– Pobudka, idiotko! Nie mamy
całego dnia!
Zimna woda
spływała jej po włosach, wsiąkając w ubranie. Tego było już za wiele. Nawet gdy
była nieprzytomna, czuła chłód, który bezlitośnie przenikał przez jej okrycie.
Jednak teraz zimno było prawie nie do zniesienia. Ledwo powstrzymywała się od
szczękania zębami. Ci głupi zabójcy za to zapłacą, niech się tylko uwolni.
Podniosła
powoli głowę, rezygnując z udawania nieprzytomnej. I tak musiała się
zorientować, gdzie się znajduje, aby ustalić najbardziej prawdopodobną trasę
ucieczki. Rozejrzała się dookoła, przy okazji piorunując swoich oprawców
wzrokiem.
Tak jak
przypuszczała, znajdowała się w lochu lub piwnicy. Istniała mała szansa, że
wciąż znajduje się w zamku świętej pamięci Greysona, ale chyba Genoweńczycy nie
byli jednak tak głupi. Pewnie znajdowali się gdzieś niedaleko, ale w tym
momencie nie mogła tego stwierdzić.
Po kamiennych
ścianach, częściowo pokrytych mchem, małymi strumyczkami spływała woda. Krople
opadały na zakurzoną posadzkę, tworząc kałuże. Wokół było ciemno, żadnych
okien. Pomieszczenie oświetlały tylko dwie pochodnie, pewnie przyniesione tu
przez jednego z zabójców. Siedziała przy ścianie, ręce miała skute nad głową i
przyczepione solidnymi kajdanami do muru. Człowiek mógł się z nich uwolnić
tylko dzięki kluczom, a wątpiła, aby ze strony Genoweńczyków doświadczyła
takiego zaszczytu. Obtarte nadgarstki zaczynały wdawać się we znaki. Nie trzeba
było chyba nadmieniać, że odebrali jej broń.
– Czego chcesz? – mruknęła, wpatrując
się w czterdziestoletniego mężczyznę, ubranego w purpurową pelerynę. Czy ci
zabójcy nigdy ich nie ściągali? Przy drzwiach zauważyła jeszcze dwóch,
czających się w cieniu. Naprawdę myśleli, że ich nie widać?
Zabójca
uśmiechnął się zimno, obracając w dłoni ostrze sztyletu.
–Paru odpowiedzi.
– A potem?
– Potem cię zabijemy – chora
ekscytacja zabłysła w jego oczach. Facet był psychiczny, to było pewne. Jeśli
Adriana sprowokuje go, aby przeszedł do tortur w celu wyciągnięcie informacji,
może się nie powstrzymać i ją zabić. Miała nadzieję, że jego towarzysze byli
bardziej zrównoważeni. Ciekawe jak cała trójka przyjmie fakt, że mogą ją nawet
zabić, a ona i tak nie powie im tego, czego chcą. Nawet ze zwykłej złośliwości.
– Od razu mam motywacje, aby
odpowiadać, prawda? – z wielką chęcią zatopiłaby jakiekolwiek ostrze w szyi
blondyna. Cała nienawiść, która gromadziła się w niej odkąd dowiedziała się,
kto był odpowiedzialny za śmierć jej rodziny, prawie rozrywała ją od środka.
Mogła się uwolnić, znała jeden sposób. Ale to była ostateczność, w końcu
przyrzekła, że nigdy tego nie użyje. I będzie się trzymać tego postanowienia.
Choćby miała zginąć.
– Zamknij się! Jeszcze jeden taki
komentarz, a poharatam ci tą śliczną buźkę…
– Spróbowałbyś.
Sztylet
błysnął w świetle pochodni. Chyba przekroczyła cienką granicę. Nigdy nie miała
takiego wyczucia, jeśli chodzi o ludzi. Zamknęła oczy, zastanawiając się, jak
bardzo będzie bolało. Zresztą to nieważne i tak nie krzyknie.
– Dość – ręka zabójcy zatrzymała
się w powietrzu. Drzwi były otwarte i stał w nich kolejny mężczyzna. Ten
zrezygnował z tradycyjnego stroju zabójców z Genowesy na rzecz czarnych spodni
i koszuli. Obdarzył znudzonym spojrzeniem zabójców przy drzwiach i spiorunował
wzrokiem mężczyznę, stojącego przed Adrianą.
– Marcello, chyba wspominałem, że
dopóki nie uzyskamy odpowiedzi, ma żyć? A przy twoich słabych nerwach i jej
złośliwych komentarzach, długo to nie potrwa.
– Przepraszam, szefie. Ale ona
sama się o to prosiła.
– Doprawdy? – zapytał, podchodząc
bliżej. – Obawiam się, że skoro nie potrafisz nad sobą panować a zastosować się
do moich rozkazów, to jesteś niepotrzebny.
Czterdziestolatek
wyprostował się oburzony. Na twarzy przybysza pojawił się wilczy uśmiech.
Światło pochodni nie docierało tak daleko, więc dziewczyna nie mogła dojrzeć
jego twarzy.
– Nie ty wydajesz rozkazy,
Leonardo. Dowódcą jest Michael, nie ważne jak bardzo chciałbyś to zmienić.
– Nie dość, że niezrównoważony,
to jeszcze lojalny. Jaka szkoda. Ale to tylko potwierdza moją teorię. Jesteś
bezużyteczny.
Adriana
zdążyła tylko otworzyć szeroko oczy, gdy błysnęło ostrze sztyletu, wbijając się
w łatwością w pierś Marcello. Mężczyzna zachłysnął się krwią i upadł w
drgawkach na ziemię. Po posadzce popłynęła gęsta, czerwona krew. Zabójcy przy
drzwiach nawet nie drgnęli.
Leonardo
spojrzał zniesmaczony na ciało, wycierając ostrze o pelerynę nieboszczyka.
Następnie skierował wzrok na dziewczynę. Podszedł bliżej, uśmiechając się
szeroko. Światło pochodni oświetliło jego twarz. Znajomą twarz. Nie była pewna,
ale…
– Ty… ty… - wyjąkała, z powodu
wściekłości, która w niej pulsowała, nie mogła nic więcej powiedzieć. Jednak
zabójca domyślił się.
– Tak, byłem jednym z tych,
którzy zabili twoją rodzinę. Nie ma to jak miłe spotkanie po latach,
nieprawdaż?
– Zabiję cię.
– Tylko na takie groźby cię stać?
Obawiam się, ze to ja to raczej zrobię. W końcu muszę naprawić błąd mój i moich
towarzyszy. Pozwoliliśmy, aby jeden z assasynów przeżył. Spaprana robota,
pewnie mnie rozumiesz, jako koleżanka po fachu?
Milczała. Nie
zamierzała mu odpowiadać. Kiedyś go zabije, będzie umierał długo i boleśnie.
Ale teraz nie miała szans, więc po co strzępić sobie język. Musiała wymyślić
jakąś inną drogę ucieczki. I to szybko, bo facet z chęcią ją zabije.
– Nie chcesz porozmawiać? Trudno.
Przejdźmy do pytań. Gdzie jest miecz? – spytał, przyciskając jej ten sam
sztylet do gardła. Widziała na nim zaschniętą krew.
– Jaki miecz? – odpowiedziała,
spoglądając na niego pytająco. Będzie grała głupią, co jej szkodzi. Jeśli to
rozzłości Leonardo, tym lepiej. Bo w tej sprawie, będzie milczeć jak grób.
– Jaki miecz? Excalibur, śmieciu!
A więc wiedzą.
Ciekawe, kto im powiedział. Jednak na szczęście, miecz był ukryty, nie tak
łatwo było go znaleźć. Istniały jednak dwie drogi. Ona miała wszystkie
informacje, aby znaleźć miecz, choć to nie gwarantowało, że przejdzie żywa
przez wszystkie pułapki. Jej rodzina odwaliła kawał dobrej roboty. Chociaż,
jeśli się zastanowić znalazła tylko twierdzę, do której miecz od zawsze przynależał,
a ta była pełna pułapek. Umieściła miecz w prawowitym miejscu i strzegła
tajemnicy jego położenia. Podobno wszystkie pułapki rozstępowały się przed
prawdziwym władcą miecza, choć magiczny miecz dawał potęgę każdemu, kto nim
władał. Jeśli dorwałby go jakiś zły człowiek… Można byłoby się tylko modlić.
Chociaż Adriana znała człowieka, który mógłby coś na to poradzić. Do zamku, w
którym spoczywał miecz, prowadziło kilka zagadek. Pojedyncze słowa z nich znali
królewscy zwiadowcy, król oraz kilku z jego doradców.
Wszystko
zaczynało układać się w logiczną całość. Porwanie króla, jego świty i
zwiadowców. Genoweńczycy pragnęli poznać wszystkie słowa i ułożyć z nich
zagadki, które pozwalały przejść przez labirynt, który prowadził do miecza. A
szukali Gilana dlatego, że znał część słów.
Zamyśliła się, nie zwracając uwagi na Genoweńczyka. Jak była mała, matka
nauczyła ją, kto zna jakie słowo z owych zagadek, a kto zna położenie zamku.
Jeśli pamięć ją nie myliła, to Gilan jako zwiadowca lenna Whitby, powinien znać
współrzędna. Prawie się roześmiała. Nic takiego sienie stało. Wystarczyło tylko
pilnować chłopaka, a wrogowie nie poznają miejsca położenia zamku. A wtedy
wskazówki jak przejść przez labirynt na nic się zdadzą. Problem w tym, że
zwiadowca jest sam i nie wie o tym, w jakiej sytuacji się znalazł. Musiała się
stąd wyrwać i szybko go uświadomić.
Przez to
zamyślenie nie zwracała uwagi na to, co mówi coraz bardziej wzburzony zabójca.
–… więc teraz idzie do Czarnej
Wieży, aby złapać twojego zwiadowcę. A on nam wszystko wyśpiewa. Jednak możesz
nam ułatwić zadanie i powiedzieć, gdzie jest miecz. Wtedy nie będziemy go
dręczyć, tylko zabijemy szybko. Jak wolisz?
– Możesz powtórzyć? – spytała
zszokowana. Na pewno się przesłyszała. Jak mogła Gilana zostawić samego w
domu?! Przecież Genoweńćzycy, którzy zabili jej rodzinę, wiedzieli gdzie
mieszka. Jednak wcześniej kompletnie o tym zapomniała. Co za niedopatrzenie! A
myślała, że chłopak będzie tam bezpieczny…
– Lilith zaraz dorwie twojego
chłopaka.
– To nie jest mój chłopak! –
warknęła automatycznie. Leonardo wzruszył ramionami. Przepytywał ją z takim
spokojem, bo wiedział, że jeśli nie uzyska pożądanych informacji od niej, to
wyciągnie je od Gilana. Jak mogła się nie domyślić?! Jeśli poznają współrzędne
zamku, to koniec. Będzie mogła albo spróbować zdobyć miecz przed nimi, albo
biec błagać Lysandra o przysługę.
Obraz
torturowanego zwiadowcy także do niej nie przemawiał. Musiała go ratować. Swoją
drogą to trochę śmieszna sytuacja. Dziewczyna ratująca chłopaka? Trudno, sama
go w to wciągnęła. Były mu coś winna. Jeśli ta Lilith położy na nim swoje łapy,
będzie się musiała zapoznać bliżej z jej umiejętnościami. Na przykład z
rzucaniem nożami.
– A wiesz, że Lilith jest
wiedźmą? – spytał, chcąc ją bardziej zdenerwować. Wiedział z doświadczenia, że
gdy przesłuchuje się zdenerwowaną osobę, to łatwiej jest wyciągnąć potrzebne
informacje. W dodatku dziewczyna zabijała jego podwładnych, więc chętnie ją
podręczy. Wyraźnie zależało jej na tym zwiadowcy, choć chyba nie chciała się do
tego przed samą sobą przyznać. I nie ważne, co powie, oboje, ona i chłopak,
będą umierać w cierpieniu. Po prostu taki rzeczy sprawiały Leonardowi
przyjemność. Poprawi sobie niedługo humor, a potem rozwiąże tą sprawę z
Michaelem. Nie mógł znieść tego, że taka niedorajda zarządza grupą zabójców.
Ona sam nadawał się do tego o niebo lepiej.
– Nie.
– Tak, jestem tego pewny –
uśmiechną się do niej współczująco. Dosłownie widział furię, która ją
rozsadzała od środka. Jeszcze trochę, a w przypływie złości wszystko mu
wyśpiewa.
Cholera, jeśli
Lilith faktycznie jest wiedźmą, to Gilan nie ma szans sobie z nią poradzić.
Prawdopodobnie padnie na zawał, jak tylko zobaczy magię. Był człowiekiem twardo
stąpającym po ziemi, nie miał jeszcze styczności ze zjawiskami nadprzyrodzonymi.
A tych mimo wszystko na świecie było bardzo dużo. Trzeba tylko wiedzieć gdzie
szukać.
– Wypuść mnie- poprosiła z pozoru
spokojnym głosem.
Spojrzał na
nią zszokowany. Nie takiej reakcji się spodziewał. Może ona nie była zdrowa
psychicznie? Powinna albo wrzeszczeć, albo siedzieć cicho przerażona.
– Proszę – powtórzyła, zaciskając
mocniej zęby. Żeby nie było, że nie dawała tym zabójcom szansy. Choć i tak nie
będzie miała czasu, aby ich zabijać. Liczyła się każda sekunda. Jej rodzina
pewnie będzie się przewracać w grobie, ale musiała złamać dane słowo. Sytuacja
zaczynała jej się wymykać spod kontroli i potrzebowała swoich dodatkowych
umiejętności.
– Nie.
– Cóż, wasza strata. A teraz
odsuń się, bo wychodzę.
Naprawdę nie
wiedział, co się dzieje. Szok widoczny przedtem na twarzy dziewczyny został
zastąpiony determinacją. I beznamiętną kalkulacją.
– Jasne. Te łańcuchy zrobione są
przez mistrzów. Nic nie jest w stanie ich przerwać. A klucza nie zamierzam ci
dawać…
Skupić się.
Wystarczyło się skupić. I przypomnieć sobie, co mówiła jej babcia. Choć serce
pulsowało tępym bólem, a w oczach pojawiały się łzy, gdy wspominała zmarłą.
,, Skup się, dziecko. Wszystko czego
potrzebujesz, jest w tobie. Jeśli chcesz rzucić potężniejsze zaklęcia, musisz
znać zawiłe formuły i inne praktyki. Ale do tych podstawowych wystarczy silna
wola. Magia jest wszędzie, czeka, aby ją wykorzystać. Nagnij ją do swej woli,
spraw, aby cię słuchała. Potrafisz?”
Oczywiście, że
potrafi. Choć nie znała potężnych zaklęć, tych prostych nauczyła się bez trudu.
Jej ciało pokryło się zielonym, prawie niewidocznym blaskiem. To była jej aura,
która chwytała magię i naginała ją do woli dziewczyny. Jarzyła się to mocniej,
to słabiej w zależności od siły rzucanego uroku.
,, Pęknijcie!”
Rozległ się
głośny trzask i kajdany opadły na posadzkę. Leonardo stał jak skamieniały,
wpatrując się w zabójczynię. Opamiętał się sekundę przed tym, jak oberwał w
głowę krzesłem, na którym przedtem siedziała. Padł nieprzytomny na ziemię. To
samo spotkało jego towarzyszy, którzy przeciwieństwie do swojego szefa nigdy
nie widzieli magii, więc dojść do siebie zajęłoby im kilka minut. Zdecydowanie
za długo.
Adriana
wypadła z lochu, rozglądając się dookoła. W biegu chwyciła torbę ze swoimi
rzeczami, która leżała nieopodal drzwi. Na szczęści na zewnątrz nie było
żadnych wrogów. Zarzucając na siebie pelerynę, dostrzegła światła zamku.
Niedaleko musiał być więc Cazador, któremu kazała czekać. Zagwizdała głośno.
Odpowiedziało jej ciche rżenie i tęt końskich kopyt, który z każdą chwila był
coraz wyraźniejszy.
Gdy zwierzę
pojawiło się w zasięgu wzroku, uśmiechnęła się. Odrobinę się obawiała, że i
jego Genoweńczycy dopadli. Na szczęście się myliła. Gdy Cazador się zatrzymał,
pogłaskała do po pysku. Z kieszeni ukrytej w pelerynie wyjęła kostkę cukru,
podsuwając ją zwierzęciu. Gdy chrupał ze smakiem, wspięła się na jego grzbiet.
Po chwili
gnała w kierunku domu, pełna złych przeczuć. Droga zajmie jej ponad godzinę.
Czy zdąży? A jeśli nie, to co zrobi? Spróbuje sama znaleźć miecz, odbić Gilana
czy pójdzie prosić Lysandra o pomoc? Ta ostatnia opcja niezbyt jej się
podobała.
Zmęczona
przytuliła się do szyi zwierzęcia. Prześpi się godzinę, koń wiedział, gdzie
jechać. Bo magia oprócz plusów, miała także i minusy. Każdy miał swój limit.
Zależał on od tego, czy ćwiczyłeś regularnie rzucanie zaklęć, z jakimi
predyspozycjami się urodziłeś, jak silne emocje tobą kierowały i od tego, jaki
stosunek do ciebie miała sama magia. Mogła być ci całkowicie posłuszna, mogła
się buntować cały czas. Trochę jak żywa istota. Adriana nigdy nie miała z nią
dobrego ,,kontaktu”, nie urodziła się z powalająco silną magią, dawno nie
ćwiczyła. Musiała odpocząć i zdać się na silne emocje, jeśli chciała się
mierzyć z Lilith.
Ale od czego
są jeszcze noże i miecz?
***
Lilith ponurym
wzrokiem wpatrywała się w pusty namiot. Spóźniła się, Michaela już tu nie było.
Na ziemi leżał rozbity w drobny mak kieliszek do wina, który pewnie trzymał w
ręku, gdy upadł na ziemię. Czerwona ciesz wylała się i powoli wsiąkała w
podłoże.
Zacisnęła
pięści, nie wiedząc co robić. Nie chciała powiadamiać Marcusa o swojej
niesubordynacji. Naraziłaby się na jego gniew, nie wiadomo jaki los by ją
czekał. Ale nie miała wyjścia. Naprawdę nie wiedziała co począć. Czy ruszyć w
pościg za Genoweńczykiem i tym, kto go zabrał, czy złapać zwiadowcę i uzyskać
od niego potrzebne informacje.
Z ciężkim
westchnieniem wyjęła z sakiewki przywiązanej do pasa mały kryształ. Wyszeptała
kilka słów, a on rozjarzył się czerwienią. Po chwili dołączyła też czerń,
nadając mu ponury wygląd.
– Marcusie, słyszysz mnie? –
spytała, rozglądając się dookoła. Żaden z zabójców nie powinien widzieć, jak
używa magii. Na razie uważali ją za bezlitosną kobietę z niezwykłą intuicją i
darem przekonywania, a nie za czarownicę. I niech tak zostanie, bez zbędnych
komplikacji.
– A jak sądzisz, głupia wiedźmo?
– z kryształu odezwał się zimny głos. Zacisnęła mocniej zęby, dziękując w
duchu, że kamień nie przesyła do jej mistrza także obrazu. – Zapomniałaś, jak miałaś
się do mnie zwracać?
– Przepraszam mistrzu – mruknęła
cicho. Z Marcusem trzeba było uważać, inaczej mogłeś skończyć martwy w jakimś
nurcie rzeki. To tyczyło się i jego wrogów i sprzymierzeńców.
– Zaszły pewne komplikacje – jej
głos lekko drżał. Bała się go, nienawidziła, a jednocześnie podziwiała i
kochała za władzę, moc i potęgę, jaką posiadał. – Michael, on…
– Wyrwał się spod uroku? – spytał
spokojnie. Nie tego się spodziewała.
– Tak.
Cisza.
Złowroga cisza. Wolałaby chyba jednak widzieć twarz swojego mistrza.
– Trudno. Kto to zrobił?
Nic? Żadnej
kary, żadnego przekleństwa? Bała się, że może stracić życie, a Marcus tak
zareagował?
– Nie wiem, nie widziałam nikogo
– wyznała speszona. Może postanowił jej zaufać i darować winy? Uśmiechnęła się.
Jeśli to była prawda, poczekałaby na chwilę nieuwagi i wbiła sztylet w serce
mężczyzny. O ile on je posiadał.
– Skup się. Musiała to być magiczna
osoba, jeśli przerwała twój urok. Powinnaś zobaczyć pozostałości jej aury, bo
używała tam mocy. Widzisz?
Faktycznie, po
prawej stronie w powietrzu zauważyła prawie przezroczystą smugę jakby chmury.
Skupiła się bardziej, próbując dostrzec jej barwę. Pozostałość aury powoli
nabierała wyrazistości. Fioletowy. Była pewna.
– Fiolet – oświadczyła,
zadowolona z uzyskania nowej wiedzy i umiejętności. Szkoda, że nie raczył się
podzielić tym wcześniej. Ułatwiłoby jej to znacznie poprzednie zadania. Zamiast
śledzić ludzi, których podejrzewała o powiązanie z magią, mogłaby zajrzeć do
ich aur i po nich znaleźć nieświadome niczego ofiary. I z łatwością zabić. Czas
pracy skróciłby się o połowę. Ale lepiej później niż wcale.
– A widzisz coś, co mogłoby być
szczątkową aurą mistrza osoby, która zabrała Michaela? Jeśli spędzała z
nauczycielem sporo czasu, powinnaś widzieć choć śladowe ilości.
Podeszła
bliżej, przyglądając się. Zaczynały ją trochę boleć oczy, czuła się też
zmęczona. Powinna trochę odpocząć po używaniu magii. Nawet ona miała swój
limit. Tuż przed jej twarzą coś zamigotało. Użyła najprostszego zaklęcia, aby
to powiększyć. Kawałek aury, mienił się innym kolorem. Zmrużyła oczy, bawiąc
się w zgadywankę. Jaki to kolor? Odbijający światło, trudno było dojrzeć.
– Jest, ale dziwny. Cały się
świeci, ale wydaje mi się, że to jednocześni srebrny i diamentowy.
Cisza. A potem
kilka siarczystych przekleństw. Marcus teraz naprawdę się wkurzył. Wydawało jej
się, że słyszy jak w pokoju, gdzie stał jej mistrz, coś się tłucze, pęka i
przewraca. Dziękowała w duchu, że jej tam nie ma. Mężczyzna stracił kontrolę
nad emocjami.
– Co to oznacza, mistrzu? –
spytała ostrożnie, starając się go bardziej nie zdenerwować.
– Lysander się znowu wmieszał –
odpowiedział po chwili ciszy. Jego głos przypominał bardziej warkot, niż mowę
ludzką.
Boże, jeśli to
prawda, to…
– Natychmiast idź złapać
zwiadowcę. Musi ci się udać. Inaczej wiesz, co cię spotka.
Wiedziała.
Zadbał o to, aby te sceny nawiedzały jej sny, gdy była nieposłuszna. W ułamku
sekundy mogła sobie przypomnieć ten ból, którego w rzeczywistości nigdy nie
doświadczyła. Posiadała sporą ilość mocy, ale to było nic w porównaniu do
Marcusa. Nie mogła więc postawić muru, który zapobiegłby wtargnięciu w jej sny.
– Jak sobie życzysz, mistrzu.
Twoja wola, jest moją wolą.
***
Okej, ogarnęłam oceny, egzaminy, z których jestem strasznie zadowolona i napisałam rozdział. Jest on chyba krótszy niż zwykle, w planach miałam jeszcze dalszy ciąg historii w tej notce, ale nie zdążyłabym. Na następną część poczekacie do 7 sierpnia. Wtedy wracam. Na drugim blogu nic się nie pojawi, bo po prostu nie zdążę. Chyba, że zdarzy się cud, a one czasem się zdarzają. Jest możliwość, że na nim pojawi się rozdział podczas gdy będę w Kanadzie, jeśli uda mi się namówić ciocię na wyprawę do NY. Jeśli mi się uda i stanę na szczycie Empire State Building, to jest możliwość, że dostanę napadu weny, bo w końcu według książek Riordana tam jest wejście na Olimp. Może się załapię?
Mam nadzieję, że rozdział się podobał, choć ostrzegam, że jest możliwe, że trochę zmieniłam charakter Adriany lub innych postaci. Po prostu dawno mnie tu nie było i nie pisałam, więc mogę trochę zapomnieć, jaka dokładnie była.Jak coś takiego zauważycie, piszecie!
A, i nie zdążę się wyrobić z zaległościami na waszych blogach, nawet nie będę próbować, bo to niemożliwe.
Pozdrawiam,
Mentrix