Lysander
wpatrywał się w niego przez chwilę, jakby naprawdę rozważał zastosowanie się do
słów zwiadowcy. Jednak los najwyraźniej sprzyjał Gilanowi, bo mag westchnął
ciężko i spojrzał na niego znużonym wzrokiem.
–
Masz teraz jedyną niepowtarzalną szansę, aby usłyszeć odpowiedzi na swoje
pytania – oświadczył ku zdziwieniu Gilana, jednocześnie siadając w fotelu,
który pojawił się znikąd. Zwiadowca poczuł ukłucie zazdrości – magia naprawdę
ułatwiała życie. Zdusił w sobie irytację. Taka sytuacja mogła się już nigdy nie
powtórzyć, a nie wiadomo, jak długo Lysander raczy odpowiadać na pytania.
Musiał ustalić swoje priorytety, chociaż sytuacja, której przed chwilą był
świadkiem niezwykle go ciekawiła. Najpierw medalion, ponieważ był niepokojąco
mocno związany z jego skromną osobą.
–
Jeśli dobrze zrozumiałem, to zawiera w sobie wskazówkę, jak dotrzeć do
Excalibura – zaczął, wyciągając medalion z kieszeni. Wziął sobie do serca słowa
Adriany i nie rozstawał się z nim nawet na krok.
–
Dokładnie.
Naprawdę?
Czy mag miał zamiar odpowiadać jednym słowem? Jeśli tak, to nie zajdą daleko.
–
Problem polega na tym, że jest pusty w środku. – Gilan obejrzał błyskotkę z
każdej strony, szukając podwójnego dnia i tym podobnych sztuczek. Jednak
medalion wciąż był po prostu złotym przedmiotem, całkowicie pustym w środku, a
jego jedyną ozdobę tworzyły niezbyt ładne wgłębienia na wieczku. Początkowo
miał nadzieję, że odpowiednio ze sobą połączone utworzą znak, który mu wszystko
wyjaśnił, ale nawet jeśli tak było, to zwiadowca nie potrafił znaleźć
odpowiedniego klucza do rozwiązania zagadki. Niezwykle go to irytowało, bo
zwykle podobne rzeczy przychodziły mu z łatwością.
–
Wyżłobienia na wieczku nie tworzą żadnego symbolu. Należy umieścić w nich
odpowiednio magiczne kamienie, które poprzedni właściciel ukrył w różnych
częściach świata – wyjaśnił Lysander, jakby czytał mu w myślach.
Kamienie.
Magiczne kamienie. Oczywiście. Jak mógł się tego nie domyślić?
–
W takim razie rozumiem, że od dawna masz je już zebrane, więc to tylko kwestia
umieszczenia ich w odpowiednim miejscu i odczytania miejsca ukrycia miecza.
–
Nie.
Gilanowi
ręce opadły.
–
To dlaczego nudzimy się tutaj, zamiast robić sobie wycieczkę objazdową dookoła
świata?
–
Mamy jeszcze czas – mruknął czarodziej, rzucając szybkie spojrzenie na dziwny
zegar. Zwiadowca nie wiedział, jak się zachować. Lysander faktycznie mógł mieć
czas, jeśli faktycznie był nieśmiertelny. Gilan był jednak tylko małym,
zdecydowanie śmiertelnym zwiadowcą, który urodził się w złym miejscu i w złym
czasie.
Wzywając
wszystkie pozostałe mu pokłady cierpliwości, postanowił przejść do następnej
kwestii. Tak jak go uczył ojciec: omijaj nielubiane przez osoby niezrównoważone
tematy.
–
Przyjmijmy, że zgromadzimy te kamienie, będziemy wiedzieli, gdzie jest ukryty
miecz. Co dalej?
–
Pójdziecie i go zdobędziecie.
Tak,
tego Gilan też był się w stanie domyślić.
–
A potem?
–
Wykorzystując potęgę Excalibura zabijesz Marcusa.
–
Czy mogę wiedzieć, co ty będziesz wtedy robił? – zapytał z wyrzutem.
–
Ja? Będę wszystko nadzorował. – Lysander śmiał wyglądać na naprawdę
zdezorientowanego i urażonego niezadowoleniem rozmówcy. Gilan się poddał. Tego
człowieka nie dało się zrozumieć.
–
Wytłumacz mi, jak, do cholery, mam pokonać kogoś, kogo nawet ty się boisz, za
pomogą żelaznego patyka? – warknął. Dla niego to wyglądało tak, jakby mag
zamierzał siedzieć i się przyglądać temu, jak po kolei giną. Bo co do tego, że
nie wszyscy przeżyją, zwiadowca nie miał wątpliwości. Adriana prawdopodobnie miała
rację, co do tego, aby nie ufać czarownikowi, ale tego nigdy jej nie powie.
–
Chyba się zapominasz – odparł spokojnie Lysander, a Gilan poczuł ciarki na
plecach. Mimowolnie zerknął na kamienne podłoże, gdzie jeszcze kilka minut temu
ziała czarna otchłań, która pochłonęła wrzeszczącego Henrika. Nie zamierzał tak
skończyć.
–
Przecież was nie zostawię. Zmierzę się z Marcusem. Od zawsze było wiadomo, że
to tak musi się skończyć. Nie mam jednak pewności, że wygram, a przegrana niesie
ze sobą konsekwencje zbyt duże, aby świat mógł to udźwignąć. Dlatego nie miałbym
nic przeciwko temu, abyś w odpowiednim momencie, gdy już będziemy wyczerpani,
przebił go Excaliburem.
–
To nie jest honorowe.
–
Honor to idea, która w większości spoczywa pod ziemią, razem z idiotami, którzy
postanowili się nim kierować i przez to zginęli. Zamierzasz postąpić honorowo i
skończyć jak oni, czy uratujesz świat robiąc to, co do ciebie należy?
Gilan
zacisnął zęby, słysząc jego słowa. Oczywiście, że uratuje świat. Skoro naraża
dla tego celu życie, to czemu nie miałby zrezygnować z honoru? Był dla niego
ważny, honorowe postępowanie ojca zawsze stanowiło przykład, ale nie był wart
takiej ceny. Odkąd wstąpił do Korpusu Zwiadowców zaczął patrzeć na całą sprawę
inaczej. Każdy człowiek miał swój własny kodeks, według niego postępował, na
nim opierał swój honor. Nawet Adriana i Michael mieli zasady. Własne,
całkowicie pokręcone, ale takie, których nie łamali. Zazwyczaj.
Nie
chciał się kłócić o to z czarownikiem, wiec zmienił temat na równie
interesujący.
–
Co to jest? – spytał, stając przy wielkiej planszy szachowej i wpatrując się w
porozstawiane na polach pionki. – Mam nadzieję, że nie traktujesz tego
wszystkiego jak jednej wielkiej gry.
–
To mi pomaga zwizualizować sytuację. Wiem, gdzie są podwładni Marcusa. To
działa w dwie strony, ale dzięki temu mogę lepiej kontrolować pionki.
–
Czyli nas?
–
Czyli was.
Gilan
westchnął cicho. Lysander nie czuł żadnych wyrzutów sumienia, przyznając się do
manipulacji nimi. Pod znakiem zapytania pozostawało to, czy takie sumienie w
ogóle posiada. Jednak po tym, co zobaczył w jaskini, był pewien, że za tymi
dziwnymi oczami i nieprzeniknionym wyrazem twarzy kryje się jakaś dramatyczna
historia. Jak na zwiadowcę przystało, uwielbiał tajemnice, a coś mu mówiło, że
ten sekret wyjaśniłby mu o wiele więcej niż jakakolwiek odpowiedź Lysandra.
–
Zakładam, że jesteśmy tymi białymi, skoro ratujemy świat. Kim jestem?– spytał,
nachylając się nad planszą. Mag stanął obok niego, a Gilan zwalczył chęć
instynktownego odsunięcia się. Decydując się pomóc Adrianie, nie pisał się na
przebywanie tuż obok tak zabójczo potężnej jednostki. A mama mówiła mu, żeby
został rycerzem. Ale nie, Halt oczywiście musiał odwiedzić jego lenno, a on
oczywiście musiał pójść za nim do lasu. A życie mogło być takie proste.
–
Królem.
–
Serio? Myślałem, że… Kto jest królową?
–
Adriana.
Zwiadowca
wiedział, że momentalnie zaświeciły mu się oczy. Zabójczyni nie będzie skakać
ze szczęścia, ale to taki idealny temat do żartów. Chyba, że było w tym coś
więcej i może oni… Nie teraz, ale w przyszłości…
–
Najlepiej nadaje się do tego, by cię chronić, biorąc pod uwagę jej
zaangażowanie związane z medalionem.
I
tak upadła piękna opowieść o przeznaczeniu i niezwykłej miłości, przed którą
nie można uciec.
–
Angeline to ten goniec, a Michael to skoczek? – upewnił się, spoglądając na dwa
pionki stojące obok króla i królowej. Założył, że umiejscowienie na planszy
odnosi się do miejsca pobytu. A reszta… Cóż, Angeline goniła wcześniej na
Michaelem, a Genoweńczyk przeskoczył do nich od Marcusa…Prawdopodobnie były
inne powody, dla którego przydzielono im takie pionki, ale Gilan wolał własną
wersję.
–
A wieże? – kontynuował, gdy Lysander przytaknął. Stały obok zwykłych pionków, w
pewnym oddaleniu od wieży Marcusa. Puste spojrzenie maga sprawiło, że wiedział,
że odpowiedź mu się nie spodoba.
– Will Treaty i Halt O’Carrick.
–
Nie masz prawa… - Gilan mógł przeboleć to, że jest wykorzystywany. Adriana,
Angeline, Michael – oni też o tym wiedzieli, ale jednocześnie realizowali swoje
własne cele. Jednak manipulowanie jego byłbym mistrzem i młodszym przyjacielem…
Gdy oni nie mieli z tego żadnych korzyści, pewnie nie zdawali sobie nawet
sprawy z tego, że biorą udział w rozgrywce… – Czy to przez to, że ich
zaangażowałeś, doszło do tych wszystkich porwań?
–
Nie, Marcus nie ma medalionu i próbował wydobyć z członków twojego Korpusu
fragmenty informacji o miejscu ukrycia miecza. To i tak by się stało, a ja
potrzebowałem kogoś solidnego, kto mógłby zostać wieżą.
W
gruncie rzeczy Halt i Will się do tego nadawali. Nigdy by się nie poddali,
walczyli do końca za królestwo, które kochali. W przeciwieństwie do nich,
Michael był chorągiewka na wietrze, której nie można było zaufać, że poświęci
wszystko dla zwycięstwa. Podobnie było z Adrianą, ale o tym Gilan wolał nie
myśleć.
–
Wiedzą?
–
Jeśli Halt powiadomił już o tym swojego ucznia, to tak.
–
Will jest już pełnoprawnym członkiem Korpusu. Skoro nami manipulujesz, to zadaj
sobie chociaż trochę trudu, aby nas poznać – warknął, zaciskając pieści.
Spojrzał zirytowany na Lysandra i zaniemówił. Przedtem myślał, że mag udaje
dezorientację, ale on naprawdę nie rozumiał. Potężny czarnoksiężnik,
prawdopodobnie nieśmiertelny, potrafiący rozmawiać z duchami, nie potrafił
zrozumieć tego, że manipulacja była czymś złym. Dla niego gniew Gilana był
irracjonalny, a więzi, które łączyły zwiadowcę z przyjaciółmi nie miały
znaczenia. Lysander był jak dziecko, niesamowicie potężne, ale nie orientujące
się zupełnie w relacjach międzyludzkich.
Odetchnął
głęboko, uspokajając myśli. Jako osoba niezwykle kontaktowa i przyjazna nie potrafił
tego zrozumieć, ale postanowił nie drążyć tematu. Chociaż byłoby miło wiedzieć,
że Lysander ma choć jedną osobę, której nie poświęciłby dla sprawy. Może
wydawałby mu się wtedy bardziej ludzki.
Spojrzenie
zwiadowcy zatrzymało się na planszy. Zmrużył oczy, próbując zorientować się, co
mu nie pasowało. Po raz kolejny przeliczył pionki.
– Gdzie jest nasz skoczek? – zapytał przerażony, chociaż
w głębi serca znał odpowiedź. Nie potrzebował spojrzenia Lysandra, które rzucił
nieświadomie na stronę, po której stały pionki Marcusa. Poza planszą, zupełnie
zapomniany, porysowany i przewrócony leżał biały skoczek.
–
Czy on…
–
To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Nic takiego nie miałoby miejsca, gdyby
dostosował się do moich poleceń i się jeszcze nie wtrącał – rzucił mag,
starając się ukryć swoją irytację. Samowolka Jina Croisseux sprawiła, że już na początku rozgrywki stracił
swojego pionka i przegrywał z Marcusem. Nie rozumiał, jak mogło się to stać.
Był pewien, że Croisseux był potężny, że zależy mu na swoim życiu, a on dał się
tak łatwo zabić.
–
Czyli jak będziemy się ciebie słuchać, to przeżyjemy?
Zginął
człowiek. Gilan nie wiedział, dlaczego nim to tak wstrząsnęło. W ciągu
ostatnich tygodni niejednokrotnie otarł się o śmierć, ale to… Chyba nie zdawał
sobie do końca sprawy z tego, co niesie ze sobą udział w tym szaleństwie. A
teraz… Ktoś stracił życie. I jedynym dowodem na to był symbolizujący go pionek
zepchnięty z szachownicy. Czy ludzkie życie nie było więcej warte?
–
Posłuchaj, Lysandrze… - zaczął, choć nie wiedział, co chce powiedzieć. Przerwał
mu potężny huk i piorun w różnych odcieniach zieleni, który pojawił się nad
planszą. Zaskoczony odskoczył od szachownicy, z zaniepokojeniem wpatrując się w
wiązkę energii, w barwie której przeplatały się turkus i ciemna zieleń. Krążyła
wokół białego gońca i czarnej wieży. Miał co do tego złe przeczucia.
Spojrzał
na Lysandra, który zaniepokojony rzucił się w kierunku dwóch pionków. Zwiadowca
ze zdziwieniem zauważył, że czarodziej po raz kolejny stracił nad sobą
panowanie. Już nie kontrolował dokładanie swojego ciała, ruchy dłoni były
pozbawione harmonii i spokoju, który nie opuścił go nawet podczas starcia z
Henrikiem. Był pewien, że gdyby stanął naprzeciw maga, bez problemu odczytałby
jego emocje, które były przedtem skryte pod pełną opanowania maską.
–
Co się stało? – spytał, próbując wymyślić, co mogło tak zdenerwować Lysandra.
Odpowiedziało mu spojrzenie pełne wirującego srebra.
–
Znikaj.
Gilan
był prawie pewny, że zaklęcie nie było tak proste, ale nie zmieniło to faktu,
że świat pod jego stopami zawirował. Podobnie jak wszystko wokół niego. Poczuł
niesamowite mdłości, które zmusiły go do opadnięcia na kolana. Już myślał, że
uderzą o czarna pustkę, gdy nagle świat odzyskał ostrość i barwy. Klęczał z
pochyloną głową wśród gruzów, a małe fragmenty ściany wbijały mu się w skórę
pomimo porządnego materiału spodni.
Uniósł
wzrok z podłoża, aby napotkać na swojej drodze czarne buty. Wokół było cicho,
ale poczuł dreszcz przerażenia przechodzący mu po plecach. To była ta zła,
niepokojąca cisza, która zapowiadała koniec świata.
Słysząc
znaczące chrząknięcie, niechętnie uniósł głowę. Im wyżej wędrował jego wzrok,
tym lepiej czuł na karku oddech śmierci. W końcu napotkał wściekłe spojrzenie
Adriany.
–
Och, nie wstawaj, zwiadowco. Jesteś w świetnej pozycji, aby błagać mnie o
wybaczenie.
***
Alaricu, natychmiast powiedz, co się
dzieje!
Mężczyzna
zignorował mentalne wołanie, tak głośne, że powoli rozsadzało mu głowę.
Ponownie odskoczył w bok, ratując się przed dekapitacją gigantyczną halabardą,
która beztrosko latała sobie tuż obok jego cennego ciała wraz z chmarą mieczy,
sztyletów, toporów i strzał. To było naprawdę niepokojące.
Alaricu!
Akarian
uśmiechnął się przyjaźnie, machając do niego dłonią. Jaka szkoda, że za tym
ruchem podążył oburęczny miecz, który co prawda lata świetlności miał za sobą,
ale do przecięcia wpół nadawał się równie dobrze co jego młodsze odpowiedniki.
Alaric odbił go swoim ostrzem, które oczywiście pod wpływem uderzenia musiało
wylecieć mu z ręki. Nie został może przepołowiony, ale miecz wbił mu się w
ramię, przecinając bezlitośnie mięśnie.
Cudownie.
Jak on miał postawić porządną barierę wokół siebie, która nie przepuściłaby
żadnego ostrza, gdy był co sekundę atakowany coraz to nowszymi rodzajami broni
białej, z trudem ruszał ręką, a do tego Lysander wykrzykiwał w jego głowie
swoją litanię, skutecznie rozpraszając wszystko, co można byłoby nazwać
chociażby namiastką skupienia.
Alaricu! Natychmiast odpowiedz!
Zacisnął
zęby, posyłając w kierunku przeciwnika błyskawicę. Akarian wykorzystał okazję,
gdy mag odpuścił na chwilę utrzymywanie częściowej bariery wokół siebie na
rzecz ataku i sztylet prześlizgnął się po jego boku. Jednak pełen wzburzenia
krzyk najemnika upewnił go, że było warto. Akarian pocierał zaczerwienioną
skórę szyi, rozcierając krew, która wypłynęła z płytkiego nacięcia. Jaka
szkoda. Kilka centymetrów w bok, a przepaliłby mu piorunem gardło.
Alaricu, jeśli natychmiast mi nie
odpowiesz…
Przeszkadzasz. Załatwiam własne
sprawy.
To nie jest zwykły przeciwnik.
Natychmiast stamtąd uciekaj.
Faktycznie, zielone włosy są dość
niezwykłe w naszej części świata.
Za nim stoi Marcus.
– Lysander brzmiał na coraz bardziej wściekłego. – Zabieraj się stamtąd, albo sam się pofatyguję!
Nawet się nie waż. Dobrze się bawię.
Ale on…
Akarian
uniósł zakrwawioną dłoń na wysokość oczu i uśmiechnął się szeroko, spoglądając
na spływające po niej rubinowe krople.
On też się chyba dobrze bawi
– odparł zirytowany Alaric, wykorzystując wolny czas, gdy Lysander zaniemówił,
a Akarian napawał się chwilą, aby postawić wokół siebie barierę. Odetchnął z
ulgą, gdy przezroczysta powłoka otoczyła go całkowicie. Przedtem stawiał
pomniejsze bariery w odpowiednich miejscach, ponieważ zabierały one mniej
energii i tworzył je niemal instynktownie. Jednak nie zauważył niektórych
nadlatujących ostrzy, co skutkowało masą płytkich i głębszych nacięć. Bariera,
którą właśnie postawił osłoni go całkowicie.
Ogromny
topór uderzył w niewidzialną ścianę i rozsypał się w proch. Alaric był
niezwykle ciekawy tego, jakim sposobem Akarian tworzył z powietrza tyle broni i
nią sterował. W ciągu spędzonych z najemnikiem
godzin mag zauważył, że poziom magii jego przeciwnika był bliski zera. Jak
dotąd nie znalazł na to żadnego wytłumaczenia. Pojawiająca się znikąd broń i
niezdolność do rzucania bardziej skomplikowanych czarów wzajemnie się
wykluczały. Musiał coś przegapić.
–
Czy możesz zacząć się wreszcie starać? – Zirytowany głos Akariana kazał mu
wrócić do rzeczywistości. Najemnik przestał go atakować. Zbliżył się bez
zastanowienia i stanął naprzeciwko Alarica, unikając jednak dotknięcia ledwo
widocznej bariery. Mag to naprawdę doceniał, więc nie miał serca informować
przeciwnika, że nic by mu się nie stało. Co więcej, Akarian prawdopodobnie bez
trudu przeszedłby przez barierę,
ponieważ miała ona powstrzymywać tylko magiczne ataki. Żaden czarodziej nie
przeszedłby przez nią, ale pozbawiony mocy najemnik… Alaric nie zamierzał
informować go o tym, że całą walkę mógłby rozstrzygnąć zwyczajny atak mieczem.
Umiał posługiwać się bronią, ale do poziomu Rosserau sporo mu brakowało.
–
Nie mam pojęcia o czym mówisz – odpowiedział, próbując brzmieć szczerze. Kątem
oka wciąż spoglądał w kierunku drewnianego domku, z którego niedawno wyszedł.
Miał nadzieję, że zamieszkujący go staruszek czym prędzej stąd ucieknie. Jeśli
zostanie, Alaric nie mógł zagwarantować mu bezpieczeństwa. Jego magia miała
czasem niezdrową tendencję do wymykania się z kontroli.
–
Nie używasz nawet jednej czwartej swojej mocy. Gdyby tak było, las wokół stałby
w płomieniach. Zastanawiam się, czy powinienem czuć się obrażony tym, że mni
tak nie doceniasz, czy wzruszyć się twoją troską o moje parszywe życie. Jestem
rozdarty, magu – wycedził Akarian. Na potwierdzenie swoich słów ponownie
spróbował przebić czarodzieja od tyłu sztyletem z pozłacaną rękojeścią. Broń
odbiła się od bariery, nie czyniąc żadnej krzywdy.
–
Cóż poradzę. Przywiązałem się do ciebie, najemniku. – Alaric bezradnie rozłożył
ręce. Travis Kender otworzył drzwi i z torbą przerzuconą przez ramię pokuśtykał
w stronę linii drzew. Czarodziej widział niepewne spojrzenie staruszka, która
rzucał w jego stronę. Miał nadzieję, że mężczyzna nie spróbuje się wykazać
idiotycznym heroizmem i nie rzuci mu się na pomoc. Mógłby zupełnie
niepotrzebnie zginąć.
–
Jestem zdruzgotany twoja dobrością. Jedynymi osobami w moim życiu, z którymi
czułem się tak mocno związany, byli moi rodzice. A teraz ty dołączasz do tego
szacownego grona. Nie sądziłem, że taka chwila nastąpi.
–
Chętnie bym cię uściskał, gdybym nie wiedział, że twoi rodzice nie żyją. I to z
twojej winy – odparł równie serdecznie Alaric, wzdrygając się w środku.
Najemnik nigdy nie powiedział mu tego wprost, ale spotykał ludzi, którzy nosili
piętno ojcobójstwa lub matkobójstwa. Akarian do nich należał. Mag nie rozumiał,
jak moża było się tego dopuścić. Zabicie ludzi, którzy dali ci życie stanowiło
największą zbrodnię. Jego matka zmarła przy porodzie, a ojca nigdy nie poznał.
Jak było można dobrowolnie pozbawić się tak cennego daru, jakim byli rodzice?
–
Obawiam się, że to jeden z tematów tabu, których nie powinieneś poruszać.
Możemy kontynuować? Twój nowy znajomy oddalił się już wystarczająco.
Zaskoczony
Alaric zerknął ostrożnie w bok. To mógł być wybieg, który miałby za zadanie
stworzyć Akarianowi sytuację idealną do ataku. Dlatego mag naprawdę się
zdziwił, gdy w dali, pomiędzy drzewami mignęła mu sylwetka Travisa. Najemnik
zdawał sobie sprawę, że ogranicza się ze względu na tego staruszka. Jednak
powód, dla którego to uszanował i poczekał, pozostawał dla czarodzieja
tajemnicą.
To się robi naprawdę irytujące.
Alaric
prawie uniósł ręce ku górze w wyrazie frustracji, ponownie słysząc głos
Lysandra w swojej głowie. A myślał, że ma to już za sobą.
Dziękuję, bardzo się staram. I
jeszcze żyję. Cieszysz się?
Niezmiernie. Czy zdecydowałeś się
wycofać?
Nie. Poradzę sobie. Daj mi kwadrans
– odpowiedział w myślach Alaric, wyczuwając, że czarnoksiężnik odrobinę zmienił
podejście. – Proszę – dodał po
chwili. Jakoś zawsze działało, gdy używał tego słowa i wpatrywał się
nieustannie w Lysandra. Teraz nie mógł spojrzeć na przyjaciela, ale miał
nadzieję, że to wystarczy. Chwila ciszy utwierdziła go w tym przekonaniu.
Kwadrans –
zgodził się niechętnie Lysander, a po tych słowach zniknął z głowy Alarica. Ten
uśmiechnął się szeroko do Akariana, który wciąż spoglądał na niego wyczekująco.
–
Możemy kontynuować, najemniku.
–
Jak sobie życzysz, wasza wysokość – odparł z uśmiechem Akarian, cofając się o
kilka kroków. Kierując się rzadkim u niego odruchem serca pozwolił postronnemu
świadkowi oddalić się w spokoju, ale teraz nie zamierzał się powstrzymywać.
Jeśli ktoś się wtrąci – zginie.
Nie
czekając ani chwili dłużej, przywołał swoją broń, aż zawisła w powietrzu wokół
maga, otaczając go z każdej strony. Otaczająca Alarica bariera wydawała się być
potężna, lecz Akarian zawsze wychodził z założenia, że wszystko w pewnym
momencie się załamie, jeśli tylko poślesz na to wystarczającą liczbę ostrzy. A
ich najemnik miał aż nadto. Spotkał na swojej drodze wielu ludzi, którzy
opowiadali o potędze słowa, możliwościach, jakie ze sobą niesie. Jednak jeszcze
nikogo owa siła nie uchroniła przed zdradliwym ciosem. Prawdziwa siła leżała
nie w mowie, nawet nie w magii, ale w starych dobrych mieczach i włóczniach. Zamierzał
to udowodnić.
Wypowiedział
w myślach rozkaz w zapomnianym już przez ludzi języku, których nauczył go
ojciec. Poczuł, jak broń odpowiada na jego polecenie. Zasypał maga
nieprzerwanym deszczem setek ostrzy, które uderzając w barierę zamieniały się w
pył, gdy czas minął, a ich miejsce zajmowały kolejne.
Alaric
zdecydował się je zignorować. Sięgnął umysłem do otaczającego go lasu,
nakłaniając naturę do pomocy. Potężne korzenie wystrzeliły z ziemi, próbując
przebić jego przeciwnika. Ich drzazgi opadły na ziemię chwilę później, gdy
przecięło je ostre ostrze topora. Czarodziej zmarszczył brwi niezadowolony.
Wyglądało na to, że tym razem będzie musiał się postarać.
Granatowe
niebo w mgnieniu oka zasnuły ciężkie chmury, które zasłoniły gwiazdy i światło
księżyca. Uśmiechnął się szeroko, słysząc pomruk nadchodzącej burzy i
wyczuwając zapach ozonu. Odkąd Lysander zacząć go uczyć, największą uwagę
przykładał do zaklęć związanych z przyrodą. Potęga natury fascynowała go od
dziecka, gdy przyglądał się z oddali, jak złaknieni wody wędrowcy przybywają do
jego wioski, a jeden łyk orzeźwiającej cieczy ratuje im życie, które chciało im
odebrać słońce. Potem wędrował przez miasta i wioski, obserwując, jak ta sama
woda zalewa doliny, odbiera życia i niszczy uprawy. Fascynowała go pustynia i wiejący
na niej wiatr – w dzień przynoszący choć odrobinę ochłody, w nocy zaś każdy
podmuch groził wyziębieniem. Natura miała tak wiele oblicz, tak wiele sekretów,
a jednak nad wyraz chętnie nagnała się do jego poleceń, ratując mu życie i
niosąc innym śmierć.
Zerwał
się gwałtowny wiatr, wyginając konary drzew. Akarian zaklął, gdy pierwsze
krople spadły z nieba. Ograniczona widoczność nie była tym, o czym skrycie
marzył. Mag ograniczył pole widzenia także sobie, ale najwyraźniej się tym nie
przejmował. Dla najemnika stanowiło to zaś spory problem. Nie mógł dokładnie
wycelować broni w coś, czego nie widział, a ataki wroga stawały się trudniejsze
do przewidzenia. Kolejny potężny podmuch wiatru zdekoncentrował go, przemoczone
włosy wymknęły się z warkocza i wpadały mu do oczu. Oślepiająco białą
błyskawicę zobaczył za późno, aby usunąć się z drogi. Instynktownie sięgnął
myślami do skarbca, wydobywając kolejny przedmiot ze swojego arsenału.
Alaric
podniósł zdziwiony brwi, gdy wiązka energii nie dotarła do celu. Została
wchłonięta przez olbrzymią tarczę z brązu, na której wyryto inskrypcje z martwym
języku ludzi Południa. Znaki żarzyły się przez chwilę jasnym światłem, które
najpewniej pochodziło ze stworzonej przez Alarica błyskawicy.
–
Więc lubujesz się w antykach? – rzucił sarkastycznie, odrobinę zirytowany. O
ile wcześniej nie miał pewności, to teraz ją zyskał. Większość ostrzy, którymi
władał Akarian, była dobrej jakości, ale zupełnie zwyczajna. Jednak wśród tego
ogromu wyczuł kilka niesamowitych egzemplarzy. Jakim sposobem najemnik dotarł
do zaklętej przez potężnych magów broni?
–
Tylko tych, które posiadają interesującą historię – odpowiedział głośno
Akarian, próbując przebić się przez wiatr i deszcz. – Podobno ta tarcza
należała niegdyś do potężnego herosa, będącego synem króla bogów i
śmiertelniczki. Umarł młodo i w wielkiej chwale, ale pozostawił po sobie
podarunek od ojca. Szlachcic, któremu ja ukradłem, zarzekał się, że to
prawdziwa historia. A jak ty uważasz?
–
Sądzę, że w każdej opowieści jest ziarnko prawdy – stwierdził kulturalnie
Alaric, rozwierając ziemię pod stopami rozmówcy. Odpowiedziały mu przekleństwa,
ale nie krzyk pełen agonii, którego się spodziewał po upadku do
trzydziestometrowej przepaści. Zlikwidował deszcz, aby mieć lepszą widoczność.
Akarian
wisiał nad rozpadliną, trzymając się złotego łańcucha, którego koniec rozpływał
się w powietrzu. Najwyraźniej arsenał zielonowłosego nie ograniczał się do
ostrzy i tarcz.
–
To… interesujące – stwierdził Alaric, stając kilka centymetrów od przepaści i
przyglądając się złotym ogniwom. – Czy on też jest magiczny?
Odpowiedział mu szeroki uśmiech Akariana. Nie
zdążył się cofnąć, gdy najemnik pojawił się przed nim niespodziewanie, jakby
użył teleportacji. Trzymane przez niego ostrze sztyletu przecięło powietrze,
przechodząc bez problemu przez barierę. Ten atak nie zawierał nawet odrobiny
magii, którą miała za zadanie powstrzymywać.
Przez
chwilę czarodziej przyglądał się z zatrważającym spokojem, jak sztylet zagłębia
się w jego boku, zastanawiając się, kiedy trafi w niezbędne do funkcjonowania
organy. A potem obraz przed jego oczami pociemniał, a Alaric całkowicie stracił
panowanie nad swoją mocą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bardzo przepraszam za tak długą przerwę - jakoś nie potrafiłam się zebrać (pewnie przez te upały). Musicie wybaczyć mi te zakończenie - miałam zamiar skończyć ten wątek, ale czasowo się nie wyrobiłam, bo za godzinę wyjeżdżam. Nie będzie mnie przez trzy tygodnie, więc proszę nie spodziewać się rozdziału.
Nadrobię zaległości na blogach, gdy wrócę i będzie trochę chłodniej, bo teraz siedzenie przy komputerze to makabra :D
Rozdział zupełnie niesprawdzany, ale i tak liczę na wasze komentarze i opinie :D
Pozdrawiam,
Mentrix