Alaric
nie wiedział, co o tym myśleć. Nieznajomy nie powinien wiedzieć nic o
kryształach, a już tym bardziej o tym, że jest magiem. Ukrywał wszystko, co
mogłoby zwrócić uwagę obcych, a magia z pewnością była dość rzucającą się w
oczy sprawą. Nie miał pod ręką
tajemniczych ksiąg, nie wymachiwał ramionami w powietrzu, nie wykrzykiwał
formułek. Nawet jego włosy były zwyczajnie czarne. A jednak przybysz wiedział,
że jest magiem. Istniała jeszcze szansa, że po prostu pomylił go z kimś innym.
Alaric rzadko spotykał osoby obdarzone mocą, które władałyby bronią białą.
–
Pomyliłeś mnie z kimś – powiedział cicho, nie odrywając wzroku od ostrza
sztyletu przytkniętego do żeber. Mężczyzna parsknął śmiechem, zsuwając z głowy
kaptur. Czerwone oczy spoglądały na niego z politowaniem, jakby zawiedzione
jego odpowiedzią.
–
Nie wydaje mi się, magu. Oddaj te kryształy, a rozejdziemy się w przyjaznej
atmosferze. Ja będę szczęśliwy, a ty żywy.
–
Nie wiem, o czym mówisz… najemniku – dodał po chwili Alaric. Mężczyzna miał na
sobie typowy strój najemników z południa. Kolorystyką przypominał trochę
płaszcze zwiadowcze, lecz ze zdecydowaną przewagą brązu. W ciepłym klimacie
przeważały równiny, dalej nawet stepy i skały, więc taki dobór kolorów lepiej
się sprawdzał.
–
Jeśli miałbym jakiekolwiek kamienie szlachetne, zaraz bym ci je oddał, aby
ratować życie. Problem polega na tym, że ich nie mam – powtórzył, kładąc nacisk
na ostatnie zdanie.
Najemnik
spojrzał na niego badawczo, a potem uśmiechnął się szeroko. Alaric poczuł ból w
prawym boku, gdy sztylet przebił skórę i powoli zagłębiał się w jego ciało.
Powstrzymał jęk, nie chcąc zwracać na siebie uwagi innych gości. Nieprzyjaciel
z pewnością należał do ludzi, którzy mogą wybić całą karczmę, jeśli coś pójdzie
nie po ich myśli, a do tego zrobią to z wyraźną przyjemnością. Mag mógł
opanować człowieka, ale nie zatrzyma lecących w różne strony ostrzy, które
najemnik miał schowane pod płaszczem.
Musiał
się dogadać, a raczej sprawić, aby ten stracił czujność. Skoro tak bardzo
zależało mu na kamieniach, to prawdopodobnie wysłał go Marcus. Alaric zaś nie
miał zamiaru oddawać czarnoksiężnikowi czegokolwiek. Musiał przygotować jedno
szybkie i zabójcze zaklęcie. Już wcześniej zorientował się, że ostrze jest
zaklęte i hamuje przepływ magii w jego ciele. Jednak w jego kieszeni znajdował
się kamień, w którym było trochę energii Lysandra. Mag nie chciał go puścić bez
nich w podróż, więc Alaric przestał się opierać. I teraz był wdzięczny, bo w
jednej małej skale znajdowało się wystarczająco mocy, aby rzucić odpowiednie
zaklęcie.
–
Nie wyraziłem się chyba jasno. Albo ustępujesz, albo zabijam wszystkich w tym
pomieszczeniu.
–
Nie pozwolę ci…
–
To nie ma nic do rzeczy, bo będziesz pierwszą ofiarą. Jestem w stanie cię
pokonać. Uwierz mi na słowo. Wbrew pozorom nie chce mi się dzisiaj zabijać, to
trochę męczące.
–
Możesz zabić mnie, a potem zabrać kamienie – mruknął Alaric. Naprawdę miał
nadzieję, że mężczyzna nie bierze tego pod uwagę.
–
Mógłbym, w gruncie rzeczy zabijanie to cudowna sprawa. Jeszcze ten dreszczyk
emocji, gdy ktoś próbuje się bronić i rzuca się na ciebie z mieczem. Gdy może
pozbawić cię życia, a ty znów wymykasz się śmierci. Problem w tym, że trupy
należy potem pochować, a to jest męczące. Trochę dzisiaj przeszedłem, więc im
mniej roboty, tym lepiej.
Alaric
właśnie wyrobił sobie zdanie na jego temat. Mężczyzna był stuknięty i
uzależniony od adrenaliny.
Najemnik
wciąż się uśmiechał szeroko, gdy wyciągnął z kieszeni małą kuszę. Jedną ręką
osadził w niej zdradliwy bełt i naciągnął cięciwę. Nikt niczego nie zauważył,
bo przezornie zasłonił broń płaszczem i skierował w stronę kucharki stojącej
przy barze. Alaric był pewien, że nie spudłuje.
–
Więc… - zaczął najemnik, przekręcając ostrze sztyletu, które wciąż tkwiło w
ranie. Alaric opanował łzy bólu, które napłynęły mu do oczu. Zablokowano jego
moc. W tym momencie był tylko człowiekiem z krwawiąca raną na boku.
–
Powiesz mi, gdzie są, czy mam pozbawić tą damę życia? Pewnie się zorientowałeś,
że nie możesz użyć magii.
–
Jeśli zabierzesz kamienie i odejdziesz, to wyciągnę ten cholerny sztylet. A
wtedy lepiej uważaj w ciemnych zaułkach, bo gwarantuję, że nie dotrzesz do Marcusa
ze swoim podarunkiem.
– Dziękuję za ostrzeżenie, będę uważał. A teraz kamienie.
Alaric uśmiechnął się w duchu. Właśnie na to czekał.
–
Niech cię piekło pochłonie – syknął, kierując wolną rękę do kieszeni z
klejnotami. I magicznym kamieniem. Jeśli chwyci go, zanim najemnik się
zorientuje…
Zamrugał,
wpatrując się w dłoń mężczyzny, która złapała go mocno za nadgarstek. A było
tak blisko.
–
Pozwól, że ja to zrobię. W końcu nie powinieneś się ruszać z taką raną. Tym
bardziej, że mógłbyś się natknąć w tej kieszeni na ostry lub niebezpieczny
przedmiot. Przecież nie potrzebujesz większych obrażeń. – Zielonowłosy uśmiechnął
się uprzejmie, jednak był to uśmiech podszyty kpiną. Alaric wiedział, że czasem
ma podobny wyraz twarzy.
Patrzył
jak ręka najemnika znika w kieszeni płaszcza i po chwili się wyłania wraz z
sakiewką, w której były klejnoty. Razem z nimi wypadła stara, pomarszczona
karta pergaminu. Alaric zaklął pod nosem. Nie mógł wypaść kawałek tej cholernej
skały?!
–
A cóż to?
Najemnik
podniósł pergamin, odkładając klejnoty na stół w zasięgu ręki. Rozłożył
dokument i uważnie się mu przyjrzał. Na jego twarzy zagościło zdziwienie
pomieszane z zainteresowaniem. Puścił nawet sztylet, który wbijał w bok maga.
Ten wykorzystał okazję, wyciągając ostrze. Czuł, jak wraca do niego magia.
Jeszcze minuta i będzie w stanie zabić przeciwnika.
– Skąd masz tę umowę handlową? – spytał mężczyzna,
wpatrując się uważnie w Alarica. A ten zamarł, nie mogąc uwierzyć własnym
uszom. Znalazł ten pergamin w zaginionej przez wieki bibliotece, ale nie mógł
go odczytać. Po raz pierwszy spotkał się z tym alfabetem, nikt go jeszcze nie
rozszyfrował, on też próbował, ale nic z tego. Budynek był pełen ksiąg
wypełnionych tym pismem, ksiąg, które mogły zawierać sekret nieśmiertelności,
którego szukał. Mag pofatygował się nawet do Lysandra, aby spytać o ten
alfabet. Czarnoksiężnik nie znał go.
–
Umiesz to odczytać? – spytał ostrożnie, nie chcąc robić sobie nadziei. Założył,
że skoro Lysander nie wie, to nikt nie będzie wiedział. W końcu kilka wieków
życia robi swoje.
–
Oczywiście, to stary alfabet lizantyjski, używany przez najemników jakieś sześćset
lat temu. Dobrze jest znać język starszych, dużo starszych kolegów po fachu.
Ten dokument jest akurat umową handlową z podziemną organizacją z Galii na
zakup broni białej.
Alaric
przestał uważać najemnika za stukniętego. W tym momencie jawił mu się jako
anioł zesłany mu z nieba. Nie był wrogiem, nie teraz. Teraz był człowiekiem, z
którym mag chętnie dobije targu. Uzyskanie klucza do odszyfrowanie setek ksiąg
było tego warte. A później… Zobaczymy, przecież może na powrót stać się
wrogiem. Odrzucił na bok pomysł potraktowania mężczyzny zabójczym zaklęciem.
–
Jak się nazywasz? – spytał, wstając i siadając naprzeciwko rozmówcy. Ten
spojrzał na niego, zdziwiony nagłą zmianą zachowania.
–
Akarian Rosserau…
–
Miło cię poznać, Akarianie. Liczę, że puścimy w niepamięć niechlubne początki
naszej znajomości i zostaniemy prawdziwymi przyjaciółmi.
***
Sala
powoli pustoszała, tylko niektórzy goście pozostali, aby zagrzać się przy
kominku. Pomimo swojej ceny w pokojach nie było ogrzewania. Karczmarz
przecierał kufle po piwie, jego żona roznosiła jedzenie, bo młoda dziewczyna
wróciła już do swojego pokoju. Ciche śmiechy dobiegały z kąta, gdzie usiadła
grupka znajomych, spotkawszy się dzisiaj na trakcie. e
–
Skoczek… niech będzie tutaj – mruknął Alaric, przesuwając figurę. Powstrzymał
potężne ziewnięcie, spoglądając na przeciwnika. Akarianowi też zamykały się
oczy, ale żaden z nich nie chciał pierwszy zaproponować zakończenia rozgrywki.
To już trzecia tura i na razie był remis.
–
To w takim razie… - Akarian spojrzał na szachownicę, podnosząc do ust kielich z
winem. Miał nie pić, ale jakoś tak wyszło, że opróżniał już trzeci. Lepsze wino
niż piwo – przynajmniej ze względów kolorystycznych. Czerwone jak miłość.
Czerwone jak róże. Czerwone jak krew. Zerknął na przeciwnika, który pił wodę.
Prawdopodobnie nie miał mocnej głowy.
Po
chwili namysłu przesunął wieżę do tyłu, aby zrobić sobie miejsce na kolejne
ruchy. Dopiero szeroki uśmiech na twarzy przeciwnika zmusił go do ponownego
rozważenia swojego ruchu.
–
Cholera, cofam to – wypalił, widząc swój błąd.
–
Nie możesz, za błędy należy płacić. A teraz patrz i podziwiaj.
Akarian
więc patrzył i z niezadowoleniem przyglądał się, jak jego kolejne pionki
znikają z planszy. Jak mógł nie zwrócić uwagi na królową? Przecież to
najniebezpieczniejszy pionek.
–
Szach mat. Wygrałem, przyjacielu – oznajmił z triumfem Alaric, kilka minut
później stawiając zwykły pionek tuż obok króla, który nie miał gdzie uciec.
Akarian zaklął. To musiał być wrodzony talent, skoro ograł przeciwnika, będąc
na wpół nieprzytomnym ze zmęczenia.
Najemnik
chciał już zaproponować udanie się na górę, ale ubiegł go karczmarz. Z hukiem
postawił na stole kufle pełne dziwnej mieszanki alkoholu i chyba cynamonu,
sądząc po zapachu.
–
Chwila, my nie…
–
Specjalność karczmy. Na mój koszt – przerwał mu mężczyzna, uśmiechając się
przyjaźnie. Akarian docenił włożony w to wysiłek, choć na twarzy właściciela
pojawił się raczej grymas niż uśmiech.
–
Bardzo dziękujemy, ale raczej nie będziemy…
–
Panowie, wieczór zawsze należy zakończyć czymś mocniejszym. Proszę nie
oponować, zaręczam, że od razu poprawi się wam humor. A moi goście muszą być
zadowoleni. Dlatego nalegam…
Karczmarz
nie dokończył, bo Alaric chwycił kufel i wypił wielki łyk. Spojrzał na niego z
ukosa, a wyraz jego twarzy mówił wszystko. Gospodarz nie był przez niego mile
widziany. Mężczyzna się tym jednak nie przejął i patrzył, jak naczynie powoli
jest pozbawiane zawartości. Akarian wzruszył ramionami, po czym sam zabrał się
za swój napój. Przecież nie będzie gorszy, prawda?
Uniósł
wzrok i zamarł, widząc wpatrujących się w nich karczmarza i jego żonę. Kobieta
zbladła, gdy napotkała jego spojrzenie i po chwili zniknęła na schodach. Za to
gospodarz jeszcze bardziej wyszczerzył pożółkłe zęby w uśmiechu, a w jego
oczach pojawił się błysk triumfu. Po chwili zniknął, a Akarian nie był wcale
przekonany, czy go tam widział. Miał mocną głowę, ale i tak trochę kręciło mu
się w głowie.
–
Zadowolony? – Alaric obrzucił karczmarza nieprzychylnym spojrzeniem, a ten
wreszcie oddalił się za kontuar, mrucząc coś pod nosem o bezczelnych i
pozbawionych szacunku młodych.
–
Po prostu mi się nie podoba – mruknął, widząc pytające spojrzenie najemnika.
Ten wybuchł śmiechem.
–
Dzięki bogom! Już myślałem, że jesteś całkowicie pozbawiony gustu. Nie martw
się, pewnie nawet jego żona marzy o zostaniu wdową.
–
Nie o to mi chodziło… - burknął mag, Jego policzki przybrały barwę lekkiego
różu. Zwykle nad tym panował, ale teraz dziwnie wirowało mu w głowie. – Dziwnie
się na mnie gapi od jakiegoś czasu.
–
Podrywałeś mu żonę? – Nie, Akarian nie był w stanie się powstrzymać.
–
Znów sugerujesz mój brak gustu? – Nie powinien pić tego piwa. Zawsze miał słabą
głowę, ale nie sądził, że tyle wystarczy, aby tracić kontakt z rzeczywistością.
–
Skądże znowu! W końcu spędzasz ten wieczór ze mną.
–
Błagam, nawet tego nie insynuuj, bo cię zabiję…
Akarian
wzruszył tylko ramionami. Słyszał to już po raz dziesiąty tego dnia, więc nie
zrobiło to na nim wrażenia. Tym bardziej, że mag nie wyglądał, jakby był w
pełni sił. Najemnik rozejrzał się po Sali, zatrzymując wzrok na głośnej grupce
najemnych żołdaków. Ocenił ich uzbrojenie, lecz zachowanie mówiło samo za
siebie. Grupa idiotów myślących, że mając w ręku miecz mogą zwojować świat i
nikt im nie podskoczy. Nic ciekawego, przynajmniej dla niego. Ostatnio
zaniedbał codzienne ćwiczenia, więc przydałoby się jutro wdać w jakąś bójkę i
powywijać mieczem. Niestety dla niego to nie byli przeciwnicy. Może mag będzie
chętny na małą potyczkę?
Odwrócił
się w stronę towarzysza, aby go o to zapytać. I ledwo powstrzymał się od
wyszarpnięcia sztyletu, gdy napotkał wzrok gospodarza, który stał tuż obok ich
stołu. Dlaczego nie usłyszał, jak mężczyzna do nich podszedł? Przecież z
pewnością poruszał sięjak słoń w składzie porcelany.
–
Jakiś problem? – spytał go, unosząc brwi. Karczmarz pokręcił głową.
–
Pański kolega chyba powinien już wrócić do pokoju. Stoły służą do spożywania
posiłków.
Akarian
dopiero teraz zerknął na swojego towarzysza. Alaric położył głowę na blacie i
sennym wzrokiem wpatrywał się w dogasający kominek. Najwyraźniej adrenalina,
która krążyła w jego żyłach podczas gry, zniknęła pozostawiając po sobie niemoc
i zmącony umysł. Kufel piwa dopełnił obrazu nędzy i rozpaczy.
Mógł
go zostawić. Pójść do swojego pokoju, a jutro rano zniknąć. Warunki ich umowy
zostały wypełnione. W kieszeni Akariana spoczywały klejony, których poszukiwał,
a Alaric poznał alfabet lizantyjski. Najemnik był pod wrażeniem szybkości, z
jaką mag zrozumiał, o co w tym chodzi. Zakładał, że będzie musiał poświęcić na
to parę dni, a wystarczyły trzy godziny. Cholerny geniusz.
Mógł
go po prostu zostawić. Jesteś idiotą, Akarianie.
–
Wstawaj – mruknął, podciągając towarzysza z ławy i próbując złapać go tak, aby
nie upadł. Nagły ruch ocucił go odrobinę, przez co stanął na własnych nogach. Akarian
zerknął na jego bok, poplamiony na rdzawoczerwono. Magia to naprawdę fajna
sprawa. Kilka zaklęć i człowiek jest jak nowy.
Droga
przez salę trwała niemiłosiernie długo, lecz to schody okazał się największym
wyzwaniem. Właśnie wtedy Alaric stwierdził, że nie ma już siły i uwiesił się
całym ciężarem na najemniku. Akarian zacisnął zęby, powstrzymując odruch
wyciągnięcia noża i pozbycia się zbędnego ciężaru.
–
Ej… Wiesz, że masz zielone włosy? – Z gardła maga wydobył się cichy chichot.
Akarian poczuł, jak ktoś szarpnął jego warkocz i pomodlił się do bogów o
cierpliwość. Nie żeby w jakichkolwiek wierzył.
–
Ale są takie ciemne… Można by je pomylić z czarnymi przy złym świetle… Nie
lubię się mylić. Kiedyś byłem w bibliotece i pomyliłem regały z książkami. I
wiesz co się stało? Magiczne wejście się otworzyło! Lys był wściekły, ale to
jego wina. Powinien lepiej ukryć to, co chciał ukryć. A przecież wystarczyło,
abym…
–
Przestań – warknął Akarian, przerywając pijacki bełkot. Idiotyzm. Powinien
wyciągnąć jak najwięcej informacji. Informacji z pierwszej ręki na temat
domostwa Lysandra. Ale jakoś nieszczególnie się do tego palił. – Zastanów się
lepiej, zanim coś powiesz.
Chwila
ciszy, podczas której pokonali kolejne schodki. Czy one się złośliwie
wydłużają?
–
Bogowie… A Lysander mówił, żeby nie pić. – Głos Alarica jest bardziej przytomny
i pełen dezaprobaty do samego siebie. Akarian tego nie skomentował.
Czuł
się dziwnie. Coraz bardziej kręciło mu się w głowie, coraz ciężej było mu
stawiać kroki. Alaric chyba miał ten sam problem. Dotarli do drzwi pokoju maga.
Najemnik chwycił za klamkę i wciągnął towarzysza do środka. Czuł na języku
posmak szafranu i amberu…
Szafran
i amber…
–
Przeklęty staruch.
Upadł
na ziemię, gdy nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Przechytrzył go. Nie, to nie
tak. Nawet nie podejrzewał, że karczmarz wie, co powodują te zioła. Ktoś mu
musiał powiedzieć. Szafran i amber – mieszanka przeznaczona dla osób
władających magią, blokująca ich zdolności. Nic dziwnego, że mag jako pierwszy
odpadł z gry.
Próbował
dźwignąć się na nogi, ale nie mógł nawet ruszyć palcem. Leżał jak
sparaliżowany, czując, że za chwilę zamknie oczy i odpłynie. Alaric zrobił to
już kilka minut temu. Musiał się dostać do swojego pokoju. Może ma jakąś
odtrutkę? Zwykle był przygotowany na każdą okazję.
Usłyszał
ciche kroki, a chwilę później karczmarz pojawił się obok niego. Przykucnął,
spoglądając mu w oczy. Uśmiechnął się, widząc, że czerwone tęczówki piorunują
go wzrokiem.
–
Jeszcze się trzymasz? Niezwykłe. Zaraz coś na to poradzimy.
A
potem ciemność.
***
–
Cholerny staruch, cholerna buda, cholerna wiocha…
Alaric
jęknął cierpiętniczo, powoli się wybudzając. Głowa bolała go niemiłosiernie,
było mu zimno, a istna ballada przekleństw i wyzwisk wcale nie pomagała.
–
Zabiję, poćwiartuję, zniszczę życie jego dzieci, wskrzeszę go, utopię…
–
Zamilcz.
Akarian
przerwał swoją przemowę, która najwyraźniej sprawiała radość i uspokajała.
Czerwone oczy błysnęły w ciemności, gdy najemnik odwrócił się w jego stronę.
Alaric powoli wybudził się z odrętwienia, aby powitać szarą i ponurą
rzeczywistość.
–
Śpiąca królewna wreszcie się obudziła! Jestem wniebowzięty, biorąc pod uwagę
nasze nieciekawe położenie. Przestań się krzywić, czekam na przebłyski twojego
geniuszu.
Dochodziła
pewnie trzecia w nocy, biorąc pod uwagę położenie księżyca. Mag widział jego wątłą
poświatę, prześwitującą przez koronę drzewa, do którego byli przywiązani.
Siedział na ziemi, w dodatku bez płaszcza i wyglądało na to, że przez więzy
nawet palcem nie kiwnie. I cierpiał, naprawdę cierpiał.
–
Mamusia nie mówiła, żebyś nie pił, skoro masz taką słabą głowę?
Mag
poczuł falę goryczy na wspomnienie własnej matki. Nie czuł do niej nienawiści,
w końcu w pewnym sensie za niego umarła. Jeśli chodzi o mieszkańców jego
wioski… Nie odczuwał nic – ani złości, ani smutku, ani nostalgii. Mógł teraz wrócić
i się zemścić, ale nie widział sensu.
–
Lysander mówił.
–
Odnoszę wrażenie, że na jedno wychodzi. Choć ponoć do matki i ojca należy czuć
szacunek i bezgraniczne oddanie. Tutaj twój drogi czarnoksiężnik wyłamuje się
ze schematu.
Alaric
zignorował docinki i skupił się na swojej magii. Jedno zaklęcie i ból głowy
zniknie. Wstrzymał oddech, gdy napotkał mur. Gruby, wysoki mur, który odgradzał
go od zasobów energii. Czuł coś podobnego kilka godzin temu, gdy Akarian
ugodził go tym magicznym sztyletem. Tylko tam miał do czynienia z małym
płotkiem, a tu wielkim murem.
–
Co jest?!
–
Szafran i amber, drogi magu. I dodając do tego całkowity brak broni i ciemny
las, w którym chyba coś jest, mamy przerąbane. Biorąc pod uwagę zręczność, z
jaką dokonano tego haniebnego uczynku, to nie był pierwszy raz tej zacnej
rodzinki.
–
Po co ten sarkazm?
–
Sarkazm jest lekarstwem na wszystko.
Alaric
zwykle wychodził z podobnego założenia.
Przynajmniej
teraz wiedział, dlaczego gospodzie się tak dobrze powodziło. Ofiary wybierano
według jakiegoś dziwnego schematu, usypiano odpowiednim środkiem i pozostawiano
w lesie przykute do drzewa. Potem biedakami zajmowało się stworzenie, które
zamieszkiwało las i siało postrach wśród miejscowych. A cały dobytek
nieboszczyka przypadał karczmarzowi.
–
Jeśli tknął moje księgi, to nie ręczę za siebie.
–
Jeśli czegoś nie wymyślimy, to nie będziesz miał okazji posłać go do diabła.
Coś się zbliża.
Alaric
zamknął oczy, próbując zniszczyć mur, który oddzielał go od magii. Czuł, że coś
się zbliża i wcale nie miał ochoty na spotkanie pierwszego stopnia z owym
monstrum, gdy będzie przywiązany do drzewa. Z drugiej strony zdawał sobie
sprawę, że jego próby nie mają sensu. Mieszanka ziół była idealnie
przygotowana, nie było żadnego niedopatrzenia. Potrzebował choć maleńkiej
odrobiny magii, by zniszczyć przeszkodę. Wystarczyłaby iskra, a odzyskałby
swoje moce. Wszystko sprowadzało się do jednego: niezbędny był drugi mag z
dostępem do energii. Akarian, nawet jeśli posiadał jakieś magiczne
umiejętności, wypił tą samą mieszankę, więc odpadał.
Jego
uwagę przyciągnęło szarpanie liny. Spojrzał w bok i wpatrywał się zdziwiony w
najemnika, który właśnie rozprostowywał kości metr od drzewa.
–
Jak…
–
Po prostu trzeba urodzić się mną – odpowiedział na niezadane pytanie, z
namysłem wpatrując się w maga. A Alaric właśnie zdał sobie sprawę w jakiej
sytuacji się znajduje. Najemnik był wrogiem, wysłannikiem Marcusa, a nic nie
stawało mu na przeszkodzie, aby pozostawić go na pastwę mieszkańca lasu.
Akarian
myślał chyba o tym samym, bo niepewnie zerknął na leśną ścieżkę, jakby
rozważając natychmiastowe ulotnienie się. Po chwili westchnął ciężko,
podchodząc do drzewa. Pochylił się nad liną i mrucząc coś pod nosem, zaczął
rozplątywać supeł. Alaric odetchnął z ulgą.
–
Dlaczego?
–
Najemnicy mają taka niepisaną zasadę: jeśli z kimś pijesz, to go tego samego
dnia nie zabijasz, ani nie zostawiasz na śmierć.
Mag
w duchu podziękował za taką zasadę, choć nie był pewny, czy nie powstała tuż
przed chwilą. Liny puściły, opadając luźno na trawę. Wstał, rozglądając się
uważnie dookoła i szukając drogi powrotnej do miasta.
–
W którą stronę?
Akarian
wzruszył tylko ramionami, spoglądając niepewnie w obie strony. Nie miał
pojęcia, gdzie iść. Zerwał się wiatr, zrywając liście z drzew i wyrzucając je w
powietrze. Nic więc dziwnego, że nie usłyszał kroków i szelestu wśród tego
szumu. W jednej chwili stali sami na malutkiej polance, a sekundę później byli
otoczeni przez dziesięciu mężczyzn. Przynajmniej tak mu się wydawało, bo reszta
mogła ukrywać siew ciemności.
Przybyli
prezentowali się niczym ofiary wojny. Podarte ubrania zwisały z chudych ramion,
dziurawe buty przykrywały kościste stopy. Niektórzy mieli na głowie zszarzałe
włosy, inni byli prawie łysi. Najstraszniejsze były oczy – pozbawione życia,
puste i rzucające w jego kierunku wygłodniałe spojrzenie. Byli pozbawieni
broni, ale to nie sprawiało, że wydawali się mniej nieszkodliwi. Długie kły
wystawały z ust rozciągniętych w szalonym uśmiechu. Cała grupa wyglądała, jakby
niedawno wstała z grobu. Pomijając już to, że nawet w świecie magii, coś
takiego nie powinno mieć miejsca.
–
Nosferatu…
Szept
Alarica sprawił, że najemnik się wzdrygnął. Zmarli wysysający krew? Przecież to
bajki.
–
To niemożliwe…
–
Biegnij. Gdziekolwiek, bo zaraz się za nami rzucą. Na szczęście podobno nie są
szybsze od człowieka. I rozumem też nie grzeszą – mruknął mag, chwytając w rękę
garść ziemi. Nosferatu nie potrzebowały widzieć ofiary, ale przetrwały w nich ludzkie
odruchy. Prawdopodobieństwo, że cofną się instynktownie i zasłonią oczy, gdy
rzuci się w nie piaskiem, było bardzo wysokie. Dałoby im kilka dodatkowych sekund
na ucieczkę.
–
Krew… Krew maga… Tak długo czekaliśmy… - Słowa wydobyły się z ust postawnego
mężczyzny, stojącego najbliżej nich. Można go było uznać za lidera. Alaric
stwierdził, że na pewno nie będzie próbował go minąć podczas ucieczki.
Akarian
najwyraźniej myślał to samo, bo rzucił się na chłopca stojącego po drugiej
stronie. Sypnął mu w oczy ziemią i przemknął obok niego, a w ślad za nim
Alaric. Dopiero po kilku sekundach dotarł do nich złowieszczy jazgot, który
wydały z siebie Nosferatu. Naprawdę wolno reagowały.
–
Nie wiem, czy to dobry kierunek…
–
Nie myśl, tylko biegnij – warknął mag, wyprzedzając towarzysza. Spodziewał się
wielu rzeczy, ale na pewno nie umarłych.
Nosferatu
nie miały racji bytu. Jednak rozumiał, dlaczego to oni zostali wybrani.
Przywódca grupy musiał mieć układ z karczmarzem i wskazywał mu kolejne ofiary.
Przypomniał sobie moment, w którym gospodarz został wezwany do tylnego wejścia
i wrócił przerażony. Od tego momentu przypatrywał mu się dziwnie. Następnie
dołączył do niego Akarian, który także posługiwał się magią, a przynajmniej
jakąś jej odmianą. Wybór był prosty. Nosferatu był rozkładającymi się ciałami z
przyłączoną duszą. Cierpiały męki, nie mając w sobie ani kropli życia. Dlatego
polowały na ludzi, zabierały im krew, która sprawiała, że mogły się poczuć
żywe. Był to efekt krótkotrwały, lecz ciągle do tego dążyły. A krwi magów
towarzyszyła wielka energia, iskra życia, za którą były gotowe wymordować całą wioskę.
Normalnie nie byłyby żadną przeszkodą, ale teraz, gdy byli pozbawieni magii i
broni…
Potknął
się o zdradziecki korzeń, który wyłonił się nagle z ciemności. Poczuł na
ramieniu rękę Akariana, która przywróciła go do pionu. Lekko drżała. Nie tylko
on się bał. W dodatku właśnie zyskał pewność, że biegną w przeciwnym kierunku,
oddalając się od miasteczka. Było jednak za późno na zmianę decyzji. Słyszał za
sobą trzask łamanych gałęzi i długie, zawodzące nawoływania. Pogoń się nie
zbliżała, ale też nie odpuszczała.
–
Jak to w ogóle możliwe, że oni istnieją?! Przecież ich dusze powinny tkwić w
zaświatach – spytał Akarian, z łatwością przeskakując przewróconą gałąź. Alaric
skrzywił się, słysząc dźwięk rozdzieranego materiału. Kolejna koszula do
wyrzucenia.
–
Po śmierci dusze udają się w zaświaty, przekraczają bramę i nie ma dla nich
powrotu, przynajmniej teoretycznie. Ale wrota od wieków są nieszczelne, więc
magowie wznieśli potężną barierę, aby odgrodzić dusze od naszego świata.
–
Czy to nie Lysander jest odpowiedzialny za podtrzymanie tej bariery? W końcu
jest cholernym nekromantą! Jeśli po naszej śmierci przywoła twojego ducha, to
podziękuj mu serdecznie w moim imieniu za sumienne wypełnianie obowiązków. Co
on sobie myśli?!
Mag nie powiedział tego na głos, ale widział
tylko jeden sposób na wyjaśnienie sytuacji, w jakiej się znajdują. Bariera
pękła w jednym miejscu, niektóre dusze wydostały się na zewnątrz i pojawiły się
Nosferatu. Pęknięta bariera oznaczała tylko jedno – Lysander stracił kontrolę,
powoli przestawał panować nad swoją mocą i takie były tego efekty. Czarownik
coraz bardziej zbliżał się do krawędzi i Alaric nie chciał wiedzieć, co się
stanie, gdy ten ja przekroczy. Dlatego musiał wrócić, odłożyć na bok poszukiwanie
nieśmiertelności i ściągnąć przyjaciela z powrotem do tej rzeczywistości, od
której coraz bardziej się oddalał. Nie mógł tutaj zginąć.
Przekroczyli
granicę lasu, lecz nie mogli się tym długo cieszyć. Przed nimi pojawiło się
wysokie urwisko. Żadna ścieżka nie prowadziła w dół, gdzie płynęła wartka
rzeka. Woda co chwilę zalewała śliskie kamienie. Upadek z pewnością był
równoznaczny ze śmiercią.
–
Skaczemy? Będzie schludniej niż mieć rozerwane gardło – zaproponował Akarian,
odwracając się do Nosferatu, które powoli wychodziły z lasu i ich otaczały.
Gorszego miejsca nie mógł sobie wyobrazić.
–
Po prostu nie daj się ugryźć – zdążył odpowiedzieć Alaric, zanim uchylił się
przed rzucającym się na niego trupem. Ten nie wyhamował i z wrzaskiem runął w
przepaść. Akarian westchnął ciężko, biorąc z niego przykład. Następne monstrum
nie było już takie nieuważne i wymierzyło cios w brzuch. Mężczyzna zablokował
pięść i odwdzięczył się tym samym, rzucając nim w kolejnego przeciwnika. Złapał
go za głowę i skręcił kark, krzywiąc się jednocześnie, gdy poczuł smród, jaki
zmarły wydzielał. Ciało upadło na ziemię.
Przed
rozplataniem głowy przed topór uchronił go wyćwiczony przez lata refleks i
zwyczajny instynkt. Przywódca Nosferatu wyciągnął go znikąd i rzucił nim z
morderczą precyzją. Jego podwładni chwilę wcześniej zapobiegawczo cofnęli się do
krawędzi lasu. Akarian uchylił się co
prawda i broń zniknęła w przepaści. Problem polegał na tym, że on sam stracił
grunt pod nogami i poszedł w jej ślady.
Śmierć
spojrzała w oczy Akariana Rosserau i uśmiechnęła się szeroko.
***
Alaric
złapał rękę najemnika w ostatniej chwili. Nie miał jednak siły wciągnąć go na
górę. Leżał na krawędzi urwiska, obiema rękami trzymając towarzysza przy życiu.
Zdziwiony wzrok Akariana mówił, że nie spodziewał się on ratunku, a już na
pewno nie z jego strony.
Nosferatu stały na krawędzi
lasu, czekając na rozkaz wodza. Na razie przyglądały się im się ciekawie, próbując
ocenić, czy jedna z ich przekąsek właśnie spadła w przepaść, czy może jeszcze
jest dla niej jakaś szansa.
Mag
zastanawiał się, co zrobić, gdy usłyszał niepokojący chrzęst po prawej stronie.
Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy zęby Nosferatu, któremu Akarian niedawno skręcił
kark, wbiły się w jego bark. Czuł, jak stwór połyka pierwszy łyk życiodajnego
płynu.
–
Szlag by to – syknął, zaciskając palce z całej siły na ramieniu najemnika.
–
Puść mnie, do cholery. Nienawidzę być ciężarem, to niezgodne z filozofią mego
życia.
–
Wtedy ty skończysz porozrzucany i zmiażdżony na dole, ale ja będę daniem
głównym na górze. Wolę cierpieć w towarzystwie.
Czuł,
jak powoli traci siły i zastanawiał się, dlaczego pozostali Nosferatu jeszcze się
na niego nie rzucili. Aktualnie nie mógł się ruszyć nawet o metr. Jak na
zawołanie, przywódca nieboszczyków postąpił krok do przodu, a za nim cała
zgraja.
Chyba
zbliżał się jego koniec.
Coś
przemknęło centymetry od niego, pijacy z niego wampir został odrzucony na skraj
polany. Jego towarzysze stanęli zaskoczeni, wpatrując się w wielkiego, białego
wilka. Poczuł zalewający go spokój, a ból przestał mieć znaczenie.
Blaid.
Coś kiepsko wyglądasz, Alaricu. A
tego zielonowłosego dziwaka z pewnością nie wybrałbym na kompana.
Od strony Nosferatu dały
się słyszeć powarkiwania, niektórzy postąpili krok w przód.
Podzielę się z tobą swoją energią. Nie
mam jej wiele, ale odrobina wystarczy, aby oczyścił swój organizm z tych
paskudnych ziół i znów mógł używać magii, prawda?
Alaric
odetchnął z ulgą, czując znajomą energię, nieśmiało krążącą wokół jego umysłu.
Pochwycił ja i zburzył mur. Magia ponownie zaczęła krążyć mu w żyłach, choć zawroty
głowy spowodowane utratą krwi nie ustały. Jedno małe zaklęcie i Akarian stanął
obok niego. Mag otrzepał ubrania, powoli podnosząc się z ziemi. Zachwiał się,
ale utrzymał równowagę. Miał dostęp do mocy, ale to była połowa sukcesu. Przed
chwilą się przekonał, że skręcenie karku, prawdopodobnie też ucięcie głowy nic
nie dadzą. Dusze trzeba odesłać do zaświatów. Potrzebne były egzorcyzmy, był pewnie,
że to jedyny sposób. Podniósł rękę, kreując zaklęcia w swoim umyśle, aby nie
tracić sił na wypowiadanie ich na głos.
Wokół
przywódcy Nosferatu pojawiały się trzy pięcioramienne gwiazdy, powoli się
zaciskając. Zmarły zawył, próbując wydostać się z okręgu. Na próżno, minutę
później spłoną w ogniach piekielnych, a jego dusza przekroczyła bramę. Alaric
zachwiał się i przyklęknął. Czuł, jak powoli traci świadomość.
To twój limit…
–
Daj mi trochę magii, abym zniwelował działanie trucizny – rozkazał Akarian, pochylając
się nad nim. Alaric przełknął ślinę, próbując zachować przytomność.
–
Nie rozumiesz… Trzeba odprawić na każdym z osobna egzorcyzmy. Ty tego nie
potrafisz, prawda?
– Mogę wyczarować broń.
–
Ostrze nic nie da. Musisz odesłać duszę, innej opcji nie ma. Zaraz się tym
zajmę…
–
Daj.
Alaric
się poddał, przesyłając mu trochę swojej magii. W ostatniej chwili, po potem
ciało odmówiło mu posłuszeństwa i zemdlał.
***
Czuł,
że ktoś szarpie go za ramię. Niechętnie uchylił powieki i stwierdził, że
znajduje się w gospodzie w pokoju, który wynajął.
–
Witam, śpiąca królewno. Twój wilk prawie mnie zeżarł, choć uratowałem ci życie.
Akarian
siedział na krześle, ubrany w swój płaszczy, uzbrojony w cały komplet sztyletów
i worek podróżny. Był gotowy do drogi. Alaric w odpowiedzi machnął mu ręką.
–
Będę się już zbierać. Może się jeszcze spotkamy, ale znając życie będę próbował
cię wtedy zabić. O ile najpierw Marcus mnie nie ukatrupi. Cóż, miło było
poznać.
Wstał,
kierując się do drzwi. Dopiero teraz Alaric uświadomił sobie, że żyje, że
Nosferatu musiały zostać zabite, a Akarian nie potrafi przecież wykonać
egzorcyzmów.
–
Jak ty…?
Najemnik
odwrócił się w progu, uśmiechając się szeroko. Znów pełen sarkazmu uśmiech.
–
Och, po prostu zamiast potęgi magii i słowa, doceń potęgę miecza. W końcu bywają
różne ostrza, a ja je uwielbiam kolekcjonować.
Mag
nie zdążył nie powiedzieć, nim drzwi zatrzasnęły się za Akarianem. Wyciągnął
się wygodnie na łóżku, witając się w myślach z Blaidem. Ostatecznie nie wyszedł
źle na tym spotkaniu. Zyskał klucz do odczytania tylu interesujących ksiąg.
Zerknął
na swoją torbę podróżną, w której spoczywał woreczek z prawdziwymi klejnotami.
Akarian oddalał się ze starannie sporządzonymi podróbkami.
W
końcu przecież przysięgał, że Marcus niczego od niego nie dostanie, prawda?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ja się do tego nie przyznaję. Ten rozdział nie miał tak wyglądać. Główne wątki są takie, jak sobie przedtem założyłam, ale wszystko pomiędzy... Brak słów. Wyszłam z wprawy. Przynajmniej długość mnie satysfakcjonuje. Okazuje się, że nie potrafię ukazać powoli kształtujących się relacji, jakie by one nie były. No nic, w następnym rozdziale zamierzam zamieścić Adrianę i Gilana, aby z powrotem wdrożyć się w pisanie.
Przepraszam jeszcze raz za tak długą nieobecność. Rozdział jak zwykle nie sprawdzony, więc proszę o komentarze i wymienienie w nich błędów, jeśli jakieś wpadły wam w oczy. Możecie też się oczywiście rozwodzić i w ogóle. Jakiś pomysł, jak Akarian poradził sobie z tymi wampirkami?