Miasto
było pogrążone w ciszy, a grube mury oddzielały je od krzyków rozlegających się
na dziedzińcu zamku. Nic nie wskazywało na to, aby mieszkańców coś zaniepokoiło
i przerwało mocny sen. Temperatura robiła się coraz niższa, więc nawet
największe nocne marki postanowiły się zaszyć pod ciepłą pierzyną.
Liam
odetchnął z ulgą, gdy za następnym zakrętem ulica także okazała się pusta. Nie
miał siły, aby usunąć mieszkańca Genowesy, który stanąłby mu na drodze, tym
bardziej, że każdy z nich był wyszkolonym zabójcą. Dla zwiadowcy pozostawał
bardzo niepokojący fakt, że królestwo Toscano nic nie robiło w sprawie całego
miasta zamieszkanego przez tak niebezpiecznych i zdradliwych ludzi. Gdyby na
miejscu tutejszego króla był Duncan, to siedlisko zła już dawno przestałoby
istnieć.
–
Robi się coraz zimniej – mruknął Samuel, pocierając zmarznięte ramiona. Liam
skinieniem głowy przyznał drugiemu zwiadowcy rację. Miał nieodparte wrażenie,
że w powietrzu wisiało coś ciężkiego, jakaś katastrofa, która lada chwila
spadnie im na głowę. Temperatura za to coraz bardziej zaczynała przypominać tą
z lenna Norgate, na północy Araluenu. Liam nigdy nie sądził, że coś takiego na
południu jest możliwe. Przecież nie było nawet zimy!
–
Musimy się pospieszyć. Jeśli ranni pozostaną na długo w takim chłodzie, to może
dojść do odmrożeń.
Nie
wiedział, ilu ludzi zdołało opuścić twierdzę, zanim wszczęto alarm. Mógł mieć
jedynie nadzieję, że rycerze zdołają zatrzymać wroga na czas, który był
potrzebny do wyprowadzenia wszystkich rannych. I że Halt z Willem uratują
zakładniczki. Na samą myśl o tym, że jego przyjaciel mógł stracić żonę,
ścisnęło mu się serce. Wciąż pamiętał radość w oczach starszego zwiadowcy, gdy
oświadczył członkom Korpusu, że Pauline przyjęła jego oświadczyny. To była
jedna z niewielu chwil, gdy Halt okazał otwarcie takie emocje.
–
Sprawdź port. Wrócę i pomogę nieść rannych. Im szybciej wejdziemy z nimi na
statki, tym lepiej.
Liam
skinął w milczeniu głową, przyglądając się rozciągającej się przed nim ulicy.
To była jedna z głównych dróg w mieście, więc dochodziły do niej pomniejsze
uliczki. Nikt nie mógł mu zagwarantować, że w jednej z nich nie czai się wróg.
Wątpił, aby ktokolwiek w środku nocy maszerował do portu, ale przezorny zawsze
ubezpieczony. Otulił się mocniej pozostałościami płaszcza, wzdrygając się na
mroźny podmuch wiatru.
Ruszył
bezszelestnie ulicą, trzymając się lewej strony. Skrzywił się, gdy usłyszał
cichy odgłos stawianych kroków. Siedzenie przez dłuższy czas w bezruchu, głód i
pragnienie nie wpłynęły zbyt dobrze na jego organizm, dlatego jego chód nie był
tak pewny i wydawał niepotrzebny hałas. Wiedział, że tylko on to słyszy, ale ta
niedoskonałość irytowała. Przylgnął do muru, ostrożnie spoglądając w boczną
uliczkę. Okazała się pusta, przez co odetchnął z ulgą. Podobnie było z
kolejnymi. Żadnej żywej duszy, żadnego człowieka, który próbowałby ich
zatrzymać. Minusem było to, że chłód stał się jeszcze bardziej nie do
zniesienia. Może była to wina znajdującej się nieopodal wody? Przed nim
powinien być port, ale zasnuwała go gęsta mgła. Nigdy takiej nie widział, więc
podszedł z ciekawością wyciągając rękę. Cofnął ją gwałtownie, gdy poczuł, jak
pokrywa się szronem. Nigdy czegoś takiego nie widział.
Zmrużył
oczy i spojrzał przed siebie, próbując zauważyć cokolwiek w gęstej zawiesinie.
Po chwili otworzył oczy ze zdumienia. Niemożliwe.
***
Diego
Lesten prawie przewrócił się na schodach przez leżące przed nim ciało
Genoweńczyka. Musiał być jedną z pierwszych ofiar Szkotów, których dopiero po
kilka minutach zmuszono do wycofania się z pierwszego piętra. Widział ich
chwilę temu, gdy z pasją zabijali każdego zabójcę, który nawinął się na ostrze
miecza. Przemknął tuż obok, nie rzucając się nikomu w oczy. Nie miał czasu na
walkę. Musiał powiadomić dowódców o tym, co działo się w okolicach portu.
Uciekający więźniowie nie byli ich jedynym, a już na pewno nie największym,
problemem.
–
Przepuście mnie, muszę złożyć raport – warknął na dwóch Genoweńczyków, którzy
zagrodzili mu drogę, odcinając od wejścia na pierwsze piętro. Po chwili obaj
odsunęli się w bok, rozpoznając jednego z towarzyszy, zazwyczaj pełniących
wartę w porcie. Diego przepchnął się między nimi i wpadł na krużganek,
otaczający pierwsze piętro. Doskonałe miejsce do obserwacji walki, jaka toczyła
się na dziedzińcu. Wielu Genoweńczyków stało przy balustradzie, przygotowując
kusze do strzału. Gdy tylko ich wspólnicy opuszczą plac, strzały pomkną w
kierunku więźniów. Nie będą mieli się gdzie schować, będąc pod ostrzałem z
każdej strony. Jednak kusznicy mogli nie być potrzebni – liczba przeciwników powoli
malała, przerzedzana przed genoweńską stal.
–
Panie, mam ważne informacje – rzekł, stając obok Dario. Zastępca Leonarda
obdarzył go zirytowanym spojrzeniem i powrócił do obserwacji walki na
dziedzińcu. Jeńcy poszli w rozsypkę, nie uformowali żadnego szyku, tocząc
samotne pojedynki na całym placu. Kolejni padali, będąc zbyt zmęczeni i
wymizerowani, aby poradzić sobie z zabójcą będącym w pełni sił. Jeszcze trochę,
a brawurowa ucieczka zakończy się wybiciem ich co do nogi. Musiał jeszcze zająć
się rannymi, którzy zdołali uciec, lecz biorąc pod uwagę ich rany nie mogli być
zbyt daleko. Pomyśli o tym, gdy przybędzie Leonardo i przejmie dowództwo nad
tym całym chaosem. Spojrzał w bok, gdzie jeden z kuszników skinął mu głową.
Byli gotowi. Teraz tylko poczekać, aż jego ludzie będą mieli okazję, aby się
wycofać na piętro.
–
Do mnie, idioci! Chronić króla!
Donośny,
kobiecy głos przebił się przez szczęk stali i bojowe okrzyki. Dario bez
problemu namierzył wzrokiem kobietę w zbroi, przedzierającą się w kierunku
młodego mężczyzny. Nie miał pewności, ale chyba był to król Teutonii. W takim razie
kobieta musiał być jednym z jego generałów. Kolejny problem. Skrzywił się, gdy
na jej rozkaz kilkunastu rycerzy porzuciło swoich przeciwników i ostrożnie się
wycofało, otaczając ich władcę z każdej strony. Temu, sądząc do ostrej wymianie
słów z generałem, najwyraźniej niezbyt się spodobało odcięcie go od wrogów. W
końcu najwyraźniej doszli do porozumienia, bo stanęli w jednym szyku ze swoimi
rycerzami, tworząc okrąg z tarcz na środku dziedzińca. Postrzępione białe
płaszcze z czarnymi krzyżami powiewały wokół nich. Cholerny Zakon.
–
Co tu się wyprawia? – Chłodny głos Leonarda oderwał jego uwagę od małego punktu
oporu. Dowódca Genoweńczyków stał niezadowolony tuż za nim, żądając wyjaśnień.
–
Więźniowie uciekli. Zdołali już przenieść większość rannych przez bramę. Jednak
to tylko kwestia czasu, aż ich wybijemy. Proszę o cierpliwość – zameldował,
stajać przed przywódcą na baczność. Leonardo był nieobliczalny, więc lepiej
było okazywać nawet przesadny szacunek niż mieć potem problemy.
–
Więc dlaczego nie zamknęliście bramy? Czy ktokolwiek z was myśli?! – wybuchnął,
widząc pewność siebie swojego zastępcy. Czy ta hołota choć raz nie potrafi
zrobić czegoś dobrze? Wystarczyło opuścić kraty, wybić jeńców na dziedzińcu i
wysłać w pogoń za uciekinierami grupę Genoweńczyków. Nawet dziecko by to
wiedziało.
–
Próbowaliśmy, ale stoi przy niej jakiś rycerz ze zwiadowcą i zabijają każdego,
kto chociaż się zbliży.
–
Nieistotne. Wybijemy ich wszystkich z kuszy. Wydaj rozkaz do strzału.
Dario
zbladł. Leonardo by się nie odważył, prawda?
–
Ale tam są moi ludzie. Odpowiadam za nich i nie skażę ich na śmierć. To tylko
kwestia kilku minut. Proszę, dowódco, daj im czas na wycofanie.
Leonardo
nawet nie drgnęła powieka. Stał nieruchomo jak posąg, wpatrując się w swojego
zastępcę pustym wzrokiem.
–
To był rozkaz.
–
Ale tam są… – Dario nie zdążył dokończyć zdania. Naciągnięta kusza, którą
trzymał w ręku została wyrwana, a chwilę później bełt utkwił w jego gardle. Z
tak bliskiej odległości nikt by nie spudłował.
Diego
z przerażeniem wpatrywał się w osuwającego się na zimny kamień zastępcę i gniew
malujący się na twarzy dowódcy. Dario ruszał się jeszcze przez chwilę, brudząc
krwią podłoże, póki nie wykończyło go celne kopnięcie Leonarda. Wokół panowała
cisza, nawet okrzyki z dziedzińca wydawały się odległe. Stojący wokół
Genoweńczycy zamarli w bezruchu, bojąc się zwrócić na siebie uwagę przywódcy.
–
Gratulacje, zabójco. Właśnie awansowałeś – zwrócił się do stojącego najbliżej
Diego, którego na te słowa oblał zimny pot. Jak każdy pragnął obejmować coraz
do wyższe stanowiska w ich genoweńskiej społeczności, a tu teraz dostanie od
razu stopień zastępcy, ale… Nie tego chciał. Martwe ciało przypominało, co się
dzieje z tymi, którzy odmówią wykonania rozkazu. A on właśnie stał się
odpowiedzialny za większość współbraci.
–
Panie, ja…
–
Przybyłeś z jakimiś wieściami, prawda? Zdaj raport, a potem obejmij swoje
stanowisko i zakończ tą farsę. Jak ty się w ogóle nazywasz?
–
Diego Lesten, panie. Pełniłem wartę w porcie, ale ośmieliłem się opuścić
stanowisko, aby was powiadomić. Nadchodzi zamieć śnieżyna, panie. Właściwie już
tu jest. To bardzo dziwne, bowiem nikt nie widział, aby nadciągała z północy.
Po prostu się pojawiła, znikąd zaczął wiać mocny wiatr, a chwilę później
uderzył śnieg… Musieliśmy uciekać, a Francis zamienił się w lodowy posąg. Nigdy
czegoś takiego nie widziałem, panie. Wydaje się, że najgorzej jest w okolicach
skarbca, ale wszystko się szybko rozprzestrzenia. Musimy się schronić w zamku,
zanim zamarzniemy.
Leonardo
zmarszczył brwi niezadowolony? Śnieżyca pojawiająca się znikąd? I to jeszcze na
południu kontynentu? W najzimniejsze zimy można było tu ewentualnie zmierzyć
się z gradem, ale śnieg? Mróz, który w ułamku sekundy zamienia ludzi w lodowe
posągi? Żałował, że Lilith z nim nie było. Był pewien, że to sprawka magii.
Najwyraźniej Lysander postanowił wykończyć zabójców w ich własnym domu. Nie przewidział
jednak, że jego działanie odbije się także na uciekinierach, którzy zmierzali w
stronę portu. A może wcale nie zależało mu na ich życiach? Dowódca uśmiechnął
się pod nosem, czując niechciany szacunek do maga. Po trupach do celu – tak się
właśnie wygrywało.
–
Wydaj rozkaz, nie wystrzelają tych marnych rycerzy. A potem wszyscy do środka.
I przynieście dużo drewna. Trzeba będzie przeczekać – mruknął, stojąc tyłem do
zastępcy. Przez otwór strzelnicy w murze zamku widać było panoramę Genowesy.
Teraz miasto pokrywała biała, gęsta mgła, a szalejąca wewnątrz zamieć
przynosiła zimne mroźne powietrze. Zadrżał i otulił się mocniej płaszczem,
ruszając w kierunku drzwi, prowadzących do ciepłej sali. Musiał się
skontaktować z Lilith.
Diego
patrzył za odchodzącym dowódcą, a w uszach dźwięczały mu jego rozkazy.
Strzelać? Ale tam wciąż byli zabójcy… Nie, nie zabójcy – tam byli jego ludzie.
Jego wzrok mimowolnie spoczął na nieruchomym Dario. Przełknął głośno ślinę.
–
Strzelać bez rozkazu. I niech ktoś zamknie bramę.
***
Reinhard
Arnstein uniósł tarczę, osłaniając króla przez gradem spadających strzał. Artes
odetchnęła z ulgą, widząc, że zdążyli utworzyć szyk na czas. Stali w okręgu,
plecami do siebie, osłaniając się wzajemnie. Rycerze z innych państw nie mieli
tyle szczęścia – nie wzięli tarcz, nie mieli się czym bronić i teraz padali na
brudny dziedziniec martwi, bądź zwijając się z bólu.
Rozejrzała się wokół,
oceniając sytuację. Kobiety prowadzone przez starego zwiadowcę znajdowały się
wraz z nim poza bramą, której strzegł młodszy zwiadowca i jakiś rycerz. Z zamku
wydostawali się ostatni ranni. Skrzywiła się, widząc, w jakim są stanie. W rany
wdały się zakażenia, a oni będąc nieprzytomni byli niesieni przez lepiej
trzymających się towarzyszy. Powinni ich zostawić. Tylko ich opóźniali, a i tak
nie mieli szans na przeżycie. Walczący musieli wycofać się z dziedzińca, zanim
niepozostanie nikt żywy. Wielu wojowników rzuciło się w stronę bramy, widząc w
niej jedyną nadzieję na ratunek, ale większość padała zanim zdołali przebyć
choćby połowę drogi.
Odepchnęła
ciało Genoweńczyka, który wpadł bezwładnie na jej tarczę. Z pleców zabójcy
wystawała strzała, a twarz zastygła w wyrazie zdziwienia. Nie sądził, że
towarzysze zaczną strzelać, gdy któryś z nich będzie na dole. Naiwny. Zerknęła
w kierunku bramy. Musieli się stąd wynosić.
–
Wasza wysokość, proszę wejść do środka. Tak będziemy w stanie cię lepiej
chronić – powtórzyła, zdajać sobie jednak sprawę, że cokolwiek by powiedziała,
nie zmieni jego zdania.
Cedric skulony za tarczą,
podobnie jak reszta oddziału, spojrzał na nią urażony.
–
Nie mogę się chować i pozwolić, by broniła mnie kobieta. Przestań mnie
traktować jak Lacie. To ja masz chronić, a nie mnie. Potrafię o siebie zadbać,
a ty po prostu pilnuj moich pleców – warknął zirytowany. Artes była cudowna,
nawet więcej niż cudowna, ale w tym aspekcie przesadzała. Wiedziała, jak
dowodzić armią, jak walczyć, lecz nie potrafiła mu zaufać, że utrzyma się przy
życiu. Nie wiedział, dlaczego zasłużył na taka opinię – w końcu był jednym z
najlepszych wojowników w Teutonii.
–
Jesteś królem. Wypadki się zdarzają, a twoja strata…
–
Jestem też Mistrzem Zakonu. Mam zobowiązania, które obejmują stanie przy boku
moich ludzi – przerwał jej, nie mając zamiaru słuchać kolejnego wykładu. Nie na
polu bitwy. Nie wtedy, gdy w każdej chwili mogłeś zginąć, a adrenalina tak
cudownie buzowała w całym ciele. W takich chwilach chciał się cieszyć chwilą.
Cichy jęk przyciągnął jego uwagę.
Artes
westchnęła, rezygnując z dalszych prób przekonania władcy. To była strata czasu
i sił. Może Cedric i był jednym z najsilniejszych rycerzy oraz Mistrzem Zakonu,
ale bywał tak lekkomyślny, że czasami dziwiła się, jaki cudem jeszcze żyje. Jej
zadaniem było go chronić, ale sam król tego nie ułatwiał, uznając, że jej pomoc
jest zbędna. Pamiętała, gdy podczas tłumienia buntu jednego z magnatów wysłał
ją na front. Była szczęśliwa, że zdecydował się zostać w zamku. Przynajmniej do
chwili, w której się dowiedziała, że zebrał wojsko i korzystając z jej
nieobecności ruszył podbijać sąsiednie państwo. Udało mu się, odniósł
spektakularne zwycięstwo. Jednak przecież wystarczyła jedna zbłąkana strzała…
–
Co ty wyrabiasz?! – wrzasnęła, rzucając się za Cedrikiem, który wyłamał się z
szyku i biegł przed siebie. Kilka strzał zdążył odbić się od tarczy, zanim
dotarł do klęczącego, nieosłoniętego niczym rycerza. Zaklęła, osłaniając ich,
gdy jej król starał się go podnieść. W tym celu musiał opuścić tarczę i zawiesić
ja sobie na plecach. Potrzebowali cudu, aby wyjść z tego żywi. A jak jeszcze Cedric
będzie się rzucał na pomoc każdemu pomniejszemu rycerzowi…
–
Dbam o przyszłe sojusze – odpowiedział na jej pytanie, podnosząc mężczyznę,
który praktycznie na nim wisiał. W jego udzie tkwiła strzała, a ramię było
rozdarte. Pozostawała nadzieja, że żaden grot nie uszkodził tętnicy.
Dopiero
po jego słowach zwróciła uwagę na strój i twarz rannego. Jeśli dobrze pamiętała
z obrazów, właśnie obok wykrwawiał się Duncan, władca Araluenu. Gdzie na
wszystkich bogów byli jego rycerze?! Dlaczego nikt nie bronił swojego króla?!
Skinęła
głową Siegfriedowi, który dołączył do niej z resztą rycerzy. Może powinna ich
docenić. Z pewnością byli bardziej odpowiedzialni niż inne straże przyboczne. W
tym momencie widziała tylko kilkunastu wojowników, kulących się pod ścianami w
nadziei, że pociski ich nie dosięgną. Około tuzin ranny robiło to samo, nie
mogąc dotrzeć do bramy. Broniący jej zwiadowca i rycerz musieli przejść na
drugą stronę i schować się za murem. Jedynym plusem tej sytuacji było to, że
żaden z Genoweńczyków nie ośmielił się próbować opuścić kraty. Czas, jakiego
potrzebowaliby, aby pociągnąć za wielką dźwignię, zwalniającą gruby sznur,
mógłby kosztować ich życie.
–
Musimy stąd wyjść. Nie ma sensu tu stać i zyskiwać na czasie, bo i tak żaden
ranny nie da rady się wydostać. Musimy ich spisać na straty – mruknął Reinhard,
poprawiając tarczę. Były już na niej widoczne liczne wgniecenia, spowodowane
wbijającymi grotami. To nie był czas bohaterstwa. Należało się zatroszczyć o
siebie, a resztę współwięźniów zignorować.
–
Do bramy. Tylko ostrożnie. Ty, wasza wysokość, do środka. Tak będziemy mogli
osłaniać króla Duncana z każdej strony – dodała po chwili, widząc, że Cedric
zamierza protestować. Jednak argument w postaci bezpieczeństwa innego człowieka,
najwyraźniej go przekonał.
–
Błagam, pozwólcie mi się schować! – Okręg został przełamany, gdy jeden z
baronów rzucił siew ich stronę, starając się ukryć za tarczami. Było ich zbyt
mało, aby otoczyć trzy osoby, dlatego powstała luka, w którą zabójcy od razu
posłali strzały. Artes zaklęła, gdy jedna wbiła się w ramię Cedrica. Rycerze
Zakonu zareagowali od razu, odpychając szamoczącego się barona z dala od
bezpiecznego miejsca, gdy od razu padł przeszyty kilkoma bełtami.
–
W porządku, wasza wysokość? – zapytała zaniepokojona, widząc krew wypływającą z
rany. Nie wyciągnął bełtu, nie było nawet czasu na prowizoryczne opatrunki. Po
chwili zachwiał się na nogach, gdy większe ciało Duncana opadło na niego
bezwładnie. Król Araluenu zemdlał. Cholera, chyba będą musieli go zostawić.
–
Chyba mamy problem – odpowiedział, spoglądając na leżącego na ziemi władcę. Nie
da rady go nieść, nie ze strzałą w ramieniu. Nie mógł się też zamienić z żadnym
z rycerzy, bo nie byłby w stanie odpowiednio trzymać tarczę, stworzona z nich
ściana się załamie, co narazi innych na niebezpieczeństwo. Nie mógł na to
pozwolić. Najwyraźniej nadszedł czas, aby księżniczka Cassandra została
królową.
–
Mogę go ponieść. – Drzwi, które teoretycznie powinny zostać zamknięte przez
Genoweńczyków, otworzyły się i wychyliła się zza nich głowa młodego chłopaka.
Artes zauważyła wyłamany zamek. Najwyraźniej w porę zdał sobie sprawę z
niebezpieczeństwa. Pokręciła głową, widząc, jak jest zbudowany. Drobny i niezbyt
wysoki nie powinien się tutaj znaleźć. Kto dał dziecku ten miecz?
– Jestem starszy i silniejszy, niż wyglądam –
zapewnił, odczytując wątpliwości z jej wyrazu twarzy.
–
To go bierz i idziemy, bo inaczej wszyscy zginiemy – rozkazał Cedric, jak zawsze
nie pytając ich o zdanie. Już miała mu wyjaśnić, że nie mają za mało tarcz, aby
chronić całą trójkę, ale zrezygnowała. Od bramy dzieliła ich niezbyt wielka
odległość, więc mogli zaryzykować. Przypilnuje Cedrica, rycerze będą dbać o
samych siebie, a to czy chłopak z królem przeżyją pozostawało w rękach losu.
Nagły
błysk przykuł jej uwagę. Jak w spowolnionym tempie widziała płonącą strzałę,
która z zabójczą precyzją wbiła się w gruby sznur podtrzymujący podniesioną
bramę, który zaraz zajął się ogniem.
–
Biegiem! – wrzasnęła, choć zupełnie niepotrzebnie. Nikt nie czekał na rozkaz,
tylko rzucili się w kierunku wyjścia w nadziei, że zdążą. Nie tylko oni tak
pomyśleli. Większość rycerzy i rannych, także postanowiło zaryzykować. Istniało
prawdopodobieństwo, że podczas tego szaleńczego biegu zostaną trafieni z kuszy,
lecz jeśli zostaną zamknięci na dziedzińcu, Genoweńczycy wybiją ich po kolei.
Brama
opadła, gdy Artes znajdowała się dosłownie dziesięć kroków od niej. Gruby sznur
pękł, a ciężka żelazna krata runęła w dół, przygniatając kilku ludzi, których już
tylko krok dzielił od upragnionej wolności. Wszyscy zamarli, nawet Genoweńczycy
przestali strzelać, wpatrując się w nieistniejące wyjście. Sytuacja się
zmieniła. Uciekinierzy nie mieli, jak podnieść bramy, bowiem ostrzał z kusz
skutecznie im to uniemożliwi. Podejmując wysiłek uniesienie ciężkiej kraty,
odsłoniliby swoje plecy. Artes jednak wątpiła, by tak zmęczeni i wymizerowani
byli w stanie ją chociaż ruszyć. Sama czuła, że opada z sił, a przecież
spędziła ostatnie tygodnie w lepszych warunkach niż mężczyźni.
Westchnęła
ciężko, odwracając się twarzą go wrogów i wyjmując miecz, który leżał wcześniej
w pochwie, aby nie zawadzać, gdy używała tylko tarczy. Nie mieli już nic do
stracenia. Musieli przebić się na pierwsze piętro i tam poszukać wyjścia. Jednak
schody były obstawione przez Genoweńczyków, podobnie jak krużganki prowadzące
do pomieszczeń. Prawdopodobieństwo, że
zdołają to przeżyć…
–
Generale.
Spojrzała
na swojego króla. Wykorzystując wolną od odstrzału chwilę, zdążył wyjąć z
ramienia bełt i przewiązać go kawałkiem materiału oddartego od koszuli. Tkanina
powoli pokrywała się purpurą, ale silny uścisk spowolnił krwawienie wystarczająco,
aby Cedric mógł władać mieczem.
–
Wiem, wasza wysokość.
Tylko
tyle. Żadne podziękowanie, zachęta czy podniosłe słowa nie były potrzebne. To
był jasny komunikat króla do jego generała i rycerzy. Dajcie z siebie wszystko.
Martwcie się tylko o siebie. Starajcie się ze wszystkich sił przeżyć. W takich
chwila podziały zanikały, to co ziemskie się nie liczyło, gdy na horyzoncie
machała do nich śmierć.
–
To był zaszczyt wam służyć. Wybiję ich jak najwięcej dam radę. Dla własnej
satysfakcji – mruknął Reinhard, stając obok. Był mądrym i wielkim rycerzem.
Niektórzy dopatrywali s w nim kolejnej głowy stowarzyszenia. To smutne, że
jednego dnia Zakon straci Mistrza, jego zastępcę i kwiat rycerstwa.
–
Na chwałę Teutonii – powiedział cicho Siegfried, a inni mu zawtórowali.
–
Ja bym jeszcze poczekał z tymi podniosłymi słowami i umieraniem. – Tubalny głos
rozległ się tuż za ich plecami. Pięć par silnych rąk chwyciło krawędź bramy,
którą od całkowitego opadnięci na ziemię powstrzymały ciała zmarłych. Przy akompaniamencie
głośnego stękania i przekleństw drgnęła i powoli zaczęła unosić się do góry.
Artes nie wierzyła własnym oczom. Kto był tak silny, aby tylko w piątkę
podnieść taki ciężar? I dlaczego im pomagał? Półmrok nie pozwalał się przyjrzeć
nieznajomym.
Gdy
brama uniosła się na pół metra, przecisnął się pod nią mężczyzna potężnej
postury. Topór zalśnił w blasku ognia, gdy kolejni wojownicy przeczołgiwali się
pod żelazną kratą. W końcu stanęli obok równie zszokowanych jak Genoweńczycy
więźniów.
–
Dobra, chłopcy, rozruszać kości i wybić jak najwięcej! – ryknął Erak
Starfollower, oberjarl Skandii, rzucając się przed siebie i uśmiechając
szeroko.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bardzo przepraszam za zwłokę, ale życie maturzysty mnie dopadło :( Nie jest tak lekko jak myślałam, więc rozdziałów należy spodziewać się rzadziej (aż się boję pomyśleć, co owo "rzadziej" oznacza).
Już nie mogę się doczekać, aż skończę wątek Genowesy i będę mogła wrócić do Adriany i Gilana. I Alarica. Stęskniłam się bardzo :D. No, ale królowie nie mogą przecież siedzieć i czekać, aż Gilan wszystko za nich zrobi.
Według ankiety, większość z was chce jakieś krótkie opowiadanie o zwiadowcach we współczesności. Już je zaczęłam i miałam pomysł, by po prostu dodać całość. Ale nieźle się bawię, pisząc to, więc postanowiłam podzielić to na kilka części i wydłużyć. Mogłabym je wstawać w jakieś wyjątkowe dni (najbliższy 11 listopada), Mikołajki, święta itd. Co o tym myślicie?
Rozdział niesprawdzany. Nawet go nie przeczytałam. Ale powoli poprawiam błędy od początku, więc i na ten rozdział przyjdzie pora. Jak wam się coś haniebnego rzuci w oczy, to piszcie, a wcześniej poprawię.
Pozdrawiam,
Mentrix
P.S. Więc jeśli nie wyrazicie sprzeciwu, albo nie będziecie mieć innego pomysłu, to najbliższa notka 11 listopada.