Lenno Caraway,
Dwór Lancasterów,
Dwadzieścia lat wcześniej…
Cień przemknął niezauważony
przez dziedziniec. Strażnicy zajęci rozmową z młodymi pannami, nie zwrócili na
niego uwagi.
Noc była ciepła, minęła
połowa lipca, kończył się czas żniw. Zadowoleni ze zbiorów chłopi bawili się na
wiejskich przyjęciach, niektórzy wreszcie mogli odwiedzić rodziny. Lato okazało
się być bardzo obfite, więc było co świętować. Spichlerze pełne, mieszkańcy
szczęśliwi – tak właśnie wyglądało lenno Caraway, odkąd zarządzał nim sir
David, dawny Mistrz Szkoły Rycerskiej.
Dwór był pełen gości, tych zagranicznych i tych miejscowych. Szlachta przybyła tłumnie, w końcu urodziny
żony Dawida Lancastera, przyjaciela króla, to nie byle jakie wydarzenie.
Przyjazna atmosfera, tak inna od tej przepełnionej spiskami na dworze
królewskim, dodatkowo przyciągała ludzi, którzy byli gotowi przebyć setki mil,
aby się tutaj znaleźć.
Melanie Miramontes odpięła
czarny płaszcz, pozostawiając go na murze. Będzie tylko przeszkadzał, zaczepi
się o liczne dekoracje, a dwór był oświetlony żyrandolami, więc
okrycie nie pomoże jej w ukryciu. Pomimo tego, sytuacja była idealna. Mieszkańcy
i strażnicy rozluźnieni, nieprzygotowani na tragedię. Wszyscy skupiali się
wokół jubilatki, a pan domu stał na uboczu, z uśmiechem przyglądając się żonie.
Lepszego momentu nie mogła sobie wyobrazić.
Ze swojego stanowiska na
murach widziała, jak mężczyzna rozmawia z królewskim doradcą, a potem znika w
drzwiach prowadzących do lewego skrzydła. Schowała miecz i kuszę w ciemnej
wnęce, później po nie wróci. Zaczepiła hak o wyrwę w kamieniu i pociągnęła,
upewniając się, że się mocno zaklinował. Kobieta obwiązała się w pasie cienką
linią i bez zastanowienia spuściła w dół. Odpychając się nogami od muru,
zbliżała się do wejścia dla służby do lewego skrzydła dworu.
Linę zostawiła, nie rzucała
się zbytnio w oczy, a zawsze mogła stanowić ewentualną drogę ucieczki.
Otworzyła spokojnie drewniane drzwi i weszła do pomieszczenia. Wszędzie panowała ciemność. Służba usługiwała przy stołach arystokracji, nie pojawi się tutaj
przez następne kilka godzin. A ona potrzebowała maksymalnie dwudziestu minut,
aby zabić sir Dawida.
Nie wiedziała, czym zawinił,
czy w ogóle zrobił coś nie tak. Lecz dostanie za to zlecenie sporo pieniędzy.
Dopóki klient płacił, ją nie obchodziło, kogo zabija. Czy ma rodzinę, kogoś,
kto będzie po nim rozpaczał… Czy to ważne? Świat był brutalny, nie dawał
wytchnienia, a jeśli ktoś mieszał się w arystokratyczne towarzystwo, z własnej
woli automatycznie narażał się na niebezpieczeństwo. Zabijała już kobiety,
nawet młodych dziedziców majątków, które pragnęli zdobyć ich chciwi krewni. Nie
ważne, ile masz lat, czy jesteś kobietą czy mężczyzną – znajdowałeś się na
liście Melanie Miramontes? Już nie żyjesz.
Korytarz był ciemny, co
ułatwiło jej namierzenie sir Dawida. Spod drzwi po lewej stronie wydobywało się
światło, ciemna sylwetka krążyła po pokoju. Kobieta z zadowoleniem stwierdziła,
że nie słyszy charakterystycznego stukotu, który wydawał miecz, obijający się o
pozłacany pas. Rycerz musiał czuć się tutaj bezpiecznie, więc odłożył broń.
Odetchnęła głęboko,
uspokajając serce, które jak zwykle biło szaleńczym rytmem, choć takie zadania
były jej codziennością. Miała wrażenie, że dziś pójdzie coś nie tak. Wyjęła
sztylet, ostrze było odpowiednio przyciemniane, aby nie mogło się w nim odbijać
światło. Taki błysk mógł zdradzić jej położenie i narazić na niebezpieczeństwo.
Powoli położyła rękę na klamce, przyglądając się, jak cień rycerza zatrzymuje
się w jednym miejscu. Prawdopodobnie usiadł na fotelu, ale głowy nie dałaby
sobie uciąć. Jednak w jej przypuszczeniu utwierdził ją szelest przewracanych
kartek. Idealnie.
Bez wahania nacisnęła klamkę
i otworzyła drzwi. Szybko namierzyła swój cel, Dawid zdążył tylko otworzyć
szerzej oczy, rozpoznając niebezpieczeństwo. Sztylet świsnął w powietrzu,
Melanie rozejrzała się, szukając łupów i oczekując głuchego odgłosu ciała, opadającego na posadzkę. Miecz rycerza stał oparty o ścianę, kunsztowny, ale
pozbawiony szlachetnych kamieni, którymi tak lubili ozdabiać swoje cudeńka
arystokraci. Ostry, bez specjalnych obciążeń. Jej mężowi powinien się spodobać.
Pewnie nawet Ari zaświecą się oczy na jego widok…
– Nie
powinno się odwracać plecami do przeciwnika – mocny głos, choć przerywany
urywanym oddechem. Zabójczyni odwróciła się zaskoczona. Celowała w serce, nikt
nie był tak szybki, aby uniknąć lecącego ostrza. Ale jednak sir Dawid stał
przed nią żywy, a na jego ramieniu znajdowało się tylko małe zadraśnięcie.
Zdążył się uchylić, sztylet wbił się aż po rękojeść w miękką poduszkę fotela.
Mężczyzna wyciągnął ostrze, kierując je w stronę przeciwniczki. Jak mógł być tak
głupi i zostawić miecz na drugim końcu komnaty?
– Jeszcze
żyjesz? Jestem pod wrażeniem…
W jej dłoniach pojawiły się dwa sztylety. Liczba idealna, jeden
odtrąci broń w ręku młodego rycerza, a drugi przebije serce. Jeśli pierwsze
ostrze będzie rzucone trzy sekundy przed drugim, wtedy zaskoczony pozbawieniem
go broni człowiek nie będzie w stanie się uchylić przed następnym sztyletem.
Nawet ktoś z takim refleksem jak Dawid.
– Nic nie
zrobiłem, dlatego proszę cię, abyś opuściła to miejsce – szlachcic wyprostował
się dumnie i spojrzał na nią z góry. Jak tego nienawidziła i jeszcze to
niezachwiane poczucie pewności siebie. Jednak w oczach mężczyzny zauważyła
strach, choć starał się go ukryć. Więc nie był taki głupi…
– To nie jest istotne. Marnujesz mój czas.
Wszystko musiała zrobić z rozwagą i spokojem. Pierwszy rzut musiał
wytrącić broń z ręki Dawida, ale go nie zranić. Ludzie mieli odruch
przykładania zranionej ręki do klatki piersiowej, co zasłaniało ich serce i
uniemożliwiało czysty rzut. Skoncentrowała się, ustawiła rękę pod odpowiednim
kątem i rzuciła. W tym samym czasie druga dłoń, jakby wiedziona instynktem,
uniosła się do góry, gotowa zakończyć życie rycerza. Raz, dwa, trzy…
– Tato! –
drzwi otworzyły się w tym samym momencie, ręka zabójczyni drgnęła. Sztylet
wyleciał z dłoni Dawida, a jej drugie ostrze upadło przed nogami rycerza, który
natychmiast przydepnął je stopą, zasłaniając przed wzrokiem chłopca, który
uśmiechając się szeroko, wpakował się do pokoju.
Dziecko nie mogło mieć więcej niż cztery latka, zmierzwione
brązowe włosy odstawały na wszystkie strony, a z zielonych oczu powoli
ulatywała radość, gdy zauważyło Melanie. Kobieta wiedziała, że w czarnych
ubraniach i w pasie pełnym sztyletów nie przedstawia miłego widoku. Przecież
Dawid jej teraz nie zaatakuje. Chwyciła ciężki, purpurowy płaszcz, leżący nieopodal na ławie i owinęła się nim szczelnie.
Ten chłopiec nie musiał tego wszystkiego widzieć. Jeszcze nie teraz, kiedyś
będzie musiał zmierzyć się ze śmiercią, ale było za wcześnie.
– Kim jest
ta pani, tato? – spytał, podchodząc do ojca, który dokonał cudu, usuwając
sztylety z zasięgu wzroku syna. Chyba zabójczyni nie zabije go przy dziecku,
prawda?
– Cóż, Gil,
ta pani jest… Jest… - rozejrzał się bezradnie po komnacie, poszukując
natchnienia. Nic nie przychodziło mu do głowy. Gilan był wyjątkowo inteligentny
jak na swój wiek, więc zorientowałby się, że osoba ubrana na czarno nie jest
gościem na urodzinach jego matki. A Dolores zmartwi się, gdy usłyszy od męża
prawdę. Chociaż tak naprawdę Dawid nie wątpił, że nie będzie miał okazji, aby
porozmawiać z żoną. Gdy tylko Gilan wyjdzie, zabójczyni go zabije. Nie mógł
wykorzystać syna, narażałby go na niebezpieczeństwo. Po prostu musiał się z nim
pożegnać, miał mało czasu. Widział zniecierpliwiony wzrok kobiety w czerni i
zaciskającą się na sztylecie dłoń, ukrytą pod płaszczem. Tylko co miał
powiedzieć synowi?
Wybawienie przyszło nagle i ze strony, której się nie spodziewał.
– Jestem
szpiegiem twojego ojca, paniczu. Byłabym wdzięczna, jeśli opuściłbyś pokój, to
ściśle tajne spotkanie.
Melanie starała się nie irytować. Jej przeczucia okazały się
trafne, wszystko się pomieszało. Nie panowała nad sytuacją, dopóki w pokoju
znajdował się ten chłopiec. Nie mogła się przemóc, aby zabić ojca na jego
oczach, choć wcześniej takie sytuacje się zdarzały. Może po prostu zieleń jego
oczu przypominała jej o Ari? Nie chciałaby, aby córka widziała jej śmierć. Umrze
przy wykonywaniu zlecenia, a nie na oczach ukochanych osób.
– Brzmi
fajnie – oczy chłopca spojrzały na nią z zaciekawieniem. – Naprawdę muszę iść?
Spojrzał
pytająco na ojca. Dawid popatrzył na niego z żalem.
– Tak.
Powiedz mi tylko, dlaczego mnie szukałeś.
– Właśnie! –
Gilan był najwyraźniej zadowolony z tego, że ojciec przypomniał mu o ważnej
rzeczy. – Widziałeś może ciocię McRyanard? Zrobiłem to z mamą i chciałem jej dać!
Melanie dopiero teraz zwróciła uwagę na słoik, który chłopiec ściskał
w rękach. Dżem. Malinowy prawdopodobnie. Sir Dawid miał dobrą żonę. Ciekawe, ile
kobieta będzie rozpaczała po stracie męża?
Mężczyzna westchnął i przykucnął, aby zrównać się z chłopcem.
Zmierzwił mu włosy, kątem oka wciąż obserwując wroga.
– Ona już
poszła. Może poprosisz pana Lisendorf, żeby jej to przekazał?
– Nie,
chciałem sam jej to dać. Teraz się zmarnuje – burknął naburmuszony chłopiec.
– Oj, mama
na pewno coś wymyśli – zapewnił Dawid, widząc ponaglające gesty zabójczymi.
Jeśli kobieta straci cierpliwość, to zabije też Gilana. Nie mógł na to
pozwolić, była już na granicy. – Zmykaj już. Kocham Cię.
– Tato? –
chłopiec spojrzał zdziwiony, nie codziennie słyszy się przy świadkach takie
wyznania.
– Możesz
już iść? – zimny głos przeciął powietrze. Melanie wpatrywała się uporczywie w
dziecko, jakby chcąc wymusić posłuszeństwo. Im dłużej tu była, tym większe
prawdopodobieństwo, że zostanie zdemaskowana i złapana. Musiała dokończyć
robotę i się stąd zmywać.
Upomnienie od nieznajomej najwyraźniej zadziałało, bo Gilan
skierował się w stronę drzwi. Położył rękę na klamce, jednak po chwili się
cofnął i skierował w stronę zabójczyni. Sir Dawid zamarł, po czym skoczył w
kierunku fotela, aby wydobyć spod niego sztylety, które wcześniej udało mu się
tam schować. To koniec, ta kobieta zabije ich obu.
Melanie myślała tak samo. Chciała już wrócić do rodziny, chłopiec pewnie
się zorientował o co chodzi i chciał pomóc ojcu. Głupie dziecko, zginie.
Przygotowała sztylet, wciąż niewidoczny pod płaszczem. Wbije go szybko i
głęboko, przynajmniej dzieciak nie będzie cierpiał. A potem zajmie się jego
ojcem.
– Proszę –
spojrzała zdziwiona na Gilana. Spodziewała się raczej, że dziecko rzuci się na
nią z małymi piąstkami, jak to zwykle czyniły dzieci, gdy ich rodzicom coś
zagrażało i chciały pomóc. W ten sposób sam nadziałby się na sztylet.
Lecz Gilan patrzył jej prosto w oczy i wyciągał w jej kierunku
słoik z dżemem. Spojrzała na niego pytająco, nawet jego ojciec zamarł.
– Żebyś nie
była głodna, kiedy będziesz szpiegować dla taty. Jest bardzo słodki, więc da ci
dużo energii.
Melanie zdążyła w ostatniej chwili umieścić sztylety na swoim
miejscu, bo chłopiec wepchnął jej prezent w ręce. Lekko się zarumienił,
odwrócił szybko i nie oglądając się za siebie, zniknął za drzwiami.
Zabójczyni była zbyt zaskoczona, aby w jakikolwiek sposób
zareagować. Zaraz po zniknięciu dziecka miała zabić jego ojca, a zamiast tego
zmieszana wpatrywała się w prezent. Czuła się dziwnie, jakieś podejrzane ciepło
w okolicach serca, trochę podobne do tego, gdy dostała od Ari bukiet kwiatów.
W końcu uniosła głowę, pakując słoik do torby. Ari lubiła maliny,
a trudno je było w tym okresie zdobyć. Dawid trzymał w ręku sztylet, wpatrując się
w nią natarczywie, jakby próbował przewidzieć jej ruchy. Co oczywiście byłoby
możliwe, jeśli posiadałby magię. Ale najwyraźniej ród Lancasterów wyrzekł się
jej kilka wieków temu.
Melanie westchnęła ciężko, podejmując decyzję, jakiej jeszcze nigdy
nie podjęła. Odpuści, daruje.
– To lord
Mines chciał cię zabić. Dobrze radzę, zrób użytek z tej informacji i załatw go,
zanim on znajdzie kogoś innego, aby zlikwidował ciebie. I uważaj na syna, Mines
nie ma za grosz honoru i bez zastanowienia może go skrzywdzić. Więc niech
lepiej nie biega po lesie, dopóki nie załatwisz sprawy. Zapomnij, że się
spotkaliśmy.
Skierowała się w stronę okna, wciąż nie mogąc uwierzyć, w to, co
robi. Nie tylko darowała życie ofierze, ale też wydała pracodawcę. W dodatku
nie dostanie pieniędzy za zlecenie, więc w tym kwartale będą musieli zacisnąć trochę
pasa. W lecie raczej nie pojawiały się zlecenia, więc był to dość ciężki czas
dla ludzi, który żyli z zabijania.
– Czekaj! –
odwróciła się, gotowa odeprzeć atak. Jednak w jej stronę nadleciała tylko
skórzana sakiewka. Złapała ją odruchowo, a środku zabrzęczały pieniądze,
więcej, niż dostałaby za jakiekolwiek zlecenie. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć,
ale rycerz ją uprzedził.
– Abyś
miała co jeść z mężem i córką – mruknął, kierując się w stronę drzwi.
– Skąd
wiesz, że mam…
– To widać.
Jesteśmy kwita. Nie jesteś taka zła, ale mam nadzieję, że więcej się nie
spotkamy.
Drzwi
zatrzasnęły się z hukiem.
*********************************************************************************
Więc... Przepraszam, przepraszam, przepraszam, że tak długo. W dodatku pewnie jest pełno błędów i literówek, bo ostatnio mam do nich skłonność. Miał być inny rozdział,a ten wątek miał być tylko wspomniany, ale jakoś nie szło mi pisanie, więc postanowiłam napisać to, czekając aż wena powróci. Ostatnio mam ochotę pisać o wszystkim, co nie sjest istotne. Mam nawet wymyślony epilog i jego ostatnie zdanie, a poziom skomplikowania fabuły mnie przeraża, ale co tam.
Jeszcze raz przepraszam i pozdrawiam,
Mentrix