Jin Croisseux
szedł korytarzem zamku należącego do króla Iberionu Dariusa IV. Przebywał na
dworze królewskim już jakieś dziewięć miesięcy, a jego misja była prawie
wypełniona. Spodziewał się, że może jeszcze dzisiaj uda mu się ją zakończyć.
Wystarczyła mała manipulacja z jego strony, władca i tak już mu bezgranicznie
ufał, wręcz jadł mu z ręki.
Otworzył drzwi
do sali tronowej, w duchu ciesząc się, że nie ma w niej nikogo poza samym
władcą. Jeśli nikt nie będzie się wtrącał, pójdzie mu jak z płatka.
– Wasza Wysokość, szpiedzy
dostarczyli nam kolejne raporty od Raphela…
Król Darius
siedział na tronie, radując się, że wreszcie nadeszły oczekiwane wieści.
Spojrzał na swojego najbardziej zaufanego człowieka, który właśnie wtargnął do
sali bez pukania. Jednak już nie takie rzeczy mu wybaczał. Nie miał pojęcia, dlaczego
tak bardzo zaufał temu młodemu człowiekowi, od razu odprawiając innych
doradców. Posiadał on niezwykły zmysł strategiczny, jego inteligencja i
przebiegłość pozwoliły władcy wygrać kilka naprawdę znaczących bitew.
Obserwował,
jak młody mężczyzna podchodzi do jego tronu, wciąż zapatrzony w dokumenty.
Długie niebieskie włosy sięgające połowy pleców powiewały przy szybkim kroku.
Jego córka od razu zakochała się w fiołkowych oczach doradcy, nie będąc w
stanie myśleć o niczym innym. Jednak najbardziej przyciągał uwagę tatuaż pod
lewym okiem. Czarny wzór otaczał całe oko, zajmując nawet część powieki. Król
nie wiedział, co ten znak oznacza, a chłopak nie wydawał się skory do
podzielenia się tą wiedzą. Władca przymknął na to oko, w końcu każdy może mieć
swoje małe tajemnice.
– Co tam jest napisane? – spytał
monarcha. Wiedział, że koperta z listem została już odtworzona przez
młodzieńca. Doprawdy, chyba nawet własnej rodzinie tak nie ufał. Był gotowy
powierzyć mu swoje własne życie, jak i bliskich.
Chłopak stanął
przy tronie, podając Dariusowi dwa pergaminy. Ten jednak nie rozwinął ich,
patrząc wyczekująco na doradcę. Niebieskowłosy uśmiechnął się lekko i spełnił
wolę króla.
– Raphel donosi, że jego straż
dostrzegła zastęp Genoweńczyków, zmierzający w tę stronę. Około dwudziestu
ludzi. Prosi o pozwolenie na atak, gdy tylko przekroczą granicę Iberionu.
– A co z królem Duncanem i jego
świtą? – Darius był przyjacielem króla Araluenu i pragnął mu z całego serca
pomóc. Ale nie mógł bez powodu wmieszać to całego państwa.
– Królowie Araluenu, Picty oraz
Celtii oraz reszta jeńców przeprawili się przez morze i teraz kierują się do
głównej twierdzy Genoweńczyków w Toskanii. Prawdopodobnie będą chcieli postawić
jakieś warunki, kiedy tylko znajdą się bezpiecznie za murami swojego miasta.
Przynajmniej tak twierdzi nasz informator.
– Można mu ufać? – spytał król,
wpatrują się bezmyślnie w wielki żyrandol. Myślami był daleko od zamku układając
w myślach pan pomocy Duncanowi. Jednak każdy pomysł miał kilka wad.
– A komu można w pełni ufać w
tych czasach, mój królu? – odpowiedział na pytanie Jin, kłaniając się przy
ostatnich słowach. Niebieskie kosmyki opadły mu na oczy, przez co władca nie
zauważył w nich dziwnego światła.
– Chyba tylko tobie, Jin –
westchnął monarcha. – Co radzisz, mój doradco?
Wreszcie,
pomyślał chłopak, udając, że rozmyśla. Wszystko miał już ułożone w głowie,
każdy najmniejszy szczegół.
– Każ zebrać armię, trzeba
najpierw zająć się oddziałem, który zmierza w naszą stronę. Nie mam pewności,
lecz przypuszczam, że jeśli nic z tym nie zrobimy, to pójdziesz w ślady władcy
Araluenu, mój królu.
– A potem?
– Ruszyć od razu do Toskanii.
Jeśli wyruszymy w ciągu kilku najbliższych dni, powinniśmy zdążyć zagrodzić
drogę głównym oddziałom.
– Wtedy rozegra się bitwa…
Genoweńczyków jest dużo, mamy szansę wygrać?
– Zajmę się tym. Możesz mi
zaufać, wasza wysokość – zapewnił Jin, kłaniając się nisko. – Odbijemy królów i
ich świtę, potem doszczętnie zniszczymy Genowesę.
– Całe miasto? – król spojrzał na
niego zdziwiony. Rozumiał zdobycie twierdzy, ale po co było im też miasto?!
Mieszkały tam przecież kobiety, dzieci, starcy. Mieli ich wszystkich zabić? Ale
koro Jin tak mówi, to musi być jakiś ważny powód…
– Wiem, że to brutalne, ale to z Genowesy
pochodzą wszystkie ich zapasy. Poza tym, to miejsce jest wylęgarnią tej hołoty.
Jakby nie patrzeć , wasza wysokość, dzieci to przyszli zabójcy, starcy to
zabójcy zbyt posunięci wieku, którzy musieli porzucić swój fach. Nawet kobiety
trudnią się zabijaniem. Musimy z nimi skończyć raz na zawsze. Nie spodziewają
się ataku, nie będzie dużo strat z naszej strony.
Monarcha
westchnął, podejmując decyzję. Nie wiedział czy dobrze czyni, ale ktoś kiedyś
musiał usunąć ze świata to zagrożenie, którym byli Genoweńczycy. Czemu nie
miałby być to on, okryłby się sławą. Nie przegra bitwy, nie z takim genialnym
strategiem jak Jin u boku.
– Dobrze, ale nie będę mógł
osobiście zebrać armii i jej poprowadzić, przynajmniej na początku. Wiesz, w
końcu Matilda wychodzi za mąż…
Jego jedyna
córka była wydawana za mąż za księcia Arydii, aby zapewnić Iberionowi spokój ze
strony południowych sąsiadów. Smutny obowiązek księżniczki, aby zapewnić
dobrobyt swojemu ludowi. Matilda miała siedemnaście lat, natomiast jej
narzeczony niedawno skończył czterdzieści wiosen. Dariusowi serce krajało się
na samą myśl, do czego zmusza córkę, ale dobro ludu było ważniejsze niż
szczęście córki. Tak pisało w artykułach, które musiał podpisać, aby stać się
królem.
Sama
księżniczka, kiedy usłyszała, że ma wyjść za nieznajomego, zamknęła się w
swojej komnacie, płakała i nic nie jadła cztery dni. Nikt się nie mógł do niej
dostać, okna i drzwi jakimś cudem zasłona ciężkimi szafami, więc wyważenie nie
wchodziło w grę. Władca sądził, że jego córka zareagowałaby inaczej, jeśli nie
byłaby zakochana. Co prawda bez wzajemności, bo Jin nie zwracał prawie na nią
uwagi. Już myślał, że będzie musiał rozwalić ściany komnaty, aby dostać się do
zrozpaczonej córki, jednak kurczowo złapał się ostatniej deski ratunku. Po
wielu namowach Jin zgodził się prosić Matildę, aby wyszła. Monarcha nie sądził,
że to zadziała, ale najwyraźniej nie doceniał serc zakochanych dziewcząt.
Wystarczyło jedno słowo chłopaka, a księżniczka potulnie wyszła z komnaty.
– Ja się wszystkim zajmę, wasza
wysokość. Tylko proszę to podpisać, bo inaczej nie będę miał prawa, aby zwołać
armię – głos młodzieńca wyrwał go z zamyślenia. Po chwili przed oczami króla
pojawił się biały pergamin, a na nim wypisane pięknym, pochyłym pismem:
Niniejszym upoważniam mojego doradcę Jina
Croisseux do zwoływania armii i objęcia nad nią dowództwa w celu zlikwidowania
niebezpieczeństwa zagrażającego królestwu i rodzinie królewskiej. Każdy dowódca
i żołnierz ma obowiązek wykonywać jego polecenia bez zastrzeżeń, jakby były
moimi poleceniami.
Poniżej było
miejsce na podpis. Król zawahał się. Podpisując dokument dawał doradcy prawie
nieograniczoną władzę. Bo kto ma wojsko, ten bierze wszystko. W innym przypadku
rozmyślałby długo, jednak… To był Jin, a Darius nikomu jeszcze tak nie zaufał.
Przyłożył podane i umaczane przez chłopaka pióro w atramencie do papieru.
– Nie ma powodów do obaw, mój
królu…
Cichy głos
Jina jeszcze bardziej utwierdzał monarchę w przekonaniu, że postępuje słusznie.
Nie zauważył uśmiechu na twarzy chłopaka, ani tego, że jego tatuaż mieni się
błękitem.
Jin stał
nieruchomo, wpatrując się, jak pióro jest coraz bliżej pergaminu. Jeszcze
chwila, a jego cel zostanie osiągnięty. Obejmie dowództwo nad wojskiem
Iberionu, odbije królów z wysp, zyskując tym samym ich wdzięczność. Potem
zniszczy Genowesę, a w zrujnowanym mieście z pewnością w końcu pojawi się ON. A
wtedy chłopak spełni wreszcie swe marzenie, zabijając GO. Żeby tylko jego wróg
tak dobrze się nie ukrywał, nie potrzebowałby armii do niszczenia miasta, aby
GO zwabić. Bo tego, że się pojawi, był pewny. W tym mieście był przedmiot, na
którym MU bardzo zależało. Bez którego nie mógł żyć.
Dłoń króla
nakreśliła powoli na pergaminie literę D.
Jeszcze
chwila…
Cichy świst
powietrza, jęk króla, krople krwi cieknące mu z kącików ust na biały
pergamin. Wszystko to
stało się w ułamku sekundy.
Chłopak wciąż
niedowierzając w to, co się przed chwilą stało, odwrócił się powoli.
–Jak to jest, gdy marzenia
rozsypują się w pył, a misterny plan niweczy jedno ostrze?
Jin napotkał
na swojej drodze czerwone oczy, które wpatrywał się z uciechą na kapiącą na
podłogę krew władcy. Mężczyzna był od niego starszy o jakieś dwa lata, miał
zielone włosy wiązane w warkocz, przerzucony przez ramię. W dłoni trzymał mały
sztylet, podobnym rzucił z morderczą precyzją, przebijając serce władcy.
– Zniszczyłeś mój plan. Aktualnie
waham się pomiędzy chęcią zabicia cię, a torturowaniem i zabiciem cię.
– Proszę, proszę. Tyle opcji,
mogę sam sobie którąś wybrać?
Odpowiedziało
mu milczenie i nieruchome spojrzenie fiołkowych oczu.
– Pogawędziłbym jeszcze, bo ładny
jesteś, ale Marcus kazał mi zabić waszą dwójkę, więc…
Srebrne ostrze
w ułamku sekundy przecięło powietrze. Zielonowłosy z zaskoczeniem patrzył, jak
Jin nie rusza się miejsca. Szczerze mówiąc, liczył na jakieś wyzwanie, a nie
proste zabójstwo. Ku jego radości w pomieszczeniu robiło się wręcz lodowato, a
sztylet upadł zamrożony za podłogę. Dostrzegł, że jeden kosmyk włosów jego
przeciwnika zrobił się całkowicie biały.
– Jak się nazywasz? – zimny głos
przeciął powietrze. Jin był wściekły. Nie spodziewał się, że tamten od razu
zaatakuje. Właśnie rozmyślał, co zrobić z trupem króla, aby nie oskarżono go o
morderstwo, gdy prawie oberwał sztyletem. Na szczęście jego moce samodzielnie
się uaktywniły, blokując cios.
– Akarian Rosserau, zapamiętaj
sobie, bo to ja cię zabiję. Nie spodziewałem się, że coś potrafisz, laleczko –
mruknął, akcentując ostatnie słowo.
– Jak żeś mnie nazwał? – głos
Jina wciąż był całkowicie spokojny, choć zniewaga sprawiła, że miał ochotę
rozwalić cały zamek. Zwykle tak się nie zachowywał, nic by sobie nie robił z
przezwisk, ale jego plan runął w gruzach, więc chcąc nie chcąc był lekko wyprowadzony
z równowagi.
– A kto ma długie i niebieskie
włosy a do tego filetowe oczy? Wyglądasz jak…
– Milcz – uspokoił się trochę,
wracając do zwykłego stanu. Sam będzie musiał się pofatygować i zniszczyć
miasto, czekając aż ON się pojawi. Przy okazji mógł uwolnić jeńców, niezbyt mu
się podobało, jak Genoweńczycy panoszą się na kontynencie, robiąc co im się
żywnie podoba.
– Czyli przechodzimy do
konkretów? Mi się tam podoba – zakpił Akarian, szczerząc się niemiłosiernie.
Dlaczego to właśnie taki idiota musiał zabić króla? Bogowie, błagam, niech
przestanie zachowywać się jak dziecko…
Bogowie jakoś
nigdy Jina nie lubili, więc efektu żadnego nie było. Skończy to szybko i
wyniesie się z kraju, zanim ktokolwiek odkryje ciało władcy, a jego oskarżą o
morderstwo.
Wokół chłopaka
zaczął wiać zimny wiatr, tworząc wokół niego małe tornado. Po chwili pojawiły
się tysiące płatków śniegu, poddając się naporowi wiatru.
– No proszę, proszę, jak miło…
Zielonowłosy
uniósł ręce, a nad nim pojawiły się liczne sztylety, miecze i włócznie, unosząc
się w powietrzu.
Jin zamarł.
Wiele nie przedrze się przez śnieżne tornado, ale kilka na pewno trafi. Byłby w
o wiele lepszej sytuacji, gdyby miał przy sobie miecz, jednak ten spoczywał w
jego komnacie. Jeśli Akarian wyśle w jego stronę te ostrza, będzie zmuszony
użyć większej części swojej mocy, a wtedy nie gwarantuje, że mieszkańcy zamku
przeżyją.
Widząc
zaniepokojenie na jego twarzy, przeciwnik zaśmiał się głośno. Jeszcze trochę i
ściągnie tu całą straż. Wtedy dopiero zaczną się kłopoty. Rosserau podniósł
powoli i zaczął opuszczać ręce, wpatrują się z błyskiem w oku w
niebieskowłosego.
Nie ma rady,
będzie musiał uwolnić moc. Bo nie zamierzał tu ginąć.
Wtedy
mężczyzna skrzywił się i z niezadowoleniem wypisanym na twarzy zlikwidował całą
broń. Jin przyglądał mu się zdumiony. W ciągu piętnastu minut wydarzyło się
tyle rzeczy, a on żadnej nich nie przewidział.
– Wybacz, szef wzywa – wyjaśnił,
odwracając się do niego plecami. Co z idiota stoi tyłem do wroga?! Wokół
Akariana zaczął krążyć czarny pył, otulając go coraz bardziej. Niebieskowłosy
miał ochotę cisnąć w niego czymś, ale byłby to czyn bezsensowny, a Jin nigdy
takich nie popełniał. Stał więc w bezruchu, przyglądając się, jak tamten znika.
Gdy po mężczyźnie
nie pozostał żaden ślad z wyjątkiem ciała martwego władcy, zamieć wokół
chłopaka zniknęła. Skierował się pewnym krokiem stronę drzwi, nie zaszczycając
byłego zwierzchnika spojrzeniem. Darius był tylko marionetką, plan nie wypalił,
trzeba stworzyć nowy.
– Zaczekaj, Samaelu…
Chłopak
odwrócił się natychmiast, wpatrując się w czerwonowłosego mężczyznę, który
pojawił się znikąd. Wokół niego krążyły srebrne iskierki, które odbijały się w
diamentowych oczach.
– Skąd znasz moje prawdziwe imię?
– spytał spokojnie. Wiedział, że mógł pokonać nieznajomego, jeśli ten
stanowiłby zagrożenie. Odpowiedzią na jego pytanie był tylko zimny uśmiech.
Tak, ten mężczyzna był godnym przeciwnikiem.
– Jestem Lysander. Mam do ciebie
jedno pytanie.
– Jakie?
– Samaelu Dantalionie Tristianie
Lucjuszu Mortis, zechcesz zostać moim skoczkiem*?
*
Chodzi o figurę szachową.
*********************************************************************************
Wiem, wiem, spodziewaliście się Adriany i Gilana. No, ale postanowiłam wreszcie wprowadzić nową postać, więc będziecie jeszcze musieli poczekać jakieś dwa tygodnie. Może to być dla niektórych okrutne, ale cóż... Nie moja wina. albo moja, ale na wenę nie mam wpływu. Po prostu nie byłam w stanie napisać teraz o spotkaniu Lilith i Ari, więc to będzie dopiero w następnym rozdziale. A Jina już dawno chciałam wprowadzić. choć ogólnie to on Samael się nazywa (nie, nie jest demonem). Wszystkiego o nim szybko się nie dowiecie, bo to chyba najbardziej tajemnicza postać tego opowiadania. Dodałam nową muzykę i biorę się za lekcje...
To chyba wszystko, mam nadzieję, że się podobało :D