasowa broń. Inni członkowie Zakonu wpadli na podobny pomysł. Zanim jednak zdołał zrobić jeden krok za rękę złapała go mała rączka. Westchnął ciężko. W tej chwili liczyła się każda sekunda.
- Ari, za chwilę wrócę. Muszę tylko pomóc rodzicom pokonać tych panów, którzy nas zaatakowali. Nic mi nie będzie.
- Obiecujesz? - w zielonych oczach pięciolatki lśniły łzy.
- Obiecuję.
Nie dotrzymał przyrzeczenia. Dziewczynka dziesięć minut później zauważyła jego ciało, leżące w bezruchu, a nad nim mężczyznę w purpurowej pelerynie. Trzymał on sztylet, z którego skapywała krew. Dziecko zamknęło przerażone oczy. Nie zobaczyło, jak zrozpaczony ojciec atakuje mieczem nieznajomego i go zabija, a później pada na ziemię pod ciosami następnych trzech, którzy niespodziewanie pojawili się na polanie. Słyszała tylko krzyki, dźwięk zderzających się ostrzy, zmierzających do celu strzał.
- Ari! Ari! Gdzie jesteś?! - nawoływanie przyjaciółki cudem doszło do uszu pięciolatki. Lili przedarła się obok walczących i przykucnęła przy niej. - Chodź, musimy uciekać!
Od strony stajni zaczynał nadlatywać dym. Brzeg dachu został podpalony. Z wnętrza dobiegło przerażone rżenie. Lili złapała dziewczynkę za rękę i zaczęła ciągnąć w stronę lasu. Ta nie zdawała sobie za bardzo sprawy gdzie idzie. Ważne było, że ma przy sobie starszą przyjaciółkę.
- Tutaj jesteś! Nic Ci nie jest? - z głębi dymu rozległ się głos matki Ari. Kobieta była poobijana, z ramienia sterczała strzałą, a oczy były pełne łez. Niedawno zauważyła ciała męża i syna. Dziękowała Bogu, że przynajmniej córka żyje. Musiała coś zrobić.
- Chodź, kochanie. Musisz coś zrobić. Coś bardzo ważnego dla mamusi – powiedziała rozglądając się uważnie dookoła. Gdzieniegdzie widziała sylwetki walczących towarzyszy.
- Ale ciociu! Ja ją zabiorę w bezpieczne miejsce! - krzyknęła Lili.
- Nigdzie nie jest bezpiecznie, Lili. Uciekaj. Ari do ciebie dołączy – kobieta zaczęła iść szybko w stronę stajni. Myślała, że jej córka będzie trochę starsza, gdy przekaże jej to brzemię, ale nie było wyboru. Matka wiedziała, że tego nie przeżyje. Musiała jednak spróbować uratować córkę i ich największą tajemnicę.
Nagle powietrze rozdarł dziewczęcy krzyk.
- Lili! - wrzasnęła Ari, chcąc pobiec na pomoc swojej przyjaciółce. Jednak matka mocno trzymała ją za rękę.
- Nie pomożesz jej. Przykro mi, skarbie – powiedziała ze współczuciem, biegnąc w stronę stojącego w ogniu budynku. Z trudem otworzyła wielkie drwi. Zakaszlała, gdy zaatakowała ją chmura gryzącego dymu. Rana w ramieniu paliła. Jeszcze trochę wysiłku i znów spotka się ze swoim mężem i synem. Szybko podeszła do czarnego konia, ciągnąc za sobą oszołomioną córkę. Wierzchowiec był osiodłany, wystarczyło na niego wsiąść. Poczuła, że dziewczynka wyrywa się jej. Mała szybko pobiegła w głąb stodoły, ledwo co omijając spadającą deskę. Zanim kobieta zdążyła się ruszyć, tamta wróciła niosąc małe zawiniątko. Matka uśmiechnęła się mimowolnie, widząc pyszczek młodego tygrysa i pisklę sokoła.
- Hop la! - sapnęła, sadzając córkę w siodle. - Pamiętaj czego Cię uczyliśmy. I chroń naszej tajemnicy, nawet za cenę życia.
- Jakiej tajemnicy, mamo? - dziewczynka miała wrażenie, że matka zamierza ją zostawić.
- Te wszystkie bajki, historie, które ci z babcią opowiadałyśmy, pamiętasz? Te wierszyki, których musiałaś się nauczyć? - dziecko kiwnęło głową. - To wszystko prawda. To tego bronimy. I to jest nasza tajemnica.
Drzwi stodoły wypadły z zawiasów i stanął w nich zabójca. Ostrze sztyletu kobiety błysnęło w powietrzu i po chwili mężczyzna padł z cichym jękiem na ziemię.
- Cazador, zabierz ją stąd! - krzyknęła, uderzając zwierzę w zad. Koń ruszył od razu galopem. Kobieta przez jakiś czas biegła, ale zostawała w tyle.
- Kocham Cię, skarbie – szepnęła do córki i odwróciła się, aby stawić czoła wyłaniającym się z lasu postaciom. Dziewczynka, zanim zniknęła w gęstym lesie, zdołała zobaczyć jak sześć strzał z kuszy wbija się w pierś kobiety.
- Mamooooooooo!

***

- Mamo! - cichy krzyk wyrwał się z gardła Adriany. Przerażona poderwała się z łóżka, oddychając ciężko. Po policzkach spływały jej łzy.
- To sen, tylko sen... - wyjąkała oddychając z trudem. To był sen, ale przedstawiał prawdę. Prawdę sprzed osiemnastu lat. Sen powracał co jakiś czas, dręcząc ją przez następne noce. W końcu odpuszczał, jakby stwierdzając, że dziewczynie należy się trochę odpoczynku od koszmarów. Jednak zawsze wracał. Próbowała licznych ziół i specyfików od wędrownych uzdrowicieli, ale żadne nie dawały pożądanego efektu. Ostatnio sen pojawiał się z dłuższymi przerwami, lecz dręczył ją przez następny miesiąc. Oznaczało to nieprzespane noce i obniżenie czujności oraz sprawności. Będzie też w końcu musiała to wytłumaczyć Gilanowi. Nie sądziła, że zignoruje on jej krzyki każdej nocy.
Zmęczona przetarła oczy i odrzuciła kołdrę na bok. Skrzywiła się z niesmakiem, wygładzając koszulę. Konie zabrały wszystkie rzeczy. Łącznie z ubraniami jej i zwiadowcy. Trudno, musiała przetrwać dwa dni bez zmiany garderoby.
Suchość w gardle dawała o sobie znać. Szybko włożyła buty i zarzuciła płaszcz na plecy. Na dole w jadalni z pewnością było zimo, a podłoga aż się lepiła od wylanego piwa. Nieważne ile razy ją myto.
Adriana zatrzymała się obok pokoju zwiadowcy, nasłuchując. Odpowiedziała jej cisza. Dobrze, w takim razie jej krzyk nikogo nie obudził. Gilan miał najbardziej czuły słuch prawdopodobnie ze wszystkich gości, więc to jego obawiała się zbudzić. Na pewno nie dałby jej spokoju, aż nie powiedziałaby mu wszystkiego. Na to nie miała zamiaru pozwolić.
Zeszła po skrzypiących schodach, starając się nie robić hałasu. Na półpiętrze znajdowały się kolejne pokoje, w tym pokój barmanki. Tam z pewnością nie było cicho. Zza drewna dochodził pomruki, pojękiwania i krzyki. Zabójczyni uśmiechnęła się złośliwie. Widocznie dziewczyna znalazła sobie partnera, po tym jak nie udało jej się z Gilanem.
W sali głównej panowała cisza. Czarnowłosa skierowała swe kroki w stronę kuchni. Zamierzała wziąć szklankę wody, wrócić do pokoju i spróbować się przespać. Rozejrzała się po kuchni. Wszystkie naczynia zostały umyte i schowane do szafek. Dziewczyna zaczęła myszkować w półkach, aż na samym dole znalazła tą z szklankami. Właśnie wzięła jedną i podnosiła się z podłogi, gdy w oknie zamajaczył się jakiś cień.
Zabójczyni padła na podłogę, w ostatniej chwili ratując szklankę przed niechybną śmiercią. Zmarła w oczekiwaniu. Miała przy sobie kilka noży, a w razie ostateczności zawsze mogła skorzystać z patelni. Ukryta między szafkami, obserwowała czujnie okno, w oczekiwaniu, aż zagrożenie się pokaże. Po chwili odetchnęła z ulgą, gdy za szybą zamajaczył się pysk czarnego tygrysa. Wstała i podeszłą od okna. Otworzyła je i z przyjemnością odetchnęła świeżym powietrzem, które napłynęła do wnętrza gospody. Spojrzała na Sombrę i ponownie zamarła. Oczy zwierzęcia wyrażały ostrzeżenie. Nadchodziło niebezpieczeństwo. Rozległ się krzyk sokoła i Tristan wylądował jej na ramieniu. W dziobie coś trzymał. Jakiś skrawek materiału. Położył go na ręce Adriany, natychmiastowo wzbijając się w niebo. Sombra zamruczała niepokojąco i popędziła w kierunku skraju lasu. Niebezpieczeństwo nadchodziło, a zwierzęta uciekały, tak jak je tego nauczyła kilka lat temu. Dziewczyna spojrzała na kawałek materiału w dłoni. Nie musiała zapalać świecy. W świetle księżyca kolor tkaniny był doskonale widoczny. Purpurowy.
Zabójczyni zaklęła i rzuciła się po schodach na górę, w kierunku sypialni.

***

- Wstawaj, jeśli życie ci miłe – ze spokojnego snu wyrwał Gilana głos zabójczyni. Syczała mu ponaglająco do ucha, co chwila spoglądając nerwowo na drzwi. Zwiadowca w ułamku sekundy ocknął się z sennego odrętwienia.
- Co się stało? - spytał z pozornym spokojem, nakładając buty.
- Genoweńczycy. Chyba kierują się do tej gospody. Musimy zwiewać. Zabieraj wszystkie rzeczy, nic nie zostawiaj. Nie mogą się zorientować, że tu byliśmy.
- Wiem, co robić w takiej sytuacji.
- Pośpiesz się. Idę po swoje rzeczy. Zaraz wracam.
Chłopak z westchnieniem podniósł się z łóżka, pakując wszystkie rzeczy. Usłyszał jak na dole trzaskają drwi i jakieś krzyki. Z tupotu stóp osób, które wchodziły na piętro, zorientował się, że jest ich co najmniej dwudziestu pięciu. Właśnie zastanawiał się gdzie jest Adriana i czy nie uciec samemu, gdy drzwi się otworzyły i dziewczyna wślizgnęła się do środka.
- Co tak długo?
- Nie marudź. Dorwali barmankę, raczej tego nie przeżyje. Teraz sprawdzają pierwsze piętro. Rusz się, wychodzimy oknem.
Gilan posłusznie zarzucił na siebie płaszcz i ruszył w stronę okna. Na jego twarzy błąkał się dziwny uśmiech. Otworzył okno, wszedł na parapet i po chwili zniknął. Adriana rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu śladów ich niedawnego pobytu w tym miejscu. Nic nie zauważyła. Zadowolona skierowała się w stronę okna. Krzyki barmanki przed chwilą ucichły, podobnie jak wrzaski pozostałych gości zamieszkujących pierwsze piętro. Pewnie już nie żyli. W tym momencie Genoweńczycy wchodzili po schodach, aby sprawdzić ostatnie pokoje.
- Idziesz, czy mam wysłać zaproszenie? - głos zwiadowcy był ledwo słyszalny. Adriana stanęła na parapecie i wychyliła się ostrożnie i złapała się rynny. Sapnęła cicho i podciągnęła się do góry. Gilan złapał jej rękę i pomógł wejść na dach. Znalazła oparcie dla nóg i przykucnęła. Teraz musiała tylko zamknąć okno co nie było takie łatwe. Usłyszała, że drzwi do pokoju otwierają się. Już za późno. Zacisnęła ręce i pięści. Wystarczy, że Genoweńczycy zauważą otwarte okno, wyjrzą przez nie i spojrzą w górę. Z pewnością zauważą zbiegów.
- Uspokój się, pomyślą, że zeskoczyliśmy na ziemię i uciekliśmy do lasu. Nie będą nas tu szukać. Poczekajmy.
Dziewczyna kiwnęła głową, jednak zapobiegawczo sięgnęła po sztylet. Ludzie mają to do siebie, że nie zawsze działają zgodnie z oczekiwaniami innych.
- Skąd ta pewność? - syknęła.
- Dziewięciu na dziesięciu ludzi dostrzega tylko to, co spodziewa się ujrzeć. Wątpię, aby sądzili, że czekamy na dachu.
- Skąd takie mądrości? Nie wyglądasz na aż tak inteligentnego.
- Halt. On...
Zamilkł, uważnie nasłuchując. Genoweńczycy zaczynali przeszukiwać pokój. Zanim zauważą przymknięte okno, minie...
- Patrz! Uciekli oknem! - rozległ się pełen złości głos.
- Myślisz, że zeskoczyli z drugiego piętra? - ten z kolei był znudzony. Mężczyzna nie widział sensu w ściganiu po całym kraju dwójki ludzi.
- Zwiadowca i assasyn? Tak. A teraz rusz się, głupku. Pewnie zwiali do lasu, musimy powiedzieć przełożonemu.
- Po co my ich w ogóle ścigamy? Nie wiemy co takiego zrobili. Nie podoba mi się to.
- Merde! Nicholas, tobie nie podoba się nic, co wymaga wysiłku fizycznego. Ja doprawdy nie wiem jak zostałeś płatnym zabójcą....
Głosy cichły, w miarę jak para schodziła po schodach. Adriana wypuściła powietrze. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że wstrzymała oddech. Z jednej strony miała ochotę pozabijać kilku Genoweńczyków, ale mieli przewagę liczebną. Tylko to ją powstrzymywało.
- Czekamy, aż ruszą nas szukać do lasu i zwiewamy. Nie będziemy tu czekać. Los i tak był już dla nas łaskawy – przylgnęła do dachu, gdy dokładnie pod nimi pojawiła się grupa zabójców. Dziewczyna dobrze oceniła ich liczbę. Było ich dwudziestu pięciu. Czarnowłosy mężczyzna powiedział coś, ręką wskazując las. Pozostali kiwnęli potwierdzająca głową i posłusznie ruszyli w tamtą stronę. W świetle księżyca mignął błysk sztyletów, trzymanych w dłoniach. Trzech z nich wyciągnęło kusze. Genoweńczycy byli tak doświadczeni, że potrafili trafić w ofiarę nawet po ciemku. Świecący jasno księżyc był ich przyjacielem. Za podwładnymi na koniu podążył dowódca. Nie zagłębiał się jednak w gąszcz roślin, tylko ruszył kłusem piaszczystą, ledwo widoczną ścieżką, prowadzącą w głąb lasu. Trzymał kuszę. Po chwili zniknął w ciemności.
Adriana podniosła się z dachu i wciąż pochylona przeszła na drugą stronę budynku. Przykucnęła znowu i oceniła odległość od ziemi. Jakieś dziesięć metrów. Wystarczająco, aby złamać sobie kręgosłup, jeśli źle skoczysz. Musiała poszukać innego zejścia, nie chciała ryzykować. Odwróciła się, żeby zobaczyć co robi zwiadowca i prawie krzyknęła ze strachu. Stał tuż za nią, a ona nie słyszała kiedy się zbliżył. Powinna bardziej uważać, nie byli przyjaciółmi. Jeśli zdecyduje, że bardzie mu się to opłaca, zabije ją bez wahania. Jednak miał dużo okazji i dotąd tego nie zrobił. Ale ostrożności nigdy nie za wiele. To, że Gilan potrafił się do niej zbliżyć nie wydając żadnego dźwięku, graniczyło z cudem. Ludzie powiadali, że zwiadowcy używają czarnej magii i dzięki niej rozpływają się w ciemności, ale zabójczyni wiedziała, że to nie prawda. Z czym jak z czym, ale z magią miała kilka razy do czynienia i umiała ją rozpoznać. Członkowie Korpusu po prostu wykorzystywali swój talent. Zresztą bardzo niepokojący talent. Dzięki niemu byliby świetnymi płatnymi zabójcami.
- Za wysoko, lepiej nie ryzykować, że złamiemy kręgosłup. Zaczęlibyśmy się wtedy wydzierać i ściągnęlibyśmy tu Genoweńczyków.
W odpowiedzi Gilan popatrzył na nią z politowaniem. Jak na zabójcę była zbyt ostrożna. Na początku ich znajomości zachowywała się inaczej. A teraz jakby obowiązek utrzymania przy życiu nie jednej a dwóch osób zmieniał ją. Na gorsze. Taka chwila zawahania mogła kosztować ich życie. Stojąc na krawędzi dachu byli doskonale widoczni, jeśli jakiś Genoweńczyk wróciłby wcześniej z pościgu.
- Co się tak patrzysz, zwiadowco? Widzisz jakieś inne rozwiązanie? - spytała sarkastycznie.
- Tak – krótka odpowiedź. Nic więcej, lecz wystarczyło, żeby Adriana zorientowała się, co zamierza zrobić chłopak.
- Gilan, ani mi się waż...
Za późno. Z ust dziewczyny wyrwał się cuchy okrzyk przerażenia, gdy zwiadowca bez słowa skoczył w dół. Wbrew sobie przejęła się tym, że chłopak może zginąć. Ale tak się nie stało.
Zwinnie wylądował na ugiętych nogach z łukiem nad głową, aby zapobiec jego złamaniu. Podniósł głowę i spojrzał na dziewczynę z szerokim uśmiechem na twarzy. Wykonał kilka szybkich gestów. Przekaz był jasny: ,,Skaczesz? Jeśli się boisz to Cię złapię”.
Niedoczekanie jego. Jeśli jakiś chłopiec z arystokratycznej rodziny dał radę, to dlaczego ona, pochodząca z wieloletniej rodziny assasynów, nie byłaby w stanie? Adriana cofnęła się o krok od krawędzi, rozpędziła i skoczyła w dziesięciometrową przepaść.
Prawdopodobnie powinna bardziej ugiąć nogi w kolanach, aby zamortyzować upadek. Gdy jej stopy dotknęły ziemi, przeszył ją dotkliwy ból. Zasłoniła usta ręką, aby nie krzyknąć. Głupia duma.
- Aż tak trudno było mi pozwolić, żebym Cię złapał? - spytał Gilan podchodząc i z niepokojem wpatrując się w dziewczynę. Jeśli noga została choćby skręcona i tak utrudniałaby poruszanie się po lesie. Musieli się stąd jak najszybciej oddalić.
Adriana ostrożnie przerzuciła ciężar ciała na bolącą nogę.
- Cholera! - zaklęła cicho, ledwo utrzymując równowagę.
- Skręciłaś ją?
- Nie, przynajmniej tak mi się wydaje. Trochę pochodzę i ból minie. Chodźmy.
- Może Cię ponieść? - zapytał zwiadowca, robiąc niewinną minę.
- Chyba sobie żartujesz! Rusz się.
Nie patrząc na towarzysza, zaczęła oddalać się w stronę lasu, w odwrotnym kierunku niż Genoweńczycy. Nie słysząc żadnych kroków za sobą, odwróciła się zdziwiona. Chłopak stał tam, gdzie go zostawiła, wpatrując się w gospodę. Budynek sprawiał upiorne wrażenie. Adriana znała się na tym. Miliony razy widziała opuszczone domy, które bardzo różniły się od tych, w których ich mieszkańcy po prostu już spali. Dlatego nie musiała wchodzić do środka, żeby wiedzieć, co tam zastanie. W tej karczmie zagościła śmierć. Ponury Kosiarz przybył, aby zabrać kilka dusz. Świadczyła o tym ponura i przerażająca cisza, brak wiatru i to dziwne przeczucie, którego nie dało się pomylić z niczym.
Zdenerwowana podeszła do Gilana. Stał i uparcie wgapiał się w dom.
- Idziesz? - warknęła. Chciała jak najszybciej zniknąć z tego miejsca.
- Nie. Muszę zobaczyć, co się stało z gośćmi.
- Oni już nie żyją.
- Bzdura. Nawet Genoweńczycy są aż tak okrutni, żeby zabić niewinnych ludzi.
Adriana westchnęła ciężko. On wciąż w to wierzył. Miała wrażenie, że zwiadowca nie przyjmuje do wiadomości tego, iż ktoś może być po prostu zły. Najwyraźniej dla osoby wychowanej w bezpiecznym zamku, wśród kochających rodziców, z dala od wszelkich problemów i niebezpieczeństw, było to nie do pojęcia. Można było pomyśleć, że skoro jest zawiadowcą i pilnuje porządku w lennach, to zobaczy, że na świat jest do cna przesiąknięty złem.
Właśnie tak postrzegała świat Adriana. Pełen nienawiści, zazdrości, chciwości. Wszyscy ludzie dążący po trupach do celu. Bezlitośni, myślący tylko o sobie. Właśnie taką osobą musiała się stać, aby przetrwać w szarej rzeczywistości.
- To idź i sam się przekonaj. Ja mam już wyrobione o nich zdanie. I nic go nie zmieni.
Nie odpowiedział. Ruszył w kierunku głównego wejścia. Zabójczyni niechętnie poszła w jego ślady. Nierozsądnie było się rozdzielać.
Już kilka metrów przed budynkiem poczuła odór krwi. Skrzywiła się nieznacznie, ale przekroczyła próg gospody. I wpadła wprost na plecy zwiadowcy.
Już miała nakrzyczeć na chłopaka, ale zorientowała się, że chłopak jest w szoku. Rozejrzała się przerażona dookoła. I nic dziwnego.
Spodziewała się trupów, ale nie tego, że całe ściany będą oblane ich krwią. Ciała walały się pod wywróconymi ławami, kilka było w kuchni. Najwyraźniej biedacy próbowali uciec. Na schodach leżało ciało kobiety, ciągle trzymające za rękę swoje dziecko. Również martwe. Na piętrze zauważyła odciętą dłoń. Natychmiast odwróciła wzrok. Ciała zamordowanych miały przerażone twarze, zastygłe jakby w niedowierzaniu, że spotkał ich taki los. Niektóre były zmasakrowane, zamordowane z wyjątkowym okrucieństwem. Jak na przykład barmanka.
Leżała w kącie, trzymając za rękę jakiegoś młodego mężczyznę. Jej przerażone i szeroko otwarte oczy wpatrywały się w kochanka. Adriana poczuła wyrzuty sumienia. Może ją potraktowała za szorstko? Ciało dziewczyny było w wielu miejscach ponacinane ostrzem sztyletu, ale zgon spowodowała prawdopodobnie rana, a właściwie przecięcie tętnicy udowej. Jej dotychczas piękna twarz była pokryta siatką zastygłych już strużek krwi, usta otwarte w niemym okrzyku. Została brutalniej potraktowana od innych mieszkańców gospody, prawdopodobnie dlatego, że nie chciała udzielić Genoweńczykom informacji. Nie była więc taka zła, jak się na początku Adrianie wydawało. Podeszła do ciała barmanki, ostrożnie lawirując między trupami. Przykucnęła przy niej i zamknęła jej powieki. Nic więcej nie mogła zrobić.
Spodziewała się okrucieństwa, ale nie aż takiego. To było barbarzyńskie, wręcz nieludzkie. Nie mogła tu dłużej zostać. Wspomnienia z przeszłości zbyt zaczynały przypominać jawę.
- Gilan, chodźmy już – zwróciła się łagodnie do chłopaka. Wciąż stał w progu z otwartymi ze zdumienia oczami, w których dziewczyna zauważyła łzy. W odpowiedzi potrząsnął głową. Miała wrażenie, że jej słowa do niego nie dotarły.
- To... to wszystko nasza wina. Moja wina. Gdybyśmy tu się nie zatrzymali, oni wciąż by żyli.
Adriana westchnęła. Nie wiedziała jak pocieszać człowieka. Podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. Może powinna go przytulić, ale na razie nie była w stanie. Ręka na ramieniu to i tak dużo, jak na nią.
- I tak by ich zabili. Po prostu przybyli do karczmy nas szukając, a ci ludzie im się czymś narazili. Nie wiem czym. Spojrzeniem, gestem, słowem. To nie ma znaczenia. Genoweńczycy chcieli ich zabić i to zrobili. To czy tu byliśmy, nie miało znaczenia.
- To niby skąd wiedzieli, że tu jesteśmy?
- Ktoś się w końcu wygadał. Nie dziwię mu się. Ale to i tak nic nie dało. I tak wszystkich zabili. Chodź, nie chcę tu być.
- Ale...
- Ty też nie chcesz tu być. Chodź.
Nadal nie ruszał się z miejsca. Nie wiedziała co robić. Musiał się ocknąć. Zabójcy mogli lada chwila wrócić.
- Gilan – spojrzała mu w oczy. Tak zielone i tak pełne łez. Łez za osoby, których nawet nie znał. Potem wypowiedziała słowo, które nie wyszło z jej ust od kilku lat:
- Proszę.
Wreszcie jakaś reakcja. Drgnął i spojrzał na nią zaskoczony. Chwyciła go za rękę i pobiegła w stronę lasu. Jak najdalej od krwawych i strasznych obrazów, które jednak utrwaliły jej się w psychice. I łączyły w spójną całość ze wspomnieniami, gdy jako mała dziewczynka wróciła tydzień po masakrze do swojego domu.
Po dziesięciu minutach biegu Gilan zmusił ją do zatrzymania.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie.
Spojrzała na niego w oczekiwaniu. Na razie nie było widać ani śladu pościgu, ale nic nie wiadomo. Genoweńczycy mieli konie, więc mogli pojawić się szybko i niespodziewanie. A ich konie gdzieś się zapodziały. Jednak po tym co niedawno zobaczyli, była chwilowo gotowa odpowiedzieć na jego pytanie. Jedno pytanie.
- Chcesz zabić Genoweńczyków?
To pytanie ją zaskoczyło. Nie tego się spodziewała. Ale miała na nie odpowiedź. Nawet nie musiała się zastanawiać.
- Tak, tak wielu jak się da.
- W porządku.
I tyle, nic więcej. Minął ją bez słowa. Oddalał się, a ona wciąż zdziwiona tkwiła w miejscu. Po co się o to pytał? W końcu się opamiętała.
- Czekaj! - złapała go za powiewający na wietrze kawałek płaszcza. Świtało.
- Po co chciałeś to wiedzieć?
Spojrzał na nią dziwnie. Widziała już ten wyraz twarzy u ludzi, którzy podjęli decyzję i za nic nie chcieli jej zmienić. Ludzi tak zdeterminowanych, że aż skłonnych poświęcić życie dla obranego celu.
- Podjąłem decyzję. Pomogę Ci zabić Genoweńczyków.

 ***

- Cudownie – szepnął mężczyzna w zielonej szacie, wpatrując się w jezioro. Wrzucił kamień do wody i obraz, który dotychczas był widoczny, zniknął. Zamiast niego pojawiło się w nim odbicie owego mężczyzny. Prawie trzydziestoletni, blady, wysoki i szczupły. Ręce o długich palcach ciągle wykonywały szybkie ruchy. Włosy odbicia były krótkie, czerwone jak blask zachodzącego słońca, oczy bystre i jakby diamentowe. Bił od niego jakiś dziwny blask i mądrość.
- Angeline, chodź tu na chwilę!
Do groty weszła na oko dwudziestokilkuletnia kobieta. Jej włosy połyskiwały fioletem, oczy zaś były ciemnozielone. Była średniego wzrostu, smukła i piękna. Zdolna zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie.
- Tak, mistrzu? Jakiś postęp?
Odwrócił się do niej, jego oczy błyszczały.
- Stało się. Możemy teraz wykonać ruch – jego oczy pomknęły w kierunku stołu wielkości małego pokoju, na którym stały przedziwne szachy. Mieniły się tysiącami kolorów, były poustawiane na szachownicy wbrew wszystkim zasadom.
- Teraz twoja kolej, moja droga. Wiesz co robić.
Dziewczyna skłoniła się nisko i rozpłynęła w fioletowej mgle. Mężczyzna odwrócił się do wyjścia z jaskini. Było widać granatowe niebo i mnóstwo gwiazd. Zacisnął dłonie w pięści i ze złością odwrócił się w stronę jeziora.
Pochodnie przyczepione do skały zgasły, pozostawiając wszystko w ciemności, z wyjątkiem blasku, który bił od mężczyzny w zielonej szacie. Wiatr pojawił się znikąd i wył przeraźliwie. Oczy mężczyzny rozjarzyły się diamentowym blaskiem.

- Nie łudź się, Marcusie. Nie dam Ci wygrać. Pokonam Cię za wszelką cenę.

*********************************************************************************
Po długiej przerwie jest nowy rozdział. Nie wiem jak wyszedł, powiem tylko, że pierwszą połowę pisałam przez jakiś tydzień jak nie więcej. Z drugą połową poszło już łatwiej. Mam nadzieję, że nie wyszło koszmarnie, bo takie mam odczucie. Ale sami zdecydujcie.
Zapraszam do czytania i proszę o szczere komentarze.
Pozdrawiam

10 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Przyznaje się, że musiałam wyjść na spacer z psem, a koniecznie chciałam być pierwsza :3
      Ach! Jakie to wspaniałe uczucie!
      Genoweńczycy mnie rozbawili :D Dokładniej mówiąc Nicholas, który jest dość leniwym zabójcą, czy on nigdy nie słyszał, że brak ostrożności prowadzi do śmierci? Właściwie to zgadzam się z nim! Po co ścigają Giliana i Adriane? Właściwie Genoweńczycy są zbyt chciwi! Gdyby zostawili tę dwójkę w spokoju... dobra, mieliby pewnie wielki problem, więc jednak dobrą strategią jest ich ściganie.
      Śmierć... tyle śmierci... a ja biedna zastanawiałam się, czy Barmankę zabili, gdy była w środku zabawy ze swoim kochankiem, czy może gdy już się ubierali? Szczerze mówiąc to też trochę się obawiałam, gdy Adriana wyszła z pokoju i usłyszała... ją, że to jednak może być Gilian i naprawdę modliłam się, aby było inaczej... Dziękuje Bogowie!
      Hmm... Adriana... cóż i tą dzielną zabójczynie już oczarował mieniący się czar osobowości Giliana. Widać, że na niego leci :D Tak się niby o niego troszczy... a tak naprawdę po prostu nie może bez niego żyć i być może nie wie jeszcze, ale niemal co chwila myśli o Zawiadowcy i jak on zareaguje na to... trochę taki instynkt macierzyński jej się włączył i zgadzam się w tym z Gilianem, że: "A teraz jakby obowiązek utrzymania przy życiu nie jednej a dwóch osób zmieniał ją. Na gorsze." - więc zgadzam się z Zawiadowcą!
      Kto to? Kim są Marus i Angeline?
      Gdy wspomniałaś o szachach w mojej głowię już pojawił się zarys grania ludźmi zamiast pionkami. Mam nieprzyjemne uczucie, że ta wojna w jaką wplątują się Gilian i Adriana ma jakiś związek z tą całą grą.
      Ach! No i jeszcze sen Adriany, jak mogłam o nim zapomnieć? Nic dziwnego, że dziewczyna nie przepada za pokojami a'la "Rzeźnia hitlerowska". Wiesz podziwiam ich za to, że nie zwymiotowali od takiego widoku!
      Adriana przeżyła w dzieciństwie prawdziwy koszmar, naprawdę z tego powodu jej solidnie współczuje. Jakie dziecko może wytrzymać widok zabijanych rodziców i brata? To niewątpliwie wywarło na nią jakąś traumę, a z tego, co przeczytałam, ona już do końca życia będzie widzieć w ludziach to, co najgorsze... może Gilian trochę odmieni jej punkt widzenia?
      Zastanawiające są te bajki... czy ma to związek z tym, czego szukają Genoweńczycy?
      No i jednak Barmanka nie zdradziła, ale jakoś nie jest mi żal... trochę tego tajemniczego dziecka, ale Barmanki ani trochę! Właściwie poniekąd czuje satysfakcję z jej śmierci, więc jestem trochę krwawą osobą... Ciekawe, czy Zawiadowcy przyjęliby mnie w swoje szeregi...
      Bez komentarza. Serio! Ja bym wszystkich ze sobą włącznie pozabijała... nawet Genoweńczycy nie byliby potrzebni >.< Tia... jestem Panią Apokalipsą... hej! To ciekawy nick, może bym swój na taki zmieniła... taką bym tragedię wnosiła :D
      Giliana po prostu uwielbiam! Zupełnie zmienię temat! Ten tygrys Adriany i sokół (to sokół?) są niesamowici! Gdyby nie oni, pewnie obydwoje byliby martwi! Co dziwne, jestem zaskoczona, że Gilian nie użył swojego zmutowanego x-genem słuchu i nie obudził się, gdy tylko Zabójczyni weszła do jego pokoju... a tak narzeka na nią... no teraz to focham się na niego, bo jednak "Kobieca Solidarność" zwycięża! :P
      Cieszę się, że dodałaś komentarz! Nawet nie wiesz, jak się cieszyłam przez cały dzień i po prostu nie mogłam doczekać się, aż wejdę na Twojego bloga! Kończę już mój zawiły i niezwykle długi komentarz, tymi oto słowami: Życzę morza weny, góry pomysłów i mnóstwa czasu wolnego!
      Pozdrawiam ^^

      Usuń
  2. Cudownie!
    Stałam na przystanku tramwajowym czytając początek Twojego rozdziału. Każde słowo pozerałam. Opis napaści Genoweńczyków był genialny. Znaczy okropny w skutkach, ale genialny. Prześledziałam tekst dwa razy, a mimo to stałam z otwartą buzią w miejscu publicznym. Zdaję sobie sprawę, że to niegrzeczne, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Cała ta sytuacja tak grała na emocjach, że nawet moja egoiztyczna natura wysiliła sie na ogromną empatie w stosunku do małej assasinki. To co natka powiedziała Adriannie było niespotykane. To jakby teraz mój tata oznajmił mi, że "Entliczek pentliczek, czerwony stoliczek" to starodawne zaklęcie czyniące wszysto nie widzialnym. Choć nie narzekałabym na wieść, że jestem czarownicą. Tylko pytanie brzmi "co w takim razie z moim listem z Hogwartu"?!
    Widzę, że Adrianna powoli wraca do rutyny i znów staje sie opanowaną zabójczynią. Tobie to raczej nie grozi, ale i tak uprzedzam. Uważaj żebyś nie przedobrzyła z wrażliwością Gilana. Nie chcemy, zeby silny zwiadiwca zamienil sie w cieple kluchy. Zdaje sobie oczywiscie sprawe, ze Ty jako kompetentna pisarka nigdy nie dopuscilabys sie takiego błedu :D Tylko po prostu czasami aż mnie trzepie, gdy bohaterem opowiadania bądź ksiazki jest taki wątły chłopczyk, który "nie boi sie swoich łez". Mdli mnie na sama mysl!
    Co Ty tam malpo wymyśliłas na koncu? Kim jest ta kobieta i jakie maja plany?! Roznosi mnie z ciekawosci! Może bedzie pojedynek magiczny miedzy Adiarnna, a ta podstepna wiedzmą? Ale by bylo super! Rzucalyby pociskami świetlnymi albo ogniowymy. No wiesz taka kulmnacyjna walka! Na bank Gilan, by sie w niej na zabój zakochał!
    Nieważne! Liczy sie tylko to byś jak najszybciej napisala kolejny rozdzial!! To rozkaz!
    Pozdrawiam, puck
    PS Super sa te wszystkie wstawki slangowe assasinów, ktore umieszczasz w tekscie, jak np. Merde

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    Początkowe wspomnienie/sen jest tak realistyczny i drastyczny, że aż chwyta z serce. Naprawdę współczuję Adrianie, straciła wszystko i jest teraz sama. Nie ma rodziny, bo wszyscy zostali zabici i teraz pozostała jej tylko zemsta. Mam nadzieję, że jednak nie zatraci się w niej az tak bardzo, by przysłoniła jej życie.
    Widzę, że z Gilianem dogadują się coraz lepiej i dają radę :) A teraz obrali jeszcze wspólny cel, więc mam nadzieję, że jeszcze długo będą razem wędrować i mścić się za to, co wydarzyło się w gospodzie. Tyle trupów, takie niewyobrażalne okrucieństwo. Aż ciarki przechodzą po ciele na myśl, że można tak nie szanować życia drugiego człowieka. Przecież to byli zupełnie niewinni ludzie. A nawet jeśli zrobiliby coś złego, to nie zasłużyli na taki los. Przez to wszystko narasta moja niechęć do Genowiańczyków i wspieram Adrianę w jej walce.
    Pozdrawiam i czekam na następny :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeden z najlepszych rozdziałów jakie czytałam EVER. Naprawdę sam początek mnie ruszył.. a potem ci zabici ludzie.... Oh. Uwielbiam Adrianę i Giliana razem. Są świetni. Genowiańczycy... ugh. Sama bym pomogła ich zabić!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jejku poryczałam się :'( Genialnie piszesz. Ja zazdroszczę talentu. Ci zabici ludzie ... ugh :(((
    wolfs-queen.blogspot.com
    Wpadniesz dopiero zaczynam :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Ujawniłaś w tym rozdziale trochę więcej szczegółów na temat tego co zdarzyło się w „krwawą noc” w Czarnej Wieży. Straciła brata i na dodatek zobaczyła jego zwłoki. Straciła ojca, potem przyjaciółkę, a na końcu matkę. Przeżyła sama jedna, choć wydawać by się mogło to całkiem niemożliwe. Uporała się z bólem w samotności i przetrwała do dorosłości. Jestem dla niej pełna podziwu i uważam ją za jedną z tych bohaterek z których można czerpać przykład.
    Eh, tak mi szkoda jej. Pod maską bezduszności skrywa swe drugie, delikatniejsze i podatne na zranienia oblicze, które zostało pobliźnione przez tych cholernych Genoweńczyków, których swoją drogą nienawidzę i chętnie przyłączę się do zespołu Adriany i Gilana pod tytułem „Wybijmy ich w pień”. To jakieś cholernie popaprane potwory. I co oni właściwie chcą osiągnąć mordując całą gospodę. Taka bezmyślne okrucieństwo mnie najzwyczajniej wpienia, co innego uzasadnione, ale przestańcie… Ci Genoweń-popaprańcy chyba naprawdę czerpią chorą przyjemność z oglądania cudzych zwłok i krwi rozbryzganej na ścianach. Nie zdziwiłabym się też gdyby byli… Dobra może trochę się zapędziłam, ale szczerze, otwarcie i całkowicie ich nienawidzę.
    Zastanawia mnie ta scena na końcu. Jest bardzo tajemnicza i jakaś taka oderwana od rzeczywistości. Może ja nie pamiętam, ale raczej nie zaznajamiałaś nas z żadną z tych osób…Albo się mylę. Nigdy nie miałam zbyt dobrej pamięci do imion bohaterów, którzy pojawili się tylko raz…Ach.. Nieważne. Wiem, że wszystko na pewno wyjaśni się z biegiem historii.
    A propos tego biegu to wcale nie pożałowałabym gdyby następny rozdział odbiegł trochę od Adriany i Gilana a pojawił się tam Halt, który uciekł w końcu od Genoweńczyków. Naprawdę mnie ciekawi co tam teraz wyprawia i gdzie jest. Mam nadzieję, że próbuje dotrzeć do Gilana. Aaa, te emocje sięgające zenitu. Ty, weź napisz fanfiction i wydaj je w formie książki (chyba tak można ;P). Wtedy nie musiałabym tyle czekać.
    Życzę ci dużo, dużo wnnny i pozdrawiam gorąco ^^
    Buziaki, Inna :3

    OdpowiedzUsuń
  7. I znów jestem późno. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Dopiero wczoraj wróciłam z wyjazdu i w ogóle trochę się teraz dzieje poważnych spraw w moim życiu... Ale chciałam napisać, że jak najbardziej wciąż czytam i jestem zachwycona. Naprawdę tak się męczyłaś z pierwszą częścią? Ja w ogóle tego nie odczułam i osobiście uważam, że to jedna z lepszych scen. Taka pełna akcji, dramaturgii i emocji. Wyszła cudnie, zwłaszcza w zestawieniu z późniejszym atakiem Genoweńczyków. I zbrodnią, której się dopuścili. Bardzo spodobała mi się reakcja Gilana. I, nie wiedzieć czemu, ta barmanka ze swoim kochankiem. Po prostu lubię szczegóły, to, że postać ma coś w sobie, ma jakieś życie poza nawet i przypadkowym spotkaniem z głównymi bohaterami. Więc jak najbardziej mi się podobało :) W ogóle atmosfera w tym rozdziale wyszła świetnie, prawie cały czas miałam ciarki na plecach. A ta końcówka to już chyba wszystko pobiła. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
    Jeszcze raz przepraszam za opóźnienie i życzę Ci duuuużo weny :)

    Pozdrawiam,
    Lakia

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie obrazisz się, jeśli nie rozpiszę się zanadto? Krucho z czasem, a ostatnio mam w zwyczaju czytanie, a potem zapominanie o komentarzu. x.x
    Wspomnienie na początku wyszło ci genialnie! Nie wiem jak Ariadna zniosła coś takiego i ukrywała się z tymi wspomnieniami przed innymi. To straszne żyć z czymś takim w pamięci, a przy tym wciąż zabijać, wiedząc, że bez tego się nie pociągnie dalej, bo to w końcu twój zawód. Musi być naprawdę silna i za to ją podziwiam coraz bardziej. Ja na jej miejscu zawsze bym widziała ten obraz ze snu, zabitą rodzinę i zniszczony dom, gdybym wbijała komuś sztylet w pierś... A sytuacja z Genoweńczykami dodała pikanterii całemu rozdziałowi! Z każdym kolejnym zdaniem byłam pewna, że zaraz ci mordercy ich znajdą, zaraz zabiją i... ukryli się na dachu. Mistrzowsko się ukryli x) Obawiam się jednak, że dalej będzie już tylko gorzej. Przecież Genoweńczycy są jak jakieś psy specjalnie trenowane do walk, a nawet gorzej! Zabili wszystkich w gospodzie, bo im się nudziło, to jest... straszne. A na końcu dałaś nam taki tajemniczy fragmencik, który do tej pory nie daje mi spokoju!
    Pozdrawiam! I następnym razem postaram się być na czas ;*

    OdpowiedzUsuń
  9. powiem tylko tyle GENIALNE!!!!!!!!(zresztą jak wyszstkie twoje rozdziały<3)już sie nie mogę doczekać kolejnych:)życzę Ci DUUUUUŻŻŻŻŻOOOO nowych pomysłów

    OdpowiedzUsuń

Mia LOG