Adriana
wpatrywała się w klęczącego u jej stóp zwiadowcę. Może nie kłaniał się przed
nią, porażony jej intelektem i pięknem, ale to mogła zignorować. Jego ubranie
było ubrudzone, w paru miejscach nawet podarte, a mężczyzna był tak blady,
jakby miał zaraz zemdleć. Nigdy się z nikim nie teleportowała, ale słyszała od
Angeline, że to dość nieprzyjemne, a nawet niebezpieczne dla osoby nie mającej
żadnego połączenia z magią. Prawdopodobnie współczułaby zwiadowcy, może nawet
podała mu rękę i pomogła stanąć na nogi, gdyby ostatniej godziny nie spędziła
na przetrząsaniu gruzów, jakie pozostały po wybuchu w lewym skrzydle dworu,
szukając jego zakrwawionego ciała.
–
Gdzie byłeś? – spytała, patrząc na niego z góry. Po upływie trzydziestu minut
była prawie pewna, że znajdzie go martwego. To byłaby ponura ironia losu. Gilan
przetrwał zabójców, wiedźmy i pościgi, aby prawie umrzeć pod zawalonym murem. Z
tą różnicą, że na szczęście postanowił wybrać się na spacer właśnie w odpowiedniej
chwili.
Zwiadowca
spróbował się podnieść, ale powstrzymały go potężne zawroty głowy. Miał
wrażenie, że zaraz albo zemdleje albo zwymiotuje. Musi porozmawiać z Lysandrem
o takim niespodziewanym przenoszeniu biednego człowieka z miejsca na miejsce.
Co prawda wątpił, aby mag poświęcił dręczącemu go problemowi choćby myśl, ale
Gilan odmawiał kolejnej takiej podróży. Czarownik na pewno może przygotować
jakiś eliksir, który złagodzi skutki teleportacji. Teraz zamierzał podnieść się
z ziemi, nawet bez pomocy zdenerwowanej bez powodu irytującej zabójczyni, napić
się wody i pójść spać. Porozmawiać o tym, czego się od Lysandra dowiedział mogą
wszyscy jutro. Podniósł wzrok i zamarł, widząc otaczające go gruzowisko. Miał
pewność, że w tym miejscu znajdował się jeden z nieużywanych pokoi, a nad nim
jego własny, tuż obok pomieszczenia, które zajął Michael.
–
Co się stało z moim pokojem? – zapytał bezradnie, nie wiedząc, jakie wnioski
wyciągnąć. Jeszcze godzinę temu lewe skrzydło dworu wyglądało niezwykle
stabilnie, a teraz klęczał wśród gruzów. Spojrzał na Adrianę, szukając
wyjaśnień.
–
Twój szanowny sąsiad postanowił stać się odkrywcą – warknęła, kątem oka
spoglądając na Michaela, który spał spokojnie pod pobliskim drzewem. Położył
się tam zaraz po tym, jak zniszczył
połowę dworu. Skutecznie zignorował wszystkie obelgi, które rzuciła w
jego kierunku Adriana, pogrążając się w świecie snu. Nie pomógł szukać
zwiadowcy, który przecież mógł przez niego właśnie umierać.
–
A co takiego odkrył? – spytał Gilan, odrywając wzrok od Genoweńczyka. Adriana
była wściekła, ale wciąż nie wiedział dlaczego. Chociaż… Jej pokój wraz z całym
dobytkiem znajdował się tuż obok i prawdopodobnie także ucierpiał.
–
Że jest głupcem, który nie potrafi odróżnić pokrzywy od stokrotki, przez co
cholerny eliksir, mający rzekomo rozwiązać część naszych problemów, wybucha, a
wszystko…
–
Tojad. Chodziło o tojad, idiotko. Bardzo łatwo go pomylić… - zaczął zirytowany
Genoweńczyk, który najwyraźniej nie miał zbyt mocnego snu.
–
Jak się nie umie odróżnić jednego składnika mikstury od drugiego, to się nawet
nie powinno zabierać za eliksiry, morderco – przerwała mu Adriana, prawie
warcząc, gdy wymawiała ostatnie słowo.
–
Przepraszam bardzo, ale tym razem nikogo nie zabiłem – wycedził Michael, w
mgnieniu oka podnosząc się z trawy, aby stawić czoła wściekłej zabójczyni. –
Chociaż za chwilę może się to zmienić…
–
Chyba śnisz. Aż się prosisz o sztylet w sercu, Genoweńczyku.
Gilan
powoli podniósł się z ziemi, zauważając, że zawroty głowy minęły. Zastanawiał
się, czy powinien się wtrącać. Dwójka płatnych morderców stała dwa metry od
niego, prawie stykając się ciałami i wyglądała, jakby miała zaraz rzucić się
sobie go gardeł. Z drugiej strony, pomimo swojej niewątpliwej inteligencji, nie
wiedział do końca, o co chodzi. W porządku, Michael pomylił składniki, wszystko
wybuchło, a pokoje zostały zniszczone. Naprawdę z tego powodu zamierzali się
pozabijać? Nie wydawało mu się, aby Adriana miała tam coś bezcennego – zwykle
takie rzeczy nosiła przy sobie.
Ktoś
musiał to przerwać. Może nie był najlepszą opcją, skoro nie wiedział nic o
składnikach trucizn. Dla niego zielsko pozostawało zielskiem, kwiatek
kwiatkiem. Chyba, że był często spotykany w kraju i idealnie nadawał się jako
przyprawa do potraw lub lekarstwo.
Wziął
głęboko oddech. Zawsze to lepsze niż nic. Jego raczej nie zabiją. Przynajmniej
tak sądził. Adriana na pewno go lubiła, co do Michaela nie miał takiej
pewności, ale chyba zaskarbił sobie chociaż odrobinę jego sympatii.
–
Posłuchajcie, natychmiast przestańcie…
–
Adriano! Znalazłam w końcu to zaklęcie! – przerwał mu krzyk Angeline, która
wybiegła przez główne wejście do dworu. W ręku trzymała pożółkłe ze starości
kartki papieru, a suknię gdzieniegdzie miała przybrudzoną białym pyłem. Gilan
dopiero teraz zdał sobie sprawę, że Adriana była pokryta nim od stóp go głowy.
–
Nie jestem pewna, czy dam radę go użyć, bo to teoretycznie pewien rodzaj magii
czasu. Wiesz, to jedna z najtrudniejszych i najbardziej skomplikowanych
dziedzin, ale Lysander zamknął się na cztery spusty, wiec musimy sobie radzić.
Nie martw się, zaraz wszystko wróci na miejsce i z pewności go znajdziemy… -
Nawet nie spojrzała w ich stronę, tylko pokonywała kolejne metry, pochłaniając
wzrokiem kolejne linijki tekstu zaklęcia. Plus był taki, że Michael od razu
odsunął się od Adriany.
Czarownica
podeszła do nich i dopiero teraz podniosła wzrok, który od razu padł na
stojącego obok zwiadowcę.
–
Gilan! Byłam pewna, że… Bardzo się o ciebie martwiliśmy… Znaczy, prawie wszyscy
się martwili…
–
Przecież mówiłem wam, że go nie ma pod gruzami – mruknął do siebie Michael, ale
oczywiście nikt nie zwrócił na to uwagi, z wyjątkiem Gilana, który dopiero
teraz zdał sobie sprawę z tego, o co Adrianie chodziło.
–
Nic mi nie jest, Angeline. Najwyraźniej mam doskonałe wyczucie czas i wiem,
kiedy się oddalić, aby uchronić się przed tragedią – odparł, katem oka zerkając
na Adrianę, która wpatrywała się w ziemię.
–
Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło. Adrianie zresztą także, chociaż jak zwykle…
–
Nie miałaś czasem rzucać niezwykle skomplikowanego zaklęcia? – przerwała jej
Adriana, próbując zignorować pełen zadowolenia uśmiech na twarzy zwiadowcy.
–
Och, czyżby mój ulubiony zabójca się o mnie martwił? To takie do ciebie
niepodobne, że aż… Jakby to powiedzieć… Urocze – oznajmił z satysfakcją Gilan,
przyglądając się dokładnie reakcji dziewczyny.
Urocze.
Nazwał ją uroczą. Znaczy jej zachowanie, ale… Nie potrafiła określić, jak się z
tym czuła. Z pewnością jej twarz poczerwieniała, ale nie potrafiła określić,
czy to ze złości, zażenowania czy jeszcze czegoś innego. Nikt jeszcze nie wpadł
na to, aby ja tak nazwać. Albo nie miał odwagi. Lub posiadał instynkt
samozachowawczy, w przeciwieństwie do pewnego zwiadowcy.
–
Mnie o to nie pytaj. Michael, martwiłeś się o niego? To doprawdy przedziwne, że
ten zwiadowca uważa cię za uroczego, bo to ostatnie określenie, które
przychodzi mi na myśl, gdy myślę o twojej skromnej osobie – odpowiedziała z
uśmiechem, który ociekał aż nieszczerością.
Michael
zerknął na Gilana, który odpowiedział mu zirytowanym spojrzeniem. Jak zawsze
zabójczyni musiała mieć ostatnie słowo. Zaczynało mu się wydawać, że wychodził
z wprawy, jeśli chodziło o słowne potyczki. Chyba ponownie powinien spędzić kilka
tygodnie w towarzystwie Halta. Po każdym spotkaniu z dawnym mistrzem język mu
się wyostrzał.
–
Doprawdy? A jak często o mnie myślisz, Miramontes? – spytał Michael, mrugając
do niej. Przezornie zacisnął palce na małym sztylecie. Adriana poczerwieniała
jeszcze bardziej. Czasem zapominała, że nie tylko ona potrafiła się czepiać
pojedynczych słów. Zmrużyła oczy, ale nic nie odpowiedziała, tylko odwróciła
się i zajęła się przypinaniem do pasa miecza, który odłożyła na ziemię, gdy
przeszukiwała gruzy. Następnie skierowała się w stronę lasu i po chwili
zniknęła pomiędzy drzewami.
–
Zawsze wiedziałem, że wywiązała się między nami jakaś więź – oznajmił Gilan,
podając Michaelowi rękę z uśmiechem. Ten odpowiedział sarkastycznym
wykrzywieniem warg, ściskając dłoń zwiadowcy.
–
Zawsze do usług, jeśli chodzi o irytowanie Miramontes.
–
Czy to oznacza, że nie muszę się obawiać, że zabijesz mnie przez sen? – dodał Gilan
z nadzieją.
–
Oczywiście, że tego nie zrobię. Przynajmniej do czasu, aż nie pozbędę Leonarda
i nie zostanę znów dowódcą. Wtedy… Sam rozumiesz – interes musi kwitnąć.
–
Wystarczająco uczciwe – stwierdził zwiadowca, jeszcze raz potrząsając ręką
Genoweńczyka. Po chwili ja puścił, czując pełne dezaprobaty spojrzenie.
Najwyraźniej Michael też je poczuł, bo odwrócił się do Angeline z niewinnym
uśmiechem. Nie jego wina, że zabójczyni miała ostatnio słabe nerwy i obrażała
się o każdy złośliwy komentarz. Chociaż może odeszła, aby opanować swoja złość
i nie próbować go zabić. Cóż, jeśli tak było, to istniało prawdopodobieństwo,
że mógł sobie darować i pozwolić jej mieć ostatnie słowo. Miał wrażenie, że od
napaści w karczmie, gdy przebił wrogą czarownicę bełtem z kuszy, zaczęła mu
choć odrobinę ufać lub chociaż nie patrzeć mu za każdym razem na ręce.
Spojrzenie
Angeline wybitnie świadczyło o tym, że jej zdaniem wszystko zepsuł. Nie
powiedziała jednak nic, co tylko pogłębiło jego wyrzuty sumienia. Czarodziejka
starała się, aby zaczęli się wszyscy w miarę dogadywać.
–
Ona się naprawdę o ciebie martwiła, Gilan. Była pewna, że oberwałeś w głowę
kawałkiem muru i leżysz gdzieś pod gruzami nieprzytomny. Albo ranny. Szukała
cię przez godzinę, a mi kazała znaleźć zaklęcie, które wszystko naprawi.
Powinieneś podziękować, a nie zachowywać się jak dzieciak i z tego kpić – warknęła
w kierunku zwiadowcy, który spuścił wzrok. Matka. W tej chwili Angelinie
brzmiała dokładnie jak jego matka, która upominała go, gdy zepsuł coś niezwykle
ważnego.
–
Ja… Pójdę i ją przeproszę? – spytał niepewnie. Przed zirytowaną matką zawsze
czuł się jak mały chłopiec, a Angeline teraz ją przypominała. Nawet, jeśli byli
prawie w tym samym wieku.
–
Idealny pomysł, kochanie. Jak na to wpadłeś? - Pełen ironii głos czarodziejki
sprawił, że Gilan odwrócił się i niewiele myśląc pognał za zabójczynią,
zostawiając biednego Michaela na pastwę losu. W tej chwili Genoweńczyk zaczął
kwestionować prawdziwą istotę ich porozumienia. Nie zostawia się towarzysza samego
na placu boju. A już na pewno nie ze wściekłą kobietą.
Spojrzał
na Angeline, słysząc jej z pozoru spokojny głos i widząc słodki uśmiech
podszyty złością.
–
Chyba musimy porozmawiać, panie Descouedres.
***
Zwykle
nie zależało jej na ludziach. Ich śmierć, ból, zmartwienia – to jej nie
dotyczyło. Pozwalało w miarę bezboleśnie przeżywać kolejne dni, szybko
puszczając poznanego człowieka w zapomnienie. Tak było łatwiej. Jednak właśnie
zorientowała się, że zaczynało jej na zwiadowcy zależeć. To było niebezpieczne.
Jakiekolwiek przywiązanie, nić przyjaźni bądź sympatii – to wszystko sprawiało,
że łatwiej było ją zranić, odebrać coś, co chociaż na chwilę zagościło w jej
sercu. Już odebrano jej rodzinę, pozostawiając po niej wielką pustkę, której
nigdy nic nie wypełni. Chciała przynajmniej uniknąć ponownego bólu straty.
Musiała przyznać, że przywiązała się trochę do Angeline, ale czarownica
wiedziała, jak się obronić. A zwiadowca? Niewątpliwie był silny, ale w świecie
pełnym magii i czarowników jego szanse na przeżycie, szczególnie biorąc pod
uwagę to, że znajdował się praktycznie w samym środku tego chaosu, były
praktycznie zerowe.
Od
samego początku wiedziała, że znajomość z Gilanem Lancasterem będzie wiązała
się z niebezpieczeństwem. Nigdy jednak nie sądziła, że będzie to zagrożenie
tego rodzaju.
–
Jesteś na mnie tak bardzo obrażona, że nie będziesz chciała ze mną rozmawiać? –
spytał, siadając obok niej na trawie. Słyszała, jak nadchodził, ale się nie
poruszyła. Pozostała w miejscu, wpatrując się w małą, nieco zabrudzoną
sadzawkę. W normalnym lesie roiłoby się tutaj od zwierząt szukających wody,
lecz tutaj było pusto. Najwyraźniej Lysander nie życzył sobie w tej chwili
nieproszonych gości jakiegokolwiek rodzaju. Coraz bardziej przekonywała się do
opinii, że las odzwierciedla nastrój czarnoksiężnika.
–
Nie jestem obrażona. Przez chwilę dałam się ponieść emocjom – odparła chłodno,
próbując go zbyć. Wbrew pozorom to był jej własny problem i nikt nie mógł
pomóc. A już tym bardziej Gilan.
Zwiadowca
westchnął zirytowany, zerkając na zabójczynię kątem oka. Udawała, że tego nie
zauważa, nie zaszczyciła go nawet spojrzeniem. Uparta jak osioł.
–
Angeline była wściekła na nas. Pewnie Michael musi się teraz ostro tłumaczyć –
mruknął, nie wiedząc jak zacząć.
–
Jak dla mnie to on może zdechnąć – warknęła, a zwiadowca skrzywił się w duchu.
Powinien delikatniej dobierać słowa. Nie miał za bardzo doświadczenia w
uspokajaniem zirytowanych kobiet, jeśli wyłączyć jego matkę. Przedstawicielki
płci pięknej, z którymi miał do czynienia, zwykle albo były niezwykle
zadowolone z jego towarzystwa albo przestraszone, gdy mowa o tych spotkanych
podczas misji. W końcu zwiadowcy uprawiali czarną magię, prawda?
–
Jestem pewny, że tak nie myślisz. – Odpowiedziało mu pełnie niedowierzania
spojrzenie. W porządku, czas porzucić temat Genoweńczyka.
–
Znaczy…. Chcę powiedzieć, że… - wziął głęboki oddech. Prawda. Chyba może ją
powiedzieć bez głupiego jąkania się. – Tak naprawdę, to… Ucieszyłem się, kiedy
okazało się, że się o mnie martwiłaś – wykrztusił w końcu, wlepiając wzrok w
sadzawkę. Zabrudzona woda wyglądała niezwykle interesująco w tym momencie.
Adriana
westchnęła ciężko w głębi ducha, myśląc, co odpowiedzieć. Miała gotową piękną
przemowę o przydatność zwiadowcy i jego powiazaniu z medalionem. Tylko, że
Gilan był w tym momencie poważny. Nie wiedziała, czy powinna odwdzięczyć się
tym samym.
– Wiesz, tkwimy w tym chaosie razem, a
ja nie chciałabym nagle zostać sama, więc to chyba naturalne, że się przejęłam
– powiedziała w końcu, przerywając przedłużającą się ciszę. Gilan od razu
podniósł wzrok i spojrzał na nią tymi swoimi zielonymi oczami. Poczuła, jak jej
policzki pokrywa czerwień.
–
Czyli jednak mnie lubisz? – spytał z nadzieją. Niby tak mu się wydawało, ale
jeśli usłyszałby to z ust Adriany miałby pewność.
–
Przypuszczam, że większość kobiet stwierdziłaby, że niemożliwym jest cię nie
lubić – odparła, ostrożnie dobierając słowa.
–
To wiem. Ale pytam się o twoje zdanie, bo z pewnością nie jesteś jak większość
kobiet. – Dopiero po chwili zorientował się, jak głupio i schematycznie to
zabrzmiało.
–
Zwiadowco, to było po prostu beznadziejne. – Adriana nie musiała tego mówić.
Jej wzrok wyrażał wszystko.
–
Wiem – przyznał bez wstydu. Nie jego wina, że zabrzmiało to jak żałosny,
stereotypowy podryw. Nie to miał na myśli. – Wciąż jednak możesz odpowiedzieć
na moje pytanie – oznajmił, pochylając się w jej stronę. Wydawało mu się, że
widzi w jej oczach złote refleksy. Przedziwne.
Zwiadowca
naruszał jej przestrzeń osobistą. Nie zastawiając się wiele, wyciągnęła dłoń w
wplotła ją w zaskakująco miękkie jasnobrązowe kosmyki. Po czym zacisnęła palce,
a Gilan syknął z bólu. To nie było najprzyjemniejsze, ale nie miał nic
przeciwko takiej pozycji. Chociaż nie spodziewał się, że Adriana się na to
odważy. Nie zamierzał oponować, gdy już zdecyduje się go przyciągnąć bliżej
siebie i…
Uderzenie
głową o ziemię momentalnie go ocuciło. Przez chwilę leżał w bezruchu, szybko
mrugając oczami i próbując zrozumieć, co się właśnie stało. Poczuł chłodną dłoń
na policzku i zobaczył nachylającą się nad nim zabójczynię. Na ustach Adriany
rozciągał się pełen kpiny uśmiech.
–
Tak, lubię cię, zwiadowco – oświadczyła, wciąż z sarkastycznym uśmiechem na
twarzy, klepiąc go protekcjonalnie po policzku. Po czym wstała i ruszyła w
stronę dworu. Będący wciąż w szoku Gilan podniósł głowę, spoglądając za
oddalającą się dziewczyną.
–
A podobam ci się?! – krzyknął za nią, nie przejmując się tym, że ktoś może
usłyszeć. Mógł ją jeszcze trochę pociągnąć za język.
Adriana
przystanęła i odwróciła się mierząc leżącego na trawie zwiadowcę wzrokiem. To
było głupie pytanie.
–
Pewnych granic nie powinieneś przekraczać, Gilan – odpowiedziała z wyższością,
po czym z o wiele lepszym humorem ruszyła w stronę dworu. Miała nadzieję, że
Angeline da radę naprawić ściany, bo nie będą mieli gdzie spać. Jakoś wątpiła,
aby Lysander wpuścił ich z litości na swoje terytorium.
Gilan
leżał na trawie i uśmiechał się głupio. Miał nawet wrażenie, że słońce
pojaśniało. Nie dostał co prawda drugiej odpowiedzi. Nic nie szkodzi.
Na
palcach jednej ręki mógł policzyć sytuacje, w których Adriana użyła jego
imienia.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bardzo przepraszam za długą nieobecność i długość (mizerną) rozdziału. Myślałam, że zdążę naskrobać coś więcej, ale najpierw sesja, a potem w ostatniej chwili zdecydowałam się na zakup biletów i jutro wylatuję.
Rozdział nic nie wnosi do historii, ale jest Gilan i Adriana, a parę osób się o nich upominało, więc przynajmniej tyle.
Trudno mi powiedzieć, kiedy pojawi się następny rozdział, bo nie mam koncepcji na niego. Zakończenie historii mam już pięknie zarysowane w głowie, ale tutaj jak na złość nic mi nie przychodzi na myśl. Ale może wena mnie napadnie i cos wymyślę :D
Pozdrawiam,
Mentrix Hadley