Lista utworów

18 lipca 2014

Rozdział I



Królestwo Araluenu,                                                            
Miejsce spotkań Korpusu Zwiadowców

Samotny jeździec w szarozielonym płaszczu przemierzał rozległą równinę, kierując swojego wierzchowca w stronę lasu. W powietrzu wyczuwało się zapach soli, a od czasu do czasu po prawej stronie można było zauważyć niebieski pas wody. Zwiadowca zatrzymał się i zszedł z konia. Choć zwierzę nadal miało siłę do dalszego biegu, mężczyzna nie chciał go forsować.
Przeciągnął się, a z ust wyrwał mu się cichy jęk bólu. 
Chyba robię się na to za stary, pomyślał Halt. 
Po całym dniu w siodle, ból pleców wydawał się nie do zniesienia. Zwiadowca odpiął od siodła bukłak z wodą i wziął potężny łyk. Potem rozejrzał się po okolicy, szukając innych członków Korpusu, którzy zechcieliby go podejść. Jednak nikogo nie zauważył. Z dumą stwierdził, że Gilan w podchodach robi się coraz lepszy. Nigdzie nie było go widać. Halt wiedział jednak, że jego dawny uczeń gdzieś się ukrywa, czekając na odpowiedni moment, aby podejść swojego starego mistrza. Bo Gilan miał taką jedną cechę, która była zarówno wadą, jak i zaletą. Nigdy nie odpuszczał.                 
Starszy zwiadowca rozglądał się uważnie dookoła. Wiedział, że jego dawny czeladnik jest najlepszy z całego korpusu w sztuce podchodzenia. Jeśli Gilan nie chciał, żeby ktoś go widział, to nawet dla wyszkolonych zwiadowców stawał się niewidzialny. Dlatego Halt musiał zdać się na swoje przeczucie i tym sposobem odkryć kryjówkę wysokiego zwiadowcy.
Ile zamierzasz tak stać? Jesteśmy spóźnieni.                                                           
Halt spojrzał na Abelarda. Często zastanawiał się, czy inni zwiadowcy też rozmawiają ze swoimi końmi. Był prawie pewien, że zarówno Will, jak i Gilan tak robią, tylko że skrupulatnie to ukrywają.   
– Poczekaj chwilę. Już jedziemy – mruknął. Koń zarżał na znak zgody. Albo irytacji. Z końmi zwiadowców nigdy nie było wiadomo. Ale Abelard miał rację. Byli spóźnieni. A w tym roku na zjazd przyjeżdżał król Duncan i księżniczka Cassandra. Nie wypadało się spóźniać. Zrezygnowany Halt wsiadł na siodło. Nagle kątem oka zauważył jakiś ruch za krzakami po swojej lewej stronie.       
 – Widzę cię, Gilan! Wyłaź zza tego krzaka! – krzyknął zadowolony z siebie zwiadowca. Po chwili w jego polu widzenia znalazła się wysoka postać w szarozielonym płaszczu. Pojawieniu towarzyszyła wiązanka przekleństw, których na pewno nie powinien umieć wysoko urodzony syn sir Dawida, dowódcy armii królewskiej. Cóż, przebywanie ze zwiadowcami nie wpływało dobrze na szacunek do przestrzegania prawa i kodeksu rycerskiego.                                                                      
 – Kiedyś mi się uda, jeszcze zobaczysz, Halt. - Starszy zwiadowca uśmiechnął się pobłażliwie. Za każdym razem Gilan był coraz bliżej przechytrzenia go. Lecz zawsze zdradzała go niecierpliwość i chęć natychmiastowego przypieczętowania swojego sukcesu. Wtedy zwracał na siebie uwagę jakimś nieostrożnym ruchem.                                                                       
 – Chyba kiedy będę głuchy i ślepy. No i nie będę mógł się ruszać – zadrwił Halt.                  
– Nie chcę ci nic mówić, ale już jesteś. Zachowujesz się jak staruszek, który ledwo co chodzi. Nawet krótkiej trasy nie możesz przejechać na koniu, nie słaniając się ze zmęczenia. Robisz się już za stary na zwiadowcę, Halt – odpowiedział Gilan z szerokim uśmiechem na twarzy.     
 – Pomyślałby kto, że uczniowie powinni mieć szacunek do swojego dawnego mistrza – mruknął pod nosem starszy zwiadowca wystarczająco głośno, aby Gilan usłyszał.       
 – Tak, mnie też to zastanawia, skąd ludzie biorą takie bzdury.                                         
Halt nie odpowiedział. Wpatrywał się w zachodzące słońce, zastanawiając się, czy zdążą dojechać na miejsce zjazdu przed królem. Jeśli chciał tego dokonać, musiał się pośpieszyć.                                     
 – Czas nas goni. Nie wypada się spóźniać, tym bardziej, że udział w obradach bierze król – mówiąc to, spiął Abelarda piętami i ruszył w stronę lasu. Chcąc, nie chcąc, Gilan poszedł w jego ślady.     
Po pięciu minutach wjechali w las. Na drodze widniały liczne odciski końskich kopyt. Wierzchowce zwiadowców były nauczone, aby zostawiać mało widoczne ślady, dlatego też Halt stwierdził, że król i jego świta już tędy przejeżdżali. Pospieszył konia, chcąc nadrobić stracony na szukanie Gilana czas. Dziesięć minut później Abelard i Blaze zarżały nerwowo. Ktoś był przed nimi i zwierzęta nie wiedziały, czy to wróg czy przyjaciel. Na pewno nie był to zwiadowca.                          
 – Może pójdę zobaczyć, o co chodzi – zaproponował Gilan.
Halt twierdząco skinął głową.
Wysoki zwiadowca zsiadł z konia, zostawił łuk i kołczan przy siodle. Trudno było dokładnie wymierzyć w takiej gęstwinie, a Gilan świetnie walczył mieczem. Nie ryzykował, że łuk i kołczan zaplączą się w gałęzie. Chwilę później dosłownie rozpłynął się między drzewami. Halt z dumą patrzył, jak jego dawny uczeń skrada się w kierunku nieznajomego. Sam, choć wytrawny zwiadowca, nigdzie go nie widział. Gdzieś na lewo lekko zgnieciona trawa, właśnie prostująca się po tym jak ktoś na nią nadepnął, nieco z boku dziesięć metrów dalej poruszający się liść. Ale młodego zwiadowcy nigdzie nie było widać. Ptaki śpiewały, gdzieś w zaroślach buszowała mysz. Nagle wszystkie te odgłosy wydały się Haltowi bardziej złowieszcze niż cisza. Mimowolnie zaczął martwić się o Gilana. 
To ja powinienem tam iść, pomyślał. Wiedział, że to głupie, bo w bezpośrednim starciu jego dawny czeladnik mając do dyspozycji miecz i swoje umiejętności z pewnością sprawdziłby się lepiej niż jego mistrz. Z drugiej strony…                                                                                              
 – Halt! – Jego rozmyślania przerwał krzyk wysokiego zwiadowcy. Z pewnością był przerażony. Halt od razu ruszył galopem w tamtą stronę. Blaze podążał za Abelardem z pewnością wyczuwając zaniepokojenie swojego pana.                                                   
Po chwili zobaczył straszny obraz, który tak przeraził Gilana. Drzewa po obu stronach drogi rozwidlały się, tworząc małą polankę, na której z pewnością odbyła się rzeź. Halt zauważył dziesięć ciał rycerzy. W piersi sześciu z nich utkwiły strzały z kuszy. Reszcie odebrano życie za pomocą sztyletów i noży do rzucania. Winę za to z pewnością ponosili zawodowi mordercy. Bo tylko ktoś doskonale wyszkolony był w stanie uśmiercić rycerzy z przybocznej straży króla. Tylko oni nosili na zbrojach znak słońca, godło króla Duncana. Na polanie leżały też trupy trzech koni. Wszędzie walała się broń poległych, widać było wiele plam krwi. Na ziemi wyraźnie wyróżniały się ślady końskich kopyt. Najwyraźniej konie, zaskoczone atakiem, spanikowały.              
Halt zobaczył Gilana pochylonego nad jednym z rycerzy. W piersi nieszczęśnika tkwiła strzała. Nagle mężczyzna się poruszył. Jeszcze żył. Halt zeskoczył z konia, stwierdziwszy, że napastników na pewno nie ma w pobliżu. Podbiegł do swojego dawnego ucznia i rannego wojownika.                       
– Co tu się stało? – zapytał Gilan, chcąc jak najszybciej uzyskać odpowiedź. Wiedział, że mężczyzna długo nie pożyje. Gdy go znalazł, rycerz jęczał z bólu, jaki sprawiała mu strzała, która utknęła tuż obok serca.                                                                            
– Napadli nas… - wyjąkał rycerz, z trudem łapiąc powietrze. – Pojawili się znikąd. Przeważali nas liczebnie. Najpierw powalili kilku z kuszy. Potem rzucili się na nas z nożami. Nie mieliśmy szans. – Mężczyzna zakrztusił się. Potem znów podjął próbę przekazania wiadomości. Zwiadowcy wiedząc, że i tak jest mu trudno, nie przerywali.   
– Porwali króla i księżniczkę. Jego wysokość został zraniony w nogę, gdy chciał mi pomóc. A księżniczka została ogłuszona. Nie wiem, gdzie ich zabrali.                                
 – Ilu was było? – spytał Halt.                                                                                        
– Piętnastu rycerzy, niektórych wzięli do niewoli. Król Duncan, księżniczka Cassandra i ich doradcy. Ich było czterech. Także zostali porwani. Jeden z nich odniósł poważne rany.         
– Kto to zrobił? Ilu ich było? – zapytał Gilan, widząc, że z człowieka coraz bardziej uchodzi życie. 
– To Genoweńczycy. Na pewno. – Halt syknął. Nie miał dobrego doświadczenia z tymi zabójcami z kontynentu.                                                                                                           
– Zaatakowało nas z dwudziestu, ale więcej było w lesie. Myśleli, że nie żyję, więc spokojnie rozmawiali. Mówili, że jest ich trzystu.                                
Trzystu Genoweńczyków po porwaniu króla i jego następczyni z łatwością potrafiłoby stawić czoła niedowodzonemu przez nikogo wojsku króla. Po prostu likwidowaliby przeciwników w czasie snu. Zabójcy nie mieli żadnych skrupułów. W umyśle Halta pojawił się niepokój. Nie umiał jednak powiedzieć, jaka myśl to sprawiła. Nie był przerażony wizją wojny z Genoweńczykami. Brał to pod uwagę, gdy zobaczył po raz pierwszy tą rzeź. Ale było coś, co go niepokoiło, coś co nie dawało mu spokoju. Mianowicie, dlaczego Genoweńczycy porwali króla teraz, a nie gdy był na polowaniu? Wtedy towarzyszyło mu tylko pięciu rycerzy. Pełen złych przeczuć spytał umierającego:                    
– Wiesz, co zamierzali potem zrobić? – Odpowiedź wojownika potwierdziła jego przypuszczenia. 
– Zmierzali napaść na obóz zwiadowców i porwać wszystkich członków Korpusu.

5 komentarzy:

  1. Hej:)) Trafiłam tu przypadkiem i przeczytałam w mgnieniu oka Prolog oraz rozdział numer jeden. Mimo iż fabuła jest trochę skomplikowana - te nazwy, miejsca, rody, to czyta się świetnie, bo wszystko jest napisane tak płynnie. Ciekawi mnie co stanie się dalej także czekam na następny rozdział. I właśnie w tej kwestii chciałabym zapytać czy nie byłby to problem żebyś informowała mnie o nowych rozdziałach? Bo nie chcę niczego przegapić.
    Pozdrawiam :))

    I zapraszam do siebie chociaż jest to całkowicie odmienna tematyka więc może Cię wcale nie zainteresować.
    http://the-white-phoenix-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej. Cieszę się, że tu się znalazłam ;) Kocham, po prostu ubóstwiam Zwiadowców.
    To pierwszy ff Zwiadowców na jaki trafiłam. Zaczyna się naprawdę super.
    Porwanie króla i Cassandry... Mm... Świetny pomysł jak dla mnie. (y)
    Mam tylko nadzieję, że mi Willa nie porwą bo zabiję ;)
    Już nie przeciągając ruszam dalej. ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Aaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!! Teraz czuje sie jak prawdziwy Zwiadowca. Nie mam pojecia skąd to uczucie. Piszesz cudownie. Myślałam, że moje serce nie wytrzyma, gdy czytałam o Halcie. Mówiłam już, że kocham Will? Twój styl jest tak podobny do oryginału, że mnie to przeraża. Jak to robisz zdolniacho?
    Pozdrawiam, puck
    elizabeth-watters-heros.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Ależ ciekawie. Ładnie piszesz opisy, ale pojawiają się Wesołe Powtórzenia. Zauważyłam przede wszystkim użyte obok siebie 'łuk i kołczan' oraz 'siodło', więcej nie zauważyłam, bo byłam zbyt bardzo pochłonięta czytaniem. Podoba mi się to, że nie powtarzasz imion bohaterów, gdyż Flanagan dosyć często to robi.

    Pozdrawiam,
    Krucja

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem że znalazłam tego bloga niesamowicie szybko, ale chciałam powiedzieć że świetnie się go czyta, i masz niesamowity talent! Jestem ciekawa co dalej

    OdpowiedzUsuń

Mia LOG