Lista utworów

11 maja 2016

Rozdział XXVIII

Wioska Umlilo,
krańce Południowego Kontynentu,
dwadzieścia sześć lat temu…

Amandi Melijo wreszcie odetchnęła z ulgą. To był koniec, nieodwracalny koniec. Czuła, jak życie powoli opuszcza jej ciało, ledwo była w stanie podnieść swoje słabnące ręce. Wyciągnęła dłoń w stronę promieni słońca, które wpadały przed niedokładnie zasłonięte okno. Słyszała rozdzierający płacz dziecka i przerażone szepty kobiet z jej wioski. Dobrze, niech się lękają, nieważne czego, ale niech się boją. Niech pomrą ze strachu. Tak jak ona prawie umarła ze wstydu. Ale to koniec. Już więcej nie zobaczy spojrzeń pełnych pogardy, zniesmaczenia, czasem nawet obrzydzenia. Już nie będą jej poniżać.
Wszystko zaczęło się niecały rok temu, gdy spotkała tego podróżnika. Wybrała się wtedy po wodę do oddalonej o dziesięć kilometrów oazy. Lato było gorące, a strumień, który przepływał przez ich wioskę, wysechł kilka dni temu. Jako, że wszyscy byli zajęci uprawą roli, to ją, ponieważ nie potrafiła zajmować się tą mało urodzajną ziemią, wysłano po wodę. Ciągnąc za sobą mały wóz na dwóch dyszlach, powoli pokonywała pustynię. Słońce smażyło niemiłosiernie, jednak wizja odpoczynku w cieniu drzew i możliwość ochłodzenia się w oazie pchały ją do przodu.
Myślała, że będzie tam sama. Jednak po dotarciu na miejsce spotkała tam jego. Podróżnik przemierzający świat, znający mnóstwo ciekawych historii, którym nie mogła się oprzeć. Podobnie jak jemu. Wszyscy okoliczni mężczyźni mieli oczy i włosy czarne jak smoła, skórę wręcz brązową od długiego przebywania na słońcu. Tak samo kobiety, nie wyróżniała się niczym. Więc czy jej winą było to, że straciła głowę dla tych zielonych oczu i włosów niczym najprawdziwsze złoto?
Nie wróciła tego dnia do wioski. Do późna słuchała opowieści nieznajomego, wpatrując się w jego oczy. Po prostu przepadła. Jedna, jedyna noc zapomnienia, która była piękna. Lecz także brzemienna w skutkach. Gdy obudziła się rano, jego już nie było. Kobiety z wioski znalazły ją całą we łzach, nagą i trzęsącą się niemiłosiernie. Nie była w stanie nic zrobić, musiały same ją ubrać. Z jej ust oprócz szlochu przez następne dni nie wydobyło się ani jedno słowo. Nie chciała jeść, nic nie piła. Zamknięta w swojej chacie ignorowała dobijanie się mieszkańców Umlilo, którzy martwili się o swoją towarzyszkę.
Nie znała nawet jego imienia, a złamane serce pulsowało tępym bólem.
Kobiety z wioski niedługo przestały się do niej dobijać. Wystarczyło, że dowiedziały się, że jest w ciąży. Ich prawa były bardzo surowe. Matkę trzeba było ukarać, lecz dziecko, niewinne dziecko, miało przeżyć. Dlatego z wymierzeniem kary Amandi poczekano aż do narodzin dziecka. Przez ten czas dziewczyna musiała znosić kpiny, obrazy i pogardliwe spojrzenia, gdy tylko wyszła z domu. Nie robiła tego często, ale coś musiała jeść. Nikt jej nie pomagał, a ponieważ pracować nie mogła, z miesiąca na miesiąc miała coraz mniej pieniędzy. Co za tym idzie, jadła coraz mniej. Pod koniec ciąży była tak wymęczona i zmarniała, że poród wykończył ją całkowicie, uprzedzając w tym starszyznę wioski.
Teraz leżała w swojej małej, ciemnej izdebce, wdychając ciężkie od upału powietrze. Ręka upadła na brudne prześcieradło, którym była przykryta, nikt nie zwrócił na nią uwagi. Trzy kobiety, które pomagały jej przy porodzie, pochylały się teraz nad dzieckiem, wymieniając ciche uwagi. Szeroko otwarte oczy mówiły o szoku, jaki właśnie przeżyły. Jedna z nich poderwała się z miejsca i wybiegła z chaty. Amandi wciągnęła łyk świeżego powietrza, który wpadł, gdy drzwi przez chwilę stały otworem. Z jednej strony chciałaby zobaczyć dziecko, w końcu była matką. Zwyciężyła jednak niechęć, którą do niego odczuwała. Było winne wszystkiemu, gdyby nie one, żyłaby sobie spokojnie w wiosce, znalazła sobie miłego chłopca, potem została jego żoną. Dlatego nie obchodziło ją, czy to chłopiec czy dziewczynka, czy jest zdrowe, czy w ogóle przeżyło poród. Nie nada mu imienia, lepiej, aby pozostało anonimowe, jak jego ojciec. I niech cierpi, jak ona cierpiała przez te ostatnie miesiące.
Gdy przerażona kobieta wróciła do chaty z przywódcą wioski, oczy Amandi były już puste, a życie z niej uleciało.

***

– Cóż to jest, Warisie? – przerażony głos Lerato przerwał ciszę, panującą w chacie. Starsza kobieta zdezorientowana wpatrywała się w dopiero co narodzone dziecko. Jego matka już umarła, zauważyła to przed chwilą, nie poczuła jednak nic. Amandi złamała ich prawa, spędzając noc z mężczyzną, który nie był jej przeznaczony. Nawet nie znała jego imienia, co zachodziło już o absurd. Jednak to, co wyszło z jej łona…
Waris, przywódca starszyzny od dwudziestu lat, nieobecny duchem wpatrywał się w niemowlę. Widział wiele noworodków, ale zawsze miały wspólne cechy. Nigdy na południowym kontynencie nie narodziło się dziecko, które nie miałoby brązowej skóry, czarnych włosów i ciemnych oczu. Jednak chłopczyk, który leżał przed nim w kołysce i wrzeszczał wniebogłosy, od czasu do czasu otwierał swoje powieki i spoglądał na nich oczami błękitnymi jak wiosenne niebo. Jednak nie to było najgorsze. Główka była porośnięta cienkimi włoskami. Białymi włosami.
– To pomiot diabła – szepnął mężczyzna, cofając się o krok. Ludy południowego kontynentu były bardzo przesądne, każde odstępstwo od normy traktowały jak ingerencje demonów w ich życie. Nawet wędrowcy udający magów, nie mieli tu życia. A to dziecko z pewnością było inne.
– Więc je zabijmy, matka i tak nie żyje, nie będzie nikogo, kto chciałby się nim opiekować – Zira, młoda pomocniczka Lerato, chwyciła leżący na stole nóż, gotowa wprowadzić swoje słowa w życie. Bała się odmienności, podobnie jak pozostali mieszkańcy. Waris zacisnął rękę na jej nadgarstku, powstrzymując kobietę. Jego żona była szamanką, wiedział więc, jakie byłyby konsekwencje tego czynu.
– Nie możemy tego zrobić. Wszyscy, którzy dopuścili się takiego czynu, zginęli w strasznych mękach. Demony czuwają nad swoimi wybranymi, nie pozwolą ich skrzywdzić. Zwykle zabierają je w wieku piętnastu lat. Jeśli tego nie zrobią, będziemy mogli z nim zrobić, co nam się żywnie podoba. Nie spadnie na nas kara. Jednak przez piętnaście lat musimy to dziecko odchować, aby nie spadł na nas gniew złych duchów.
– Mamy więc wychować go razem z naszymi dziećmi? – spytała przerażona Lerato, wpatrując się niepewnie w niemowlę. Uspokoiło się już, teraz spoglądało na nich przenikliwie błękitnymi oczami. Kobieta wzdrygnęła się. Nie podobał jej się ten wzrok.
– Tego nie powiedziałem. Ma żyć. Jak będzie traktowane, to już inna sprawa. Zwołajcie wszystkie kobiety, ustalimy dni dyżurów, ktoś się w końcu musi nim zająć. I wezwijcie Amana, trzeba zabrać ciało.
Kobiety pokiwały głowami, a młodsza wybiegła z chaty. Lerato podeszła do chłopca, przykrywając go starymi ubraniami. Nikt nie powiedział, w jakich warunkach ma żyć to dziecko.
– A imię, Warisie? Jak go nazwiemy?
– Nie będzie potrzebne. Przecież i tak nikt nie będzie się nim interesował.

***
Chłopiec wychowywał się z dala od wioski, w chacie, którą wzniesiono specjalnie dla niego. Kobiety przychodziły tam co dwie godziny, aby nakarmić i napoić dziecko, po czym szybko opuszczały dom, jakby goniło je stado dzikich psów. Nie nadano mu imienia, nazywano go Przeklętym Dzieckiem. Gdy podrósł i zaczął chodzić, starszyzna podarowała mu psa, aby miał się czym zająć i nie przebywał z innymi dziećmi. Ludzie z wioski, przymuszeni przez Warisa, przynosili chłopcu codziennie jedzenie, zostawiali je jednak pod drzwiami, aby nie mieć kontaktu z pomiotem demona.
W wieku ośmiu lat chłopiec zaczął wychodzić z chaty i oddalać się w stronę pustyni, ciekawy otaczającego go świata. Wtedy Waris nauczył go czytać, aby wszystkie potrzebne mu informacje mógł znaleźć w książkach. Aby wiedział, że na pustyni czeka go niebezpieczeństwo i śmierć. Przywódca starszyzny co tydzień przynosił mu nowe książki i wychodził bez słowa. Prawdą było, że nawet on się bał. Strachem napawały go te błękitne oczy i białe włosy, które teraz sięgały do łopatek. Jakżeby inaczej, skoro nikt nie chciał się do dziecka zbliżyć, aby choć obciąć mu włosy. Mogłoby to zrobić samo – trzeba by było mu jednak dać nóż, a na takie ryzyko nikt nie chciał się narażać.
Pewnego upalnego lata zdarzyło się coś, co sprawiło, że nawet Waris przestał się zapuszczać w okolice chaty. Wówczas to, co drzemało w dwunastoletnim chłopcu, przebudziło się. Tego dnia ludzie umierali z pragnienia, mały strumień dawno wysechł, każdy walczył o najmniejszą kroplę wody. Oczywistym więc było to, że każdy myślał tylko o sobie i swojej rodzinie, a los sieroty najmniej go obchodził. Choć jej śmierć mogła sprowadzić na nich gniew demonów, co często przypominali Waris i Lerato. Wtedy nawet oni nie pomyśleli o dziecku. Dopiero pod koniec dnia, gdy gorąc zamienił się w chłód, tknięty przeczuciem przywódca starszyzny wykrzesał odrobinę siły i ruszył w kierunku chaty stojącej na uboczu. Chciał się przekonać, czy chłopiec żyje, czy już odszedł. Ewentualnie zakończyć jego męki, może to uchroni ich przed gniewem demonów.
Zobaczył dziecko, klęczące przed chatą, pustym wzrokiem wpatrujące się w niebo. Nie zdążył podejść bliżej, gdy ręka chłopca zaczęła świecić się światłem, niebieskim, zmieszanym z zielenią. Kula koloru morza poderwała się w górę, znikając na ciemnym niebie. Przerażony Waris zamknął oczy. Czy to możliwe, że dusza chłopca opuściła ciało i powędrowała właśnie do diabła?
Wtedy właśnie z nieba lunął deszcz. Chłodne krople uderzyły kilka metrów od mężczyzny, który z otwartymi oczami wpatrywał się w efekt działania diabelskich mocy. Chłopiec wstał i szybko wyciągnął przed siebie pusty kubek. Woda zdawała się jakby skupiać w tamtym miejscu, po chwili naczynie było pełne. Dziecko uśmiechnęło się lekko i wróciło do domu. Wtedy też zbiegli się mieszkańcy wioski, zaalarmowani szumem deszczu. Rzucili się do przodu, zaczęli napełniać gliniane misy życiodajnym płynem i pić łapczywie. Tylko niewielka część osadników powstrzymała swoje pragnienie. Deszcz był efektem diabelskich mocy, nie należało go pić. Niebawem okazało się, że Waris miał rację i słusznie zatrzymywał mieszkańców. Dwa dni po deszczu skończyła się susza. Cztery dni później ci, którzy pili deszczową wodę, umarli.
Po obudzeniu się magii w chłopcu, nikt nie podchodził do chaty, nawet Waris. Raz w tygodniu pakunek z jedzeniem dawano psu, pięknemu owczarkowi, aby zaniósł je dziecku. Dlatego też chłopak został zmuszony do polowań, aby zapewnić sobie jedzenie. Po pustynnych stepach często biegały zające, na które mógł się zaczaić. Mocy nie potrafił opanować, co jakiś czas kończyło się to płonącym budynkiem i ogniem, którego nikt nie potrafił ugasić. Nic więc dziwnego, że mieszkańcy wioski nienawidzili chłopaka.
Przeklęte Dziecko skończyło piętnaście lat i nie zostało zabrane przez demony, wbrew oczekiwaniom Warisa i starszyzny.

***

Wioska Umlilo,
krańce Południowego Kontynentu,
dziesięć lat temu…

Słońce zachodziło, barwiąc obłoki na pomarańczowo i zapowiadając kolejny upalny dzień, gdy starszyzna wioski zebrała się wokół ogniska w chacie Warisa. Mężczyzna był już w podeszłym wieku, wstawał z posłania bardzo rzadko, więc tylko w ten sposób mógł uczestniczyć w posiedzeniach.  Siedział teraz opatulony kocami na swoim łóżku i wpatrywał się w płomienie ogniska. Dni bywały nie do zniesienia, lecz noce zawsze niosły ze sobą przeraźliwy chłód. Można by pomyśleć, że spędzając całe życie na pustyni przyzwyczai się, ale zachodzące szybko zmiany temperatury wciąż wprawiały go w zdumienie.
– Zacznijmy – rozpoczęła uroczyście Zira, w której włosach można było już znaleźć srebrne nitki. Po śmierci Lerato zajęła jej miejsce jako najważniejsza z kobiet. Wywiązywała się z obowiązków i Waris nie miał co do niej żadnych zastrzeżeń.
Pomimo słów kobiety w chacie wciąż panowała cisza. Wszyscy wiedzieli, dlaczego się tu zebrali. Powinni już to zrobić rok temu, ale nikt nie odważył się zwołać zgromadzenia. Dopiero teraz, gdy Waris był bliski śmierci i nie mieli innego wyjścia.
– Nie ma tego co odwlekać – westchnęła Dona, przerywając milczenie. – Przeklęte Dziecko skończyło szesnaście lat, a demony się nie zgłosiły. Nie zarzucam ci kłamstwa, Warisie, lecz według twych słów, powinny to zrobić już rok temu. Wszyscy zastanawiamy się, czy możemy pozbyć się tego pomiotu diabła, nie narażając się na ich gniew.
Waris mruknął coś niewyraźnie, chcąc uniknąć odpowiedzi. Bał się chłopaka, wręcz go nienawidził. Przez jego moce, wygląd, domniemane pochodzenie. Czuł jednak cieniutką nić porozumienia, które utworzyło się, gdy uczył go czytać. W tym żądnym wiedzy chłopcu, który z takim zapamiętaniem zaczytywał się w księgach, starszy mężczyzna widział dawnego siebie. Był jednak rozsądny i wiedział, że trzeba się go pozbyć.
– Skoro demony nie zgłosiły się po niego, gdy skończył piętnaście lat, to możecie zrobić z nim, co chcecie. Ja już niedługo odejdę z tego świata, więc to wy zdecydujcie, co z nim poczniecie – odpowiedział w końcu, ignorując dziwny uścisk w piersi.
– Zabijmy. Przez jego deszcz zmarło wielu naszych. Dawać nadzieję podczas suszy w postaci wody i karać skosztowanie śmiercią? Nie zasługuje, aby żyć – warknął Nasir, zaciskając zęby. Większość zgromadzenia pokiwała zgodnie głowami. Nikt nie chciał, aby Przeklęte Dziecko przebywało w pobliżu ich rodzin. To mogło przynieść tylko nieszczęście.
– Ależ po co? – głos Tirana wybił się spośród innych. Wszyscy spojrzeli na niego zaciekawieni, co zaproponuje. Mężczyzna uwielbiał pieniądze i, choć wioska była biedna, nie przepuścił żadnej okazji, aby złapać trochę grosza. Przeprowadził kilka wymian i sprzedaży z pobliskimi miastami, dzięki czemu teraz mieli co jeść. Zyskał tym przychylność mieszkańców i nikt już nie patrzył krzywo na jego krętactwa. – Możemy na nim zarobić. Zbliża się kolejna fala upałów, strumień pewnie wyschnie, więc musimy zakupić wodę. A na to potrzebujemy pieniędzy. Gdy ostatnio byłem w mieście, słyszałem, że niedługo ma tu przybyć handlarz niewolników. Okazja idealna – uśmiechnął się krzywo, pokazując żółte zęby.
– Sugerujesz, aby go sprzedać? Kto zechce kupić takie dziwadło? Nie panuje nad swoimi mocami, więc może zrobić komuś krzywdę. Mamy narażać niewinnych ludzi?
– Spokojnie, wszystko przemyślałem – uspokoił jedną z kobiet. – Na północy mają ponoć obręcze, które nie pozwalają używać mocy, będzie nieszkodliwy. Niektórzy łowcy specjalizują się właśnie w znajdowaniu takich dziwadeł. A zamożni arystokraci bardzo lubią mieć niezwykle zwierzątko. Do podawania jadła na posiłkach lub czegoś zupełnie odmiennego. Mają pieniądze, więc kto im zabroni? Takie związki nie są legalne, ale przecież to tylko niewolnicy. A chłopak, choć ciężko mi to przyznać, ma ładną buźkę, więc pewnie właśnie to będzie robił.
– To obrzydliwe. Wykorzystywanie seksualne? Wstydź się, Tiranie, żeś wpadł na taki pomysł. Możemy go nienawidzić, ale to tylko dziecko. Lepiej chłopaka zabić, to będzie łaskawszy los – oburzyła się Martina. Młoda, wesoła, zawsze przejmowała się losem innych, choć mogła pragnąć ich śmierci.
– Dziecko nie zabija, Martino. A przez jego czary padła połowa wioski. Czasy są ciężkie, potrzebujemy pieniędzy – zabrał głos Izaak. Nikt nie chciał przyznać, ale to on był najważniejszy w starszyźnie. Jego głos był ostateczny, dlatego wszyscy zamilkli, nawet ci, którzy przedtem chcieli wyrazić słowa sprzeciwu. – Tiranie, kiedy przybędzie ten łowca? Chciałbym uzgodnić cenę.
Tiran zatarł ochoczo ręce, uśmiechając się szeroko. Był w siódmym niebie. Pozbywał się wielkiego problemu i zarabiał jednocześnie. Poderwał się ze swojego miejsca, podchodząc do drzwi i otwierając je na oścież.
– Tak myślałem, że się zgodzicie. Handlarz już tu jest, czeka w mojej chacie. Widział chłopaka i jest skłonny sporo zapłacić. Zapraszam, Ziro, Izaaku. Czas się targować.

***
Kilka kilometrów dalej, na szczycie wydmy stał białowłosy chłopak. Palce nerwowo zaciskał na swoim łuku, niebieskie oczy co chwila umykały w stronę, gdzie znajdowała się wioska. Coś się stało, czuł to. To coś dotyczyło jego i nie wróżyło niczego dobrego.
Wielki, szary pies otarł się o jego nogę, odciągając od zmartwień i złych przeczuć. Szesnastolatek pokręcił głową, wyrywając się z zamyślenia i podniósł ogromny bukłak, w którym chlupotała teraz woda. Wracał właśnie z niewielkiej oazy, którą napotkał na swojej drodze, gdy kilka miesięcy wcześniej nieopatrzenie zapuścił się zbyt daleko w pustynię. Od tamtej pory mała sadzawka i strumyk stały się dla niego źródłem wody, bo mieszkańcy wioski nie chcieli dzielić się swoją z pomiotem diabła. Nikt mu tego nie powiedział, wywnioskował to sam, gdy Lupa, jego pies, przestała mu ją przynosić. Jedzenia, które przynosiła od osadników też było za mało, więc musiał prędzej czy później nauczyć się polować. Na szczęście zrobienie łuku nie okazało się takie trudne, wszystko było dokładanie opisane w książce, a strzelanie jeszcze prostsze. Pustynne zające można było zaś spotkać na każdym kroku, jeśli wiedziałeś, gdzie szukać.
Ruszył w kierunku domu, co chwila spoglądając w niebo. Nocą pustynia była jeszcze bardziej niebezpieczna niż za dnia, a wyglądało na to, że nie zdąży dotrzeć do chaty przed zmrokiem. Słońce schowało się już za horyzontem, niebo zrobiło się granatowe, a księżyc wyłaniał zza chmur. Nocny wiatr przyniósł ze sobą chłód. Chłopak zacisnął zęby i owinął się szczelniej połatanym w wielu miejscach płaszczem. Musiał jednak uważać, aby mieć łatwy dostęp do broni, bo lwy uwielbiały takie pory na polowania. Lupa ostrzeże go zawczasu, lecz nie ochroni.
Wszedł między drzewa, które oddzielały jego dom od pustyni. Wyrosły tutaj kilka lat temu, podczas tego dziwnego deszczu, który zabił wielu mieszkańców wioski. Nie mogły mieć dostępu do wody, ale i tak trwały, niezrażone upałem i nagłymi zmianami temperatury. Tknięty przeczuciem zatrzymał się, rozglądając bacznie dookoła. Lupa zawarczała, położyła nisko uszy, ale chyba nie wiedziała, w którą stroną patrzyć. Obracała się niespokojnie, usiłując wyczuć, co ją zaniepokoiło. Chłopak stał nieruchomo, zaciskając dłoń na nożu, który miał przyczepiony do pasa. Wsłuchiwał się w otaczające go drzewa, wyczuwał najmniejsze drgania powietrza. Te dziwne, nieuzasadnione przeczucia miał od zawsze, bez problemu potrafił określić, jakim człowiekiem jest nieznajomy, czy można mu ufać.
Wyczuł drganie powietrza za sobą w momencie, gdy ktoś położył mu rękę na ramieniu. Chwycił nóż i odwrócił się z zamiarem przyłożenia ostrza do gardła nieproszonego gościa. Zatrzymał się jednak kilka centymetrów do szyi nieznajomego mężczyzny, nie będąc w stanie ruszyć się w żadną stronę. Całe jego ciało zamarło w bezruchu, nie mógł nic na to poradzić.
– Co jest… - mruknął do siebie, siłując się z niewidzialnymi więzami, które ograniczały mu ruchy. Stojący przed nim mężczyzna, spojrzał na niego rozbawiony, diamentowe oczy zalśniły w świetle księżyca.
– Spokojnie, to zaraz minie. Musiałem tylko zadbać, abyś nie poderżnął mi gardła na przywitanie.
– Ty cholerny… - zaczął chłopak, lecz nie dokończył. Jego usta zamarły, wargi zacisnęły się bez jego woli.
– Jak już się uspokoisz, dołącz do mnie. Chcę porozmawiać – mruknął nieznajomy, oddalając się w stronę chaty. Zagwizdał dwa razy, a z pomiędzy drzew wypadła Lupa. Pies podbiegł radośnie do czerwonowłosego mężczyzny, plątając mu się pod nogami, nie zwracając uwagi na chłopaka, który wciąż nie mógł się ruszyć.
Przybysz zniknął za drzewami, po chwili usłyszał charakterystyczny trzask, gdy drzwi do jego domu stanęły otworem. Przeklęty nieznajomy rozsiadł się właśnie w jego domu, a on stał, nie mogąc nic zrobić. Dziwna niemoc minęła dopiero po kilku minutach, które i tak dłużyły się niemiłosiernie. Szybko skierował swoje kroki do domu, zatrzymując się w otwartych drzwiach. Mężczyzna siedział przy stole, rozglądając się ciekawie dookoła. Zauważył go kątem oka i skinął głową na łuk, który chłopak trzymał w ręku.
– Zostaw to na zewnątrz. Nic ci nie zrobię. Na dodatek raczej ci się nie przyda w tak ciasnym i ciemnym pomieszczeniu.
Miał rację i tylko dlatego łuk wylądował przy wejściu, za zamkniętymi drzwiami. Szesnastolatek obszedł ostrożnie stół, nie spuszczając wzroku z gościa. Oparł się o regał z książkami, wpatrując się w niego wyczekująco. Tamten prychnął, ale zaczął rozmowę.
– Jestem Lysander. Tyle powinno ci na razie wystarczyć. Jak się nazywasz?
– Nie mam imienia.
Po tych słowach, wypowiedzianych zupełnie bez emocji, nastała cisza. Zirytowany mag westchnął głośno, wpatrując się uporczywie w oczy rozmówcy. Odpowiedziało mu beznamiętne spojrzenie. Tego się nie spodziewał, zwykle ludzie, z którymi nawiązał kontakt wzrokowy, spuszczali głowę i czym prędzej się oddalali. Lysander nie lubił odstępstw od normy. Były niepożądane, nie dało się ich przewidzieć.
– Czego chcesz?
– Dostanę wody?
– Nie. A teraz gadaj, bo nie mam czasu.
Zmrużone, srebrne oczy przewiercały go na wylot, powodując dreszcz i drżenie rąk. Dlaczego tutaj wszedł? Mógł przecież pójść… Gdzie? Do wioski i poprosić o pomoc, bo jakiś nieznajomy facet jest w jego domu? Jasne, pomogliby z wielką chęcią.
– Lubisz czytać? – spytał Lysander, postanawiając przejść do tematu. Wyczuł ruch w granicach pobliskiej wioski. Mieli mało czasu.
– Tak.
– Chciałbyś zobaczyć kiedyś to, o czym czytasz?
– Tak. I co z tego? – spytał chłopak podejrzliwie, przesuwając się krok do przodu. Słyszał, jak Lupa skrobie w zamknięte drzwi. Oznaczało to niebezpieczeństwo. Pytanie tylko, czy niebezpieczeństwo nadchodziło, czy już siedziało przy jego stole?
– Odłóż ten nóż. Na mnie nie zadziała – pod wpływem wymownego spojrzenia, chłopak z westchnieniem schował sztylet do pochwy przy pasie. Czuł, że tego dziwnego człowieka nie da zabić się w ten sposób. Co dziwne, miewał przeczucia, które zawsze się sprawdzały, a w towarzystwie Lysandra czuł się wyjątkowo swobodnie.
– Wróćmy do naszej rozmowy, a raczej mojego monologu i twoich skąpych wypowiedzi. Mogę cię stąd zabrać, możesz zobaczyć cały świat. Nauczyć się panować nad mocą, aby nikogo już nie krzywdzić. Możesz być wolny.
– Czego chcesz w zamian? – życie nauczyło go, że nie ma nic za darmo. Ku jego zaskoczeniu, mężczyzna wzruszył ramionami. Spojrzał na niego skołowany, nie wiedząc, co powiedzieć.
– Niczego. Pomagam ci, bo mam przeczucie. Zwykle przeznaczenie nie stawia nam na drodze wyjątkowych ludzi bez powodu. Czasem daje nam szansę. Dopiero po wielu latach okazuje się, czy ją wykorzystaliśmy. Nie musisz tego rozumieć, ale tak jest. Jeśli chcesz się stąd uwolnić, to się zbieraj. Już po ciebie idą. Tak czy inaczej, dzisiaj opuścisz wioskę. Twój wybór: w kajdanach czy jako wolny człowiek, który ma przed sobą szereg perspektyw.
– Kto po mnie idzie? – spytał zaskoczony. Więc jednak Lupa ostrzegała przed tym, co się zbliża.
– Handlarz niewolników. Twoja kochana wioska sprzedała cię za sakiewkę złota. Skończysz zakuty w kajdany i podający do stołu grubemu arystokracie. Albo jeszcze gorzej, ale w to nie będziemy się zagłębiać. Zabieraj rzeczy, które musisz mieć i idziemy.
– Jeszcze się nie zgodziłem – przypomniał chłopak, wyglądając uważnie przez okno. Jego chata stała na małym wzniesieniu, dzięki temu widział, gdy ktoś się do niej zbliżał. Dwa kilometry dalej błyskały się pochodnie, gdy mała grupa ludzi szła w ich stronę.
– Ale się zgodzisz, nie chcesz tak skończyć.
– W porządku – podjął szybką decyzję. Przecież potem zawsze może się odłączyć od Lysandra i pójść własną drogą. Chwycił worek podróżny i zaczął pakować najpotrzebniejsze rzeczy. I książki, oczywiście.
– Zostaw je, w dworku mam bibliotekę. Pospiesz się. Nawet twój wilk stracił cierpliwość.
– Ja nie mam wilka. Lupa jest przedstawicielką owczarka…
– To wilk, nie ma innej opcji. I do tego samiec. Czas zmienić imię. Wystarczy, chodź już. Nie chciałbym, aby doszło z nimi do konfrontacji. To mogłoby się źle skończyć.
– Dla nas czy dla nich?
– Dla nich.
Lysander otworzył zamaszyście drzwi, wypychając przed sobą chłopaka, który w ostatnim momencie zdążył chwycić swój płaszcz. Wilk zaskamlał cicho, trącając nosem swojego pana. Jak się teraz dokładniej przyjrzeć, to zwierzę nigdy nie przypominało psów, które czasem tu zabłądziły. Żółte oczy, szare, prawie białe futro, potężne ciało – jak mógł się tak pomylić?
Chłopak zarzucił worek na ramię, po raz ostatni oglądając się na chatę, w której spędził całe szesnaście lat życia. Powinien mieć stąd jakiekolwiek wspomnienia, złe czy dobre, to nieważne. Jednak w jego głowie ziała pustka, nic nie czuł, patrząc na tą brązową skorupę budynku, który chronił go przed deszczem i nieprzychylnymi spojrzeniami.
– Lysandrze, mogę mieć prośbę? Spal ją. Spopiel każdą belkę, każde rusztowanie. Niech nie będzie po niej śladu.

***
Stał kilka kilometrów dalej, przyglądając się kłębom dymu, który unosił się w powietrze i zakrywał niebo. Nawet księżyc wydawał się świecić inaczej, słabiej. Właśnie stamtąd do jego uszu dolatywały nawoływania i przekleństwa. Usłyszał wściekły ryk, gdy handlarz niewolników dał upust swoim emocjom, gdy zorientował się, że jego cel umknął.
– Będę potrafił coś takiego zrobić? – spytał cicho towarzysza, spoglądając na pomarańczową łunę ognia. Ludzie z wioski próbowali ugasić pożar, aby nie rozprzestrzenił się, o co nie było trudno podczas takiej suszy.
– Nauczę cię. Powinieneś być pojętnym uczniem – mruknął Lysander, pochylając się nad mapą. Nie chciał ich teleportować. Osoby nieprzyzwyczajone do magii źle znosiły takie podróże, czasem kończyło się to nawet śmiercią. Najpierw nauczy chłopaka paru zaklęć, aby przywyknął, potem będą mogli się przenieść do Araluenu.
– Kiedy będę mógł zmienić swój wygląd? – chłopak odwrócił się w jego stronę, palcem pokazując najkrótszą drogę do miasta. Tam mogą znaleźć konie. Lysander nie przywykł do pieszych wędrówek, które trwają ponad cztery dni.
– Sądzę, że nawet teraz jesteś w stanie to zrobić. Co chcesz zmienić? Radziłbym nie za dużo. Gdy wyglądasz jak ktoś inny, to stajesz się kimś innym. Trzeba zachować umiar, gdy planujesz długoletnie zmiany. W najgorszym wypadku możesz zapomnieć, kim jesteś.
– Więc kim jestem, Lysandrze? Obawiam się, że nikim.
– Nie powinieneś na to tak patrzeć. Nie ważne kim jesteś. Ważne, kim pragniesz się stać, kim będziesz. Co chcesz zmienić?
– Tylko włosy. Najlepiej na czarne. To przez nie nazywano mnie Przeklętym Dzieckiem, pomiotem diabła.
– Pomiotem diabła? – Lysander wybuchł cichym śmiechem, chwilę trwało, zanim się uspokoił. – Wybacz, ale znam mnóstwo osób, które są o wiele bardziej diabelskie od ciebie. Nawet kobiety. Nie powinieneś się przejmować, ludzie to głupcy.
– Jesteśmy ludźmi.
– Oczywiście – mag uśmiechnął się dziwnie. Wyjął z kieszeni szmaragdowy kamień i podał chłopakowi. Ten spojrzał na niego z zachwytem. Odnosiło się wrażenie, że szlachetny minerał ma głębię, która stara się cię wciągnąć. – Powinien pomóc ci w opanowaniu mocy. Możesz go wykorzystać do zmiany wyglądu. Najprostsze zaklęcia opierają się na dominacji. Musisz zmusić magię, którą masz w sobie, aby cię słuchała. Kiedyś nauczę cię wykorzystywać moc, która cię otacza, żyje w przyrodzie, w każdym człowieku. Ale to dalszy etap wtajemniczenia. Najpierw poradź sobie z tym, potem przejdziemy dalej. Masz całą noc, to wystarczająco dużo czasu. Dasz radę?
– Jeszcze się zdziwisz, wystarczy mi godzina.
– Powodzenia. Mam jeszcze tylko pytanie. Co jest twoim marzeniem? Motywacja jest ważna.
Chłopak odchylił głowę do tyłu, wpatrując się w księżyc. Czego pragnął? Co było dla niego ważne? Z książek wiedział, że większość ludzi to egoiści. Proszą o coś dla siebie, zamiast marzyć o pokoju, szczęściu wszystkich mieszkańców królestw. On chyba też był egoistą.
– Pragnę wiedzy. Całej wiedzy, jaką ten świat zdołał zgromadzić. Chcę poznać tajemne sztuki, każdą tajemnicę. Chcę poznać świat. Zwiedzić każde miejsce, każdą wioskę, poznać ludzi z różnych kultur.
– Świat jest ogromny. A wiedzy jest jeszcze więcej. Człowiekowi nie starczy życia…
– Wiem – przerwał Lysandrowi. Spuścił głowę, rysując na piasku wzory, które znał ze starych pergaminów. – Dlatego to wszystko prowadzi do jeszcze jednego marzenia, tego najważniejszego. Pragnę nieśmiertelności, aby mieć czas, aby dowiedzieć się wszystkiego, aby obserwować, jak zmienia się ludzkość.
– Nikt ci nie da przepisu na nieśmiertelność – mruknął zaniepokojony mag. Chłopak nie powinien pragnąć wiecznego życia, wcale nie było takie miłe, jak się mogło wydawać. Na takich ludziach spoczywały obowiązki i odpowiedzialność, o której ludzie nie śnili nawet w najgorszych koszmarach.
– Poszukam, myślę, że coś znajdę. Pewnie jest nawet bliżej, niż mi się wydaje.
Nawet nie wiesz, jak blisko…
– Zbierajmy się, chciałbym się stąd oddalić. Po wschodzie słońca ruszą na poszukiwania, a nas ma tu nie być – urwał rozmowę Lysander, zwijając mapę i chowając ją do torby podróżnej. Zaczął już schodzić z wydmy, gdy nagle zatrzymał się. Odwrócił się w stronę towarzysza, przekrzywiając zaciekawiony głowę. Chłopakowi od razu skojarzyło się to z ptakiem.
– Musisz mieć imię. Jakie?
Na to miał gotową odpowiedź. Wymyślił je, gdy uciekali, a za nim płonął jego dom.
– W moim języku cirala znaczy biały. Nienawidzę bieli. Chcę być jej odwrotnością.
– Miło mi cię więc poznać, Alaricu. Pragniesz jeszcze czegoś?
– Przyjaźni, Lysandrze, prawdziwej przyjaźni.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 Rozdział jest, w dodatku bardzo długi. Raczej się tego nie spodziewaliście, ale musiałam to kiedyś napisać. Lupa najpierw miała być po prostu psem, ale oglądam właśnie Grę o Tron, a wilkory są takie śliczne... Samo tak wyszło.
W pewnych momentach może być niezrozumiałe, o kogo chodzi - Alarica czy Lysandra. nawet nie wiecie, jak trudno jest pisać o kimś, kto na początku nie ma imienia. Jakby coś takiego bardzo rzucało się w oczy w którymś miejscu, to dajcie znać.
Tradycyjnie proszę o poprawę błędów, literówki na pewno gdzieś tu są, komentarze, za które chcę także podziękować. Jest ich już 700, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek dobiję do takiej liczby.
Pozdrawiam,
Mentrix
P.S. Jeśli ktokolwiek prowadzi/zna bloga o tematyce zwiadowców, jest zobowiązany mnie o tym poinformować. Muszę przecież coś czytać!
Mia LOG