Niektórym
się mogło wydawać, że zostanie przywódcą większości klanów Picty jest marzeniem
każdego Szkota. Prawie niemożliwym do spełnienia, bowiem każda rodzina kochała
swoją suwerenność, jednak każdy chłopiec w duchu marzył, że swoimi czynami
zasłuży się tak bardzo, że zostanie obwołany kimś na wzór króla. Angus też
kiedyś o tym marzył, lecz teraz dostrzegał także minusy pełnionego przez siebie
stanowiska. Mógł rozkazywać – piękna sprawa, póki nie musiałeś się liczyć z
buntem. Zabierał sobie dużą część łupów z ich krwawych wypraw. Mógł wreszcie
organizować wielkie uczty, na których alkohol lał się strumieniami. Minusem
było to, że podczas tych przyjęć mało kto chodził trzeźwy. Dlatego pewnego
dnia, gdy on i jego ludzie obudzili się po wyjątkowo udanej uczcie, wcale nie
był zdziwiony, że nie znajduje się w swoim domostwie. Szok przeżyli dopiero
godzinę później, gdy związani i pozbawieni broni czekali na dowódcę genoweńskiej
floty. Za taką sytuację mógł winić tylko siebie. Bowiem który władca zaprasza
do siebie głowy wszystkich klanów, aby razem upić się do nieprzytomności, nie
rozstawiwszy uprzednio straży?
Siedział
teraz razem z dwudziestką Szkotów w podziemiach genoweńskiej twierdzy, rzucając
coraz to nowsze przekleństwa pod adresem ich gospodarzy. Dostawali naprawdę
niewiele jedzenia, a o kuflu dobrego piwa mogli tylko pomarzyć. Gdyby nie byli
przyzwyczajeni do corocznej srogiej zimy, podczas której naprawdę musieli zacisnąć
pasa, znajdowaliby się teraz w okropnym stanie. Aż prawie było mu żal władców
innych państw, których trzymano piętro wyżej w wcale nie lepszych warunkach. W
dodatku, jeśli się nie mylił, żaden z nich nie obył się bez ran podczas walki.
Może porwanie podczas snu było dobrą rzeczą? Teraz miał na głowie rozdzielanie swoich
ludzi, którzy mając za dużo energii, wdawali się w bójki między sobą. Nie
miałby czasu na martwienie się, czy w zadaną ranę wda się zakażenie czy nie.
Nie był wielkim przyjacielem monarchów, ale na razie nie życzył im źle. To
Genoweńczycy powinni zdechnąć pierwsi.
Zdawało
mu się, że słyszy cichy trzask otwieranych drzwi, lecz w tym hałasie trudno
było stwierdzić. Spiorunował wzrokiem wyzywających się wojowników. Siedzący tuż
obok niego Ian westchnął cicho. Jego prawa ręka zdecydowanie przeczyła
wyobrażeniom ludzi na temat dzikich, opanowanych żądzą mordu Szkotów. Angus
mógł zliczyć na palcach jednej ręki, ile razy widział tego spokojnego człowieka
z ostrzem w ręku. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że taki układ mu odpowiadał. Ian
myślał i doradzał, a on podejmował decyzje i ścinał głowy. Czego chcieć więcej
od życia?
–
Zamknąć mordy! – ryknął, gdy pełne gniewu spojrzenia nie uspokoiły jego
podwładnych. Głośny okrzyk ostudził ich temperament i jeden po drugim zamilkli.
W ciszy, jaka zapanowała w lochu, Angus próbował wychwycić jakikolwiek dźwięk.
Był prawie pewien, że poczuł świeże powietrze wlatujące przez otwarte drzwi do
wilgotnej celi. Nie usłyszał jednak żadnych odgłosów. Słuch płatał mu figle?
–
Chyba się przesłyszeliśmy. Jest zbyt późno, Genoweńczycy nie fatygowaliby się
do nas o tej porze – mruknął Ian, kładąc mu rękę na ramieniu. Angus nawet nie
pytał, skąd ten wie, która jest godzina. Loch był głęboko pod ziemią,
pozbawiony okien i jakiejkolwiek wentylacji. Siedząc w tej wilgotnej,
śmierdzącej dziurze już dawno stracił poczucie czasu. Wiele myślał o wydostaniu
się na zewnątrz, ale jedyna drogę ucieczki stanowiły drzwi na szczycie schodów,
przez które dostawali jedzenie. Od nich jednak oddzielały ich żelazne kraty,
których nie miał czym otworzyć.
–
Jak tylko stąd wyjdę… - wywarczał przez zaciśnięte zęby.
–
Wiem, wiem. Wybijemy ich co do nogi – powiedział spokojnie Ian, a wtórowały mu
złowrogie pomruki Szkotów.
–
Bardzo mnie cieszy wasze bojowe nastawienie.
Wszyscy
momentalnie zamilkli, słysząc nieznany im głos. Ich oczy zwróciły się na niską
postać stojącą przy kratach, która pojawiła się znikąd. Agnus z irytacją
zauważył zielony płaszcz i łuk przewieszony przez ramię. Nie miał dobrego doświadczenia
ze zwiadowcami.
–
Co tutaj robisz, zwiadowco? Udało ci się uciec?
Jak
brzmiało to przysłowie? Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem?
–
Nigdy mnie nie złapali. I mogę zaoferować wam wolność, w zamian za pomoc.
***
Cedric
von Wolfirren, król Teutonii, po raz setny pokręcił głową z niedowierzaniem.
Chyba ktoś sobie z niego kpił.
–
To jest ten Halt? – powtórzył, wpatrując się w niską postać w szaro-zielonym
płaszczu. Oczywiście, cieszył się, że przybył ktoś, kto oferuje im pomoc, ale…
Halt?
–
Przecież Halt ma cztery metry wzrostu, siłę niedźwiedzia i zabija wzrokiem! Jak
on może być…
–
Ciszej, Cedricu, bo za chwilę przekonasz się, że faktycznie potrafi zabić samym
spojrzeniem – upomniał go Duncan, zmuszając go do ponownego opadnięcia na zimną
posadzkę. Halt burknął coś pod nosem, przyzwyczajony do takich reakcji. Jego
czyny sprawiły, że przez ogół społeczeństwa był uważany za niepokonanego herosa
i olbrzyma. W jednej z karczm słyszał nawet opowieść o tym, jak to straciwszy
miecz i sztylety, rzucał we wrogów gigantycznymi skałami, drąc się w
niebogłosy. Myślał wtedy, że zacznie walić głową w stół. Kto wymyśla takie
bujdy?!
Zmierzył
wzrokiem uśmiechniętego Willa, który na jego widok od razu się rozpogodził. To
on rozpoznał go jako pierwszy w słabym świetle księżyca wpadającym przez
zakratowane okno. Na szczęście jego były uczeń nie był ranny, co pozwoliło mu
odetchnąć z ulgą. Wciąż wyrzucał sobie pozostawienie na pastwę losu dwójki
młodzieńców, którzy niedawno osiągnęli dorosłość. Na szczęście i Will i Horace
nie wyglądali gorzej niż pozostali więźniowie. Choć nawet to sprawiało, że Halt
miał ochotę zgrzytać zębami. Wychudzeni, zmizerniali i trzęsący się z zimna.
Wielu z rycerzy miało rany, w które wdał się stan zapalny. Zacisną pięści, gdy
zobaczył sir Dawida, którego tunika była cała uwalana krwią. Czerwona ciecz
powoli wypływała z rany na udzie, pozbawiając dowódcę siły. Jednak lepsza była
sącząca się z rozcięcia krew niż ropa. Wielu ludzi nie będzie miało tyle
szczęścia i może ich czekać nawet amputacja.
Halt starał się nie patrzeć w stronę czterech ciał w rogu celi. Wśród
nich spostrzegł tylko trzy szaro-zielone płaszcze. Zmarli z powodu odniesionych
ran, chłodu lub tortur. Genoweńczykom nie chciało się ich nawet pochować.
–
Gdzie Crowley? Chcę wiedzieć, co myśli o moim planie. – Nie brał pod uwagę
tego, że jego stary przyjaciel może nie żyć. Dowódca Korpusu był tak zawzięty,
że mógłby utrzymać się przy życiu choćby dla samego irytowania Genoweńczyków.
–
Jest nieprzytomny. My musimy ci wystarczyć. Jednak twoje pomysły prawie zawsze
się sprawdzają – poinformował go Liam, którego Halt dopiero teraz zauważył.
Zwiadowca pochylał się nad postacią opatuloną w szaro-zielony płaszcz. Spod
niego wystawała ruda czupryna. Najwyraźniej Crowley faktycznie był nie w
formie.
–
Dokładnie pod nami znajduje się jeszcze jedna cela, w której zamknięto Szkotów.
Są w lepszym stanie niż wy – nikt ich nie zranił ani nie torturował, a są o
wiele bardziej odporni na chłód i niedożywienie.
–
Wiedziałem, że słyszałem gdzieś Angusa – mruknął pod nosem Syrial, król Galii.
Szkoci kilkakrotnie napadali jego ziemie, a wyprawy przywódcy klanów
szczególnie wdały mu się we znaki. Jednak zazdrościł im zdolności
przystosowania się do trudnych warunków. Szczególnie do zimna, które go wprost
wykańczało, a sędziwy wiek nie pomagał. Inni, choć młodsi też powoli poddawali
się panującemu wokół chłodowi. Dzień wcześniej z wyziębienia zmarł jeden z jego
rycerzy. Syrial nie miał pojęcia, że w Genowesie mogą panować tak okropne
warunki pogodowe. Chociaż może loch został specjalnie pozbawiony słonecznego
ciepła? Nie miało to większego znaczenia, bowiem tylko mieszkańcy Teutonii,
gdzie zwykle panowały niezbyt wysokie temperatury, nie wyglądali, jakby zaraz
mieli zemdleć. Oczywiście, adrenalina podczas ucieczki doda wszystkim sił, ale
wycieńczone ciała nie pociągnął długo. Cokolwiek planował starszy zwiadowca,
musieli zrobić błyskawicznie.
–
Rozmawiałem z królem Picty. Mam mu dać broń, a on i jego ludzie są więcej niż
gotowi do zabicia kilku Genoweńczyków. Spróbujemy uciec po cichu, ale
prawdopodobnie się to nie uda. Szkoci będą nas osłaniać, gdy ci z was, którzy
mają jeszcze siłę, zabiorą ze zbrojowni broń. Reszta doprowadzi rannych w
pobliże bramy i gdy tylko będzie okazja, wymknie się z kilkoma zbrojnymi jak
najciszej, udając się w stronę portu. Ktoś ze zwiadowców powinien pójść przodem
i w razie czego ostrzec ich przed niebezpieczeństwem. Potem wsiadajcie do łodzi
i odpływajcie jak daleko się da. Miejmy nadzieję, że nie ruszą za wami w
pościg.
–
Nie ruszę się bez mojej narzeczonej i generała – zaznaczył Cedric, wpatrując
się w Halta ponuro. Plan powinien się powieść, jeśli Szkoci skupią na sobie
całą uwagę Genoweńczyków. Nie czuł wyrzutów sumienia, narażając ich na takie
niebezpieczeństwo. Byli doskonałymi wojownikami, zdawali sobie sprawę z tego,
że mogą zostać wybici co do nogi, a jednak sami się zgłosili.
–
Kiedy wy udacie się po broń i będziecie transportować rannych, ja z Willem
pójdziemy po kobiety. Nie powinno być tam wielu strażników, więc sobie
poradzimy. Dostaniesz mój nóż do rzucania. Zrób z niego dobry użytek – rzucił w
stronę Willa, który ochoczo pokiwał głową. Im szybciej zobaczy Alyss, tym
lepiej.
–
Ja też pójdę z tobą. Ślubowałem Cassandrze ją chronić, a…
–
Ty zdobędziesz miecz i będziesz je chronił, gdy opuszczą celę, Horace. Nie chcę
słyszeć sowa sprzeciwu – uciął straszy zwiadowca, wywołując uśmiech na twarzach
wszystkich zwiadowców. Dobrze było usłyszeć stanowczy glos Halta, który ma
wszystko pod kontrolą. Młody rycerz pokiwał tylko głową. Zbyt długo znał
mistrza Willa, aby z nim dyskutować.
–
W porządku, pójdę z moimi rycerzami do zbrojowni. To najlepsze wyjście, biorąc
pod uwagę, że moja drużyna trzyma się najlepiej. – W głosie Cedrica
pobrzmiewała duma, której nie starał się nawet ukryć. W innych okolicznościach
można by było uznać to za prowokację bądź obelgę, lecz teraz pozostali władcy
przymknęli na to oko Mieszkańcy Teutonii faktycznie wydawali się mieć najwięcej
sił.
–
W takim razie dołączę do was. Moja straż przyboczna także nieźle się trzyma –
odezwał się po raz pierwszy podczas narady Eryk, król Sonderlandu.
–
Ja też pójdę. I nie, Dawidzie, ty ewidentnie zaliczasz się do tych rannych,
którzy jak najszybciej muszą znaleźć się na statku. To rozkaz.
Sir
Dawid zmarszczył brwi niezadowolony, gdy usłyszał słowa swojego króla. Nie
zamierzał być dla nikogo ciężarem, a jeszcze znaleźć się na terytorium wroga
bez broni? Absurd.
–
Żądam chociaż miecza. Mogę osłaniać rannych. Jest wielu w gorszym stanie niż
ja, którzy nie będą się mogli bronić. Musimy przejść przez miasto zamieszkane
przez zawodowych morderców, proszę tym pamiętać.
Duncan
niechętnie pokiwał głową. Sir Dawid miał rację, co nie znaczyło, że mu się to
podobało. Jeśli brałeś do ręki broń, musiałeś się liczyć z tym, że nikt cię nie
będzie bronił i możesz zginąć w walce. A on wolałby, aby Gilan zobaczył swojego
ojca żywego.
–
Liam, dobierz sobie jeszcze jednego zwiadowcę. Jako pierwsi ruszycie w stronę
portu. Jeśli kogoś napotkacie na swojej drodze, obserwuj go, a z ostrzeżeniem
poślij towarzysza.
–
Nie musisz mi wyjaśniać zasad mojego zawodu – mruknął Liam, szukając wzrokiem w
pełni zdrowego zwiadowcę.
–
Kiedy zaczynamy? – spytał król Teutonii, rozprostowując wszystkie kończyny.
Długie siedzenie w bezruchu nie wpływało dobrze na płynność ruchów.
–
Sprawdzę dziedziniec i wypuszczę po cichu Angusa i jego ludzi. Kiedy on
zakradną się do zbrojowni, wtedy was uwolnię. Od razu ruszę z Willem do
południowego skrzydła, a wy przeniesiecie rannych. Postarajcie się nie
zaalarmować Genoweńczyków. – Ostre spojrzenie przesunęło się po rycerzach i
członkach królewskich świt. Zwiadowcy, nawet w kiepskim stanie, przemkną w
całkowitej ciszy, ale reszta może stanowić problem. Jednak im dłużej wróg
pozostanie nieświadomy, tym mniej będzie ofiar.
–
Trzeba kogoś wysłać, aby zabił stróżujących zabójców i otworzył bramę.
–
Ja się tym zajmę.
–
Ależ wasza wysokość, w waszym wieku… - zaczął jeden z ministrów Galii.
–
Wciąż można dokonywać takich małych czynów jak zabicie parszywego łotra. Powiem
więcej – dokonasz tego wraz ze mną, ministrze Gawryn.
Spojrzenie
starego króla było zimne niczym stal. Zignorował pełne wątpliwości spojrzenia
innych władców. Nietrudno było się domyślić, że według nich powinien być
przewieziony razem z rannymi ze względu na jego wiek. Od zawsze mu się
wydawało, że młodzi pozjadali wszystkie rozumy.
–
W porządku – mruknął król Duncan, masując skronie. Zaczynała go boleć głowa. –
Halt nas wypuszcza, a my cicho, podkreślam cicho, biegniemy do zbrojowni. Jeśli
kogoś napotkamy – unieszkodliwcie go. Nie wiem jak, ale to zróbcie, nie może
wszcząć alarmu. I bez żadnych okrzyków bojowych.
Po
celi rozległy się szepty. Dla wojowników okrzyki były czymś naturalnym, trudnym
do stłumienia. Będą musieli się bardzo skoncentrować, aby ich uniknąć.
–
Najpierw twierdzę opuszczają ranni i kobiety, potem my, a na końcu Szkoci.
Jasne? Nie chcę też paniki, gdyby nas otoczyli. Wtedy więcej ludzi ginie.
Halt
odsunął się na bok, pozwalając wydawać władcom i dowódcą rozkazy. Próbowali
właśnie podzielić odpowiednio ludzi zdolnych do walki. Ktoś musiał bronić
rannych, a inni zatrzymać Genoweńczyków. Jego zadaniem było upewnienie się, że
jego obecność nie została jeszcze zauważona, a dziedziniec jest pusty.
Genoweńczycy czuli się bezpiecznie w swoim mieście, dlatego warty rozstawiali
tylko przy bramie.
–
Panie? – Młody głos przerwał jego rozmyślania, zwracając uwagę na stojącego
obok rycerza. Halt obstawiał, że chłopak nie był nawet pełnoletni. Niezbyt
wysoki i drobny, o brązowych włosach i niebieskich oczach. Pod pewnymi
względami przypominał mu młodego Willa, gdy ten zaczynał u niego praktyki.
–
O co chodzi, chłopcze? Jak ty się w ogóle tutaj znalazłeś? Nie jesteś za młody,
żeby bawić się w rycerza?
Twarz
młodzieńca pokryła się rumieńcem, gdy zacisnął ręce w pięści.
–
Jestem prawdziwym wojownikiem. Rok temu zostałem pasowany przez jego wysokość,
króla Iberionu Darius IV. Pokój niech będzie jego duszy.
Halt
powtórzył wraz z rozmówcą znaną na całym świecie formułkę na cześć zmarłego. Co
ten Darius sobie myślał, pasując tak młodego człowieka? W czasie wojny byłoby
to naturalne, lecz o ile Halt się orientował, Iberionowi w tamtym czasie nic
nie groziło.
–
Czego chcesz, prawdziwy wojowniku? Nie mam czasu – spytał sarkastycznie
zwiadowca.
–
Jestem Nicholas Verdeen. Przybyłem tutaj jako ochroniarz księżniczki i
chciałbym towarzyszyć ci, podczas gdy będziesz ja uwalniał.
–
Nie ufasz mi, że dam radę? – Poniósł zdziwiony jedna brew.
–
Rozsądek nakazuje mi nie ufać nikomu, jeśli chodzi o jej życie.
Halt
uśmiechnął się, słysząc odpowiedź. Tak, nie należało ufać obcym, jeśli chodziło
o najbliższych.
–
Zatem będziesz mile widziany. Zorganizuj sobie tylko jakąś broń, bo noszę przy
sobie tylko dwa noże.
Zadowolony
chłopak pokiwał głową i począł rozglądać się po celi za czymkolwiek ostrym.
Zwiadowca wątpił, aby coś znalazł, inaczej już dawno ów przedmiot zostałby
użyty przez członków Korpusu do uwolnienia się z więzienia. Nicholas będzie
musiał improwizować.
Z
tą myślą skierował się w stronę drzwi, pozostawiając za sobą dyskutujących
cicho władców. Zanim zdążył upuścić pomieszczenie, zatrzymał do głos króla
Teutonii.
–
Ach, Halt, jak ty w ogóle otworzyłeś te drzwi?
–
Moją niedźwiedzią siłą – sarknął zwiadowca, znikając w mroku nocy.
***
Księżyc
świecił wysoko na niebie, oświetlając swym blaskiem zamkowy dziedziniec. Z
zachodu nadciągały deszczowe chmury, dlatego Halt cieszył się z rozstawionych
gdzieniegdzie pochodni. Potrzebowali światła. Otulił się peleryną, gdy zawiał
chłodny wiatr, gwiżdżąc w szczelinach pomiędzy murami. Nie słyszał gwaru miasta
znajdującego się nieopodal, co go niepokoiło, pomimo późnej godziny. W
powietrzu dało się wręcz wyczuć atmosferę napięcia i oczekiwania.
Szkoci
przeszli samych siebie, przemykając po cichu w stronę zbrojowni. Spodziewał
się, że ich potężne sylwetki narobią większego hałasu, ale jak dotąd do jego
uszu dotarł tylko dźwięk otwieranych drzwi do składu z bronią. Na szczęście nie
zaalarmował on stających tyłem do dziedzińca wartowników. Nikt nie spodziewał
się, że więźniowie mogą uciec.
Tuż
obok niego pojawił się król Galii ze swoim ministrem u boku. Młodszy mężczyzna
miał nietęgi wyraz twarzy i chwiał się lekko na nogach. Halt zaczynał wątpić,
czy są w stanie obezwładnić wartowników. Syrial chwycił podany mu przez młodego
Szkota sztylet. Angus rozkazał swoim ludziom wziąć ze zbrojowni miecze także
dla innych więźniów.
Zwiadowca
patrzył, jak król odchodzi w kierunku bramy, kiedy na dziedziniec wychodzili
kolejni rycerze i zwiadowcy.
–
Jakoś kiepsko to widzę – mruknął Crowley, wsparty na ramieniu Liama. Niedawno
odzyskał przytomność, co bardzo ucieszyło wszystkich członków Korpusu. Z ciężkim
sercem zostawiali ciała zmarłych braci, nie chcieli jeszcze się martwić o
zdrowie dowódcy.
–
Nie da się zaprzeczyć – nie dadzą rady zabić ich po cichu. Dlaczego się na to
zgodziliśmy?
–
Król jest najstarszy z nas wszystkich i nikt nie chciał go obrażać, nie dając mu
żadnej funkcji.
Halt
zmarszczył brwi. Nie miał czasu, samemu załatwiać strażników. Już widział Willa
i Nicholasa, który ubłagał jednego ze Szkotów o oddanie miecza. Nie miał czasu,
musiał iść ratować Pauline. Teraz. Natychmiast. Za kilka minut na dziedzińcu
zaroi się od Genoweńczyków.
–
Idź, tylko zostaw mi łuk – zaproponował Meralon, kładąc mu rękę na ramieniu. Halt
z trudem powstrzymał pełen ulgi uśmiech, gdy zobaczył przyjaciela zdrowego.
Oddał mu łuk wraz z strzałami i skinął na Willa i młodego rycerza. Oboje
pośpieszyli ku niemu, przepychając się między wychodzącymi z więzienia ludźmi.
Starając
się trzymać cienia, ruszył w kierunku południowej ściany twierdzy. Podczas zwiadu
zauważył, że straż, która dotąd stała przed schodami prowadzącymi do komnaty,
gdzie przytrzymywano zakładniczki, teraz pilnuje ich na piętrze. Gdyby nie to,
nie mogliby niezauważeni wydostać królów z celi.
–
Czy ty musisz tak hałasować? – wysyczał w kierunku Nicholasa, który wzruszył
ramionami. Zwiadowcy nie wydawali żadnych dźwięków, ale on tego nie potrafił.
Powoli zaczynał wierzyć w historie opowiadane przez ludzi, według których
członkowie Korpusu parali się magią.
I
w tym momencie rozległ się alarmujący krzyk.
Uciekinierzy
zamarli na chwilę, a Meralon uciszył strzałą jednego z pilnujących bramę
Genoweńczyków, który wydał okrzyk. Syrial się nie spisał. Halt zaklął. Skończył
im się czas. Rycerze i dowódcy najwyraźniej też zdali sobie z tego sprawę, bo nie
dbając już o ciszę, rzucili się w kierunku zbrojowni. Na krużganku okalającym wewnętrzny
dziedziniec zaczęli pojawiać się zabójcy. Najpierw pojedynczo, aby sprawdzić,
co się dzieje, potem już grupami, uzbrojeni w sztylety i miecze. Pierwszą falę
zbiegających z piętra wrogów dopadł Angus ze swoimi ludźmi.
–
Szybko! – pospieszył swoją małą grupkę Halt, biegnąc ku schodom. W ręku ściskał
saksę, gotowy odeprzeć nadchodzący atak. Tuż przy pierwszym stopniu wyprzedził
go rycerz z Iberionu, który popędził na górę, przeskakując po dwa schodki.
Zwiadowca pokręcił tylko głową. Ach, ta młodość. Oby się nie potknął i nie nadział
na własny miecz.
W
momencie, kiedy Halt z Willem wpadli do pomieszczenia, Nicholas właśnie
zamachnął się na jednego ze strażników. Nóż do rzucania przeleciał obok
starszego zwiadowcy i utkwił w drugim napastniku. Nie zdążył nawet skinąć z
aprobatą głową, gdy obraz przysłoniła mu kurtyna jasnych włosów.
–
Długo kazałeś na siebie czekać – oznajmiła radośnie lady Pauline, ściskając
mocno swojego męża. Halt odetchnął z ulgą, widząc ją całą i zdrową. Strach o
nią spychał gdzieś na drugi plan, chcąc mieć jasny umysł, ale dopiero teraz
poczuł, jaki ciężar zniknął z jego ramion, gdy trzyma w objęciach najbliższą mu
osobę.
–
Zawsze po ciebie przyjdę – obiecał, a na twarzy lady Pauline pojawił się
zmęczony uśmiech. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale przerwał mu kobiecy
szloch.
Matilda,
przyszła królowa Iberionu, rzuciła się w kierunku młodego rycerza, gdy tylko go
zobaczyła. Nicholas był jej przyjacielem, choć niewielu o tym wiedziało.
Uprosiła swojego ojca, aby pasował go na rycerza, by mogła go częściej widywać.
To on pocieszał ją po śmierci króla i zdradzie Jina. Starała się być silna i
nie płakać, ale to wszystko… Wspomnienie chłodnych fiołkowych oczu wywołało
kolejny potok łez.
–
On tu był, Nick. On tu był… - Rycerz przytulił ja mocno, nie przejmując się
regułami. – Pojawił się nagle, zabił jednego z Genoweńczyków. Potem wyszedł
gdzieś z ich dowódcą. Nawet na mnie nie spojrzał, Nick. A wiedział, że tutaj
byłam. Przecież on nie jest takim człowiekiem…
Nicholas
zacisnął zęby, słysząc ponownie pełne desperacji słowa swojej królowej. Ona
wciąż wierzyła, że Jin Croisseux był niewinny. Gdy strateg został oskarżony o
królobójstwo i zniknął, młodzieniec myślał, że wreszcie będzie miał szansę. Że
księżniczka odwzajemni jego uczucia. Pewność jeszcze bardziej wzrosła, gdy
obserwował z ukrycia, jak Matilda wbija sztylet w umieszczoną na obrazie postać
stratega. Teraz jednak okazało się, że jej uczucie wcale nie wygasło.
–
Wszystko będzie dobrze – powiedział pewnie, ocierając łzy z jej pięknych oczu.
Gdyby zechciała spojrzeć na niego inaczej niż na przyjaciela… – Może zrobił to
specjalnie, żeby cię chronić? Kto go tam wie, w końcu to dziwak o niebieskich
włosach… - Starał się ją nieudolnie pocieszyć, choć te słowa brzmiały
absurdalnie.
–
Mężczyzna o niebieskich włosach? Widziałem, jak wychodził stąd z jednym z
Genoweńczyków. Zabójca zabił go w porcie, a ciało wrzucił do wody.
Nicholas
spiorunował wzrokiem Halta. Zwiadowca miał niesamowite wyczucie, jak pogarszać
sytuację. Matilda w szoku spoglądała na niskiego mężczyznę, kręcąc z
niedowierzaniem głową. Nie, przecież jej Jin był za mądry. Nie dałby się zabić
w taki sposób…
–
Jest mi niebywale przykro z powodu twojej straty, wasza wysokość, ale nie mamy
teraz na to czasu – rzuciła Artes, kończąc zakładać zbroję. Siłą wyrwała
królową z ramion rycerza i popchnęła ich w kierunku wyjścia. – Ruszcie się,
ludzie. Oni już się na dziedzińcu zabijają. Musi zdarzyć się cud, aby udało nam
się przejść obok bez żadnych strat.
–
Meralon i Horace otworzyli bramę. Pojawiło się coraz więcej Genoweńczyków.
Angus i jego ludzie nie zdołali ich utrzymać przy schodach na piętro –
zameldował Will, który wraz z Alyss wyglądał przez okno. Na dziedzińcu panował
chaos. Niedowodzeni przez nikogo, słaniający się na nogach rycerze rozpierzchli
się po całym placu, tocząc własne pojedynki. Młody zwiadowca z przerażeniem
dostrzegł Duncana, który nie chroniony przez nikogo wymieniał uderzenia z
ciemnoskórym zabójcą.
–
Idziemy – zdecydował Halt, odwracając się w stronę kobiet. Większość z nich
stanowiły damy dworu, siedzące ze wzrokiem wbitym w podłogę. Dopiero okrzyk
Cassandry wyrwał je z otępienia. W ich oczach pojawił się błysk determinacji.
Dobrze, pomyślał Halt, instynkt przetrwania jednak zadziała. – Pójdę z Willem
przodem, potem wy, a tyłów będziesz pilnować ty, Nicholasie. Drogie panie, nie
wpadajcie w panikę, próbujcie iść jak najszybciej potraficie. Musimy dotrzeć do
bramy, a tam już się wami zajmą i zaprowadzą na łódź. Jasne?
Kobiety
pokiwały głowami. Artes zabrała miecz powalonemu Genoweńczykowi i spojrzała na
Lacie. Młodziutka narzeczona Cedrica rozglądała się niepewnie po otaczających
ją ludziach, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
–
Trzymaj się Cassandry. Zadba o ciebie – poleciła, a rudowłosa księżniczka
Araluenu przytaknęła skinieniem głowy. Artes posłała w jej stronę pełny wdzięczności
uśmiech i ruszyła w kierunku drzwi.
–
A ty dokąd? – Zatrzymała ją zaciskająca się na jej ramieniu dłoń starszego
zwiadowcy.
–
Jestem głównodowodzącą wojsk Teutonii, a co za tym idzie, jestem odpowiedzialna
za moich ludzi. Nie zostawię ich i nie ucieknę jako pierwsza tylko dlatego, że
jestem kobietą. A na dodatek ktoś musi nimi dowodzić, bo w tej chwili na dole
panuje chaos. Mam zamiar doprowadzić ich do porządku, zanim zdążą zhańbić dobre
imię Teutonii i Zakonu. Dlatego z drogi, zwiadowco. I zaopiekuj się, proszę, osobą
bliską sercu mojego króla.
Halt
zabrał rękę. Nie miał czasu, aby dyskutować, to był wybór tej kobiety. Jeśli
chciała narażać życie, nie mógł jej tego zabronić. Odwrócił się i kiwnął głową
w stronę Willa. Jego były uczeń od razu opuścił miejsce przy boku Alyss,
podążając jako pierwszy do wyjścia. Wyjrzał przez drzwi i zamrugał, widząc
ciało Genoweńczyka, którego chwilę przedtem tu nie było. Najwyraźniej
blondwłosa kobieta, która jako pierwsza opuściła komnatę, wiedziała, jak używać
miecza. W dole słychać było dźwięk odbijających się od siebie ostrzy i miał nadzieję,
że generał potrafi o siebie zadbać.
Piętro
niżej Artes odrzuciła na bok ciało zabójcy. Kolejny bezużyteczny człowiek,
który myślał, że może wziąć kobiety za zakładników. Zwykły tchórz.
Stanęła
w progu, rozglądając się po dziedzińcu. Jedna z pochodni przewróciła się,
podpalając dach stojącej nieopodal kuchni przybudówki. Światło ognia
rozjaśniało czarną noc, dzięki czemu łatwiej było jej rozróżnić walczących.
Strzępki białych płaszczy teutońskich rycerzy odbijały się wśród mroku. Jej
ludzie byli porozrzucani do całym dziedzińcu, kilku z nich broniło podniesionej
bramy, przed którą powoli przechodzili ranni. Jakiś ruch na pierwszym piętrze
przykuł jej wzrok. Ze zgrozą zauważyła ustawiające się wzdłuż balustrady
sylwetki zabójców z kuszami w rękach. Na razie nie będą strzelać, bo mogliby
trafić swoich towarzyszy, ale jeśli wszyscy Genoweńczycy usuną się z dziedzińca…
Zaklęła
pod nosem, szukając wśród walczących swojego króla. Oczywistym było, że Cedric
za żadne skarby świata nie zrezygnuje z walki ze swoimi ciemiężycielami.
Znalazła go tuż przy zbrojowni, walczącego z postawnym zabójcą. Nie wyglądał na
pełnego sił, ale nie był ranny. Przynajmniej na razie.
W
ich kraju istniało przekonanie, że to mężczyzna zawsze ratuje z opresji
kobietę. Zawsze się z tego śmiała, bo nigdy nie dotyczyło to jej życia. Wyglądało
na to, że i tym razem zabawi się w rycerza na białym koniu, ratującego z
opresji swoją księżniczkę.
Westchnęła
ciężko, poprawiając uchwyt na śliskim od krwi mieczu i rzuciła się w panujący na
zamkowym dziedzińcu chaos.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bardzo przepraszam za tak długą przerwę, ale po prostu nie miałam weny do pisania. A wczoraj jakoś usiadłam i powstał ten oto rozdział. łatwo mi się pisało, jest w miarę długi, więc jestem zadowolona.
Nie przedłużając - życzę siły w nowym roku szkolnym (normalni ludzie wstają o 9, a nie o 6, aby zdążyć do szkoły - pamiętajcie) i zapraszam do komentowania. Jak rzucą się wam i oczy jakieś błędy, to powiadomcie mnie o tym.
Zapraszam też do głosowania w zamieszczonej obok ankiecie, odnośnie możliwego oneshota (chyba każdy wie, co to jest, prawda?).
Pozdrawiam,
Mentrix