Adriana
owinęła się szczelniej szalem, gdy uderzył w nią chłodny podmuch wiatru.
Kwietniowa pogoda byłą niezwykle zmienna, a dzisiaj trafił się wyjątkowo
nieprzyjemny poranek. Na drzewach wciąż nie było liści, a nagie konary
straszyły uczniów, którzy w akcie desperacji decydowali się spędził przerwy na
dziedzińcu szkoły. Wszystko, byleby spędzić jak najmniej czasu w tym budynku.
Sama Adriana uważała naukę w tej szkole za stratę czasu. Nie była przeciwna
wiedzy, w gruncie rzeczy lubiła dowiadywać się nowych rzeczy, lecz tylko tych
przydatnych i interesujących. Rozumiała lekcje z matematyki, przedmiotów
ścisłych, angielskiego czy nawet historii. Ale filozofia? Zajęcia artystyczne?
Wychowanie fizyczne, na którym kazali jej biegać ze piłką, co było pozbawione
większego sensu? Traciła cenny czas, marnowała energię na cos zupełnie
nieprzydatnego. Uczył się o dziełach sztuki, a nie potrafiła przygotować
porządnego obiadu. Czy szkołą nie powinna przygotowywać do życia? Jak na razie
była irytującą placówkę, która za cel postawiła sobie krzyżowanie jej
indywidualnych planów.
Do
tego nie mogła jej całkowicie zignorować, ponieważ szef wyraził się jasno – ma
pilnować, aby Leonardo nie naruszył granic umowy, jaką zawarli między sobą
przedstawiciele mafii. Na terenie szkoły można było pozyskiwać nowych członków,
zapraszać rozpieszczone dzieciaki na nielegalne wyścigi, zachęcać do zakupu
narkotyków i innych dopalaczy. Jednak sam handel nielegalnymi substancjami był
surowo zakazany. Szkoła była miejscem neutralnym, gdzie każdy mógł zwerbować
nowych członków, istna kopalnie zdegenerowanej młodzieży, która łatwo mogła
ulec mafijnym wpływom. Sprzedaż narkotyków wiązała się z niebezpieczeństwem
wykrycia i zawiadomieniem policji, a placówka miała być całkowicie nietykalna i
bezpieczna. Nie znaczy to, że taki Leonardo Valdez nie próbował naginać zasad i
dokonywać transakcji na tyle szkoły, co było łamaniem zasad.
Adriana
była pewna, że ten idiota znów robi coś nielegalnego nawet dla nich, ale nie
mogła go znaleźć. Młody mężczyzna wykazywał się niezwykłą pomysłowością, jeśli
chodziło o wynajdywanie miejsc oddalonych od nauczycielskich oczu. I wzroku
Adriany. Nie było jej kilka tygodni, ponieważ biegała po mieście i okolicy
wykonując zadania dla szefa, a Valdez
najwyraźniej poczuł się bezkarny. Jak tylko znajdzie tego nadętego…
–
Nie było cię przez ostatnie trzy tygodnie, a teraz, gdy już łaskawie się
zjawiłaś, omijasz dwie pierwsze lekcje?
Zmarszczyła
brwi, zatrzymując się tuż przed wejściem do ciepłego wnętrza i spoglądając w
stronę nieznanego jej chłopaka. Stał dwa metry za nią, a nie jeszcze przed
chwilą cały dziedziniec był pusty. Jego brązowe włosy tworzyły na głowie istny
nieład, dodatkowo targany na wszystkie strony przez wiatr. Wychodząc na patio
wykazał się większą przezornością niż ona, choć wątpiła, by cienki płaszcz w
oliwkowym kolorze zatrzymywał podmuchy chłodnego powietrza. W rękach trzymał
kilka teczek, z czego na jedną cały czas zerkał. Nie widziała go wcześniej.
–
Czyżbym miała zaszczyt z nowym Przewodniczącym? – spytała z przekąsem, chcąc
rozwiać swoje wątpliwości. Wiedziała, że przyjechał ktoś nowy, zamierzała nawet
rozejrzeć się za nim na długiej przerwie. Najwyraźniej chłopak postanowił
zaoszczędzić jej kłopotu.
–
Owszem. Ja natomiast mam zaszczyt z Adrianą Miramontes, która właśnie powinna
być na języku angielskim.
Dziewczyna
uśmiechnęła się kpiąco. Najwyraźniej chłopak był wyjątkowo pewny siebie. Skoro
znal jej plan zajęć, to musiał także czytać o pewnych wykroczeniach. Nigdy nie
udowodniono ani jej ani Leonardowi udziału w przykrych wypadkach, które
spotykał wyjątkowo upartych Przewodniczących, ale z pewnością dyrektor zapisał
swoje podejrzenia i podarował kolejnemu nieszczęśnikowi, który objął tą posadę.
I jak każdy poprzednik myślał, że jego historia potoczy się inaczej, że się nie
ugnie, a nawet podporządkuje sobie szkolny półświatek. Adriana uwielbiała
sprowadzać takie osoby na ziemię.
–
Pytanie brzmi: dlaczego miałbyś się tym interesować? – spytała cicho,
podchodząc bliżej i naruszając jego przestrzeń osobistą. Tak najłatwiej było
sprawdzić charakter człowieka. Większość instynktownie się cofała.
–
Nie. Pytanie brzmi: czemu nie biegniesz go klasy, skoro właśnie zwróciłem ci na
to uwagę? – Przewodniczący nie cofnął się nawet o centymetr, ale wyprostował
się jeszcze bardziej, aby podkreślić różnicę wzrostu miedzy nimi. Adriana
zmarszczyła brwi, gdy podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy z pewnym
siebie uśmiechem. Wpatrywała się zdziwiona w tą przedziwną zieleń, tracąc
kontrolę nad sytuacją. Prawie każdy spuszczał wzrok, gdy patrzyła mu
natarczywie prosto w oczy.
Cofnęła
się o krok.
–
Nie rozumiesz chyba sposobu, w jaki działa ta szkoła. Robisz co chcesz, kiedy
chcesz, a mnie to nie obchodzi, jeśli nie wtrącasz się w nasze sprawy. Jeśli
chodzi o stanowisko Przewodniczącego – jest zwykłą farsą. Masz dwie opcje.
Przełykasz własną dumę i bierzesz od nas pieniądze, pozwalając nam na
załatwianie naszych spraw. Możemy się umówić na osiemset dolarów miesięcznie.
Będziesz miał pieniądze i spokój. Pasuje? – spytała, chcąc mieć to już za sobą.
Zwykle w tej sytuacji działała z Leonardem, ale nie zamierzała na niego czekać.
Nadarzyła się okazja, aby przekupić kolejnego honorowego idiotę na samym
początku jego urzędowania, więc postanowiła działać. Im mniej krwi im napsuje,
tym lepiej. Na dodatek stojący przed nią chłopak wyglądał na wyjątkowo
kłopotliwego.
Uśmiechnął
się do niej szeroko, jednak wykrzywienie warg było pełne jawnej kpiny. Wsadził
zaczerwienione lekko od zimna dłonie w kieszenie płaszcza, a po chwili
wybuchnął cichym śmiechem, który prawie zginął wśród ogłuszającego dźwięku
dzwonka.
–
Wybacz, nie przedstawiłem się. Gilan Lancaster – oznajmił, ale nie podał jej
ręki. Nie, żeby tego oczekiwała. Jego nazwisko wydało się jej znajome, więc
wytężyła umysł. Przed oczami przeleciały jej pierwsze strony gazet i mundur
pełen odznaczeń. Dawid Lancaster.
–
Mój ojciec jest ministrem sił zbrojnych. A to wiąże się z tym, że mamy
wystarczająco pieniędzy i nie potrzebuję ich od twojego szefa, który zapewne
zdobył je w nielegalny sposób. Wykaż się kreatywnością i wymyśl coś innego.
Adriana
zamarła. Dyrektor nie zwykł mówić nowym uczniom, nawet Przewodniczącym, o
możliwym powiązaniu jej i Leonarda z mafią. Nic nie pozostało im udowodnione,
wszystko pozostawało w sferze domysłów. Więc dlaczego Lancaster mówił o tym,
jakby był pewny jej przynależności do jednej z grup mafijnych? I dlaczego, do
diabła, zamiast przerażenia, widziała w jego oczach niezdrową fascynację?
Drzwi
za nią się otworzyły i na dziedziniec wyszli pojedynczy uczniowie. Nie ruszyła
się nawet o centymetr, wpatrując siew dziwnego chłopaka w zielonym płaszczu.
–
Jest też druga opcja. Pewnego słonecznego dnia grupa, nieznanych mi oczywiście,
mężczyzn otoczy cię w obskurnej uliczce i przekona do zmiany szkoły w tempie
natychmiastowym. Chyba nie muszę udawać, że w sposób bardzo bolesny. Dlatego w
trosce o twoje zdrowie radzę usunąć się na bok – wysyczała, nie mając do końca pewności,
czy ją usłyszał.
–
Czytałem twoje akta. Dość nieudolny sposób odwzorowania charakteru człowieka,
ale nie wymagajmy zbyt wiele od psychologów szkolnych. Najwyraźniej w twoim
przypadku powinien być to ktoś z większymi kompetencjami. Jednak te papiery
wytworzyły w mojej głowie pewien obraz. I muszę przyznać, że twoje zachowanie
mi do niego nie pasuje. – Nagle znalazł się tuż przy niej, aby gwar rozmów nie
przeszkadzał im w rozmowie. – Nie sądziłem, że jesteś w stanie troszczyć się o
zdrowie dopiero co poznanej osoby. To na swój sposób urocze.
–
To nie… - nie zdążyła dokończyć, bo przerwała jej ręka Gilana, która zacisnęła
się na jej ramieniu. Palce chłopaka wbiły się mocno w skórę, a Adriana ledwo
powstrzymała syknięcie. Przewodniczący zmrużył oczy, uśmiechając się z pozoru
czarująco.
–
Doceniam, dlatego ci doradzę. Upewnij się, że owa grupka mężczyzn, których
oczywiście nie znasz, będzie wystarczająco duża i w miarę wyszkolona. W trosce
o ich zdrowie podpowiem, że w zeszłym roku wspólnie z ojcem świętowałem
zdobycie pierwszego miejsca w pewnych zawodach. Spróbuj wymyśleć jakich. Nie
wiem jak jest w Nowym Orleanie, ale przywykłem do tego, że zasad się
przestrzega. Możesz przekazać swojemu przyjacielowi. Nazywał się Leonardo,
prawda?
Zrezygnowała
z wyjaśnienia mu, że Valdez jest najgorszą kanalią chodzącą na ziemi. Wyrwała
się z uścisku i zrobiła krok do tyłu. Przeklęła w duchu, widząc jego pełne
zadowolenia spojrzenie. Na dzisiaj już wystarczy. To nie tak, że uciekała z
podkulonym ogonem, ale musiała wszystko przeanalizować. I sprawdzić, co robi
Leonardo. Coś jej mówiło, że zachowanie Przewodniczącego wynika po części z
zachowania jej znienawidzonego kolego po fachu. Czyżby próbował sprzedawać
narkotyki na jego oczach? Jak go znajdzie, to wszystkiego się dowie.
Nic
nie mówiąc odwróciła się gwałtownie i otworzyła drzwi prowadzącego na szkolny
korytach.
–
Ach, Miramontes!
Zatrzymała
się, słysząc ponownie głos, który powoli zaczynaj zajmować pierwsze miejsce na
liście szczególnie znienawidzonych. Nieistotne, że był wyjątkowo melodyjny.
–
Wczoraj szukała cię policja. Pozwoliłem sobie powiadomić ich, że wreszcie
łaskawie zjawiłaś się w szkole.
Zabije
go. Przysięga, ze Gilan Lancaster będzie jej pierwszą śmiertelną ofiarą.
***
Matilda
trzasnęła drzwiami, wychodząc z radiowozu. Pobieżnie wygładziła swój mundur,
wciąż nie wierząc, że może go nosić. Tyle lat ciężkiej pracy w szkole
policyjnej, aby otrzymać wymarzony przydział. W czasach szkolnych zaczytywała
się w kryminałach, chodziła z głową w chmurach, marząc o policyjnych pościgach,
prowadzonych śledztwach i mafii. W jej nastoletnim umyśle ta organizacja
pozostawała największym i najbardziej niebezpiecznym wrogiem i to właśnie z nią
pragnęła się zmierzyć. Pełna fascynacji, zamiast wybrać nauki polityczne, czego
oczekiwali rodzice, wstąpiła do szkoły policyjnej. Po pierwszym tygodniu była
bliska spakowania bagaży i emigracji na drugi koniec kraju. Nigdy nie sądziła,
że można tak zgnoić człowieka. Instruktorzy z pasją wykrzykiwali coraz to nowe
obelgi pod adresem adeptów, ich kondycji czy rodziny. Każdego dnia wracała ze
łzami w oczach, jednocześnie bojąc się spojrzeć rodzicom w twarz i oświadczyć,
że to, o co tak bardzo walczyła, nie jest dla niej. Na duchu podtrzymywało ją
tylko to, że nie jest jedyną gnębioną w tej placówce. Adepci przechodzili nie
tylko trening fizyczny i techniczny, ale też psychiczny. Praca w policji
wymagała niezwykle silnej odporności psychicznej. A obelgi były tylko
początkiem góry lodowej. Powoli przyglądała się, jak jej koleżanki opuszczają
akademik. U mężczyzn to zjawisko było rzadsze, ale tam także odpadła ponad
połowa grupy. Później powiedziano im, że to miała sprawdzić także ich zacięcie
i oddanie pracy w policji. Na tym etapie Matilda była skłonna przysiąc, że
łatwiej było się dostać do FBI.
Na
drugim roku do zwyczajowych ćwiczeń fizycznych doszły wykłady i teoria. Odbicia
zakładników, włamania, morderstwa, porwania, zamachy. Odciski palców,
doświadczenia chemiczne, a nawet sekcje zwłok. Strzelanie, samoobrona, sztuki
walki. Matilda miała wrażenie, że szykują ich, jakby mieli prowadzić misję na
dopiero co odkrytej planecie.
Nie
radziła sobie w ogóle. Była humanistą, zaczytanym w książkach i marzącym o
wielkich przygodach. Matematyka, fizyka i chemia ją przerastały. Po pół roku
była gotowa zrezygnować. Instruktor, który jako jeden z niewielu wydawał się
być miłym człowiekiem, poradził jej poproszenie o pomoc kogoś ze starszych
roczników. Dając ostatnią szansę policji,
Matilda wzięła głęboki oddech i skierowała się w stronę laboratoriów, w
których mieli zajęcia adepci prawie kończąc już szkolenie. Czekała kilka godzin
pod drzwiami, mimowolnie przysłuchując się żywym dyskusjom na temat możliwości
rozbicia grupy przemytników broni. I znów na nowo poczuła fascynację
możliwościami, jakie dawała jej taka praca. A potem drzwi się odtworzyły i
poznała Jina. Nie spodziewała się, że to właśnie ten starszy od niej o pięć lat
mężczyzna, zdecyduje się jej pomóc. Jednak po kilka spotkaniach zaliczyła
zajęcia z kryminalistyki, czym zadziwiła swojego instruktora. Ujawniając
nazwisko swojego korepetytora dowiedziała się, że był uważany tam za geniusza,
który bez problemu przeskoczył trzy lata nauki w akademii. Do tego był miły,
przystojny i nie wstydził się jej pomagać. Nic więc dziwnego, że po kolejnym
roku, gdy już w miarę rozumiała wszystkie zagadnienia, większą część ich
spotkań spędzała przyglądając mu się po kryjomu, w nocy wzdychając rozmarzona
do poduszki. Następny rok się skończył, a Jin rozpoczął pracę na posterunku w
Los Angeles.
Trzy
miesiące później dowiedziała się, że funkcjonariusz Jin Croisseux upuścił
niespodziewanie szeregi policji, kradnąc dane dotyczące transportu broni dla
wojska. Szukano go wszędzie, ale jakby zapadł się pod ziemię. Ostatni trop
prowadził do Nowego Orleanu. Dlatego Matilda skończyła szkolenia i wybrała
komisariat właśnie w tym mieście. Atmosfera była miła, ludzie przyjaźni, a
jedynym dziwnym aspektem tego miejsca był ekscentryczny komendant o czerwonych
włosach, do którego wszyscy czuli respekt i równie dziwny sierżant, który nic
nie robił sobie w wyższego stopnia ich przełożonego. Miasto było miejscem działania
trzech grup mafii, a do tego niezwykłych karnawałów. Do tego mogła szukać Jina
na własną rękę.
Westchnęła,
spoglądając na Nicholasa, który przeszukiwał wzrokiem szkolny dziedziniec.
Poznała go kilka miesięcy przed zakończeniem szkolenia i od razu polubiła.
Pogodny, wesoły i oddany, nie mając jakiegoś wymarzonego celu, wybrał to miasto
co ona, aby pomóc w poszukiwaniach. Doceniała to, bo czasem miała ochotę się
poddać i krzyczeć na cały głos, że Jin Croisseux nie mógł być przestępcą.
–
Tam jest. – Nicholas wskazał wyjście ze szkoły, w kierunku którego przeciskała
się nerwowo ciemnowłosa dziewczyna. Matilda spojrzała na zdjęcie w aktach
policyjnych, potwierdzając jej tożsamość. Adriana Miramontes, podejrzana o
wymuszenie samobójstwa Aliny Anferd. Wczoraj pojechali pod podany w dokumentach
adres, ale okazał się być niezamieszkanym przez nikogo zrujnowanym domem.
Wykupionym co prawda na nazwisko podejrzanej, ale gdy próbowali wyśledzić za
pomocą przelewów bankowych jej konto, natrafili na blokadę nie do pokonania.
Matilda wątpiła, aby młodą dziewczynę stać było na takie zabezpieczenia. Jeśli
jednak była członkiem mafii, to wyjaśniało wszystko. Zastanawiali się rankiem
co zrobić, gdzie zacząć jej szukać, gdy zadzwonił Przewodniczący szkoły, do
której dziewczyna chodziła. Wsiedli w radiowóz najszybciej jak się dało i
przyjechali.
–
Jest zdenerwowana. Pewnie wie, że jej szukamy – pospieszmy się – mruknął
Nicholas, ruszając w jej stronę. Adriana zauważywszy go przystanęła,
rozglądając się dookoła, potrącana przez przechodzących uczniów. Uniosła głowę
i spojrzała nienawistnie w okno na pierwszym piętrze, w którym mignęła
Matildzie męska postać. A potem rzuciła się biegiem w kierunku bramy, mając
najwyraźniej nadzieję, że zdąży wyjść, zanim policjant do niej dotrze. Nie
doceniła jednak Nicholasa, z reguły większość osób go nie doceniała, patrząc na
jego drobną posturę. Złapał ją za nadgarstek w chwili, gdy przekroczyła bramę,
a po chwili pełnej szamotaniny i wyzwisk założył jej kajdanki.
Matilda
stanęła przed nią, ignorując wściekła spojrzenie. Choć musiał się nim dzielić z
drugim funkcjonariuszem i chłopakiem stojącym w oknie na pierwszym piętrze.
–
Adrianno Miramontes, jesteś aresztowana pod zarzutem zabójstwa. Masz prawo
zachować milczenie.
***
– Jesteś tego pewny? – zapytał Halt, przystając
przy Gilanie. Korytarz był już pusty, większość uczniów zeszłą na parter, aby
skorzystać z zasobów automatów z napojami i małego sklepu. Przewodniczący
opierał się o ścianę, przyglądając się, jak dwójka policjantów wsadza do radiowozu
ciemnowłosą dziewczynę.
Zmarszczył
brwi, słysząc słowa nauczyciela i przycisnął do siebie w geście obronnym żółtą
teczkę. Nienawidził, jak ktoś podważał jego plan.
–
Twoje metody zawiodły. Teraz spróbujemy moich – mruknął, patrząc wyzywająco na
starszego mężczyznę. Ten westchnął ciężko i skinął potwierdzająco głową. On
miał już swoją szansę, niech teraz wykaże się młodsze pokolenie. Tylko jak on
wytłumaczy nadzianym rodzicom uczniów aresztowanie jednego z nich? Crowley
złapie się za głowę. Jednak chciał odpowiedzialnego Przewodniczącego – to go
dostał.
–
Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
–
Ja także, panie profesorze – odpowiedział Gilan, wkładając w ostatnie słowo jak
najwięcej kpiny. Słysząc to, Halt miał ochotę wybuchnąć śmiechem. On jako
nauczyciel? W życiu by tego nie przewidział. Miał jednak nadzieję, że jest
przekonywujący w tej roli.
–
Chodź, trzeba to wyjaśnić Crowleyowi. Może po drodze kupimy mu kawę. W końcu
trzeba czymś przebłagać bestię.
***
Miecz,
a właściwie japońska katana, jak wiele razy poprawiał Alarica przewodnik, nie
wyglądał kosztownie. Długie ostrze, rękojeść owinięta skórą, całość pozbawiona
zbędnych ozdób. Był zdania, że tak powinien wyglądać oręż prawdziwego
wojownika, który dba tylko o ostrość klingi, a nie przytwierdzanie kolejnych
kamieni szlachetnych. Jago podziw nie zmieniał jednak faktu, że nie miał
pojęcia, dlaczego ten artefakt miałby się znaleźć na liście najcenniejszych w
pobliżu Nowego Orleanu.
Nie
mieli pojęcia, gdzie uderzy Fantom, więc sięgnęli po tą listę, a następnie
przeprowadzili losowanie. Ślepy los
sprawił, że Alaric wylądował w prywatnym pałacu oddalonym o dwadzieścia
kilometrów od centrum miasta, strzegąc kawałka metalu. Złodziej uderzał średnio
raz na tydzień, więc sierżant spodziewał się rabunku lada dzień. Zagrożenia nie
pojmował najwyraźniej właściciel majątku, który kategorycznie odmówił
jakiejkolwiek policji na terenie swojego pałacu. Na szczęście wyjechał w
delegacji do Europy, a jego żona wydawała się bardziej od niego troszczyć o
cenne zbiory. Dlatego teraz Alaric mógł usiąść na wygodnym fotelu tuż przy
gablocie z artefaktem, a nawet napić się przepysznej kawy. Gorącej czekolady
pani domu nie miała – zdążył już spytać.
–
Blaid, zostaw – upomniał swojego owczarka niemieckiego, który z zaciekawieniem
obwąchiwał nogę od wartego zapewne miliony stolika. Miał dużo szczęścia, że
właścicielka uwielbiała zwierzęta, a nawet pozwoliła wprowadzić go do środka. O
wiele łatwiej było mu pilnować miecz i czekać na złodzieja, gdy miał towarzysza
o genialnym słuchu.
Teoretycznie
najlepszy czworonożny przyjaciel człowieka szczeknął cicho i spojrzał na niego,
zawadiacko przechylając łeb i wywieszając język. Alaric lubił myśleć, że tak wygląda
psie szczęście. Przynajmniej dla Blaida, który uwielbiał nowe miejsca. Wciąż z
wywieszonym językiem owczarek podreptał w jego stronę w opał się przednimi
łapami o fotel, na którym siedział sierżant. Zawiesił swój pysk tuż przed jego
twarzą i zanim jego właściciel zdołał go powstrzymać, polizał go po twarzy.
–
Uważaj na mundur – mruknął, odpychając włochatego potwora. A jak był
szczeniaczkiem, to cały komisariat się nad min rozpływał. Nawet Lysander go nie
skrzyczał, kiedy urządził sobie legowisko z arcyważnych dokumentów.
Na
chwilę zamarł, słysząc głos właścicielki. Majątek można było zwiedzać, a jeśli
miało się szczęście, po prywatnej kolekcji oprowadzała sama pani domu.
Najwyraźniej kogoś znów spotkał ten zaszczyt, bo jej żywy głos roznosił się po
holu.
–
Mój przodek był jednym z kolonizatorów, a ten majątek miał pokazać rdzennej ludności
wyższość Europejczyków. Podczas budowy pracowali jeńcy z pobliskich plemion,
wielu z nich zmarło i zostało pochowanych na cmentarzu, gdzie pana potem zaprowadzę…
Do
pokoju wraz ze stukotem szpilek wkroczyła zadbana kobieta po czterdziestce, gestykulując
żywo. Ubrana w najmodniejszy komplet składający się ze spódnicy i ozdobnej
marynarki, wydawała się idealnie pasować do bogatego wnętrza pałacu.
Alaric
uniósł brwi na widok jej gościa.
–
Bienvenue, panie sierżancie – przywitał się radośnie Francuz, który dwa dni
wcześniej zmusił policjanta do odwiezienia swojego munduru do pralni. Tych pofarbowanych
na zielono włosów i związanych w warkocz nie dało się pomylić. Nigdy nie
rozumiał Francuzów. I to niby Paryż był stolicą mody.
–
Kolejny punkt na trasie zwiedzania? – zapytał, wstając i podając mu dłoń na
przywitanie, którą turysta energicznie potrząsnął.
–
Qui. Mówi się przecież, że jeśli nie widziało się pałacu Candervish, to nie
widziało się piękna Nowego Orleanu. Teraz jednak mam wątpliwości, czy aby nie chodziło
o zjawiskową panią tego zacnego domostwa – odpowiedział gość, spoglądając na
właścicielkę, której twarz pokryły rumieńce.
–
Schlebia mi pan, panie Lacroix. Zupełnie niepotrzebnie. I tak pokazałabym panu
najbardziej niezwykłe zakątki dworu, aby mógł pan znaleźć natchnienie – odparła
kobieta, jednaj widać było, że komplementy myły mile widziane.
–
Tutaj mamy katanę z XVII wieku, o którą pan tak zapytywał. Od stuleci jest
rodzinną pamiątką, a podobno, zanim nabyli ja moi przodkowie, służyła jako oręż
jednemu siogunów z rodu Tokugawa w
okresie Edo. Legenda głosi, że to od tego miecza zginął Mitsunari Ishida,
przywódca opozycji.
–
Musi być warty tysiące. Mam nadzieję, że posiada pani odpowiednie
zabezpieczenia. Tym bardziej, że w okolicy pojawił się Fantom. – Mężczyzna z
zainteresowaniem pochylał się przed gablotą, aby jak najlepiej przyjrzeć się
ostrzu.
–
O to bym się nie martwiła. Posiadamy takie same zabezpieczenia jak w British
Muzeum, a do tego sierżant Carleton nalegał, aby cały czas pilnować miecza. Jest
całkowicie bezpieczny – pochwaliła się właścicielka. Na jej słowa gość wyprostował
się gwałtownie, patrząc z zainteresowaniem na policjanta.
–
Sierżant Carleton? Więc to pan prowadzi dochodzenie w sprawie tych wszystkich
kradzieży? Mon Dieu! Nie miałem pojęcia, kogo oblałem kawą. Musi mi pan opowiedzieć
o Fantomie! Wszystko, co wiecie!
–
To nie są informacje, których mogę udzielać cywilom. – Alaric cofnął się o
krok, bo rozentuzjazmowany mężczyzna naruszył jego przestrzeń osobistą. Jego
oczy niezdrowo błyszczały, gdy wpatrywał się w niego z napięciem. Jakby był umierającym
z pragnienia, a Alaric posiadał bukłak z wodą.
–
Och, panie sierżancie, niech pan się zastanowi. Przecież każdy artysta
potrzebuje natchnienia – poparła swojego gościa właścicielka, wpatrując się
uporczywie w policjanta. Ten poczuł, że nagle zaschło mu w gardle, gdy niespodziewanie
stał się obiektem obserwacji. Sięgnął po kubek z zimną już kawą.
–
Artysta? – spytał niepewnie, gubiąc się w tej dziwnej sytuacji. Wziął duży łyk.
–
Och, nie przestawiłem się. Jean Lacroix, jestem pisarzem. Mój pseudonim to
Giles Roquort.
Alaric
Carleton zakrztusił się pitą właśnie kawą, słysząc nazwisko swojego ulubionego
autora kryminałów.
Kolejny mundur do wymiany.
Czy to było jakieś Fatum?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Spóźnione życzenia Wielkanocne! Tak pokrótce: zdrowia, szczęścia, pomyślności, zdanych egzaminów, ciepła rodzinnego, spełnienia marzeń i sukcesów!
Rozdział niesprawdzony, już i tak pisałam go, zamiast uczyć się do matury, ale stwierdziłam, że jakiś prezent się Wam należy. Mam nadzieję, że w miarę się podoba.
Kolejny rozdział właściwej historii pojawi się dopiero na 9 maja, jak już skończę z maturą.
Dziękuję za wszystkie komentarze i pozdrawiam,
Mentrix