Michael Descouedres nienawidził tego, co
Angeline nazwała darem. Dziwne wizje prześladowały go coraz częściej, rzadko
kiedy mógł spać spokojnie. Zazwyczaj nie miał pojęcia, czego dotyczyły,
wszystko było chaotycznie i nie miało żadnego sensu. Miewał dziwne sny od dzieciństwa,
lecz zwykle nie były one prorocze. Dopiero gdy napotkał na swojej drodze
Lilith, jego przekleństwo jakby się przebudziło. Obserwował zdarzenia na jawie,
budził się i przyglądał się im w rzeczywistości. Cokolwiek by to nie było, nie
był wstanie temu zapobiec.
Trzy
miesiące temu w śnie widział ogień, stare drzewo i słyszał krzyk. Dwa dni
później przybyli do małej wioski na wybrzeżu. Od razu rzucił mu się oczy
olbrzymi dąb, lecz w niczym nie przypominał tego ze snu – posiadał wiele gałęzi
i nie stał samotnie tylko w zagajniku. Tydzień później nastąpiło załamanie
pogody, jakiego jeszcze nigdy nie widział. W ciągu godziny wiatr powyrywał
drzewa, pozostał tylko olbrzymi dąb z jedną gałęzią. Zanim skojarzył fakty, piorun
uderzył w gospodę, w której się zatrzymali, a ogień zaczął się szybko
rozprzestrzeniać. Wybiegł na zewnątrz i zobaczył pień trawiony przez płomienie,
za nim zapadał się budynek. Wszystko wyglądało jak w jego śnie. Oszołomiony
wsłuchiwał się w krzyki i jęki rozlegające się dookoła, nawet nie myślało
ucieczce, zawieszony gdzieś pomiędzy światami. Przed płonącą belką uratowała go
Lilith, która wyciągnęła go na pobliskie wzgórza. Tej nocy zginęli wszyscy
mieszkańcy wioski, a on stracił dwudziestu ludzi, których nie wysłał na zwiady.
Najgorsze było to, że widział to wcześniej, a nic nie zrobił. Lilith tylko się
uśmiechnęła, starła sadzę z jego policzka i powiedziała, że się zdarza.
Po
raz pierwszy udało mu się zmienić przyszłość, ratując Adrianę i Gilana. Śnił,
widział las i potwora. Obudził się kilka sekund później i ujrzał to samo
otoczenie. Dlatego był w stanie pomóc. Ta wizja nie była zamazana. Doszedł
wtedy do wniosku, że im bliższe wydarzenia, on widzi je wyraźniej. Teraz widział
odległą przyszłość. Prawdopodobnie.
Stał
pośrodku niczego, otoczony mgłą i zimnym powietrzem. Wszędzie widział biel,
tylko daleko przed nim przebijało się słońce. Niewiele myśląc ruszył w tym
kierunku. Stawiał spoty ostrożnie, nie znając podłoża, ale i tak potknął się
kilka razy o wystający kamień. Mgła była tak gęsta, że nie widział nawet swoich
dłoni. Sprawdził pas, ale nie znalazł broni. Z drugiej strony we śnie i tak nic
by mu nie dała. Jednak bez kuszy przerzuconej przez ramię czuł się nieswojo.
Przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej dotrzeć do źródła światła. Z każdą
chwilą mgła opadała, aż w końcu stanął u podnóża wysokiego wzgórza. Wiał tam
lekki wiatr, kołysząc trawą i liściami drzew, których za nim jeszcze przed
chwilą nie było. Promienie słońca ledwo prześwitywały przez pochmurne niebo,
ale temperatura wydawała się wyższa.
Rozejrzał
się dookoła, ale nic nie przyciągnęło jego uwagi. Skierował wzrok z powrotem na
szczyt wzgórza i zauważył tam ludzką sylwetkę. Wiatr, wiejący tam mocniej,
powoli rozwiewał resztki mgły, aż mógł dokładniej przyjrzeć się temu
człowiekowi. Z tej odległości mógł tylko stwierdzić, że to czerwonowłosy
mężczyzna ubrany w czarną szatę. Stał tyłem do niego w bezruchu ze spuszczoną
głową. Michael podjął decyzję i zaczął się wspinać pod górę. Na początku stok
był łagodny i łatwo pokonywał kolejne metry. Następnie zaczął piąć się stromo w
górę, a wiatr przybrał na sile. Miał wrażenie, że niebo staje się coraz
ciemniejsze.
Wtedy
pojawiły się postacie. Majaczyły się przed nim, prawie zlewając się z otoczeniem
i nie przyjmując żadnych kształtów. Stały jakby na straży wzgórza, a on w
drodze na szczyt musiał przejść obok nich. Jeśli go zaatakują… Najwyżej się obudzi.
W miarę jak szedł pod górę, stojąca najniżej sylwetka zaczęła przybierać ludzki
kształt. Potknął się o coś i upadł na ziemię. Poczuł, że coś wbija mu się w
udo. Spojrzał na ziemię i zamrugał zdziwiony. Ścieżka, po której szedł, jeszcze
przed chwilą była wysypana małymi kamieniami. Teraz klęczał i przyglądał się małym
figurom szachowym, które zastąpiły skały i to one wytyczały teraz drogę. Skoczył
na równe nogi i ruszył dalej. Nie miał za bardzo wyjścia – za sobą widział już
tylko pustkę. Uniósł głowę, próbując znaleźć tajemniczą sylwetkę, ale znów
pojawiła się mgła, pokrywając wzgórze.
Do
jego uszu dotarły okrzyki i gwizdy, a z bieli wyłoniło się kilku zawzięcie
kłócących się ludzi o czarnej skórze i lnianych ubraniach. Chmura mgły przysłoniła
na chwilę ich sylwetki, a gdy znów ich ujrzał, stali przy ciele podobnej do
nich kobiety i z nienawiścią wpatrywali się w białowłose dziecko leżące w
kołysce i płaczące głośno. Michael mimowolnie wyciągnął rękę w jego kierunku, choć
nie wiedział, co zamierza zrobić. Wtedy wszystko się rozmyło i znów był sam.
Usłyszał
dziecięcy śmiech, a mała czarnowłosa dziewczynka w niebieskiej sukience przebiegła
tuż obok niego, jakby nie istniał. Rzuciła się w ramiona ciemnowłosej pary,
która pojawiła się znikąd. Czarnowłosa kobieta rzuciła sztylet na ziemią i
przytuliła ją, a mężczyzna stał tuż obok i uśmiechał się szeroko. Po chwili
dołączył do nich nastolatek, który wyciągnął w kierunku siostry rękę, trzymając
w niej piękną lalkę. Uśmiech dziewczynki stał się jeszcze szerszy, gdy przyjęła
podarunek i podbiegła do brata. Cała czwórka znów rozpłynęła się we mgle. Michael
stał w miejscu, czekając na kolejne fragmenty wizji. Nic się jednak nie stało.
Najwyraźniej znów musiał wspinać się na wzgórze.
Wreszcie
natrafił na kolejną scenę, a właściwie obraz. Ciemnowłosa kobieta,
prawdopodobnie matka dziewczynki stała naprzeciw mężczyzny z mieczem w ręku.
Nad nimi powiewał herb, na którym złocisty lew pożerał węża. Ledwo zdążył
zauważyć ten szczegół, gdy obraz się zmienił. Stał w kałuży krwi, wokół niego
padały kolejne ciała, krzyki, płacze i szczęk ostrzy mieszały się ze sobą. Coś
uderzyło go w nogę. Spojrzał w dół i natrafił na otwarte oczy brata ciemnowłosej
dziewczynki. Odcięta głowa odturlała się dalej, Zamknął oczy i postąpił krok do
przodu. Tak jak myślał, widzenie zniknęło. Był prawie pewny, że oglądał rzeź na
Assasynach z Czarnej Wieży. W takim razie małą dziewczynką musiała być Adriana.
Spojrzał
w bok, gdzie młody chłopak wymachiwał mieczem pod okiem swojego mistrza.
Starszy mężczyzna pochwalił ucznia, wręczając mu jednocześnie naczynie z wodą.
Chłopiec uśmiechnął się szeroko. Skierował wzrok w lewo i napotkał tam
ciemność. Powoli zaczynał dostrzegać zarysy komnaty i znajdujących się w niej mebli.
W wielkim łożu spał młody mężczyzna. Wtedy przez pokój przemknęła czarna
postać, a w piersi śpiącego utkwił sztylet. Wszystko zawirowało i nagle znalazł
się w lesie. Brązowowłosy chłopak siedział na małym koniu wpatrując się w
zachwytem w srebrny liść wiszący mu na szyi. Uniósł głowę i pomachał do dwóch
osób nadjeżdżających z przeciwka. Przybysze byli ubrani w zielone płaszcze, a
gdy jeden z nich ściągnął kaptur, Michael zobaczył młodszego o kilka lat
Gilana. Zwiadowca powiedział coś, ale został zganiony prze starszego mężczyznę
z brodą. Chłopak ze srebrnym liściem roześmiał się.
Michael
zatrzymał się, gdy zobaczył siebie z Angeline. Stali w jego namiocie, jak
podczas ich pierwszego spotkania. Wszystko było takie same. Jego zdziwiony i
pełen ostrożności wzrok, pewność siebie bijąca z jej oczu. Jeszcze raz
pomyślał, że jest piękna. Wtedy nie był w stanie się do tego przed sobą
przyznać, ale im dłużej patrzył na czarodziejkę, tym bardziej go zachwycała. I
traktowała go normalnie. Chciał podejść bliżej, ale mocny podmuch wiatru
popchnął go do tyłu. Potknął się i wylądował w sali królewskiej Iberionu. Herb
rodziny królewskiej jaśniał dumnie nad tronem – złota mozaika zachwycała
każdego, kto tam wchodził. Na tronie siedział król Darius IV. Martwy król. Obok
klęczała księżniczka Matilda, zalewając się łzami. Jeden z generałów podszedł i
położył jej rękę na ramieniu, chcąc ja pocieszyć. Wyrwała się w wybiegła z
komnaty. Michael podążył za nią. Dziewczyna
wpadła do gabinetu ojca i zatrzymała się w progu. Jej rozbiegany wzrok
zatrzymał się na wielkim obrazie, przedstawiającym ją samą z rodzicami. Wszyscy
się uśmiechali. Podeszła na drżących nogach do biurka i chwyciła nóż do
otwierania listów. Zbliżyła się do mniejszego obrazu, który przedstawiał króla
z jego zaufanymi doradcami. Wyciągnęła rękę i delikatnie przejechała palcami po
policzku młodego mężczyzny o oczach barwy fiołków. Po jej policzkach spłynęło jeszcze
więcej łez. Zacisnęła rękę na nożu i uniosła ją do góry. Michael przypatrywał
się, jak płacząc cicho wbija ostrze w podobiznę mężczyzny. I jeszcze raz. I
jeszcze raz. W końcu wstrząsana spazmami płaczu upadła na ziemię, nóż przeciął
całą postać na obrazie.
Ruszył
dalej, a jego oczom ukazała się twierdza z czarnego kamienia. Do jego uszu
dotarł cichy szept, a mury zaczęły się walić. Kątem oka dostrzegł błysk złotego
medalionu, zanim zniknął on w czarnym lesie. Obraz zniknął, a mgła przerzedziła
się. Nie wszystko była wyraźne, ale widział przez sobą stojącego na szczycie
czerwonowłosego mężczyznę, do którego chciał dojść. Może go znał? Gdyby
zobaczył jego twarz… Zaczął biec. Miał dość już tych wszystkich wizji, tym bardziej,
że zaczynał się robić coraz bardziej upiorne i pełne śmierci. Pokonywał kolejne
metry, modląc się, aby ktoś go obudził. Zamknął oczy. Goniły go śmiechy,
szyderstwa i szczęk mieczy. Do jego uszu dotarł kobiecy krzyk, pełen udręki i
smutku. Znał ten głos. Wbrew sobie zatrzymał się, otworzył oczy i powoli
spojrzał w bok, bojąc się tego, co tam zastanie.
Angeline
leżała na ziemi w zakrwawionej sukni, w jej piersi ziała ogromna dziura, jakby
wypalona ogniem. Oczy miała otwarte, ale skierowane w stronę mężczyzny na
szczycie wzgórza. Wyciągała też do niego rękę, jakby prosząc o pomoc. Usta miała
wygięte w parodii serdecznego uśmiechu. Stał oszołomiony, nie mogąc w to
uwierzyć. Była czarodziejkę, posiadała moc, pewnie była nawet silniejsza niż
Lilith. Więc jak? Nie widział nawet okoliczności jej śmierci, nie wiedział, jak
temu zapobiec. Zacisnął dłonie w pięści, czując jak zaczynając drżeć.
Rzucił
się do biegu, nie zamykając nawet oczu. Nic go już nie mogło zdziwić. Biegł pod
górę, w stronę światła, do którego najwyraźniej chciała dotrzeć Angeline. Obrazy
zmieniały się kolejno, nie przyjmując do wiadomości tego, że ma już dość.
Martwe dziecko wyrzucone na brzeg przez morze. Płonąc posiadłość, płonące
księgi, krzyk pełen wściekłości. Zwolnił, gdy na jego drodze stanęło drzewo.
Rozłożysty dąb, znów dąb, z jedną gałęzią dwa metry nad ziemią. Drzewo
przyciągało jego uwagę. Na tej gałęzi kołysał się sznur. Pokręcił głową i znów
rzucił się do przodu.
Po
prawej stronie widział mężczyznę w zielonym płaszczu stojącego nad ciałem
towarzysza. Z nieba padał deszcz, a zwiadowca tylko stał w bezruchu i patrzył. Prawie
krzyknął, gdy pod nogi upadła mu Adriana z mieczem w brzuchu. Z jej ust
wypływała krew, gdy wyciągnęła w jego kierunku rozczapierzone palce, patrząc z
nienawiścią. Po chwili rozsypała się proch, a on biegł przez pokład pirackiego
statku. Maszt był złamany, liny latały na wietrze, nie było nikogo, kto by się
nimi zajął. Wszyscy byli martwi. Kobieta będąca kapitanem została przyszpilona
do steru kilkoma szablami. Gdy bujał się on na boki, poruszało się też jej
ciało.
Potem
zobaczył dwie postacie pochylające się nad ciałem. Król Teutonii, sądząc po
herbie, klęczał przy ciele młodej kobiety w zbroi rycerskiej, jego twarz była
wykrzywiona w agonii, a z oczu kapały łzy. Obok stała młodziutka królowa,
pochlipując cicho i ściskając w ręku zakrwawiony miecz. Wszystko się rozmyło,
za to pojawił się Gilan. Zwiadowca leżał na ziemi, a zamazany postać
przystawiała mu miecz do gardła. Ostrze promieniowało światłem, a rękojeść wraz
z klingą były pokryte dziwnymi znakami. Genoweńczyk zaczął biec jeszcze
szybciej. Zacisnął zęby, widząc rozciągające się przed nim pole bitwy. Minął
uśmiechniętego Leonarda, który strzelił z kuszy do kolejnego rycerza. Sztandar
Araluenu upadł na ziemie i pokrył się błotem. Słyszał okrzyki zwycięstwa.
I
wtedy wszystko się skończyło. Mgła zniknęła bez śladu. Widział czerwonowłosego
mężczyznę kilka kroków dalej. Stał tuż nad urwiskiem, wpatrując się w horyzont.
Michael rozejrzał się dookoła i nie zdziwił się, widząc obok siebie ciało
ciemnowłosego chłopaka, chyba czarodzieja, biorąc pod uwagę to dziwne uczucie. Niebieskie
oczy patrzyły pusto w niebo, lecz wciąż mógł dostrzec w nich niepokój. Klęczący
przy zmarłym magu mężczyzna nerwowo szarpał swój zielony warkocz. W końcu
wyciągnął rękę i ostrożnie zamknął mu oczy. Genoweńczyk odwrócił wzrok w
przeciwnym kierunku. Przez chwilę widział tam białowłosego mężczyznę,
siedzącego na jasnym tronie. Wokół niego wirowały płatki śniegu. Zniknął, a
Michael nie był nawet pewny, czy to nie było złudzenie.
Podszedł
powoli do czerwonowłosego i przystanął blisko, zerkając na jego twarz. Odskoczył
przerażony, widząc puste, nieruchome spojrzenie. Od maga promieniował spokój,
ale było w nim coś bardzo złowrogiego. Zabójca cofnął się jeszcze kilka kroków.
Niebo było już granatowe, ale nie widział żadnych gwiazd. Czuł, że coś się
zbliża, jego ciało pragnęło rzucić się do ucieczki. Już wolał być otoczony mgłą
i doświadczać krwawych wizji, niż być w tym miejscu. Wtedy na niebie pojawił
się błysk, a na niego spojrzały złote oczy ze źrenicami w kształcie klepsydry.
Nie, nie na niego. Na czerwonowłosego maga, który wciąż się nie poruszył. W
ciemności wyłoniły się blade ręce, chwytając czarownika za gardło…
***
Michael
otworzył oczy i poderwał się do siadu. Oślepiło go słońce wyłaniające się zza
chmury. Las szumiał cicho, ptaki śpiewały. Nie widział żadnej krwi, żadnych
magów, żadnych złotych oczu.
Przyłożył
rękę do policzka, czując, jak go piecze. Dopiero teraz spojrzał na Adrianę,
siedzącą tuż obok. Angeline wpatrywała się w nią ze złością, zastygła w połowie
do niego. Gilan popijał kawę z małym uśmiechem na ustach. Ze wszystkich sił
próbował powstrzymać śmiech. To było takie typowe dla Adriany.
–
Co się stało? – spytał niepewnie Genoweńczyk, próbując zrozumieć co zaszło.
Adriana uśmiechnęła się złośliwie.
–
Rzucałeś się przez sen, a mi to przeszkadzało w delektowaniu się pięknem
popołudnia. Więc zastosowałam terapię szokową.
Potrząsnął
głową – nic nie rozumiał. Jego umysł wciąż próbował pozbierać i zapamiętać
wszystkie wydarzenia z jego snu. Może mu się do czegoś przydadzą? Może wymyśli,
jak uratować Angeline? Może nawet Gilana? Zwiadowca nie wydawał się zły.
Jedyny jego minus polegał na tym, że był zwiadowcą. Co do Adriany… Nie, jej na
razie nie miał ochoty ratować. Z drugiej strony Angeline nie będzie zadowolona.
Pomyśli nad tym.
–
Po prostu cię uderzyła. Brutalnie bez zastanowienia…
–
A co? Miałam go obudzić pocałunkiem? Ciepłym słowem? Chyba na głowę upadłaś,
jeśli…
Michael
przestał zwracać na nie uwagę. W tym samym momencie Gilan nie wytrzymał,
odłożył z przesadną ostrożnością kawę i wybuchnął głośnym śmiechem.
*********************************************************************
Rozdział powstał pod wpływem weny, jakiej doświadczyłam słuchając pewnej piosenki (
link). Mało w nim dialogu,, tylko w końcówce, w dodatku niezbyt on długi. Lecz chyba lepiej taki niż żaden, prawda? I jest dość ważny dla historii, więc proszę go przeczytać.
I komentować. Pod ostatnim rozdziałem mam sześć komentarzy, a wyświetleń ponad 400. Nie podoba mi się to. Może trochę narzekam, ale to naprawdę irytujące.
Z boku zamieściłam ankiety, więc zapraszam do głosowania. Można zaznaczyć więcej niż jedną odpowiedź, ale nie przesadzajcie. Chyba wiem, kto wygra, ale może mnie zaskoczycie?
Pozdrawiam,
Mentrix