Fenomenalny złodziej!
Policja bezradna.
Funkcjonariusze z Komendy Głównej w
Nowym Orleanie bezradnie rozkładają ręce, a złodziej po raz kolejny triumfuje.
Tym razem ofiarą rabunku genialnego przestępcy, ochrzczonego pseudonimem
Fantom, padła „Rzeź niewiniątek” Petera Paula Rubensa. Obraz warty prawie 100
mln $ znajdował się na wystawie czasowej w Muzeum Narodowym, gdzie trafił
półtora roku temu, ciesząc oczy mieszkańców Nowego Orleanu i licznych turystów.
Fantom już wcześniej wskazał swój
kolejny cel. Dlaczego więc policja, która została zawczasu ostrzeżona, nie była
w stanie go powstrzymać? Złodziej prześlizgnął się między rozstawionymi
funkcjonariuszami, nie włączając nawet alarmu! To już jego szósta kradzież, a
wciąż pozostaje nieuchwytny! Wcześniej jego łupem padły między innymi słynne
„Słoneczniki” van Gogha. Czyżby Fantom miał pozostać już do końca bezkarny?
Niedawna nominacja sierżanta Carletona na stanowisko głównodowodzącego tą
sprawą dała nam nową nadzieję na ujrzenie twarzy złodzieja. Jednak Fantom po
raz kolejny odnosi sukces, a sierżant pozostaje z pustymi rękami.
Powtarzające się porażki policji
niepokoją społeczeństwo. Skoro nie są w stanie ochronić paru obrazów przed
złodziejem, to co się stanie, gdy niebezpieczeństwo będzie zagrażać życiu
mieszkańców? Założą mundur, przypną odznaki i rozłożą bezradnie ręce? Próbowaliśmy
o to spytać komendanta, lecz odmówił jakichkolwiek odpowiedzi, co budzi jeszcze
większe wątpliwości…
–
Przez resztę artykułu na nas narzekają, od czasu do czasu wychwalając
pomysłowość i inteligencję tego cholernego złodzieja. Zaczynam odnosić
wrażenie, że to my jesteśmy tymi złymi. Masz mi coś do powiedzenia, sierżancie?
Dlaczego ten przestępca nie został jeszcze ujęty?
Palce
funkcjonariusza nie przestawały wystukiwać na blacie biurka skocznej melodii,
która coraz bardziej irytowała szefa Komendy Głównej w Nowym Orleanie. Alaric
Carleton nie zaszczycił go nawet spojrzeniem, obserwując mężczyznę myjącego
zewnętrzne okna na ostatnim piętrze budynku naprzeciwko. Człowiek w niebieskiej
czapce z daszkiem i logo jakiejś nieznanej Alaricowi firmy zdecydowanie za
bardzo przykładał się do czyszczenia szyb znanej aktorki. Jednak najwyraźniej
był zbyt dumny z doskonale wykonanej pracy, więc uwieczniał efekty, wykonując
mnóstwo zdjęć. Po chwili przylepił się cały do okna. Sierżant wątpił, by było
to spowodowane nagłym lękiem wysokości. Tym bardziej, że mężczyzna zaczął
rozmawiać przez telefon.
–
Tam jest złodziej. Jestem pełen podziwu, że planuje włamanie tuż pod naszym
nosem – oznajmił, nawet nie słuchając tego, co mówił jego przełożony. Lysander
westchnął ciężko.
–
Wiem, wysłałem już po niego Cedrica, a właścicielka mieszkania została powiadomiona.
Czy możesz się teraz skupić na odpowiedzeniu na moje pytanie? – Podniósł się
zza biurka i zasłonił żaluzje. Alaric prychnął, gdy został pozbawiony widoku
tętniącego życiem miasta i musiał się skupić na komendancie, który uśmiechał
się z satysfakcją.
–
Więc? – ponaglił, wracając na swoje miejsce. Przesunął stertę papierów w bok,
aby nie zasłaniały mu podwładnego. Spojrzenie o barwie diamentów z odrobiną
zieleni i błękitu zderzyło się z pełnymi ironii niebieskimi oczami. Alaric
rozłożył ręce w teatralnym geście.
–
Nie potrafię go złapać. Jest zbyt dobry.
–
W porządku. A teraz poproszę o prawdę.
Milczał.
Cisza cię przeciągała, a Alaric nie zamierzał jej przerywać.
–
Carleton, nie muszę cię chyba uświadamiać, że twoje porażki wyrabiają nam
opinię bezużytecznych, a moi przełożeni są coraz bardziej niezadowoleni.
–
Nie moja wina, że Nowy Orlean jest takim miastem. Narkotyki, porwania,
morderstwa – wszystkie sprawy są niedomknięte. A tym powinieneś zająć się ty.
Mafia bezkarnie prowadzi swoje interesy, a wielki pan komendant siedzi za
biurkiem.
Lysander
zacisnął pięści. Nie radził sobie – taka była prawda. Lecz w większość spraw
była zamieszana mafia. W tym wypadku należało postępować ostrożnie, bo już
niejeden policjant przypłacił życiem pomieszanie szyków tej organizacji. Nie
zamierzał być następny. Musiał zdobyć dowody przeciwko nie jednej, ale
wszystkim trzem organizacjom, które buszowały po jego mieście.
–
Mafią zajmę się osobiście. Ciebie jedynie proszę o złapanie złodzieja obrazów.
Wiesz, ile milionów dolarów już straciliśmy?
–
W porządku. Nie denerwuj się tak, szefie. – Sierżant podniósł uspokajająco
ręce. – Następnym razem złapię Fantoma. Jestem pewny.
–
Naprawdę? A ja właśnie zostałem mianowany szefem policji naszego stanu.
–
Mam ci pogratulować? – Jego usta wykrzywiły się w sarkastycznym uśmiechu.
–
To raczej ja ci złożę gratulacje, gdy przyprowadzisz do mnie tego przestępcę w
kajdankach. Musisz przestać się z nim bawić, sierżancie.
–
Ależ ja go biorę na poważne, sir.
–
Grasz w jego grę. Nie wierzę, że jest w stanie cię przechytrzyć. Dlaczego pozwalasz
się wodzić za nos?
Cisza.
Znów cisza. Czasem Lysander miał po prostu ochotę wstać i udusić siedzącego
przed nim policjanta. Lub wyrzucić przez okno. Choć wtedy byłoby więcej sprzątania.
–
Sierżancie?
Puste
spojrzenie niebieskich oczu. Wiedział, że jego podwładny zrobił coś
nielegalnego. Wciąż milczał uparcie, a on musiał wiedzieć, jeśli ma jakoś
zatuszować sprawę.
–
Proszę odpowiedzieć, sierżancie.
Znów
nic. Westchnął, próbując z innej strony.
–
Alaricu?
Na
twarzy mężczyzny automatycznie pojawił się uśmiech. Oczywiście, chciał
rozmawiać z przyjacielem, a nie z przełożonym.
–
Mógłbyś do mnie wreszcie wpaść, Lys. Ostatnio zakupiłem naprawdę piękny obraz.
Nie jesteś koneserem sztuki, lecz jestem pewien, że nawet ty będziesz w stanie
docenić jego piękno. Jego ciepłe kolory idealnie odbijają się na mojej ścianie.
Nawet już nie muszę kupować kwiatów na stół.
Ciepłe
kolory? Kwiaty? Cudownie, lepiej być nie mogło.
–
Coś ty zrobił?!
***
–
Czasami mam wrażenie, że zaszła pomyłka. Jestem prawie pewny, że kilka lat temu
wygrałem konkurs na dyrektora w jednej z najlepszych akademii dla dzieci
bogaczy. Miało być pięknie, kolorowo, bez zamartwiania się o rachunki. Tylko
podpisywanie dokumentów, przyjmowanie łapówek, gdy jedno z pociech miliardera
nabroi. Teoretycznie to mieli być młodzi, wychowani w dobrym domu ludzie,
wiedzący jak się odpowiednio zachować, przestrzegający prawa i kierujący się
żelaznymi zasadami moralnymi. Więc powiedz mi, Halcie, jakim cudem zostałem
dyrektorem kompleksu dla młodocianych przestępców?!
–
Cóż, przyjacielu, żyłeś z złudnym świecie, gdzie synowie bogaczy chodzą w
garniturach i dyskutują kulturalnie o polityce, a dziewczęta w pięknych
sukniach plotkują o najnowszych trendach, jakby od tego zależało ich życie.
Dodam też, że słyszę ten wywód po raz czwarty w tym tygodniu. Co się stało tym
razem? – spytał wykładowca matematyki, popijając swoją ulubioną kawę. Pauline
miała zajęcia dopiero na drugiej lekcji, więc jej zmęczony życiem mąż dostał
napój bogów z najlepszej okolicznej kawiarni. Nie zdążył nawet ułożyć ody wychwalającej
jej niesamowity czyn, bowiem kobieta popędziła na swoją lekcję, oddalając się
ze stukotem obcasów.
–
Kolejny. Załatwili ostatniego.
Halt
spojrzał z uniesioną brwią na podawany mu przez Crowleya dokument. Chwycił
kartkę papieru i spojrzał na zapisany czarną czcionką tekst. Rezygnacja.
Niniejszym Edwin Filister, jedna z niewielu osób dbających o przestrzeganie
zasad, rezygnował z pozycji Przewodniczącego i odchodził ze szkoły.
Zadaniem
Przewodniczącego było pilnowanie, by ta zapatrzona w siebie młodzież przestrzegała
choć kilku zasad. Gdy złapano ucznia na łamaniu regulaminu, Przewodniczący
wyznaczał karę, często sam nadzorując jej wykonanie. Regulamin nie był
szczególnie rygorystyczny. Nie palić na terenie placówki, nie wdawać się w
bójki, nie szykanować i nie znęcać się nad innymi. Nie pić alkoholu, nie brać
narkotyków. Zakaz sprzedaży używek i załatwiania innych spraw sprzecznych z
prawem. Oczywistym było, że ci rozwydrzeni gówniarze będą chcieli złamać je
wszystkie, choćby na złość nauczycielom. A członkowie mafii, którzy przeniknęli
do szkoły i pozostali anonimowi, z chęcią im w tym pomagali, jednocześnie
werbując w swoje szeregi. I ani Halt ani Crowley nie potrafili sobie z tym
poradzić. Erak, nauczyciel wychowania fizycznego, wciąż wytrwale przeszukiwał wszystkie
szatnie w poszukiwaniu niedozwolonych substancji. Bezskutecznie. Uczniowie
wiedzieli, jak się kryć. Dlatego dyrektor musiał mieć jakiegoś Przewodniczącego.
Jeśli chcesz wejść między psy, musisz szczekać jak one. Niektóre informacje
były dostępne tylko uczniom, a nauczyciele mogli o nich pomarzyć.
Jednak
w tym momencie Crowley nie posiadał w szkole nikogo odpowiedniego na takie
stanowisko. Choć poprzednicy też się nie sprawdzili. Zawsze prędzej czy później
odchodzili lub przymykali na wszystko oko – przekupieni lub zastraszeni.
Przewodniczący musiałby być osobą o niezłomnym charakterze, ceniącą zasady i
lubianą. Powinien być też dyskretny i nie zrażać do siebie innych.
Przyjacielski, miły, ułożony, potrafiący się ochronić – wymarzony przez
Crowleya kandydat na to stanowisko.
–
Cóż, mam nadzieję, że biedny Edwin nie oberwał za mocno. Biorąc pod uwagę, że
pismo dostałeś dzisiaj, to musieli go dopaść w weekend. Ale jest też dobra
wiadomość, przyjacielu.
–
Niby jaka? Co może być w tym całym syfie dobrego? – sarknął dyrektor, szarpiąc
za rude włosy, w których zaczęły się pokazywać białe kosmyki. Wyłysieje i
osiwieje przez tą bandę. A trzeba było posłuchać Aralda, gdy proponował mu
zostanie cukiernikiem.
–
Kojarzysz syna Dawida? Widzieliśmy go jakieś dziesięć lat temu, gdy
odwiedziliśmy Lancastera w Nowym Jorku.
–
Ach. To był… Czekaj, Gilbert? – Crowley zmarszczył czoło, próbując sobie
przypomnieć imię małego brązowowłosego chłopca.
–
Gilan, nazywał się Gilan. Powinieneś zapamiętać imię dziecka, którego rodzice
byli na tyle szaleni, by uczynić mnie ojcem chrzestnym.
–
Mniejsza o to. I gdzie ta dobra informacja?
–
Chce zmienić szkołę. Ponieważ Dawida na to stać, zaproponowałem naszą placówkę
jako miejsce, gdzie jego syn będzie mógł rozwinąć swoje talenty. Wdał się w
ojca. Dość inteligentny, prawy i reaguje, gdy widzi przemoc. Idealnie się
nadaje. Teraz możesz mnie pochwalić, przyjacielu.
–
Halt, jesteś prawdziwym diabłem.
***
–
Proszę otworzyć, pani Aferd! Wiem, że jest pani w środku!
Alina
Aferd skrzywiła się, słysząc młody głos dobiegający zza drzwi i głośne
pukanie. Zacisnęła kościste palne na starym zdjęciu, wciąż próbując pogodzić
się ze stratą. West pomimo zamieszania w sprawy mafijne był dobrym człowiekiem.
Zupełnie nie zasługiwał na taki los. Dlaczego jeden błąd mógł decydować o
dalszym życiu, a nawet doprowadzić do jego utraty? Przecież byli szczęśliwą
rodziną, chociaż nie mogli mieć dzieci. Kochała go, akceptując przeróżne
sposoby, w jakie zarabiał na ich utrzymanie, jego podejrzanych towarzyszy. Od
zawsze wiedziała o jego powiązaniach z podziemiem. O pożyczce, którą wziął, aby
kupić dla nich dom na wsi, z dala od pełnego przestępstw Nowego Orleanu. Ukryli
się tu, myśląc, że zapomniano o pożyczonych pieniądzach. Ostatnie wydarzenia
uświadomiły jej, że mafia nigdy nie ustępuje.
–
Pani Aferd, niech pani otworzy! Inaczej będę zmuszona włamać zamek!
Jednak
śmierć jedynego mężczyzny, którego kochała, nie była wystarczającą ceną. Szef
pragnął odzyskać pożyczone pieniądze, nasyłając na nią coraz to nowych
podwładnych. Uciekała, chowała się po znajomych, jednocześnie bojąc się, że i
ich narazi na niebezpieczeństwo. Teraz siedziała w mieszkaniu przyjaciółki z
całym dobytkiem, wszystkim, co było cokolwiek warte. Spuściła głowę,
powstrzymując łzy. Znów ją znaleźli. Skąd miała wziąć kilka milionów?!
–
To ostatnie ostrzeżenie! – W kobiecym głosie zabrzmiały stalowe nuty. Alina
wstała z fotela, owijając się szczelniej chustą. Przecież nie pozwoli, aby
zniszczono drzwi Bridget. Chociaż tyle mogła zrobić.
Przekręciła
klucz w zamku, biorąc głęboki oddech. Spróbuje jeszcze raz. Może wreszcie trafi
na kogoś, kto zrozumie, że jest bez grosza przy duszy? Za drzwiami stała
ciemnowłosa kobieta. Jej wiek nie zdziwił Aliny. Coraz młodsi ludzie wstępowali
w szeregi mafii i to oni byli odsyłani do najbardziej niewdzięcznych zadań, do
których należało między innymi egzekwowanie długów od osób takich jak ona.
Niegroźnych, pozbawionych nadziei. Parszywe łotry bez sumienia.
Odsunęła
się lekko w głąb mieszkania, zapraszając jednocześnie kobietę do środka. Ta
przeszła pewnie przez próg i nie pytając się Aliny o zdanie, ruszyła w kierunku
salonu. Oczywiście, najpierw obserwowali mieszkanie, aby mieć pewność, że
dłużnik nie szykuje jakiejś niemiłej niespodzianki.
–
Pani mąż był winny mojemu szefowi dziewięć milionów. Niestety zmarł, a dług
przechodzi na panią – zaczęła nieznajoma, rezygnując z siadania na oferowanej
jej kanapie.
–
Zmarł? Zmarł?! Zabiliście go, posłaliście na samobójczą misję, gdy chciał choć
trochę zmniejszyć zadłużenie!
–
Ryzyko jest wpisane w przynależność do naszej organizacji. Wypadki się zdarzają
– odparła ciemnowłosa bez emocji. Zielone oczy nie zmieniły wyrazu.
–
Oczywiście najczęściej wtedy, gdy trzeba się pozbyć niewygodnego członka –
parsknęła Alina, nie mogąc się powstrzymać. Nerwy powoli puszczały, a ona miała
ochotę rzucić się na tą przeklętą kobietę, która okazała się jeszcze bardziej
nieczuła niż poprzednicy.
–
To już kwestia własnej interpretacji. Faktem jest, że ma pani u nas dług, a my
zawsze pilnujemy, aby zostały spłacone co do grosza. Zajęliśmy pani dom, a
agent wycenił go na półtora miliona włącznie z wyposażeniem, a kolejną kwotę
zabraliśmy z konta bankowego. Zostało ponad pięć milionów. Podobno uciekła pani
z wartościowymi przedmiotami. Gdzie one są?
Alina
zamarła. Myślała, że ukryje to, że jakiekolwiek kosztowności posiada. Aktualnie
to były jej jedyne środki do życia. Nie miała pracy ani od kogo pożyczyć, bo
znajomi także nie spali na pieniądzach. Nie mogła ich oddać. Jej wzrok
mimowolnie powędrował w kierunku szafy, gdzie ukryła wielką walizkę. West nigdy
nie wpłacał wszystkiego do banku, bo nauczony doświadczeniem, chciał być w
każdej chwili gotowy na ucieczkę. Miała tam dwa miliony – wystarczająco, aby
wyjechać do innego kraju i kupić dom. Dlaczego zwlekała? Aż tak trudno było jej
opuścić dom męża?
Ciemnowłosa
kobieta zauważyła jej wzrok i natychmiast podeszła do szafy, wyjmując z niej
walizkę. Otworzyła ją, przypatrując się plikom banknotów i złotym naszyjnikom z
diamentami. Jeden z nich był podarunkiem ślubnym od Westa.
–
Idealnie. Będą z dwa miliony – mruknęła do siebie, zasuwając zamek i podnosząc
bagaż. Odwróciła się do chudej kobiety, która trwałą w bezruchu na kanapie. Już
chciała wychodzić, ale dziwny błysk przykuł jej wzrok.
–
Pani obrączkę też poproszę – powiedziała, stając przed nią z wyciągniętą ręką.
Pierścień najprawdopodobniej był wykonany ze szczerego złota.
–
Nie… Nie możesz… Zabraliście mi wszystko! Zostawcie chociaż… - Nie potrafiła
wykrztusić nic więcej, zalewając się łzami. Przytuliła dłoń ze swoim skarbem do
piersi, usiłując za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie. To była jej ostatnia
pamiątka po mężu. Wszystkie zdjęcia i wspomnienia musiała pozostawić za sobą,
gdy uciekała z domu.
Napięła
mięśnie, gdy jej ręką została szarpnięta do góry. Zamachnęła się pięścią, próbując
obronić się przed przeciwnikiem. Nic to nie dało, a kobieta wykręciła jej dłoń
z obrączką, przez co Alina krzyknęła cicho. Poczuła, jak cenny pierścień zsuwa
jej się z palców, a chwilę później uścisk zelżał, a ona upadła na wyblakły
dywan. Szlochając uniosła głowę.
–
Po pozostałe trzy miliony zgłosimy się za dwa tygodnie. Radzę zebrać pieniądze
i nie próbować uciekać, bo może się skończyć rozlewem krwi – mruknęła
wysłanniczka mafii, po czym wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Alina
skuliła się na podłodze. Z trudem łapała powietrze, nie mogąc wyjść z szoku.
Jej świat rozpadł się doszczętnie. Dziewięć milionów. Jak można być takim
głupcem?!
***
Adriana
westchnęła, opierając się o ceglany murek. Chłodny wiatr owiał jej twarz,
przynosząc ukojenie nerwom. Jak ona nienawidziła wymuszać spłaty długów. Ci
wszyscy idioci, którzy myśleli, że mogą uciec od tego obowiązku – jak oni ja
irytowali. Najgorsze były kobiety, bo te zawsze próbowały wzbudzić litość łzami
i tragicznymi historyjkami. Adriana nie była nieczuła, ale ich niekonsekwencja
sprawiała, że miała ochotę kogoś pobić. Najpierw pożyczają takie gigantyczne
sumy, a potem się dziwią, że nie są w stanie oddać. Mężczyźni przynajmniej
próbowali uciekać, przez co dochodziło czasem do wymiany ciosów. Wtedy
przynajmniej miała jakąś rozrywkę.
–
Masz? – Cichy głos Artes wyrwał ja z zamyślenia. Blondynka była ubrana w ciemny
żakiet i spódnicę, przez co przypominała raczej dobrze zarabiającą prawniczkę niż
przedstawicielkę mafii.
–
Tak, będą z dwa miliony. I niech ktoś obserwuje dom, bo nie mam pewności, że ta
porażka życiowa nie zwieje. Jak wychodziłam, wydawała się zdolna do
wszystkiego.
–
Nieistotne. Bez pieniędzy nie ucieknie za daleko. Chodź, mam niedaleko
samochód. Odwiozę cię do domu.
Adriana
skrzywiła się, podając Artes walizkę z pieniędzmi. Dzieliły je zaledwie cztery
lata, ale to nie przeszkadzało starszej kobiecie traktować ją jak młodszą
siostrę. Obie wychowały się w domu dziecka i od zawsze musiały radzić sobie
same. Jednak teraz Artes miała Cedrica, a Adriana powoli odsuwała się w bok,
woląc nie patrzeć na tulącą się do siebie parę. Najchętniej wynajęłaby
oddzielne mieszkanie, ale w ukochanym blondynki było coś, co kazało jej się trzymać
blisko i na niego uważać.
Przechodziły
obok okna zadłużonej kobiety, kiedy usłyszały huk wystrzału.
–
Szef nie będzie zadowolony. Właśnie jego okazja na odzyskanie kilku milionów przepadła
– westchnęła Artes, wyciągając telefon, aby wezwać kogoś, kto zajmie się ciałem
samobójczyni. Lepiej, aby zniknęło. Nowoorleańska policja już od dawna
siedziała im na karku, a nie chcieli dawać im kolejnych możliwość do oskarżeń. A
tak wystarczy usunąć trupa i zostawić odpowiedni liścik, a znajomi kobiety
pomyślą, że spakowała wszystko i uciekła.
–
Rozumiem, że jutro wracasz do szkoły – mruknęła do młodszej dziewczyny, która
skrzywiła się niechętnie. Udawało jej się unikać tego obowiązku przez prawie
dwa tygodnie, wykonując różne zadania dla ich szefa, ale tan okropny dzień
musiał w końcu nadejść. Będzie zmuszona wrócić do tej bandy idiotów, którzy tak
łatwo dają sobą manipulować.
–
Pojutrze. Muszę odpocząć – sprostowała, otwierając drzwi do czarnego sportowego
auta. Artes miała gust. I prawo jazdy. Natomiast Adriana nie ważne, ile razy do
tego podchodziła, nie mogła zaliczyć teorii. Po co jej była znajomość znaków
drogowych, skoro udawało jej się uciekać przed policją z niesamowitą
prędkością, nie spowodowawszy żadnego wypadku?
–
Niech będzie. Ale musisz tam wrócić jak najszybciej. Nie możemy pozwolić, aby
Develorre zdobyli przewagę na tym terenie. Pamiętaj o swoim zadaniu.
Adriana
westchnęła, wpatrując się w mijane po drodze budynki. Szkoła wyższa im.
Dionizego Campbella, była placówką dla młodych z bogatych rodzin, których stać
było na wysokie czesne. To tam mafia werbowała nowych członków, najpierw wciągając
ich w narkotyki i inne używki, a potem do własnych szeregów. Uczelnia była
jednak ziemia niczyją. Żadna z trzech grup mafijnych działających w Nowym
Orleanie nie mogła przywłaszczyć sobie tego terenu. Zwykle więc wysyłała kogoś
od siebie do szkoły, aby znajdował ludzi na tyle zepsutych, aby bez wahania
wykonywali nawet najgorsze rozkazy szefa mafii. Dwa lata temu padło na Adrianę
i teraz musiała się użerać z Leonardem Valdezem, których próbował różnych
niedozwolonych zabiegów, aby przejąć to terytorium. Był uciążliwy, ale musiała
niechętnie przyznać, że wiedział, jak pozbywać się Przewodniczących. Irytujące
kujony, przekonane o swoich możliwościach, nie raz wdały im się we znaki, krzyżując
ich plany. Na szczęście byli nawet słabsi niż pozostali.
–
Słyszałam, że w weekend z Angusem dopadliście ostatniego Przewodniczącego.
Bardzo go pobiliście? – spytała Artes, stając na światłach, choć z bocznej
uliczki nie wyjeżdżał żaden samochód. Adriana naprawdę nie rozumiała
zamiłowania wspólniczki, do przestrzegania zasad drogowych.
–
Nie mieliśmy wyjścia, pajac za bardzo się stawiał. Chyba myślał, ż jak dostał
ten tytuł z rąk dyrektora, to nikt mu nie podskoczy. Proponowaliśmy mu
pieniądze w zamian za ignorowanie naszych poczynań, ale odmówił. Więc trzeba go
było inaczej przekonać, że czas zrezygnować ze stanowiska. Powinien się
cieszyć, że powstrzymałam Angusa, bo nie wyszedłby szybko ze szpitala –
parsknęła, przypominając sobie przerażone szare oczy, spoglądające zza
markowych okularów i chłopaka leżącego wśród deszczu na ziemi i błagającego,
aby przestali. Za grosz dumy i hartu ducha.
–
Mam nadzieję, że zasłoniliście twarze. Ten cholerny komendant tylko czeka na
nasze potknięcie.
–
To się nie doczeka. I nie musisz mnie pouczać, jak załatwiać swoją robotę. Ja
przynajmniej nie boję się pobrudzić sobie rąk.
Artes
była snajperem. Rzadko dostawała zadania, ale czasem zdarzały się cele tak
niebezpieczne, że trzeba było je zdjąć z dużej odległości. Na takiej właśnie
misji poznała Cedrica. Adriana nie zapomni tego, jaka blondynka wróciła wtedy
do domu. Początkowo myślała, że ja czymś odurzyli, dopiero po ogólnych
wyjaśnieniach zrozumiała te rozmarzone oczy i zarumienione policzki. Pół roku
później Cedric, będący dotąd wolnym strzelcem, pracował dla ich szefa jako
zabójca. Nie minęły dwa miesiące, a Adriana, gdy wstawała do szkoły, musiała
znosić pełnego energii mężczyznę, siedzącego przy stole z kawą i czyszczącego
swoje pistolety.
–
Dyrektor podobno dość szybko znalazł nowego kandydata na Przewodniczącego.
–
Doprawdy? Niby gdzie? Wszyscy są tam zepsuci aż do kości. Edwin był ostatnią
nadzieją Crowleya.
–
Mówi się, że to ktoś nowy. Z Nowego Jorku – dodała, spoglądając kątem oka na
towarzyszkę.
–
A co to za różnica? Każdego da się przekupić bądź zastraszyć.
–
Może ten będzie inny?
–
Byłoby miło, bo powoli zaczynam się nudzić.
***
Crowley
zacierał pod biurkiem ręce, patrząc na długopis poruszający się w dłoni Gilana
Lancastera. Tusz powoli wsiąkał w papier, a nieświadomy ciężaru obowiązku jaki
na nim spoczął, szatyn uśmiechnął się szeroko.
–
Jeszcze gdzieś podpisać?
–
Jeszcze tutaj i mamy wszystko z głowy – wyjaśnił zachwycony nowym zielonookim
nabytkiem dyrektor, podsuwając przyszłemu uczniowi ostatni dokument. Gdy tak
patrzył na chłopaka, od razu przypominał mu się Dawid. Jeśli syn odziedziczył
choć część charakteru po ojcu, to Crowley przez następne miesiące nie będzie się
musiał martwić posadą Przewodniczącego.
–
Proszę – mruknął Gilan, oddając mu podpisany dokument. Dyrektor z namaszczeniem
schował go do teczki z resztą danych młodego Lancastera i wstał zza biurka,
wyciągając w jego kierunku rękę. Zaskoczony uczeń uścisnął mu niepewnie dłoń.
–
Witamy w Campbellu, Gilanie. Mam nadzieję, że przeżyjesz tutaj niezapomniane
chwile.
O
tak, on i Halt z pewnością tworzyli dobrany duet istnych diabłów.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jestem z siebie dumna, że się wyrobiłam, tak jak obiecałam. Liczba stron też nie jest zbyt mała, ale treść... Tak właściwie, to nie wiem, co o tym myśleć. Najbardziej podoba mi się pierwszy fragment, co chyba nikogo nie zdziwi. A potem... Mam wrażenie, że coś schrzaniłam. Ale to może wina tego, że po raz pierwszy piszę jakiekolwiek opowiadanie, które ma miejsce w teraźniejszości. Może potrzebuję czasu, aby się wczuć.
Nie będę was zamęczać moim biadoleniem. Następny rozdział pewnie w Mikołajki, ale to jeszcze potwierdzę. A rozdział normalnego opowiadania powinien pojawić się do końca listopada.
Nie sprawdziłam trzech ostatnich fragmentów, więc przepraszam za błędy. Czekam na wsze komentarze, bo jestem ciekawa, co o tym sądzicie!
Wydaje mi się, że w miarę odpowiednio dopasowałam zawody do postaci, ale chcę poznać wasze zdanie.
Pozdrawiam,
Mentrix