Lista utworów

30 grudnia 2016

Nowy blog

Niektórzy pewnie będą mnie chcieli zabić i poćwiartować, wskrzesić i udusić, bo to nie jest nowy rozdział. Co więcej, dokładam sobie jeszcze więcej pracy i zakładam nowego bloga. Tak, jestem nienormalna. Postaram się jednak, aby na każdym blogu raz na miesiąc pojawił się nowy rozdział (to daje trzy rozdziały na miesiąc, więc nie wiem, jak to wyjdzie).
Może logiczniej byłoby dokończyć tą opowieść, a potem zabrać się za następną - ale jeśli tak zrobię, to do tego opowiadania wcisnę wszystko, co chodzi mi po głowie, a do następnych nic oryginalnego nie zostanie.
Może dam radę wstawić tutaj nowy rozdział przed rozpoczęciem szkoły, choć go jeszcze nie zaczęła. Mam na głowie konkurs i masę książek, które muszę (nie z własnej woli) przeczytać, ale się postaram.
Jeszcze muszę skomentować ankiety. Wygląda na to, że według was najszybciej ma odpaść Lysander. Może kiedyś napiszę taki dodatek, co by się stało, gdym zabiła go na początku. Oczywiście, nie będę się w pełni kierować wynikami, bo nie byłoby zaskoczenia. Po prostu byłam ciekawa, kogo byście wybrali. Tylko ludzie - kto chce zabić Gilana?! Resztę jestem w stanie zrozumieć, ale jego...
I dlaczego prawie nikt nie lubi Lysandra?
Ok, już nie narzekam. 
Teraz przejdę do reklamy, bo po to to piszę:

Grindelwald rośnie w siłę i terroryzuje Europę. Młody Albus Dumbledore, nowa nadzieja świata magii, ledwie przeżywa ich pierwsze starcie. Czarnoksiężnik wydaje się być niepokonany. Knuje w swojej twierdzy ukrytej w innym wymiarze, a nikt nie jest w stanie mu zagrozić. Zdesperowane Ministerstwo Magii decyduje się na ruch, którego nie próbowano od stuleci. Tworzy drużynę z najzdolniejszych magów na ziemi i wysyła przeciwko Grindelwaldowi. Zbieranina czarodziei z całego globu z Dumbledorem na czele ma przed sobą poważne zadanie, które wydaje się wręcz być samobójstwem. A każdy z nich ma swoje tajemnice, bo przecież zdobyć potęgę nie jest łatwo...

W tym samym czasie Iris Lorens wraz z przyjaciółmi zaczynają ostatni rok nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa Ilvermorny. Niespodziewanie do równoległej klasy dołącza chłopak, którego nazwiska żaden z uczniów nie zna, a nauczyciele uparcie milczą. Ponadto nieznajomy nie przejawia najmniejszego talentu do magii, zupełnie jakby jej nie posiadał. Tylko dlaczego dyrektor go przyjął? Jaki cel ma chłopak o ciemnych niczym noc oczach, które skrywają wiele tajemnic? I dlaczego wszyscy nagle widzą dusze bliskich zmarłych?

http://ad-maius-bonum.blogspot.com/

Serdecznie zapraszam,
Mentrix

03 grudnia 2016

Rozdział XXXIII

 Michael Descouedres nienawidził tego, co Angeline nazwała darem. Dziwne wizje prześladowały go coraz częściej, rzadko kiedy mógł spać spokojnie. Zazwyczaj nie miał pojęcia, czego dotyczyły, wszystko było chaotycznie i nie miało żadnego sensu. Miewał dziwne sny od dzieciństwa, lecz zwykle nie były one prorocze. Dopiero gdy napotkał na swojej drodze Lilith, jego przekleństwo jakby się przebudziło. Obserwował zdarzenia na jawie, budził się i przyglądał się im w rzeczywistości. Cokolwiek by to nie było, nie był wstanie temu zapobiec.
Trzy miesiące temu w śnie widział ogień, stare drzewo i słyszał krzyk. Dwa dni później przybyli do małej wioski na wybrzeżu. Od razu rzucił mu się oczy olbrzymi dąb, lecz w niczym nie przypominał tego ze snu – posiadał wiele gałęzi i nie stał samotnie tylko w zagajniku. Tydzień później nastąpiło załamanie pogody, jakiego jeszcze nigdy nie widział. W ciągu godziny wiatr powyrywał drzewa, pozostał tylko olbrzymi dąb z jedną gałęzią. Zanim skojarzył fakty, piorun uderzył w gospodę, w której się zatrzymali, a ogień zaczął się szybko rozprzestrzeniać. Wybiegł na zewnątrz i zobaczył pień trawiony przez płomienie, za nim zapadał się budynek. Wszystko wyglądało jak w jego śnie. Oszołomiony wsłuchiwał się w krzyki i jęki rozlegające się dookoła, nawet nie myślało ucieczce, zawieszony gdzieś pomiędzy światami. Przed płonącą belką uratowała go Lilith, która wyciągnęła go na pobliskie wzgórza. Tej nocy zginęli wszyscy mieszkańcy wioski, a on stracił dwudziestu ludzi, których nie wysłał na zwiady. Najgorsze było to, że widział to wcześniej, a nic nie zrobił. Lilith tylko się uśmiechnęła, starła sadzę z jego policzka i powiedziała, że się zdarza.
Po raz pierwszy udało mu się zmienić przyszłość, ratując Adrianę i Gilana. Śnił, widział las i potwora. Obudził się kilka sekund później i ujrzał to samo otoczenie. Dlatego był w stanie pomóc. Ta wizja nie była zamazana. Doszedł wtedy do wniosku, że im bliższe wydarzenia, on widzi je wyraźniej. Teraz widział odległą przyszłość. Prawdopodobnie.
Stał pośrodku niczego, otoczony mgłą i zimnym powietrzem. Wszędzie widział biel, tylko daleko przed nim przebijało się słońce. Niewiele myśląc ruszył w tym kierunku. Stawiał spoty ostrożnie, nie znając podłoża, ale i tak potknął się kilka razy o wystający kamień. Mgła była tak gęsta, że nie widział nawet swoich dłoni. Sprawdził pas, ale nie znalazł broni. Z drugiej strony we śnie i tak nic by mu nie dała. Jednak bez kuszy przerzuconej przez ramię czuł się nieswojo. Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dotrzeć do źródła światła. Z każdą chwilą mgła opadała, aż w końcu stanął u podnóża wysokiego wzgórza. Wiał tam lekki wiatr, kołysząc trawą i liściami drzew, których za nim jeszcze przed chwilą nie było. Promienie słońca ledwo prześwitywały przez pochmurne niebo, ale temperatura wydawała się wyższa.
Rozejrzał się dookoła, ale nic nie przyciągnęło jego uwagi. Skierował wzrok z powrotem na szczyt wzgórza i zauważył tam ludzką sylwetkę. Wiatr, wiejący tam mocniej, powoli rozwiewał resztki mgły, aż mógł dokładniej przyjrzeć się temu człowiekowi. Z tej odległości mógł tylko stwierdzić, że to czerwonowłosy mężczyzna ubrany w czarną szatę. Stał tyłem do niego w bezruchu ze spuszczoną głową. Michael podjął decyzję i zaczął się wspinać pod górę. Na początku stok był łagodny i łatwo pokonywał kolejne metry. Następnie zaczął piąć się stromo w górę, a wiatr przybrał na sile. Miał wrażenie, że niebo staje się coraz ciemniejsze.
Wtedy pojawiły się postacie. Majaczyły się przed nim, prawie zlewając się z otoczeniem i nie przyjmując żadnych kształtów. Stały jakby na straży wzgórza, a on w drodze na szczyt musiał przejść obok nich. Jeśli go zaatakują… Najwyżej się obudzi. W miarę jak szedł pod górę, stojąca najniżej sylwetka zaczęła przybierać ludzki kształt. Potknął się o coś i upadł na ziemię. Poczuł, że coś wbija mu się w udo. Spojrzał na ziemię i zamrugał zdziwiony. Ścieżka, po której szedł, jeszcze przed chwilą była wysypana małymi kamieniami. Teraz klęczał i przyglądał się małym figurom szachowym, które zastąpiły skały i to one wytyczały teraz drogę. Skoczył na równe nogi i ruszył dalej. Nie miał za bardzo wyjścia – za sobą widział już tylko pustkę. Uniósł głowę, próbując znaleźć tajemniczą sylwetkę, ale znów pojawiła się mgła, pokrywając wzgórze.
Do jego uszu dotarły okrzyki i gwizdy, a z bieli wyłoniło się kilku zawzięcie kłócących się ludzi o czarnej skórze i lnianych ubraniach. Chmura mgły przysłoniła na chwilę ich sylwetki, a gdy znów ich ujrzał, stali przy ciele podobnej do nich kobiety i z nienawiścią wpatrywali się w białowłose dziecko leżące w kołysce i płaczące głośno. Michael mimowolnie wyciągnął rękę w jego kierunku, choć nie wiedział, co zamierza zrobić. Wtedy wszystko się rozmyło i znów był sam.
Usłyszał dziecięcy śmiech, a mała czarnowłosa dziewczynka w niebieskiej sukience przebiegła tuż obok niego, jakby nie istniał. Rzuciła się w ramiona ciemnowłosej pary, która pojawiła się znikąd. Czarnowłosa kobieta rzuciła sztylet na ziemią i przytuliła ją, a mężczyzna stał tuż obok i uśmiechał się szeroko. Po chwili dołączył do nich nastolatek, który wyciągnął w kierunku siostry rękę, trzymając w niej piękną lalkę. Uśmiech dziewczynki stał się jeszcze szerszy, gdy przyjęła podarunek i podbiegła do brata. Cała czwórka znów rozpłynęła się we mgle. Michael stał w miejscu, czekając na kolejne fragmenty wizji. Nic się jednak nie stało. Najwyraźniej znów musiał wspinać się na wzgórze.
Wreszcie natrafił na kolejną scenę, a właściwie obraz. Ciemnowłosa kobieta, prawdopodobnie matka dziewczynki stała naprzeciw mężczyzny z mieczem w ręku. Nad nimi powiewał herb, na którym złocisty lew pożerał węża. Ledwo zdążył zauważyć ten szczegół, gdy obraz się zmienił. Stał w kałuży krwi, wokół niego padały kolejne ciała, krzyki, płacze i szczęk ostrzy mieszały się ze sobą. Coś uderzyło go w nogę. Spojrzał w dół i natrafił na otwarte oczy brata ciemnowłosej dziewczynki. Odcięta głowa odturlała się dalej, Zamknął oczy i postąpił krok do przodu. Tak jak myślał, widzenie zniknęło. Był prawie pewny, że oglądał rzeź na Assasynach z Czarnej Wieży. W takim razie małą dziewczynką musiała być Adriana.
Spojrzał w bok, gdzie młody chłopak wymachiwał mieczem pod okiem swojego mistrza. Starszy mężczyzna pochwalił ucznia, wręczając mu jednocześnie naczynie z wodą. Chłopiec uśmiechnął się szeroko. Skierował wzrok w lewo i napotkał tam ciemność. Powoli zaczynał dostrzegać zarysy komnaty i znajdujących się w niej mebli. W wielkim łożu spał młody mężczyzna. Wtedy przez pokój przemknęła czarna postać, a w piersi śpiącego utkwił sztylet. Wszystko zawirowało i nagle znalazł się w lesie. Brązowowłosy chłopak siedział na małym koniu wpatrując się w zachwytem w srebrny liść wiszący mu na szyi. Uniósł głowę i pomachał do dwóch osób nadjeżdżających z przeciwka. Przybysze byli ubrani w zielone płaszcze, a gdy jeden z nich ściągnął kaptur, Michael zobaczył młodszego o kilka lat Gilana. Zwiadowca powiedział coś, ale został zganiony prze starszego mężczyznę z brodą. Chłopak ze srebrnym liściem roześmiał się.
Michael zatrzymał się, gdy zobaczył siebie z Angeline. Stali w jego namiocie, jak podczas ich pierwszego spotkania. Wszystko było takie same. Jego zdziwiony i pełen ostrożności wzrok, pewność siebie bijąca z jej oczu. Jeszcze raz pomyślał, że jest piękna. Wtedy nie był w stanie się do tego przed sobą przyznać, ale im dłużej patrzył na czarodziejkę, tym bardziej go zachwycała. I traktowała go normalnie. Chciał podejść bliżej, ale mocny podmuch wiatru popchnął go do tyłu. Potknął się i wylądował w sali królewskiej Iberionu. Herb rodziny królewskiej jaśniał dumnie nad tronem – złota mozaika zachwycała każdego, kto tam wchodził. Na tronie siedział król Darius IV. Martwy król. Obok klęczała księżniczka Matilda, zalewając się łzami. Jeden z generałów podszedł i położył jej rękę na ramieniu, chcąc ja pocieszyć. Wyrwała się w wybiegła z komnaty. Michael podążył za nią.  Dziewczyna wpadła do gabinetu ojca i zatrzymała się w progu. Jej rozbiegany wzrok zatrzymał się na wielkim obrazie, przedstawiającym ją samą z rodzicami. Wszyscy się uśmiechali. Podeszła na drżących nogach do biurka i chwyciła nóż do otwierania listów. Zbliżyła się do mniejszego obrazu, który przedstawiał króla z jego zaufanymi doradcami. Wyciągnęła rękę i delikatnie przejechała palcami po policzku młodego mężczyzny o oczach barwy fiołków. Po jej policzkach spłynęło jeszcze więcej łez. Zacisnęła rękę na nożu i uniosła ją do góry. Michael przypatrywał się, jak płacząc cicho wbija ostrze w podobiznę mężczyzny. I jeszcze raz. I jeszcze raz. W końcu wstrząsana spazmami płaczu upadła na ziemię, nóż przeciął całą postać na obrazie.
Ruszył dalej, a jego oczom ukazała się twierdza z czarnego kamienia. Do jego uszu dotarł cichy szept, a mury zaczęły się walić. Kątem oka dostrzegł błysk złotego medalionu, zanim zniknął on w czarnym lesie. Obraz zniknął, a mgła przerzedziła się. Nie wszystko była wyraźne, ale widział przez sobą stojącego na szczycie czerwonowłosego mężczyznę, do którego chciał dojść. Może go znał? Gdyby zobaczył jego twarz… Zaczął biec. Miał dość już tych wszystkich wizji, tym bardziej, że zaczynał się robić coraz bardziej upiorne i pełne śmierci. Pokonywał kolejne metry, modląc się, aby ktoś go obudził. Zamknął oczy. Goniły go śmiechy, szyderstwa i szczęk mieczy. Do jego uszu dotarł kobiecy krzyk, pełen udręki i smutku. Znał ten głos. Wbrew sobie zatrzymał się, otworzył oczy i powoli spojrzał w bok, bojąc się tego, co tam zastanie.
Angeline leżała na ziemi w zakrwawionej sukni, w jej piersi ziała ogromna dziura, jakby wypalona ogniem. Oczy miała otwarte, ale skierowane w stronę mężczyzny na szczycie wzgórza. Wyciągała też do niego rękę, jakby prosząc o pomoc. Usta miała wygięte w parodii serdecznego uśmiechu. Stał oszołomiony, nie mogąc w to uwierzyć. Była czarodziejkę, posiadała moc, pewnie była nawet silniejsza niż Lilith. Więc jak? Nie widział nawet okoliczności jej śmierci, nie wiedział, jak temu zapobiec. Zacisnął dłonie w pięści, czując jak zaczynając drżeć.
Rzucił się do biegu, nie zamykając nawet oczu. Nic go już nie mogło zdziwić. Biegł pod górę, w stronę światła, do którego najwyraźniej chciała dotrzeć Angeline. Obrazy zmieniały się kolejno, nie przyjmując do wiadomości tego, że ma już dość. Martwe dziecko wyrzucone na brzeg przez morze. Płonąc posiadłość, płonące księgi, krzyk pełen wściekłości. Zwolnił, gdy na jego drodze stanęło drzewo. Rozłożysty dąb, znów dąb, z jedną gałęzią dwa metry nad ziemią. Drzewo przyciągało jego uwagę. Na tej gałęzi kołysał się sznur. Pokręcił głową i znów rzucił się do przodu.
Po prawej stronie widział mężczyznę w zielonym płaszczu stojącego nad ciałem towarzysza. Z nieba padał deszcz, a zwiadowca tylko stał w bezruchu i patrzył. Prawie krzyknął, gdy pod nogi upadła mu Adriana z mieczem w brzuchu. Z jej ust wypływała krew, gdy wyciągnęła w jego kierunku rozczapierzone palce, patrząc z nienawiścią. Po chwili rozsypała się proch, a on biegł przez pokład pirackiego statku. Maszt był złamany, liny latały na wietrze, nie było nikogo, kto by się nimi zajął. Wszyscy byli martwi. Kobieta będąca kapitanem została przyszpilona do steru kilkoma szablami. Gdy bujał się on na boki, poruszało się też jej ciało.
Potem zobaczył dwie postacie pochylające się nad ciałem. Król Teutonii, sądząc po herbie, klęczał przy ciele młodej kobiety w zbroi rycerskiej, jego twarz była wykrzywiona w agonii, a z oczu kapały łzy. Obok stała młodziutka królowa, pochlipując cicho i ściskając w ręku zakrwawiony miecz. Wszystko się rozmyło, za to pojawił się Gilan. Zwiadowca leżał na ziemi, a zamazany postać przystawiała mu miecz do gardła. Ostrze promieniowało światłem, a rękojeść wraz z klingą były pokryte dziwnymi znakami. Genoweńczyk zaczął biec jeszcze szybciej. Zacisnął zęby, widząc rozciągające się przed nim pole bitwy. Minął uśmiechniętego Leonarda, który strzelił z kuszy do kolejnego rycerza. Sztandar Araluenu upadł na ziemie i pokrył się błotem. Słyszał okrzyki zwycięstwa.
I wtedy wszystko się skończyło. Mgła zniknęła bez śladu. Widział czerwonowłosego mężczyznę kilka kroków dalej. Stał tuż nad urwiskiem, wpatrując się w horyzont. Michael rozejrzał się dookoła i nie zdziwił się, widząc obok siebie ciało ciemnowłosego chłopaka, chyba czarodzieja, biorąc pod uwagę to dziwne uczucie. Niebieskie oczy patrzyły pusto w niebo, lecz wciąż mógł dostrzec w nich niepokój. Klęczący przy zmarłym magu mężczyzna nerwowo szarpał swój zielony warkocz. W końcu wyciągnął rękę i ostrożnie zamknął mu oczy. Genoweńczyk odwrócił wzrok w przeciwnym kierunku. Przez chwilę widział tam białowłosego mężczyznę, siedzącego na jasnym tronie. Wokół niego wirowały płatki śniegu. Zniknął, a Michael nie był nawet pewny, czy to nie było złudzenie.
Podszedł powoli do czerwonowłosego i przystanął blisko, zerkając na jego twarz. Odskoczył przerażony, widząc puste, nieruchome spojrzenie. Od maga promieniował spokój, ale było w nim coś bardzo złowrogiego. Zabójca cofnął się jeszcze kilka kroków. Niebo było już granatowe, ale nie widział żadnych gwiazd. Czuł, że coś się zbliża, jego ciało pragnęło rzucić się do ucieczki. Już wolał być otoczony mgłą i doświadczać krwawych wizji, niż być w tym miejscu. Wtedy na niebie pojawił się błysk, a na niego spojrzały złote oczy ze źrenicami w kształcie klepsydry. Nie, nie na niego. Na czerwonowłosego maga, który wciąż się nie poruszył. W ciemności wyłoniły się blade ręce, chwytając czarownika za gardło…

***
Michael otworzył oczy i poderwał się do siadu. Oślepiło go słońce wyłaniające się zza chmury. Las szumiał cicho, ptaki śpiewały. Nie widział żadnej krwi, żadnych magów, żadnych złotych oczu.
Przyłożył rękę do policzka, czując, jak go piecze. Dopiero teraz spojrzał na Adrianę, siedzącą tuż obok. Angeline wpatrywała się w nią ze złością, zastygła w połowie do niego. Gilan popijał kawę z małym uśmiechem na ustach. Ze wszystkich sił próbował powstrzymać śmiech. To było takie typowe dla Adriany.
– Co się stało? – spytał niepewnie Genoweńczyk, próbując zrozumieć co zaszło. Adriana uśmiechnęła się złośliwie.
– Rzucałeś się przez sen, a mi to przeszkadzało w delektowaniu się pięknem popołudnia. Więc zastosowałam terapię szokową.
Potrząsnął głową – nic nie rozumiał. Jego umysł wciąż próbował pozbierać i zapamiętać wszystkie wydarzenia z jego snu. Może mu się do czegoś przydadzą? Może wymyśli, jak uratować Angeline? Może nawet Gilana? Zwiadowca nie wydawał się zły. Jedyny jego minus polegał na tym, że był zwiadowcą. Co do Adriany… Nie, jej na razie nie miał ochoty ratować. Z drugiej strony Angeline nie będzie zadowolona. Pomyśli nad tym.
– Po prostu cię uderzyła. Brutalnie bez zastanowienia…
– A co? Miałam go obudzić pocałunkiem? Ciepłym słowem? Chyba na głowę upadłaś, jeśli…
Michael przestał zwracać na nie uwagę. W tym samym momencie Gilan nie wytrzymał, odłożył z przesadną ostrożnością kawę i wybuchnął głośnym śmiechem.


*********************************************************************
Rozdział powstał pod wpływem weny, jakiej doświadczyłam słuchając pewnej piosenki (link). Mało w nim dialogu,, tylko w końcówce, w dodatku niezbyt on długi. Lecz chyba lepiej taki niż żaden, prawda? I jest dość ważny dla historii, więc proszę go przeczytać.
I komentować. Pod ostatnim rozdziałem mam sześć komentarzy, a wyświetleń ponad 400. Nie podoba mi się to. Może trochę narzekam, ale to naprawdę irytujące. 
Z boku zamieściłam ankiety, więc zapraszam do głosowania. Można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź, ale nie przesadzajcie. Chyba wiem, kto wygra, ale może mnie zaskoczycie?
Pozdrawiam,
Mentrix
Mia LOG