Adriana
siedziała na najwyższej gałęzi świerku, przyglądając się licznym powozom pnącym
się stromą ścieżką w kierunku potężnego zamku. W karetach siedziały bogato
odziane damy i mężczyźni w surdutach. Obok na siedzeniach leżały szykowne
maski, pełne brylantów, złotego brokatu i piór. Podekscytowane głosy gości bez
problemu dotarły do uszu zabójczyni.
Tak, bal
maskowy u barona Greysona z pewnością był wydarzeniem godnym uwagi i plotek.
Dozwolone były
stroje z każdej epoki i kasty społecznej, więc można było spotkać gości
przebranych za królów, postacie historyczne i bohaterów mitów. Co odważniejsi i
bardziej kontrowersyjni przebierali się za chłopów, aby wzbudzić jak największe
zadziwienie i zainteresowanie.
Adriana
uśmiechnęła się. Dla niej była to idealna okazja. Już jakiś czas temu
wypatrzyła powóz, w którym jechała samotnie młoda dziewczyna. Czarna peruka
była ozdobiona gdzieniegdzie kwiatami, strój w podobnym kolorze składał się z
prostej sukienki bez żadnych zdobień. Dziewczyna miała na sobie granatową
pelerynę, ręce położone na kolanach nerwowo mięły czarny kapelusz. Przebrała
się za czarownicę, w przeciwieństwie do innych bogatych panien, które
preferowały bycie wróżkami. Jej maska była cała biała, nie uwzględniając
złotych zawijasów i jednego zielonego pióra. Od razu było widać, że wywodziła
się z uboższej szlachty.
Adriana
westchnęła. To pewnie był pierwszy bal nieznajomej, rozpoczynający jej
poszukiwania odpowiedniego kandydata na męża. Powinna z nią jechać osoba
dorosła, ale jej nie było. Pewnie rodziców dziewczyny nie było stać na
opiekunkę, a sami nie mieli czasu, bądź nie zostali zaproszeni. Istniała też
możliwość, że dziewczyna pojechała na przyjęcie bez ich zgody. W takiej
sytuacji zabójczyni nie robiła nic złego. Wręcz przeciwnie. Co prawda
uniemożliwi dziewczynie wzięcie udziału w balu i może nawet znalezienie męża,
ale była i druga strona medalu. Bale maskowe miały to do siebie, że licznie
przemieniały się w spotkania pełne rozpusty i zdrad. Taką opinią cieszyły się
zwłaszcza te u barona Greysona. Prawdopodobnie mała imprezowiczka nie zdawała
sobie z tego sprawy, wymknęła się spod opieki matki, aby zakosztować wolności
życia. Adriana ją doskonale rozumiała, z tą różnicą, że ona nienawidziła bali.
Ją cieszyły konne przejażdżki, bieg po lesie i samotna wędrówka.
Gdy powóz
podjechał i kolejki swoich poprzedników i tam się zatrzymał, zabójczyni
ześlizgnęła się sprawnie z drzewa. Wtapiając się w mrok, zbliżyła do niego.
Woźnica stał dziesięć metrów dalej, podając strażnikowi zaproszenie. Żołnierz
najwyraźniej znalazł wspólny język z rozmówcą w liberii, po razem narzekali na
swoje jakże ciężkie życie.
Adriana
podeszła do powozu, zciągnęła kaptur z głowy i zapukała w drzwiczki karocy. Za
cienką szybą pojawiła się twarz przestraszonej dziewczyny. Uspokoiła się
trochę, gdy zobaczyła na zewnątrz młodą kobietę mniej więcej w jej wieku.
Zabójczyni uśmiechnęła się przyjaźnie, pokazując rękoma, że chce porozmawiać.
Nieznajoma się zawahała, ale uchyliła lekko drzwiczki. Nie powinna tego robić.
Adriana w mgnieniu oka wyciągnęła rękę i szarpnęła za klamkę. W ułamku sekundy
znalazła się niezauważona przez nikogo z zewnątrz w powozie. Zamknęła za sobą
drzwiczki i przycisnęła przerażonej dziewczynie sztylet do gardła, zanim ta
zdołała wezwać pomoc.
– Milcz, a nic ci się nie stanie
– syknęła cicho, pochylając się w stronę dziewczyny. Tak jak się jej przedtem
wydawało, biedaczka było trochę do niej podobna. Na szczęście zdecydowała się
założyć czarną perukę, co dodatkowo ułatwiało sprawę. Z wyglądem nie będzie
problemu.
– Jak się nazywasz?
Dziewczyna w
odpowiedzi pokręciła przecząco głową. Po jej bladych policzkach spływały łzy.
Zabójczyni westchnęła, modląc się o cierpliwość. I o to, aby woźnica miał
naprawdę beznadziejne życie, podobnie jak strażnik. Jeśli tak było, to miała
sporo czasu, na przepytanie dziewczyny. Jeśli nie, to będzie musiała
improwizować.
– Odpowiadaj jak pytam. Bo nie
ręczę za siebie – warknęła, przyciskając mocniej sztylet. Przez głowę
przeleciała jej myśl, że Gilan z pewnością załatwiłby to inaczej. Ale co ją
obchodziły jego metody?! Miała swoje, co z tego, że bardziej brutalne. Pasowały
do niej.
– Mary Eveshire – wyjąkała w
odpowiedzi dziewczyna. Została nagrodzona ostrzem sztyletu, które odsunęło się
odrobinę od jej ciała.
Adriana
uśmiechnęła się zadowolona. Od teraz powinno pójść o wiele łatwiej.
– Kto cię zaprosił na bal?
– Baron Greyson.
– Twoi rodzice wiedzą, że tu jesteś?
Dziewczyna
zaprzeczyła szybko, rumieniąc się. Prawdopodobnie miała nadzieję, że jej
wyprawa zostanie zachowana w tajemnicy.
– Nie powiem nikomu, że cię tu
widziałam, a w zamian oddasz mi maskę o zaproszenie na bal, w porządku?
Jeśli
dziewczyna się zgodzi, ocali swoje dobre imię. A o ile plotki na temat barona
Greysona były prawdziwe, także i cnotę. Adriana nie martwiła się o siebie, w
końcu od czego ma się sztylety?
Marie z ulgą pokiwała głową,
pewna, że tej nocy nie straci życia. Podała zabójczyni swoją maskę i
zaproszenie, po czym sięgnęła do klamki powozu.
Rękojeść
ostrza uderzyła ją u głowę, pozbawiając przytomności na kilka godzin. Gdy
dziewczyna osuwała się bezwładnie na ziemię, Adriana chwyciła ją i upewniając
się, że nikt ich nie widzi, wyciągnęła z karocy. Ukryła ja w gęstych zaroślach,
modląc się, aby dziś nie padało.
– Wybacz – mruknęła cicho,
kierując się do powozu. Ledwo zamknęła drzwiczki i założyła maskę, woźnica
pojawił się obok.
– Wszystko załatwione. Możemy
jechać, panienko? Baron czeka.
Adriana nie
patrząc mu w oczy, wyniośle przytaknęła. Jeśli będzie miała szczęście,
mężczyzna nie zauważy różnicy stroju. Czarna prosta sukienka, a strój do
polowania tego samego koloru. Dla faceta nie powinno być różnicy. W dodatku
miała podobny płaszcz co Marie, który okrywał ją szczelnie.
Powóz ruszył
stromą ścieżką, wykładaną kamieniami. Pomimo tego trząsł się przeraźliwie,
dziewczyna musiała się złapać oparcia, aby nie wypaść. Zdecydowanie wolała
jazdę konną.
Zamek był
coraz bliżej. Ogromny, z grubym murem obronnym, zachwycający. Ale tylko dla
tych, którzy kochali przepych. Dla Adriany było tu zdecydowanie zbyt wiele
detali, które były bardzo niepraktyczne i podczas oblężenia mogły działać na
niekorzyść obrońców. Liczne płaskorzeźby na murach idealnie nadawały się do
zawieszenia na nich liny i wtargnięcia na zamek.
Powóz
przekroczył bramę. Dziedziniec był rozświetlony dziesiątkami pochodni, wieże
rzucały długie cienie. Wszędzie było widać pary zamożnych mieszkańców
królestwa, którzy dostąpili wątpliwego zaszczytu uczestniczenie w imprezie.
Prawdopodobnie większość z nich przyszła tu ze strach. Nie śmieli odmówić
takiej osobistości jak baron Greyson.
Jeśli dobrze
pójdzie, z tego świata zniknie kolejny potwór.
Adriana
poprawiła maskę i upewniła się, że nie widać żadnej broni. Wszystkie sztylety
dokładnie schowała, ale ostrożności nigdy nie za wiele. Służący w liberii
otworzył drzwi powozu, kłaniając się głęboko. Wyskoczyła na zewnątrz, pilnując
aby się zachwiać, jak robiły to inne damy. Nie była to spowodowane nową modą,
raczej kiepską równowagą. Chcąc nie chcąc, zabójczyni musiała się wtopić w
tłum.
Służący
przygotowany na takie okazje, złapał się za łokieć, ratując przez upadkiem.
Skinęła mu w podzięce głową i ruszyła do głównego wejścia. Miała zamiar jak
najszybciej zlikwidować barona i się stąd zmywać.
– Mogę prosić o zaproszenie? -
spytał uprzejmie kolejny służący. Stał przy drzwiach i najwyraźniej pilnował,
aby nikt niepowołany nie dostał się do środka. Dzisiaj zawiedzie.
Podała mu
zaproszenie, nie zaszczycając mężczyzny spojrzeniem. Ten znalazłszy na liście
gości nazwisko Marie, skinął aprobująco głową:
– Witamy w naszych skromnych
progach. Mam nadzieję, że będzie się panienka dobrze bawić.
– Och, tego jestem pewna –
odparła Adriana, uśmiechając się zimno. Służący szybko odwrócił wzrok. Oczy
kobiety przed nim były bardzo niepokojące.
Nie czekając
na jego odpowiedź, dziewczyna wmieszała się w tłum. Z ulgą stwierdziła, że
kilka dam pokusiło się o podobne stroje myśliwskie. Co prawda tamte były bardzo
kolorowe, aż raziły w oczy, ale Adriana nie była jedyną, która nie założyła
sukni. W końcu to był bal maskowy, dozwolone były wszystkie stroje. Po prawej
stronie zabójczyni zauważyła kobietę ubraną w prześwitującą suknię, sięgającą
ziemi. We włosy miała wczepione pawie pióra, chyba przebrała się za Kleopatrę.
Po chwili
znalazła się w sali balowej. Jej sklepienie sięgało dwunastu metrów,
przyozdobione drogimi kandelabrami. Sufit pokrywały przepiękne malowidła,
przedstawiające sceny z polowania. Wysokie okna w stylu gotyckim, zasłoniono
częściowo ciężkimi bordowymi zasłonami. Ściany pokrywały liczne arrasy,
wszywane złotem. Sala była pełna przepychu i bogactwo, aż raziła w oczy.
Wysokie
kolumny podpierały całe pomieszczenie, przy każdej stał służący w surducie,
gotowy służyć pomocą. Po bokach stały stoły obładowane jedzeniem, pieczone
mięso, owoce, ciasta i inne łakocie kusiły. Środek sali był wolny, naprzeciwko
drzwi stało podwyższenie z orkiestrą. Skrzypek nastrajał swój instrument.
Adriana
skierowała się w stronę wypatrzonego miejsca. Stało w rogu sali, okryte
cieniem, w dodatku z doskonałym widokiem na wchodzących. Za plecami miała okno,
możliwą drogę ucieczki. Wprost idealnie.
Goście powoli
przybywali i zajmowali swoje miejsca. Adriana usilnie starała się wypatrzeć
barona Greysona. Co prawda powinien zjawić się jako ostatni, ale ostrożności
nigdy zbyć dużo. Chwyciła jabłko z misy i w zamyśleniu obserwowała wchodzących.
Miała nadzieję, że podczas jej nieobecności Gilan nie rozwali jej domu. I tak
była pewna, że przejrzy wszystkie pokoje i szuflady, więc przez wyjazdem
najcenniejsze dla siebie rzeczy i te, które zawierały ważne informacje, ukryła
w skrytce. Zwiadowca nie miał szans jej odnaleźć. Nawet jeśli ufałaby chłopakowi,
nie pokazałaby mu tych wszystkich tajemnic. Zbyt duże ryzyko.
Jej uwagę
przykuł ruch po prawej stronie. Pojawił się właściciel zamku.
Baron był
mężczyzną po trzydziestce, tytuł odziedziczył po ojcu, który poległ bohatersko
w bitwie. Niestety syn nie wdał się w ojca. Według informacji zabójczyni,
notorycznie zdradzał żonę na każdym z wyprawianych balów z młodą dziewczyną,
która po raz pierwszy pojawiała się w towarzystwie. W zamian za tą ,,drobną”
przysługę, umożliwiał kochance dobry start i znajomości z bogatszymi
przedstawicielami władzy. Wtedy kobieta miała większą szansę na znalezienie
odpowiedniego męża. Oczywiście z potężnym majątkiem. Chodziły także pogłoski,
że baron spiskował przeciwko królowi Ducanowi. Jego śmierć przyniesie wiele
dobrego.
Najpierw była
uczta. Goście zasiedli do stołów, popijali wino, zajadali pieczystym. Większość
z nich się obżerała. Adriana ograniczyła się do wody i sałatki. Nigdy nie
wiadomo, czy nie została dodana jakaś trucizna. Potrafiła co prawda ją wyczuć,
nie ważne jaki był jej skład. Jednak zawsze istniała możliwość, że coś
przeoczyła, a wolała pozostać żywa. Sałatka była bezpiecznym wyborem, każdy
rodzaj trucizny był doskonale wyczuwalny w połączeniu z warzywami. Dlatego też
każdy wiedział, że jeśli chce się kogoś w ten sposób zabić, trzeba było
doprawić owym składnikiem mięso bądź zupę.
Ludzie w całej
sali plotkowali, wymieniali się poglądami. Zabójczyni zręcznie zbywała chętnych
rozmówców. Najczęściej były to młode damy, które chciały poznać jej zdanie na
temat jakiś arystokratów. Adriana milczała lub odpowiadała wymijająco. Przecież
nie powie im, że nienawidzi ludzi z wyższych sfer.
Po
dwugodzinnej udręce orkiestra zaczęła grać walca. Dziewczyna odetchnęła z ulgę,
bowiem chciała jak najszybciej załatwić sprawę i wyjść z jej tłocznej sali. A
potem wrócić do domu. Zastanowiła się nad tym uczuciem. Zwykle ten pomysł nie
wydawał jej się taki wspaniały. Było jej wszystko jedno, gdzie jest. Czarna
Wieża była była najbezpieczniejszym miejscem jakie znała, ale nie mogła
powiedzieć, że czuła się jak w domu. Więc dlaczego chciała wrócić tak szybko?
Przecież nie było tam nic takiego, za czym by tęskniła. Chociaż...
Gilan.
Nie, nie, nie.
Nie tęskniła za nim. Brakowało jej co prawda sprzeczek i przekomarzania się z
nim, ale to nie on był powodem dla którego chciała jak najszybciej wracać. Nie
mogła nawet nazwać zwiadowcy przyjacielem, więc dlaczego miałaby czuć coś
takiego? I na pewno wcale się nie martwiła o niego. No bo co ją w ogóle
obchodził ten chłopak? Może miło się z nim spędzało czas i...
Baron Greyson
usiłował się chyłkiem wymknąć z sali, ciągnąc za sobą młodą dziewczyną w złotej
masce, przebraną za Marię Antoninę. Oddalał się od zatłoczonej sali, gdzie ze
strony Adriany nic mu nie groziło. Głupiec.
Wstała powoli
i wyszła z sali niezauważona przez nikogo. Tylko służący pokłonił jej się
nisko. Z prawego korytarza słychać było oddalające się kroki, co chwila
przerywane damskim chichotem. Ruszyła w tamtym kierunku, upewniając się, że
sztylety są na swoim miejscu i czy może je szybko wyjąć. Po drodze minęła parę
obściskujących się par, nie zwracały uwagi na nic poza swoim partnerem.
Baron
najwyraźniej zmierzał w stronę swojego gabinetu. Trochę dziwna decyzja,
wziąwszy pod uwagę okoliczności i jego towarzyszkę, ale dla chcącego nic
trudnego. Oddalali się coraz dalej od sali balowej, rozmowy i śmiechy cichły.
Stukot obcasów był coraz wyraźniejszy. Najwyraźniej zabójczyni doganiała parę.
– Jest pan pewien, że żona nie
dowie się o tym? - spytała młoda dziewczyna.
– Moja droga, lady Elizabeth. Nic
takiego nie będzie miało miejsca, przyrzekam. Nikt się nie dowie, że
spędziliśmy ze sobą trochę czasu...
– Chyba trochę na to za późno –
wtrąciła się Adriana, wychodząc zza rogu. Całe szczęście, że właściciel zamku
był nieostrożny i wysłał całą straż na salę balową, aby pilnowała porządku.
Młoda
szlachcianka pisnęła, chowając się za plecami towarzysza. Mężczyzna spojrzał
podejrzliwie na zabójczynię. Ta uśmiechnęła się słodko. Maska zasłaniała
większość twarzy, nie widział więc dokładki zimnego spojrzenia, jakim go
obdarzyła.
– Baronie, bardzo chciałabym
porozmawiać z panem w cztery oczy. Oczywiście, jeśli nie ma pan nic przeciwko
temu – oznajmiła, kłaniając się głęboko. Udawanie pokornej i bezbronnej było
uciążliwe, ale zawsze się sprawdzało. Przeciwnik cię wtedy nie doceniał i
zadanie ułatwione.
– Jak masz na imię, moja droga?
– Marie Eveshire, mój panie.
Na jego twarzy
pojawił się lubieżny uśmiech. Najwyraźniej rozpoznał nazwisko. Więc wychodziło
na to, iż Adriana naprawdę ratowała Marie z opresji.
– Miałem po ciebie pójść, kiedy
skończę, hmm... rozmawiać z Violet – wskazał ręką ukrywającą się za nim
dziewczynę. - Możesz poczekać dwie godzinki, skarbie?
– Obawiam się, że to będzie
niemożliwe. Muszę za te dwie godziny być w domu. Byłabym wielce zobowiązana,
jeśli raczyłby pan porozmawiać ze mną teraz.
Spojrzał na
Violet pytająco. Dziewczyna kiwnęła potwierdzająco głową:
– Poczekam, panie, te dwie
godziny, aż skończysz rozmawiać z Marie.
Oboje
najwyraźniej mieli inne definicje rozmowy niż Adriana. Ona przewidywała raczej
szczerą spowiedź konającej ofiary, baron zaś coś zupełnie odmiennego.
– W porządku. Chodź, Marie.
Porozmawiamy – uśmiechnął się zachęcająco, wskazując ręką otwarte drzwi do
wieży, na szczycie której mieścił się jego gabinet. - Tam nikt nie będzie nam
przeszkadzał.
Adriana weszła
na schody, żałując w duchu, że nie nauczyła się walczyć lewą ręką. W takiej
sytuacji było to bardzo przydatne. Kamienne stopnie zakręcały w prawą stronę,
więc nie miała się jak zamachnąć sztyletem. Gdyby ktoś ją zaatakował z gry,
mogłaby mieć kłopoty. Powinna poprosić zwiadowcę, aby nauczył ją walczyć lewą
ręką, jak tylko wróci. Dotarła na sam szczyt i pchnęła drzwi z wiśniowego
drewna.
Gabinet był
okrągłym pomieszczeniem z dwoma oknami. Wpadało przez nie światło księżyca,
oświetlając biurko i regały pełne książek. Blat był cały zapełniony papierami i
zeszytami. Baron nie miał lekko. W rogu stała brązowa kanapa, podłogę pokrywał
gruby dywan w indyjskie wzory. Nieopodal kanapy znajdował się wygasły kominek.
Mężczyzna
zapalił liczne świece, żyrandol zapłonął jasnym blaskiem. Adriana podeszła do
biurka, rzucając okiem na papiery.
– Mamy dla siebie półtorej
godziny, moja droga. Violet czeka, więc...
– Spiskujesz przeciwko królowi? -
spytała, porzucając formę grzecznościową. W tej sytuacji nie była potrzebna. A
dowód zdrady trzymała właśnie w ręce. Nie było to co prawda pozwolenie na
zamach na władcę, lecz spis działań mających na celu zdetronizowanie Ducana.
– Co proszę?
– Wiesz, że to się każe śmiercią?
- baron najwyraźniej nie pojął jeszcze, co się dzieje. Stał nieruchomo przy
drzwiach, ze świecą wciąż w ręku. Po chwili otrząsnął się z zaskoczenia.
– Natychmiast to odłóż. Niestety
obawiam się, że będę musiał cię zlikwidować. Nie powinnaś tego zobaczyć –
syknął, zbliżając się do dziewczyny i patrząc jej głęboko w oczy. Nagle zamarł.
Zza maski patrzyły na niego chłodno zielone oczy. Był pewien, że Marie Eveshire
miała niebieskie. Zdał sobie sprawę ze swojego błędu, ale było już za późno.
– Kim ty jesteś?! - cofnął się
przerażony. Adriana w mgnieniu oka zajęła miejsce między swoją ofiarą a
drzwiami. Uśmiechając się złowieszczo, ściągnęła maskę. - Nie jesteś Marie!
– Nie, nie jestem – przytaknęła
spokojnie, wyciągając sztylet. Ostrze zalśniło w blasku księżyca i świec.
– Czego chcesz? - nie mógł
oderwać wzroku od broni. Jednocześnie szukał czegoś do obrony.
– Gdybyś był uczciwym, porządnym
obywatelem i mężem, nie byłoby mnie tu. Więc sam sobie odpowiedz na to pytanie.
– Ty chyba nie chcesz...
– Och, nie bierz tego do siebie.
Taka praca. Z czegoś trzeba żyć.
Greyson
właśnie zrozumiał swoją beznadziejną sytuację i rzucił się z krzykiem w
kierunku okna. Adriana była jednak szybsza. Złapała go za kołnierz peleryny i
rzuciła na biurko. Uderzył w nie z cichym jękiem, stosy papierów poleciały na
podłogę. Dziewczyna zbliżyła się powoli, jakby od niechcenia do mężczyzny.
Spokojnie przyłożyła sztylet do jego szyi. Szamotał się jak ryba w wodzi, ale
nie było ucieczki.
– Nie... Nie... Błagam...
– Zachowaj trochę honoru, a nie
beczysz jak dziecko. Mogę cię pocieszyć, i tak nikt nad tobą nie zapłacze.
Raczej się będą radować z twojej śmierci.
– Ja ci zapłacę... Ile tylko
chcesz. Zrobię wszystko...
Wzruszyła
obojętnie ramionami.
– Było trochę pomyśleć, zanim
zacząłeś zdradzać, wykorzystywać innych i spiskować przeciwko królowi.
Ostrze
sztyletu przecięło powietrze. Baron zacharczał, próbując złapać powietrze. Z
jego szyi spływała krew, oczy mężczyzna stawały się coraz bardziej zamglone.
Odchodził z tego świata. Ręka, którą zacisnął na dokumentach, rozluźniła się.
Umarł.
Adriana
podniosła się z podłogi, wycierając zakrwawione ostrze sztyletu o koszulę
nieboszczyka. Na jej ubraniu nie było żadnego śladu krwi. Schowała broń do
pochwy i obrzuciła spojrzeniem biurko. Zgarnęła niektóre dokumenty i wsadziła
do kieszeni. Mogły zawierać ciekawe informacje.
Skierowała się w kierunku drzwi. Uczestnicy
balu uważali ją za gościa, więc nie musiała uciekać oknem. Minie jakieś pół
godziny, zanim ktoś znajdzie nieżywego właściciela zamku. A zabójczyni
spokojnie zdąży się oddalić.
Chwyciła za
klamkę od drzwi.
– Nie posprzątasz po sobie?
Coś uderzyło
ją w głowę i zapadła ciemność.