Ludzie
byli niesamowici. Świat był niesamowity. Przyroda była niesamowita. Szedł przez
pustynię, parne powietrze uderzało go w twarz, piasek wciskał się do oczu.
Zwinięty w kłębek wąż obserwował go kątem oka, nocą hieny wyły w oddali. Dwa
dni później, po przepłynięciu jeziora, musiał założyć płaszcz i wpatrywał się w
gęsty zielony las. Po wieczornym niebie latały ptaki, rybacy wciągali sieci z
jeziora, kobiety robiły zapasy przed nadchodzącą w tym rejonie zimą. Świat był
niesamowity. Zachwycający. Zdumiewający go za każdym razem, gdy myślał, że nic
go już nie zdziwi. Świat był wielki. A on pragnął go poznać i zrozumieć.
Alaric
Carleton otulił się miękkim płaszczem i zirytowany odtrącił na bok kosmyk
włosów. Gdy nadchodziła burza, jego włosy zaczynały żyć własnym życiem. Tak jak
teraz, co znaczyło, że najwyższy czas znaleźć nocleg. Pokierowany przez starszą
panią ruszył w prawo, przeciskając się wąskimi uliczkami w kierunku centrum
miasteczka. Taki układ ulic w gorącym klimacie miał chronić mieszkańców przed
ukropem, który panował na zewnątrz w południe. Tutaj najpewniej wąskie i
poplątane uliczki odgradzały od zimnego wiatru, który wiał znad jeziora.
Na
obrzeżach miasta, tuż przy rzadko używanym trakcie stała gospoda. Wyglądała na
dobrze utrzymaną, właściciel z pewnością wkładał w prowadzenie interesu sporo
serca. I pieniędzy. Ceny za pokój zapewne będą kosmiczne. Alaric podliczył
pieniądze, które podczas swojej podróży bez zahamowań wydawał. Ciekawe, kiedy
Lysander się zorientuje, że z jego skarbcu zniknęła spora ilość złota.
Pociągnął
za klamkę, otwierając drzwi. Wszedł do środka i uśmiechnął się, czując zapach
pieczeni – porządny posiłek jadł jakoś dwa tygodnie temu, zanim zdecydował się
przebyć pustynię w poszukiwaniu świątyni. Oczywiście nic nie znalazł. Nie
zamierzał jednak rezygnować. Lysander chciał, aby wrócił do domu, potrzebował
go. Alaric Carleton pojawi się w Araluenie i pomoże przyjacielowi, ale najpierw
znajdzie przepis na nieśmiertelność. Czarownik nie chciał mu go od razu
wyjawić? Niech więc czeka, aż Alaric dostanie to, czego chce.
Podszedł
do potężnego mężczyzny, który wydawał się właścicielem gospody. Sakiewkę pełną
„pożyczonych” pieniędzy wymienił na klucz do pokoju. Nie miał żadnych wyrzutów
sumienia. Jego przyjaciel był mu coś winny. Równie dobrze mógł spłacić dług w
złocie.
Wszedł
po schodach, odnajdując drzwi do swojego pokoju. Obrzucił wzrokiem
pomieszczenie, z zadowoleniem stwierdzając, że nie ma w nim ani grama kurzu, a
wielki stół idealnie nadaje się do przyrządzenia prostych eliksirów, które już
mu się skończyły. Rzucił swoje tobołki na łóżko i wyszedł, starannie zamykając
drzwi. Sakiewki z pieniędzmi były niewidzialne, dopóki on nie wziął ich do
ręki, więc nikt ich raczej nie ukradnie. A najważniejsze przedmioty i tak
zawsze trzymał przy sobie. Zszedł do głównej izby i przysiadł przy stoliku pod
ścianą. Był dość blisko paleniska, by ciepło przedostało się przez wilgotne
ubrania i go ogrzało. Nienawidził jesieni.
Machnął
ręką na gospodarza, a mężczyzna kiwną głową, spiesząc do kuchni i podając żonie
zamówienie. W większych miastach zwykle było do wyboru kilka potraw, lecz w
mniejszych mieścinach, takich jak ta, trzeba było zadowolić się tym, co było.
Jeśli wpadłeś na pieczeń – miałeś szczęście. Alaric uważał, że zasłużył na nie.
Przez kilkanaście lat życia ani razu go nie doświadczył, więc teraz powinien
być cholernym dzieckiem szczęścia.
Rozejrzał
się po izbie, unosząc brwi na widok zawieszonych przy drzwiach i oknach gałązek
czosnku. Przedziwna dekoracja, ale nie będzie tego krytykował, przecież nie
znał otaczających go terenów. Kto wie, w co wierzyli mieszkańcy? Drewniane
ściany przyozdabiały poroża jeleni, dostrzegł nawet głowę śnieżnej pantery.
Dość drogi zakup, dziwne, że mogli sobie na to pozwolić, nawet jeśli zarabiali
tyle pieniędzy na noclegach. Wszystko wyglądało na zadbane, stoły wypucowane,
aż lśniły. Dodając do tego mały ruch – czuł się jak w raju, choć dziwne uczucie
nie pozwalało mu się do końca odprężyć.
Gospodarz
przyniósł zamówienie, stawiając je ostrożnie na stole i odwracając się, chcąc
jak najszybciej zniknąć w kuchni. Alaric zmarszczył brwi, gdy mężczyzna drgnął
i spojrzał na niego niechętnie, gdy złapał go za rękaw koszuli.
– Mam pytanie – oświadczył. Patrzył, jak twarz
mężczyzny zmienia się, a na ustach zagościł pewny siebie uśmiech.
–
A ja za odpowiednią opłatą mogę mieć odpowiedź.
Alaric
westchnął, wyciągając złotą monetę z sakiewki. Mógł zmusić mężczyznę do
mówienia, ale miałby świadków. Nie wiedział, jak w tych rejonach reaguje się na
magię, więc nie zamierzał pokazywać, że ma z nią coś wspólnego.
–
Czy gdzieś w okolicy znajdę jakąś świątynię? Nie mówię tu o takich, w których
czcicie swoich bogów. – Był pewny, że tajemnica nieśmiertelności spoczywała w
miejscu, gdzie raczej nikt się nie zapuszczał. Tak naprawdę liczył na opowieści
o tajemniczej świątyni ukrytej w głębi puszczy, do której nawet zwierzęta nie
podchodziły.
–
Nie ma tu tego, czego szukasz. Przynajmniej nic o tym nie wiem. Ostatnio nikt nie
zapuszcza się w leśne gęstwiny, bowiem nie ma szans, aby wrócił do zmroku.
Ludzie nie są samobójcami.
Alaric
spojrzał na niego, nie rozumiejąc, co mężczyzna pragnie mu przekazać. Oberżysta
spojrzał na niego obojętnie, lecz w oczach zabłysły złośliwe ogniki. Zgarnął
złoto do fartucha i podreptał nalać cydru kolejnemu klientowi. Mag wzruszył
ramionami i zabrał się za spożywanie posiłku. Odkroił spory kawałek mięsa,
odsuwając go na bok. Blaid będzie zadowolony z takiej przekąski. I może
wreszcie mu wybaczy ciąganie go po pustyniach.
Skończył
posiłek i zarzucił płaszcz na ramiona. Dziewczyna roznosząca posiłki spojrzała
na niego dziwnie, ale nic nie powiedziała. Chwycił talerz z kawałkiem pieczeni
i wyszedł na zewnątrz. Kątem oka zauważył gospodarza, który obserwował go ze
zmrużonymi oczami. Alaric po raz kolejny zignorował to spojrzenie i uspokoił
zmysły, które aż szalały z niepokoju. Cokolwiek by się stało, był wystarczająco
silny, aby sobie poradzić. Chyba, że pojawi się przed nim Marcus we własnej
osobie. Lecz wtedy pojawi się też Lysander, więc problem z głowy.
Zmierzchało
już, słońce skryło się za lasem, który otaczał gospodę. Zimne powietrze otuliło
go ze wszystkich stron, pomimo płaszcza szczękał zębami. Zirytowany wymamrotał
proste zaklęcie, jedno z pierwszych, jakie udało mu się opanować. Poczuł
rozchodzące się po ciele ciepło, a podmuchy wiatru przestały mu przeszkadzać.
Rozejrzał się po trakcie, lecz nie dostrzegł nawet jednego powozu czy jeźdźca.
Handel nie kwitł w tych rejonach. Spojrzał w kierunku centrum miasteczka i
zmarszczył brwi, gdy główna ulica okazała się prawie pusta. Gdy przechodził nią
niecałą godzinę temu, gdy słońce górowało jeszcze nad horyzontem, musiał
uważać, aby na nikogo nie wpaść. Teraz zobaczył tylko samotną kobietę, która w
szaleńczym pędzie pokonywała kolejne metry. Wciąż rozglądała się ze strachem
dookoła, dopiero gdy dotarła do obdartych drzwi odetchnęła z ulgą i już na
spokojnie weszła do środka.
Ominął
gospodę, w której się zatrzymał i ruszył w kierunku lasu. Blaid mógł napędzić
stracha każdemu przejezdnemu, a wolał tego uniknąć. Jego towarzysz i tak wolał
ukrywać się wśród drzew. Alaric nie raz dziękował bogom za przyjaciela, który
był z nim w każdej chwili jego życia. Na początku Blaid wydawał mu się
zwyczajny, lecz gdy rozwinął swoje umiejętności magiczne zyskał towarzysza,
który nie tylko kroczył z nim przez świat, ale też bratnią duszę, z którą mógł
porozmawiać na każdy temat. Prawie każdy.
Gdzie jesteś?
– spytał, wyłoniwszy umysł swojego towarzysza spośród setek innych. Dawniej
sprawiało mu to trudność, ale z czasem nauczył się wyłapywać tą
charakterystyczną aurę, która należała do jego wilka.
W zagajniku po twojej prawej stronie.
Wyszedłbym, ale ktoś może mnie zobaczyć z okien gospody.
– Odpowiedź Blaida przyszła natychmiast, towarzyszyła jej lekka radość. Wilk
wyczuł mięso. – Pysznie pachnie. Co to
jest?
Pojęcia nie mam, ale jest więcej niż
zjadliwe – odparł Alaric, balansując z talerzem w ręce, gdy
przeciskał się przez gęste zarośla. Zatrzymał się w miejscu, gdzie gałęzie nie
zahaczały o niego i postawił jedzenie na ziemi. Z gąszczu naprzeciwko wyłonił
się olbrzymi wilk. Łbem sięgał Alaricowi prawie do piersi, a mag przecież do
niskich nie należał. Czerwone oczy popatrzyły na niego z wdzięcznością i
humorem, gdy schylił się i powąchał zawartość talerza. Jego ogon bujał się
energicznie, łamiąc mniejsze gałązki, które weszły mu w drogę, gdy pałaszował
pieczeń.
Alaric
przykucnął, zanurzając dłoń w miękkiej sierści. Blaid miał kiedyś plamy
szarości na futrze, ale z czasem zanikły zupełnie, a jego wilk mienił się bielą
w świetle księżyca. Potarmosił go za uchem, patrząc, jak wylizuje talerz.
Usiadł na ziemi, przysuwając się do drzewa, aby oprzeć się o pień. Nie mógł
pozbyć się niepokoju. Rozejrzał się wokół, czując, jak cierpnie mu skóra. Miał
wrażenie, jakby był obserwowany, ale nie potrafił określić kierunku. Wysłał
magiczną sondę, szukając śladów czyjeś obecności. Był on, Blaid i nikt więcej.
Wyczuwał ludzi w gospodzie i w centrum miasta. Lecz tutaj byli sami.
Zmarszczył
brwi, nie do końca przekonany. Zwykł ufać swoim przeczuciom. Z drugiej strony
sprawdził to i w pobliżu nie było żadnych niebezpieczeństw.
Coś się stało? –
Wilk ułożył się przy nim, kładąc głowę na jego kolana i domagając się
pieszczot, które Alaric mu od razu podarował. Ostatnio miał wrażenie, że
zaniedbywał swojego towarzysza.
Jest tu coś, co mnie niepokoi.
Oberżysta powiedział, że w pobliżu nie ma żadnej świątyni i czuję, że mówi
prawdę. Prześpię się tutaj i jutro ruszymy dalej. Tylko…
Jeśli coś cię niepokoi, to mi
powiedz. Zwykle masz rację, jeśli chodzi o takie rzeczy.
Ludzie się boją zmroku. Widziałem
kobietę, która mało nie połamała nóg, gdy biegła do domu. Na ulicach są pustki.
Kelnerka dziwnie się na mnie patrzyła, chyba dlatego, że wychodziłem, gdy
zaczęło robić się ciemno. Zwykle gospody robią się tłoczne pod wieczór, ale
tutaj jest zupełnie odwrotnie. Nie ma tam żadnych miejscowych.
Czuł
się lepiej, gdy to wszystko powiedział. W myślach, bo w myślach, ale to zawsze
coś.
Boją się czegoś?
– mruknął Blaid, mrużąc oczy z zadowolenia, gdy ręka maga znalazł się za jego
uchem. – W tym lesie jest coś dziwnego,
taka atmosfera, która sprawia, że mam dreszcze. Zauważyłem to na samym początku
i próbowałem znaleźć powód, ale na próżno. Nie wyczuwam żadnej magicznej
istoty, która mogłaby sterroryzować to miasteczko.
Więc co to może być?
– Alaric wpatrywał się w ciemny las. Przez sekundę wydawało mu się, że
dostrzegł jakiś ruch i błysk czerwieni, lecz jego magiczne zmysły nie
zarejestrowały niczego niezwykłego.
Równie dobrze to państewko może być w
stanie wojny, a król wydał dekret o zakazie wychodzenia po zmroku, aby nikt nic
nie kombinował. Może dlatego ludzie tak się zachowują? A ta dziwna atmosfera w
lesie… Możliwe, że kiedyś mogło tu dość do jakiegoś starcia czarowników, nawet
setki lat temu. Takie wydarzenie silnie oddziałuje na miejsce.
Możesz mieć rację. Zostawmy to,
pewnie mi się przewidziało. Jestem przewrażliwiony i zmęczony. Swoją drogą,
skąd tyle wiesz o czarach? Ja pierwszy raz o tym słyszę.
Łeb
wilka podniósł się szybko, a długi szorstki język przejechał po twarzy Alarica.
Mag odepchnął go rozbawiony, ścierając rękawem ślinę, która ozdabiała teraz
jego twarz. Czerwone oczy zabłysły kpiną, szczęki rozwarły się, tworząc coś w
rodzaju szalonego i szczęśliwego wilczego uśmiechu.
W przeciwieństwie do ciebie
słuchałem, co mówił nam Lysander, podczas gdy ty spałeś lub udawałeś, że
słuchasz, a tak naprawdę byłeś myślami daleko.
Alaric
roześmiał się cicho.
Po prostu byłem pewien, że mój
cudowny, kochany, niesamowity i niezastąpiony przyjaciel zadba o zachowanie tej
wiedzy.
I przystojny przyjaciel. Jestem
przystojny, Alaricu! Nie wolno o tym zapominać. Jestem przystojny, prawda?
– Wilk spojrzał na niego wyczekująco. Mag westchnął cierpiętniczo. Blaid był
gotów się obrazić, gdyby zaprzeczył. Będzie udawał naburmuszonego przez
następny dzień i nie odezwie się do niego ani słowem, nim Alaric nie przyzna mu
racji. Mógł więc to zrobić już teraz.
Tak, tak, jesteś szalenie przystojny.
Będziesz miał cały harem wilczyc.
Za to ty nigdy nikogo nie znajdziesz,
jeśli będziesz wyglądał jak duch. Idź spać, Alaricu, widzę, że jesteś
wykończony. Przede mną nic nie ukryjesz.
Niech ci będzie, jeszcze się czegoś
napiję. Sprawdź jeszcze raz ten las, nie daje mi to spokoju.
Możesz mi zaufać, leniwy magu.
***
Akarian
Rosserau przeklinał ludzi. Przeklinał świat. Przeklinał pokój, który był po
prostu nudny. Żadnej rozrywki, cisza i rutyna. Nienawidził tego. Gdy walczył,
gdy wirował z mieczem, unikając bełtów strzał i innych ostrzy – czuł, że żyje,
że ma władzę nad swoim przeznaczeniem.
Przeklinał
wreszcie Marcusa, który dał mu takie beznadziejne zadanie. Znaleźć jakieś kryształy.
Akarian rozumiał, że były mu do czegoś potrzebne. Zrozumiałby nawet zwykłą
zachciankę. W końcu sam był kolekcjonerem. Kochał broń, zachwycało go to, że
nawet malutka strzałka, nasączona odpowiednią trucizną, może odebrać życie. Z
uwielbieniem przesuwał palcami po lśniących klingach mieczy, przyglądał się egzotycznym
przedmiotom, które mimo swoich pięknie zdobionych rękojeści były zabójcze. Musiał
mieć je wszystkie. Przypatrywał się wojownikom z Nihon-ja, gdy zabijali
przeciwników, zanim ci zdążyli zauważyć, że wyciągnęli ostrze katany.
Obserwował Genoweńczyków, którzy warzyli trucizny. Wreszcie, choć niechętnie to
przyznawał, podziwiał zwiadowców z Araluenu, którzy po prostu potrafili się
rozpłynąć w lesie.
Nienawidził
piękna, więc kawałki cennego kruszcu zostałyby zniszczone, gdyby nie wzrok,
jakim obdarzył go Marcus przed jego odjazdem. Akarian bał się niewielu rzeczy,
ale czarnoksiężnik był na samym czele tej listy. Chciał klejnoty? Więc je
dostanie, najemnik nie zamierzał go irytować. Problem polegał na tym, że nie
było ich tam, gdzie być powinny. Dostał do czarnoksiężnika dokładne
lokalizacje. Dotychczas zdążył sprawdzić dwie. Stara biblioteka, która nie
powinna być odwiedzana od wieków, została otworzona przez kogoś kilka dni przed
jego przybyciem. Kryształ zniknął. Udał się więc do rezydencji rodziny
Vermount, gdzie pod osłoną nocy prześlizgnął się do środka. Wpadł tam na
Lucindę Vermount, która spiorunowała go tylko wzrokiem i powróciła do pakowania
swoich rzeczy. Z zaskoczeniem patrzył, jak dziewczyna spuszcza się z balkonu,
uciekając przed niechcianym ślubem. Kryształ zniknął dwa dni przed jego
przybyciem.
Nienawidził
też Jina Croisseux, ale to już zupełnie inna sprawa. Strateg umrze, gdy tylko
do dopadnie.
Przemierzył
miasteczko, ze zdziwieniem wpatrując się w pustki na ulicach i zatrzaśnięte
okiennice. Najwyraźniej mieszkańcy woleli spędzać mroźne wieczory pod pierzyną,
niż umawiać się ze znajomymi po zapadnięciu zmroku. Przystanął przed gospodą,
stojącą na obrzeżach miasta. Podszedł do drzwi, zdziwiony ciszą, która go lekko
zaniepokoiła. O tej porze oberże powinny być pełne miejscowych, którzy
chcieliby się ogrzać przy ognisku i w towarzystwie kuflu piwa. Przebiegł po nim
dreszcz niepokoju. Odwrócił się w stronę lasu, mając wrażenie, że coś się tam
poruszyło.
Nie
dostrzegł jednak niczego, więc położył rękę na klamce. A potem zamarł, a na
jego usta wpłynął szeroki uśmiech, gdy wyczuł nieznaną aurę. Nie znał tego
człowieka, lecz posiadał on cząstki energii maga, którego nauczył się już
rozpoznawać dawno temu. Jego dłoń powędrowała do pasa, szukając sztyletu. Nie
miał wątpliwości. Na swojej drodze napotkał jeden z pionków Lysandra.
Huknęło,
gdy piorun uderzył w ziemię nieopodal. I życie znów zaczęło być piękne.
***
Alaric
wpatrywał się w mapę, próbując ustalić kierunek dalszej wędrówki. Nie miał
pojęcia, gdzie jest to, czego szuka. Powinien kierować się na wschód czy
zachód? Ile czasu zajmie mu dotarcie do kolejnego miasta? Ile prowiantu
powinien z sobą zabrać? Westchnął ciężko i uniósł kubek. Gorąca herbata
poparzyła mu usta, ale nie zwrócił na to uwagi. Chciał wyruszyć wczesnym
rankiem, a na razie nie miał żadnego planu. Gospodarz nie był przydatny, spojrzał
tylko na niego dziwnie, gdy poprosił o herbatę zamiast piwo, które pili
pozostali goście.
Odchylił
się ciężko na krześle, wpatrując się w sufit i oczekując natchnienia. Jego ręka
powędrowała do kieszeni płaszcza i wyjęła z niego piękny kryształ. Wciąż miał
wyrzuty sumienia, że zabrał go Lucindzie, ale nie miał wyjścia. Chyba on jako
jedyny z grupki Lysandra myślał perspektywicznie. Obrócił kamień w dłoni,
światło odbiło się od nierównej powierzchni, a kruszec zalśnił. Taka mała
rzecz, a ma tak wielkie znaczenie.
Podniósł
wzrok, napotykając nachalne spojrzenie gospodarza. Odwdzięczył mu się tym
samym, chowając kryształ z powrotem do kieszeni. Był prawie pewny, że nikt go
nie zauważył. Kontynuował pojedynek na spojrzenia, dopóki nie poczuł
charakterystycznego ciepła. Zaklął, odsuwając mapę jak najdalej od kapiącego ze
świecy wosku. Starł kropelki z dłoni, ale skóra pozostała zaczerwieniona. Odlał
nadmiar wosku ze świecy na drewnianą podkładkę. Powinien być bardziej uważny.
Gdyby czytał jakąś starą księgę, a nie mapę…
Oberżysta
wciąż się w niego wpatrywał. Mag otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy
drzwi do kuchni otworzyły się i do środka wpadła młoda dziewczyna, która
wcześniej roznosiła jedzenie. Była przerażona, ciężko oddychała, ściskając
wiszący na szyi srebrny łańcuszek. Twarz gospodarza też się zmieniła,
nieugiętość zastąpił lęk, który jednak szybko zniknął pod maską arogancji.
Jednak nie potrafił zapanować nad swoim ciałem, ręce skręcał nerwowo za
plecami, przystępując z nogi na nogę. Mięśnie miał napięte, jakby gotowe do
ucieczki.
–
To on, Roff… Przyszedł i czeka na ciebie. Mówi, że już wybrał. – Dziewczyną
targnął dreszcz, obejrzała się strachliwie przez ramię i nie patrząc na
gospodarza pobiegła do spiżarni. Goście usłyszeli przesuwającą się zasuwę.
Mężczyzna przełknął, ale natychmiast pospieszył do kuchni, z której wypadła
kucharka i zamknął za sobą starannie drzwi. Wszyscy wrócili do swoich zajęć.
Alaric wzruszył ramionami i powrócił do studiowania mapy.
Gdy
usłyszał szczęk otwieranych drzwi, myślał, że to gospodarz wrócił. Uniósł
wzrok, gdy owiał go chłodny, wieczorny wiatr. Przybył kolejny gość. Ignorował
przybysza, dopóki ten nie stanął obok, jakby na coś czekając. Mag westchnął,
spoglądając na niego. Miał na sobie ciemną pelerynę, wykonaną z wodoodpornego
materiału i kaptur wciąż zarzucony na głowę. Twarzy nie było widać, ale zielony
warkocz zwisał z ramienia. Alaric od razu stał się bardziej ostrożny. Włosy
osób praktykujących magię przybierały przeróżne kolory, czasem aż zaskakując
swoją pomysłowością.
–
Można? – spytał nieznajomy, wskazując na jego stolik. Wyglądało na to, że chce
porozmawiać. Alaric kiwną potwierdzająco głową, oczekując, że przybysz
zasiądzie naprzeciwko. Nie minęła chwila, a mężczyzna siedział na tej samej
ławie tuż obok niego. Mag przełknął ślinę, gdy poczuł ukłucie w okolicy żeber.
Spojrzał w dół i napotkał sztylet stanowczo za blisko swojej skóry, aby było to
bezpieczne.
Mężczyzna
uśmiechnął się szeroko, chwytając go za rękę, którą próbował wydobyć swój
sztylet. Alaric zaklął.
–
Spokojnie, chodzi o to, żeby nikt inny się nie zorientował. Po prostu sobie
rozmawiamy. I żadnych czarów, magu, zdążę cię ugodzić sztyletem, zanim rzucisz
na mnie jakiekolwiek zaklęcie. A jak wbijesz ostrze pod odpowiednim kątem, to z
łatwością sięgnie serca. Jasne?
–
Czego chcesz? – Alaric odetchnął głęboko, szukając jakiegoś rozwiązania. Mógł
użyć magii, ale mężczyzna miał rację – będzie szybszy. A on jakoś nigdy nie
przykładał się do zaklęć leczniczych.
–
Oddaj kryształy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Miałam to wstawić dopiero, gdy Bianka wstawi na swoim blogu obiecany mi wcześniej rozdział. Ale jak spojrzałam na datę ostatniego postu, to się przeraziłam i stwierdziłam, że szantażowanie Bianki może poczekać.
Rozdział o Alaricu, facet dawno już u nas nie gościł. a wydaje mi się, że zaskarbił sobie sympatię części z was. Czy po tym rozdziale tak jest, czy może coś uległo zmianie? Blaid miał być zwykłym, choć dużym wilkiem. Ale jestem podatna na wpływy, a ostatnio przeczytałam książkę, gdzie magowie mieli swoich Towarzyszy, którzy mogli z nimi rozmawiać w myślach i temu uległam. Mam nadzieję, że to nie zepsuło rozdziału.
Dziękuję za wyświetlenia, bo osiągnęły one astronomiczną wartość, czyli 50 tys. I przysięgam, że na następny rozdział nie będziecie aż tyle czekać. Na razie muszę się z powrotem wdrożyć w pisanie, ale może potem dam radę dodawać rozdział co dwa tygodnie?
Pozdrawiam,
Mentrix