–
Niesamowite. Ty naprawdę jesteś beztalenciem w tej dziedzinie.
Adriana
zignorowała parsknięcie Angeliny i odwróciła się zirytowana w stronę
przypatrującego się im zwiadowcy. Od prawie godziny obserwował jej próby
postawienia magicznej bariery, która chroniłaby ją przed słabszymi atakami
wszelkiej maści czarownic i czarowników. I tu zwiadowca miał rację, bowiem ta
teoretycznie prosta czynność wybitnie jej nie wychodziła.
–
Nie powinieneś przypadkiem poćwiczyć strzelania do gołębi? – spytała
sarkastycznie, piorunując go wzrokiem. Odpowiedzią było wzruszenie ramion i
bezczelny uśmiech. Postanowiła to zignorować i powrócić do ćwiczeń, ale czuła
na sobie jego wzrok, co wcale nie pomagało.
–
Co robię nie tak? – zwróciła się zrezygnowana do Angeliny, która jednocześnie
wieszała za pomocą podmuchów wiatru swoje wyprane suknie na sznurze między
drzewami. Atmosfera sielankowa, jakby wcale nie zbliżał się koniec świata. Co
do tego, że nadchodzi katastrofa, nie miała wątpliwości. Jeśli mieliby wygrać,
musiała pokonać Lilith, a jak na razie nie potrafiła zatrzymać najprostszych
ataków. Gilan powinien zabić Excaliburem Marcusa, ale prócz medalionu nie mieli
pojęcia, gdzie szukać miecza. A ten nie chciał dać im żadnej wskazówki. Na
razie więc siedzieli w dworze Lysandra, ona próbowała się czegoś nauczyć, Gilan
właściwie nic produktywnego nie robił, Angeline odnalazła się w roli pani domu,
a Michael ważył swoje trucizny na wszelki wypadek. Lysander jak zwykle znikał w
zakazanej części domu i nic nikomu nie mówił. Wielka i szczęśliwa rodzinka.
Chciałaby wiedzieć, na co czekali.
–
Wszystko. Miałaś się skupić, a nie gapić na Gilana – mruknęła Angeline, a
ostatnia suknia zawisła na sznurze. Zadowolona wiedźma odwróciła się do
zabójczyni, wreszcie poświęcając jej całą uwagę.
–
On mi przeszkadza. Dekoncentruje mnie.
–
Co do tego nie ma wątpliwości. W końcu jestem… - Gilan nie zdążył dokończyć, bo
musiał umknąć przed spadającą na niego z drzewa gałęzią. Spojrzał z wyrzutem na
czarownicę, ale napotkawszy jej chłodne spojrzenie, pozbierał się z ziemi i
ruszył w kierunku dworu, mamrocząc pod nosem takie przekleństwa, że Angeline
cieszyła się, że nie posiada nawet odrobiny magii.
–
Spróbujmy jeszcze raz, chociaż pewnie miał rację i jesteś tragicznym przypadkiem.
–
Lepiej powiedz, co mam zrobić. Muszę się nauczyć bronić, a czas ucieka.
–
Jeszcze raz. Magia jest niezwykle plastyczna, choć kapryśna. Jeśli posiadasz
jej choć odrobinę, to w gruncie rzeczy chodzi o to, aby narzucić jej swoją
wolę. Im więcej mocy posiadasz, tym potężniejsze zaklęcia możesz rzucić. Twój
zasób wystarczy na te najprostsze, które powinny powstrzymać wszelkie ataki
mentalne, które może wymyślić Lilith. Marcusa to nie powstrzyma, ale jeśli
wszystko będzie w porządku, to nie będziesz z nim miała nigdy do czynienia.
–
Tak się zastanawiałam… Na jakim poziomie jest Lilith?
Angeline
zastanowiła się przez chwilę, przywołując chwile, gdy miała styczność z magią
tej wiedźmy. Nie spotkała jej, ale zaklęcie rzucone na Michaela był niezwykle
trwałe.
–
Mój poziom lub odrobinę wyższy. Dlatego musisz zabić ją jak najszybciej, zanim
przejdzie do potężniejszych zaklęć. Trzeba ją podejść.
–
Cudownie. Więc ja, prawie pozbawiona mocy, mam zabić wiedźmę, która jest
bardziej potężna niż ty, nasz najsilniejszy mag. Nie sądzisz, że to trochę
nierealne? Już nie wspominając o tym, że
Gilan ma zlikwidować Marcusa. Brawo, autorowi tego planu należy się gorąca
owacja. Przyprowadź Lysandra to mu pogratuluję.
Angeline
od razu spochmurniała, a Adriana warknęła zirytowana. Oczywiście, cholernego
czarnoksiężnika nie można krytykować przy jego uczennicy, choćbyś miał rację.
Zapatrzenie czarownicy w Lysandra już wcześniej działało jej na nerwy, ale
teraz powoli zbliżała się do kresu swojej cierpliwości. Musiała jej uświadomić,
że taka ślepa wiara sprowadzi na nich zagładę. Lysander musiał podzielić się
swoją wiedzą, a nie knuć w zaciszu swojego pokoju.
–
Nie jestem najpotężniejszym magiem w naszej grupie. Moc moja i Lilith należą do
średniej klasy. Magia Alarica jest najwyższa z jaką się spotkałam. Z wyjątkiem
Lysandra i Marcusa, ale oni to zupełnie inna liga. Zwyczajny mag korzysta ze
swoich własnych zasobów magii, to one go ograniczają. Oni natomiast potrafią
korzystać z mocy, która nas otacza, która pochodzi z przyrody. I nie mów mi, że
nie marzysz o przebiciu serca tej zdradliwej wiedźmy. Lysander zapewnia ci taką
możliwość.
–
O ile nie zginę podczas pojedynku. A wcześniej padnie pewnie zwiadowca.
Właściwie nie widzę powodu, aby tego wszystkiego nie zignorować i nie powrócić
do normalnego trybu życia.
Na
twarzy Angeline pojawił się zwycięski uśmiech.
–
Och, masz powód. Gilan zostaje, ponieważ jako idealista z pewnością nie
pozwoli, aby psychopata pokroju Marcusa przejął władzę. A ty go nie zostawisz.
Przecież stwarzamy ci okazję do zemsty. Jedyne co masz zrobić, to zabić Lilith
i jak najwięcej Genoweńczyków. Wiem, że o tym marzyłaś.
–
Umawiałyśmy się, że nie będziesz poruszać sprawy mojej rodziny – warknęła, a
jej palce zacisnęły się na rękojeści sztyletu. Angeline nie znała szczegółów
tej tragedii, ale wiedziała, że to niezwykle drażliwy temat. Nie powinna go
poruszać.
–
Uspokój się. Chcę powiedzieć, że każdy z nas ma powód, aby brać w tym udział,
każdy z nas coś zyska, więc…
Wypowiedź
Angeliny przerwał głośny wybuch. Adriana jak w spowolnionym tempie widziała jak
ściana lewego skrzydła dworu kruszy się i rozpada. Z powstałej szczeliny
wydobywał się gęsty dym o niebieskawym zabarwieniu. Tam był jej pokój. I
prawdopodobnie Gilan.
Nie
czekając na reakcję czarownicy, rzuciła się w tamtym kierunku, chwytając
rękojeść sztyletu. Nie wiedziała, kto spowodował wybuch, ale raczej nie był to
sojusznik. Musiała znaleźć sprawcę, zabić, a potem wygrzebać spod gruzów
zwiadowcę. Przy odrobinie szczęścia będzie jeszcze żył.
Zatrzymała
się bezradnie przed zawalonymi gruzami, nie wiedząc, co zrobić. Gryzący dym
zasłaniał całe wnętrze, w którym mógł kryć się przeciwnik. Wolałaby nie
wchodzić tam na ślepo. Jak na zawołanie usłyszała Angeline, mruczącą pod nosem
zaklęcia, a niebieska chmura zaczęła się rozpraszać pod naporem wiatru. Jakimś
cudem nigdzie nie było ognia, tylko gdzieniegdzie na fragmentach ściany
zauważyła podejrzaną błękitna substancję.
–
Niech to szlag! Byłem pewny, że to tojad…
Michael
Descouedres wygrzebał się spod gruzów, cały pokryty białym pyłem. Podniósł się
z ziemi, otrzepując się z osadu, aż jego włosy kolorem zaczęły przypominać
brąz. Zamrugał kilkakrotnie, powstrzymując łzy, które próbowały usunąć obce
drobinki z oka. Adriana miała zamiar na niego nakrzyczeć, ale zignorował ją,
wlepiając spojrzenie zbitego psa w Angeline. I zabójczyni już wiedziała, że
cała sprawa ujdzie mu na sucho. Cholerny manipulant wykorzystujący kobiece
słabości. Od razu do głowy przyszedł jej Gilan, więc przeskoczyła kupę kamieni,
rozglądając się za zgubą.
–
Co zrobiłeś? – westchnęła Angeline, szukając jednocześnie w głowie zaklęcia,
które mogłoby naprawić tą małą katastrofę.
–
Próbowałem dokonać cudu.
–
Czyli? – spytała, próbując nie dać się zwieść. Choć musiała przyznać, że szare tęczówki były szalenie interesujące.
–
Wymyśliłem sposób na zamordowanie Leonarda. – Naprawdę nie miała pojęcia, jak
to się stało, że znalazła się w podobnym towarzystwie. Adriana uznająca
zabijanie za źródło środków do życia, Michael myślący najwyraźniej tylko o tym,
jak ukatrupić człowieka, który odebrał mu władzę. Był też Gilan, który choć nie
mordował z zimną krwią, nie miał wielkich oporów przed odebraniem życia w imię
obrony państwa. Zaczynała tęsknić za Alarikiem, który zamiast zabijać złapanych
na gorącym uczynku złodziei, zamieniał ich w myszy. Chociaż może nie był to akt
miłosierdzia, tylko prawdziwego sadyzmu, bo populacja sów po owym dniu bardzo
się rozrosła. Wolała się nad tym nie zastanawiać.
–
Będzie czuł, co nadchodzi, ale nic na to nie poradzi. Nawet jego wiedźma nie da
rady. Zginie w bardzo bolesny sposób, a gdy wyzionie ducha, zabierze ze sobą
swoich towarzyszy. Jestem genialny. I zmęczony. Chyba powinienem… - Wzrok
Genoweńczyka spoczął na wielkiej dziurze w ścianie i wiszących na jednym
zawiasie drzwiach, które były wszystkim, co zostało z jego pokoju na drugim
piętrze.
–
Myślisz, że Lysander pozwoli nam przenocować w jego niezwykle tajnym prawym
skrzydle dworu? – zapytał naiwnie, marszcząc brwi. Musiał się przespać, jego
organizm nagle zaczął tego potrzebować, co pewnie oznaczało kolejną wizję
przyszłości.
–
Ruszcie się i pomóżcie mi znaleźć Gilana. – Głos Adriany powtrzymał Angeline
przed odpowiedzią. Zostawiła więc Michaela, który, jak na egoistycznego zabójcę
przystało, postanowił zignorować los zwiadowcy i właśnie kładł się na trawie
pod drzewem. Przeszła przez zalegający na ziemi gruz i dołączyła do Adriany,
która przeszukiwała zawalone pomieszczenia. Czarownica była niemal pewna, że
głos zabójczyni podszyty był lekką paniką.
***
Gilan
jako wzorowy przedstawiciel społeczności zwiadowców, wierny ideałom, jakie
głosił Crowley i poprzedni dowódcy Korpusu, nie mógł pozostawić prawego
skrzydła niezbadanego. Chociażby miał to przypłacić życiem. Taki był oddany. I
ciekawy, ale ten powód postanowił zepchnąć na dno umysłu.
Zamierzał
wykorzystać okazję, gdy Adriana i Angeline ćwiczyły na dworze, a Genoweńczyk
zaszył się w swoim pokoju, z którego dochodziły dziwne odgłosy. Ryzykował,
ponieważ Lysander z pewnością był gdzieś w swojej części domu, ale miał
nadzieję rozejrzeć się bez spotkania z właścicielem.
Zdziwił
się, że podczas grzebania w zamku nie oberwał żadnym zaklęciem, ale zamierzał
wykorzystać szczęście, więc gdy tylko drzwi do prawego skrzydła dworu stanęły
otworem, bez namysłu wślizgnął się w roztaczającą się za nimi ciemność. Stał
chwilę, próbując przyzwyczaić wzrok do mroku i nie potknąć się o własne nogi.
Czy ten czarownik widział w ciemnościach, że nie zainwestował w żadne
żyrandole?
Trzymając
się jedną ręką ściany, ruszył przed siebie. Prędzej czy później musi natrafić
na jakąś świecę czy lampę, która da mu chociaż odrobinę światła. Na razie
jednak przestrzeń wokół niego wydawała się pusta, a na ścianie nie wyczuł
żadnych drzwi. Zmarszczył brwi, gdy dotarł do miejsca, gdzie cały korytarz
skręcał w bok. Przecież dwór nie był aż tak rozległy, a on nie znalazł żadnego
dowodu na to, że ta część domu jest przez kogoś zamieszkana.
Tuż
za rogiem jego oczom ukazała się wąska linia światła na wysokości podłogi.
Znalazł kolejne drzwi. Pomieszczenia za nimi z pewnością znajdowały się już
poza terenem posiadłości. Czyżby były wydrążone w tej wielkiej górze? Czy może
Lysander użył tej swojej magii, aby stworzyć mnóstwo pokoi na tak małym
obszarze? Gilan nie znał się na tym całym czarowaniu, ale skoro ruda wiedźma
rzucała kulami ognia, to dużo potężniejszy czarownik mógł z pewnością dokonać
czegoś podobnego.
Przyłożył
ucho do drzwi, próbując wychwycić dźwięk, który poinformowałby go o obecności
czerwonowłosego maga. Nic go jednak nie zaalarmowało, lecz dla pewności
spojrzał jeszcze przez dziurkę do klucza i znalazł to, co spodziewał się
zobaczyć zaraz po przekroczeniu progu. Długi korytarz bez okien, za to z
licznymi drzwiami. Żadnego żywego ducha. Nacisnął klamkę, a ta ustąpiła. Był
pewny, że Lysander jest paranoikiem, który każde drzwi zabezpiecza zaklęciami
ochronnymi. Jednak najwyraźniej mężczyzna czuł się bezpiecznie w swoim domu i nie
planował żadnych niezapowiedzianych gości.
Gdy
zamknął za sobą drzwi, uderzyło w niego przyjemne ciepło i dziwne poczucie
bezpieczeństwa. Może jednak były tu jakieś zaklęcia, które działały tylko na
wrogów? Korytarz został wyłożony czerwonym dywanem, przez co skojarzył mu się z
holem prowadzącym do komnaty jego rodziców w ich zamku. Może stąd to dziwne
uczucie? Ściany wyłożono drewnianą boazerią, co kilka metrów widział obraz
przedstawiający zagraniczne krajobrazy, z których tylko kilka rozpoznał. W
pewnym momencie szereg malowideł się urywał, ale widział przygotowane miejsca
na kolejne. Nie była więc to zwykła dekoracja, ale pamiątka, a może nawet
prezent. Jednak żadne z nich nie dało mu potrzebnych odpowiedzi.
Musiał
wszystko zrozumieć. Tę całą magię – jak działa, jak wielkie niebezpieczeństwo
stanowi i jak ją pokonać. Zorientować się w rozkładzie sił – kto stał po jego
stronie, a kto wspierał tych złych. I upewnić się, że Lysander to ten dobry.
Następnie poznać dogłębnie przeciwnika, zrozumieć o co dokładnie walczą, jaka
jest jego rola w znalezieniu miecza. Lada dzień do Araluenu powrócą porwani
przez Genoweńczyków zwiadowcy razem z królem i dowódcą wojsk. Powinien im
przedstawić jak najklarowniej całą sytuację, opracować jakiś plan. Chociaż sam
moment spotkania wyglądał w jego myślach dość tragicznie.
Cieszył
się, że jego ojciec i przyjaciele są już wolni i niedługo się z nimi zobaczy.
Tylko co powie? Tato, poznaj moją drużynę, z którą uratuję świat. To jest
Adriana, płatny zabójca, irytująca jak nie wiem co, ale jak się ją bliżej
pozna, to da się wytrzymać. Ma smutną przeszłość, a przecież ja zawsze miałem
słabość do takich ludzi. Popatrz jaka urocza! A to Michael. Tak, wiem, że to
Genoweńczyk, a oni was uwięzili, ale on zamierza zabić ich nowego szefa, który
odebrał mu władzę, a potem na was napadł. Potrafi też przygotować zabójczą
truciznę i raczej nas nią nie poczęstuje. Ach, no i widzi w snach przyszłość,
więc nie przeszkadzajcie mu w poobiedniej drzemce, to może przepowie nam
śmierć. Tutaj mamy Angeline, która jest zakochana w Michaelu, ale to ukrywa.
Naprawdę jest miła, a do tego umie czarować! Nie wierzysz? Zaraz coś ci pokaże.
Tak w ogóle, to powinienem zacząć od tego, że magia istnieje, a my musimy
pokonać złego czarnoksiężnika Marcusa, który chce przejąć panowanie nad
światem. Ja muszę znaleźć magiczny miecz, wykorzystując do tego medalion, który
dostałem od ducha, który był założycielem zakonu asasynów, do którego należy
Adriana. I tymże magicznym mieczem będę mógł zabić Marcusa. To wszystko wiem od
tego teoretycznie dobrego czarnoksiężnika, który nazywa się Lysander. I to
wszystko, co o nim wiem. Ale spokojnie, po prostu mu zaufajmy! Może nas nie
zabije.
Zastanawiał
się, czy wzruszony ojciec każe mu usiąść i pisać książkę przygodową, która
podbije serca czytelników, czy może wyśle go do jakiś kapłanów, aby odpędzili
złe duchy, które spowodowały zaćmienie umysłu jego genialnego syna.
Otrząsnął
się z zamyślenia, gdy dotarł do trzecich drzwi. Były lekko uchylone, a środku palił
się ogień w kominku. Nie usłyszał żadnego dźwięku, więc ostrożnie zajrzał przez
szparę do wnętrza. Nigdy nie był wybitnym pasjonatem książek, a zamkowe
biblioteki omijał raczej szerokim łukiem, woląc ćwiczenia na świeżym powietrzu,
lecz ledwo co powstrzymał okrzyk zachwytu. Nigdy nie sądził, że zareaguje tak
na widok książek. Były ich tysiące, w przeróżnych kolorach, o różnej grubości i
oprawie. Stając w progu widział tylko złote tytuły, które pozostawały jednak
nieczytelne z takiej odległości. Wysokie ściany w całości zostały pokryte drewnianymi
regałami, pełnymi opasłych tomów. Biblioteka składała się z dwóch kondygnacji,
z czego druga była balkonem biegnącym wzdłuż ściany. Przed sobą widział stoły
zasypane starymi dokumentami, tuż obok stał olbrzymi globus, a za nim rząd
podwyższeń, na których leżały szczególnie cenne księgi. Przynajmniej tak mu się
wydawało. Cała posadzka została pokryta haftowanym dywanem, a wokół kominka
stała kanapa i dwa fotele. Na jednym z nich Gilan zauważył Lysandra. Mag zasnął
z otwartą księgą na kolanach i najwyraźniej nie zamierzał się budzić.
Zwiadowca, wykorzystując sprzyjającą okazję, wycofał się niechętnie z tego
niesamowitego pomieszczenia, w którym automatycznie spłynął na niego spokój,
zamknął delikatnie drzwi.
Wiedząc,
gdzie jest właściciel dworu, nie musiał się obawiać, że zastanie go w innym
pomieszczeniu. Bez skrępowania otwierał kolejne drzwi, ale żadna komnata nie
przykuła jego uwagi. Zwykłe pomieszczenia, które każdy miał w swoim domu.
Jedynym niezwykłym pomieszczeniem była biblioteka, lecz jej nie mógł zbadać. W
sypialni maga znalazł tylko porządnie zaścielone łóżko i żadnych rzeczy
osobistych. W szafie same ciemne stroje. Jak miał się dowiedzieć czegoś o tym
człowieku, jeśli ten najwyraźniej pilnował się na każdym kroku? Może coś
przegapił. Lysander był przecież czarnoksiężnikiem. Gdzie znajdowały się
zakazane księgi, czarodziejskie kule, składniki do eliksirów? A klatka ze
straszliwym potworem? Gilan nie miał pojęcia, skąd takie rzeczy przyszły mu do
głowy, ale jego zdaniem idealnie dopełniały obrazu skrytego czarodzieja.
Stanął
zrezygnowany na środku korytarza. Nie uśmiechało mu się wracać z niczym. Postanowił
jeszcze raz przejrzeć pomieszczenia. Może coś przegapił?
Nie
zdążył zrobić nawet kroku, gdy chłodne powietrze musnęło mu kark, a on zadrżał,
czując za sobą czyjąś obecność. Odwrócił się powoli, stając twarzą w twarz z
odrobinę przezroczystym Henrikiem Salazarem von Arrindgen.
–
Ostatnio składałeś się ze złotego pyłu – powiedział pierwszą rzecz, która
przyszła mu do głowy. Założyciel Zakonu Asasynów z Czarnej Wieży otworzył usta,
a jego potężna sylwetka zadrżała od śmiechu. Jednak żaden dźwięk nie dotarł do
uszu zwiadowcy. Rycerz najwyraźniej dopiero teraz uświadomił sobie, że nie może
porozumieć się z żywym człowiekiem. Zmarszczył gniewnie brwi, a w ciemnych
oczach zabłysła irytacja. Gilan westchnął zrezygnowany. Miał tyle pytań, a ten
nawet nie mógł na nie odpowiedzieć. Najpierw spotyka ducha, dostaje od niego
medalion, a następnie owa zjawa traci głos. Cóż za nieszczęśliwy zbieg
okoliczności.
Ciemnowłosy
mężczyzna poruszył rękoma, najpierw wskazując na bok zwiadowcy, a następnie
wykonując gest, który oznaczał czas. Zwiadowca zmarszczył brwi. Uznał to za
odpowiedź na jego pytanie.
–
Duchy mają ograniczony czas, który mogę pozostać na ziemi, a ty go skróciłeś,
lecząc moją ranę? – zapytał niepewnie, po części zgadując. Mężczyzna pokręcił
głową i wskazał wyraźnie na siebie, a potem na swoje mięśnie.
–
Duchy po śmierci znikają w zaświatach, ale ty jesteś inny? Bo jesteś silny? –
Mina Henrika wyrażała jedynie częściowe zadowolenie, ale po chwili machnął
ręką, jakby nie miał już czasu prostować niedopowiedzeń we wniosku Gilana.
Próbował go chwycić za ramię, ale jego ręka rozmyła się w kontakcie z ciałem
zwiadowcy. Niezadowolony kiwnął na niego głową, każąc mu za sobą iść. A Gilan,
jak to Gilan, poszedł aż nadto chętnie. Jeśli ducha zamierzał mu coś pokazać we
dworze Lysandra, to on miał zamiar się temu dokładnie przyjrzeć. Ruszył za
zjawą, która zatrzymała się przy ścianie na końcu korytarza. Przyłożyła rękę do
drewna i zaczęła poruszać ustami.
Zwiadowca
postanowił zignorować to, że rycerz właśnie rzucał zaklęcie. Ściana zamigotała
i zanikła, a jego owiało rześkie morskie powietrze. Wszedł do ukrytej komnaty
za rycerzem, który nie odstępował go na krok. Znajdowali się wewnątrz
olbrzymiej groty, a drugie wyjście prowadziło do morza. Gilan widział
rozbijające się na brzegach wielkie fale. Znalazł też to, czego szukał. Pod
kamienną ścianą na szerokim blacie stały fiolki z tajemniczą zawartością, a tuż
obok mały regał z książkami, które wyglądały, jakby się miały zaraz rozpaść ze
starości. Chociaż mogła to być także wina wilgotności powietrza. Na samym
środku sali znajdowała się średniej wielkości sadzawka, ale zwiadowca nie
potrafił wymyślić, do czego mogłaby służyć. O wiele bardziej zainteresował go
olbrzymi zegar. Ze zdziwieniem przyglądał się, jak wskazówki powoli się cofają.
Po co Lysandrowi zegar działający na opak? Chciał podejść bliżej i się mu
przyjrzeć, ale wtedy zauważył ukryty za wystającymi ze ściany kamieniami wielki
stół wykonany z granitu, a na nim szachownicę i świecące się różnymi barwami
pionki. Naprzeciwko siebie, nad krańcami planszy, unosiły się dwie karty. Nawet
nie zauważył, kiedy się przemieścił, ale stał tuż obok i wyciągał z
zaciekawieniem rękę. Karta przedstawiająca Śmierć błyszczała srebrem i
przyciągała wzrok. Po prostu nie mógł się powstrzymać…
–
Co tu robisz, zdrajco?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam za tak długą przerwę. Ostatnio ciężko znaleźć mi czas na pisanie, a moje zaległości na waszych blogach cały czas rosną. Obiecuję, że kiedyś to nadrobię. Mam tylko jedno wytłumaczenie: matura. Zbliża się, więc z kolejnymi rozdziałami będzie ciężej, ale coś tam dam radę napisać.
Proszę więc o cierpliwość, bo po maturze będę już wolna i myślę, że ruszymy do przodu. Przychodzą mi coraz to nowe pomysły na opowiadania, ale najpierw muszę skończyć to.
Pozdrawiam,
Mentrix