Gilan w
ostatniej chwili uchylił się przed lecącym z naprzeciwka sztyletem. Ostrze
uderzyło głucho w ścianę i z cichym łoskotem opadło na kamienną posadzkę.
Zwiadowca podniósł się z ziemi, rozglądając się uważnie, czy aby w jego stronę
nie leci kolejny pocisk. Przez ostatnie półtorej godziny zwiedzania domu
Adriany unikanie pułapek dopracował prawie do perfekcji. Kilka razy nie został
o włos skrócony o głowę, na samo wspomnienie wzdrygnął się. Wziąwszy pod uwagę
ilość pułapek, assasyni byli dla gości wręcz zabójczy. Zaczynał podejrzewać, że
zabójczyni miała go dość i zostawiła go tutaj, aby sam się zabił przez swoją
nieuwagę.
Zniknęła z
domu, zanim zdążył się obudzić. Przy kominku znalazł kartkę, że poszła do
pracy. Nie był z tego zadowolony, miał nadzieję, że nie ośmieli się tego
zrobić, kiedy on będzie w pobliżu. Nie mógł jednak nic na to poradzić, jedynie
mieć nadzieję, że zginie jakaś niegodziwa osoba.
Na kartce były
wskazówki, jak dotrzeć do kuchni i paru innych miejsc. Oraz zakaz wchodzenia do
piwnicy i na wieżę pod groźbą śmierci. Naturalnie więc, Gilan od razu skierował
swe kroki do podziemi. Właśnie tam powitały go pierwsze pułapki. Na jego kark
prawie spadł ukryty w suficie topór, mało brakowało, a uruchomiłby zapadnię i
nadział na ostre kolce, przytwierdzone do dna. Jeśli chodziło o śmierć, to
Adriana nie żartowała.
Jednak piwnice
okazały się mało interesujące. Mnóstwo broni, map i ksiąg w dziwnym języku,
których nie potrafił przeczytać. Po krótkim czasie stwierdził, że nie warto
było się zapuszczać pod ziemię. Z łatwością odnalazł kuchnię, zjadł spóźnione
śniadanie.
Teraz stał w połowie
schodów na szczyt wieży i zastanawiał się, czy nie zawrócić. Człowiek dbający o
własne życie, już dawno uciekłby z tej twierdzy. Ale zwiadowcy różnili się od
innych mieszkańców świata, więc postanowił dokładnie przebadać każdy zakątek
Wieży. Dlatego z przeświadczeniem, że ciekawość często prowadzi do śmierci,
znów podjął wspinaczkę.
Oczekiwał
pułapek co kilka metrów, ale żadnej nie było, a dotarł prawie na sam szczyt. To
zdecydowanie zakrawało o niepokojące zjawisko. Do jego uszu dotarło ciche
brzęczenie, jakby gdzieś był ul os. Zatrzymał się, rozglądając uważnie. Nie
zdziwiłby się, gdyby zaatakowała go zgraja wyszkolonych owadów. W przejściu
przed nim coś zamigotało w promieniach zachodzącego słońca, które wpadało przez
małe okno.
Wyciągnął
powoli rękę do przodu, wstrzymując oddech. Halt pewnie poradziłby mu powrót,
ale Gilan różnił się tym od swojego mistrza, że był jeszcze bardziej uparty.
Myśli o uwięzionych przez Genoweńczyków przyjaciołach i ojcu znów wróciły.
Odrzucił je w bok. Tym zajmie się potem, najpierw musi się zorientować, o co w
tym wszystkim chodzi. Pakowanie się prosto w ręce wrogów, bez uprzedniego
rozeznania w zaistniałej sytuacji, byłoby głupotą.
Z rozmyślań
wyrwał go piekący ból w ręce. Spojrzał na nią zaskoczony. Po dłoni spływały
krople krwi, jedna za drugą. Głębokie nacięcie na skórze było doskonale
widoczne. Podobnie jak pokryta teraz krwią cienka, prawie niewidoczna linka.
Byłą na tyle ostra, aby przeciąć człowieka na pół, jeśli wbiegłyby na nią. Taka
niepozorna, cicha, ale zabójcza. Pod pewnym względem przypominała zwiadowcy
Adrianę.
Z
westchnieniem wyciągnął miecz. Zabójczyni pewnie będzie chciała go za to zabić,
ale on musiał się dowiedzieć, co jest na górze. Ostrze opadło, świetnie
naostrzone, bez trudu przecinając linki. Zadowolony chłopak już miał schować
miecz do pochwy, kiedy ponownie usłyszał świst powietrza. Nie musiał się nad
tym zastanawiać, padł na schody. Syknął, gdy uderzył kolanem o kamienny
stopień. Było to jednak lepszym wyjściem, niż oberwanie w głowę pięcioma
nożami, które nadleciały z naprzeciwka. Tak mało brakowało, a stoczyłby się
nieżywy na sam koniec schodów.
Podniósł się,
krzywiąc lekko. Miał nadzieję, że ból zaraz przejdzie, bo nie czuł się pewnie w
takim stanie. Bez przeszkód dotarł na sam szczyt wieży. Stanął przed mocnymi
drzwiami z drewna wiśniowego, zastanawiając się, co się stanie, gdy ruszy
klamkę.
Postanowił
zaryzykować i otworzył drzwi. Od razu od nich odskoczył, przylegając do ściany.
Nic jednak na niego nie leciało, nic nie spadło na głowę. Ostrożnie zajrzał do
komaty i uśmiechnął się szeroko. Bez chwili namysłu wszedł do środka i zamknął
drzwi.
Wszystkie
meble, były wykonane z wiśniowego drewna. Na środku stało wielkie łóżko, z
zieloną narzutą i poduszkami wyszywanymi złotą nicią. Nad nimi wisiał obraz,
przedstawiający zachód słońca nad morzem. Obok stał nocny stolik, a na nim
leżała książka. Pod wielkim oknem stało ogromne biurko, zasypane licznymi
pergaminami i listami. Naprzeciwko w ścianę wmurowany był kominek, a przed nim
sporej wielkości fotel. Na kamiennej posadzce leżały dywany, wyszyte w
mitologiczne sceny. Cała komnata była bardzo przytulna, co rodziło pytanie do
kogo należy.
Przedtem
zwiadowca miał pewność, że znalazł pokój Adrianny, ale teraz nie dałby sobie za
to głowy uciąć. Jednak...
Odwrócił się i
zauważył schowane za drzwiami liczne półki. Jego wątpliwości natychmiast się
rozwiały. Tylko zabójczyni mogła mieć w swoim pokoju cały arsenał broni. Całe
wolne miejsce było zapełnione chyba każdymi rodzajami broni. Na najniższej
półce leżały noże, sztylety, topory, nawet szable i rapiery. Na wysokości oczu
zauważył miecze każdej wielkości, od naprawdę malutkich po miecz obusieczny.
Była też włócznie i owinięty wokół niej bat oraz łańcuch. Na najwyższej półce
dumnie prezentowały się kusze, strzały, gwiazdki do rzucania i każdego rodzaju
broń miotająca. Gilan ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że nigdzie nie widzi
łuku. Już wcześniej zauważył, że Adriana nie umie się nim posługiwać. Ciekawiło
go dlaczego. Przecież był idealną bronią do zabójstw z ukrycia. Strzały z niego
wypuszczone miały o wiele większy zasięg niż z te z kuszy, nie robiły też
takiego hałasu. Dlaczego więc dziewczyna nie używała łuku?
Nie znajdując
odpowiedzi na to pytanie, przeszedł do biurka, Rozrzucone na nim papiery były
mało ciekawe. Doniesienia z różnych części kraju, wykonane już zlecenia, nic o
czym by nie wiedział. Bardziej zainteresowała go zawartość szafki: medalion ze
srebra, dziwny klucz i rysunek z herbem Assasynów z Czarnej Wieży: przebita
sztyletem ludzka czaszka i skrzyżowane pod nią dwa miecze.
Ale nie tego
szukał. Tak jak się spodziewał, dno szafki było podwójne. W skrytce leżało
kilka kartek: jakaś mapa, dziwne symbole i list. Wyjął pergamin z tym ostatnim
i rzucił się na łóżko. Materac zapadł się pod jego ciężarem. Zawahał się
chwilę, zanim otworzył cudzą korespondencję. Jednak ciekawość zwyciężyła.
Pergamin był zmięty i pozaginany w wielu miejscach, niektóre litery zostały
wytarte przez częste czytanie tekstu. Ułożył się wygodniej na poduszkach, miecz
położył obok siebie i zaczął czytać.
Droga Ari!
Znasz mnie dobrze, więc możesz się domyślać,
że się tego spodziewałam. Choć masz teraz pięć lat, to jesteś mądrą
dziewczynką, czasem myślę, że zbyt mądrą. Jednak w naszej rodzinie i zawodzie
jest to cecha mile widziana.
Wiem, że gdy to czytasz, masz już szesnaście
lat. To piękny wiek, szkoda jedynie, że nie mogę go z Tobą przeżywać, być twoją
powierniczką. Powiadają, że wtedy po raz pierwszy się zakochujesz. Chciałabym
być z Tobą. Doradzić ci w kilku sprawach. Pewnie teraz przychodzi Ci do głowy,
że to jest możliwe. Że jesteś w stanie sprawić, że wrócę. To prawda, istnieje
taka możliwość. Ale nie rób tego. Nigdy. Nie byłabyś w stanie sobie z tym
poradzić, nawet nie potrafiłabyś zapanować sama nad tą potęgą. To, czego Cię
nauczyłam, to zdecydowanie za mało. Chciałabym mieć więcej czasu. Lecz to nie
jest moim przeznaczeniem. Wiem to już teraz, dlatego piszę.
Musisz być silna, to co się stanie, a co się
z twojej perspektywy już stało, będzie dla ciebie wielkim ciosem. Śmierć boli,
to oczywiste, ale czasem jest konieczna. Ma wpływ na to, co kiedyś się stanie,
jak ukształtują się charaktery osób, które w przyszłości odegrają ważną rolę.
Wiem, że na razie tego nie rozumiesz, ale to z czasem przyjdzie.
Pamiętaj o naszym największym obowiązku.
Obowiązku, o którym wiedziało niewielu. Wiesz, co się może stać, jeśli TA rzecz
wpadnie w niepowołane ręce. Wybacz, że nie piszę wprost, lecz moja wizja
przyszłości jest bardzo rozmazana, nie mam pewności, czy tylko Ty przeczytasz
ten list. Wiem, że to trudne, ale dla naszego celu, musisz być gotowa poświęcić
życie. Nie powiem Ci, czy w wyniku sytuacji jaka nastanie zginiesz, czy nie.
Tego nie wiem. Każdy Twój wybór, wybór osób Ci bliskich, osób obojętnych, a
nawet wrogów, kształtuje przyszłość. Myślisz pewnie teraz, że nie masz bliskich
swemu sercu osób. Nie martw się dziecko, choć przyszłość jest niewyraźna, a ty
masz dopiero szesnaście lat, nie zawsze będziesz sama. Za kilka lat znajdziesz
osobę, z którą będziesz chciała spędzić swoje życie, znajdziesz przyjaciół, ale
pojawią się też wrogowie. Znam Cię, wiem, że po tym co się stało, tylko
oczekujesz okazji do zemsty. Jednak jak wcześniej pisałam, będziesz miała ludzi
bliskich swemu sercu. Zastanów się, czy jesteś ich w stanie stracić, aby
odegrać się na wrogach? Nie wiem, co wybierzesz. Pewnie czytając ten list, masz
zamęt w głowie. Jedne rzeczy są wiadome, inne nie. Postaram się to łatwiej ująć,
lecz z czasem zrozumiesz mój wcześniejszy wywód.
Gdy czytasz ten list, nas nie ma już na
świecie. Masz szesnaście lat, jesteś sama. Nie porzuciłaś naszej pracy, wciąż
ją wykonujesz, lecz trochę na innych zasadach, niż ja i twoi rodzice. Za kilka lat
wszystko się zmieni. W twoim życiu pojawią się osoby mile widziane oraz takie,
o których nie chcesz więcej słyszeć. Z czasem zaczną się zmiany. Wróg stanie
się przyjacielem, domniemany przyjaciel wrogiem, osoba, która Cię irytuje – za
nią będziesz gotowa oddać życie. Nie śmiej się! Wiem, że trudno Ci w to
uwierzyć, ale nigdy się nie myliłam. O rzeczach, o których nie mam pojęcia nie
piszę. Jest też parę tajemnic, które sama musisz odkryć.
Chcę, abyś zapamiętała sobie jedno zdanie:
nikt nie jest niepokonany. Nawet Ty. Każdy potrzebuje wsparcia, ciepła drugiej
osoby. Pamiętaj: nie jesteś wyjątkiem.
Uważaj, kochanie. Bądź dzielna, postępuje
zgodnie ze swoim sumieniem, zdaj się na intuicję. Nie zapominaj, że wróg może
być tak samo przebiegły i inteligentny jak Ty. Może nawet bardziej. Może nie
masz szans, aby się z nim zmierzyć. Lecz wszystko w świecie dąży do równowagi,
więc jest tam ktoś, kto jest się w stanie mu przeciwstawić.
Więc uważaj. I kochaj.
Marigold Miramontes,
zawsze kochająca Cię babcia
Dalej nic nie
było. Po tej lekturze Gilan doszedł do jednego wniosku: Adriana miała
przerażającą babcię. Z treści można było wywnioskować, że kobieta widziała
przyszłość. Jednak on nie wierzył w magię, więc w jego głowie rodziło się tylko
jedno rozwiązanie: ta kobieta oszalała. Po czym straszyła szesnastoletnią
dziewczynkę, która mogłaby jej uwierzyć. Był jednak pewien, że Adriana nie
wierzy już w te kłamstwa. Z drugiej strony, Ari, to fajne zdrobnienie. Ciekawe
co by się stało, gdyby go użył...
Musiał jednak
przyznać, że niektóre stwierdzenia babci Adriany były trafne w odniesieniu do
zaistniałej sytuacji. Pojawili się wrogowie, Genoweńczycy, których dziewczyna
nienawidziła. Cała rodzina dziewczyny nie żyła, więc nasyłał się jeden wniosek.
Zabójcy z Genowesy zamordowali prawie wszystkich assasynów, z wyjątkiem
Adriany, oczywiście. Mógłby się jej o to wprost zapytać, ale nie był pewien,
czy skończyłby tę rozmowę żywy. Zabójczyni była bardzo drażliwa, jeśli chodzi o
pewne tematy.
W zamyśleniu
spojrzał jeszcze raz na kartkę. I zamarł. Na samym dole była dopiska, która z
pewnością jeszcze przed chwilą nie istniała. Atrament był jeszcze mokry, jakby
ktoś ją napisał przed niespełna kilkoma minutami. A zwiadowca dałby sobie głowę
uciąć, że jej nie przegapił. Ona po prostu się pojawiła, a napisana zostało tym
samym charakterem pisma, co cały list. Ale babcia Adriany nie żyła.
Uważaj, zwiadowco. ONA nadchodzi...
Krzyknął cicho
i odrzucił pergamin w bok. Tego było już za wiele, nawet dla niego. Porwanie
zwiadowców, króla i jego ojca, ucieczka z zabójczynią, która chciała go zabić,
morderstwo i karczmie, i te wszystkie tajemnice i niewyjaśnione sprawy, to mógł
jeszcze znieść. Ale pojawiający się znikąd na kartce papieru napis i to w
dodatku skierowany do niego, przerósł go.
Chwycił miecz
i zbiegł po schodach na parter. Musiał wyjść na świeże powietrze, spotkać się z
normalnymi ludźmi. Jeśli Adrianie będzie na tym zależało, to z łatwością go
znajdzie. Teraz dom wydawał mu się ponury i cichy. Zbyt cichy, taki posępny.
Po prostu
weźmie Blaze'a i pojedzie do najbliższego miasta. Schroni się gdzieś, gdzie nie
rozpoznają w nim zwiadowcy i pomyśli, jak uratować przyjaciół i ojca. A Adriana
niech go sobie szuka. Co ona go obchodzi?
Z tą myślą
otworzył drzwi wejściowe. Zamrugał szybko, gdy w progu zauważył jakąś postać.
Ta zrobiła krok do przodu, aby znaleźć się w kręgu światła, rzucanym przez
pochodnię.
Była piękna,
rude włosy spływały jej kaskadami na ramiona, suknia w odcieniu wiosennych
liści podkreślała szczupłą talię. Zielone oczy okolone długimi rzęsami patrzyły
na niego wyraźnie zainteresowane. Jednak miał wrażenie, że była zła. Nie miał
pojęcia, ska wzięło się to przeczucie, ale postanowił mu zaufać.
– Jestem przyjaciółką Adriany,
mogę wejść? - spytała, uśmiechając się zachęcająco. Jej głos był piękny,
hipnotyzował. Ale popełniła jeden, poważny błąd.
Gilan był
pewien, że Adriana nie ma przyjaciół. Więc ta kobieta kłamała. Po co miałaby to
robić, gdyby nie miała złych zamiarów?
Jeśli
przyjrzało się jej dokładniej, można było wręcz poczuć zło promieniujące z
każdego centymetra jej ciała.
– Obawiam się, że z tym będzie
problem – mruknął, zatrzaskując przed nią drzwi. Były bardzo solidne, więc
wątpił, aby rudowłosa dała radę je wyważyć. Jakby w odpowiedzi na jego myśli,
żelazo rozjarzyło się czerwonym światłem. Ledwo zdążył uskoczyć w bok, gdy
drzwi przeleciały obok niego i uderzyły w ścianę.
Nieznajoma już
się nie uśmiechała, tylko piorunowała go wzrokiem. Cofnął się o krok. Jak ona,
do jasnej cholery, wyważyła te drzwi?!
– Skoro nie chcesz po dobroci, to
będzie po mojemu, zwiadowco.
W jej ręce
pojawiła się ognista kula. To przechodziło wszelkie pojęcie. Z czymś takim
Gilan jeszcze nie miał do czynienia, więc rozważał odwrót.
Płomienie
przeleciały tuż obok niego, trafiając w obraz wiszący na murze. Adrianie
zdecydowanie się to nie spodoba. Zamachnął się mieczem, a raczej próbował. Ostrze
nie chciało się ruszyć z miejsca. Puścił je na próbę, nie spadło na ziemię,
wciąż unosiło się w powietrzu, nawet nie drgnęło.
Oznaczało to
jedno: trzeba było schować dumę do kieszeni i zwiewać, inaczej przegra i pewnie
zginie.
Doskoczył do ściany,
chwycił płonący obraz i rzucił w kobietę. Nie obejrzał się, aby zobaczyć efekt
swojego postępowania, tylko w ułamku sekundy znalazł się na schodach do
podziemi. Jakim idiotą trzeba być, aby zostawić łuk i strzały w kuchni?! Teraz
miał przy sobie tylko noże. Chociaż wziąwszy pod uwagę zajście, które miało
miejsce przed chwilą, był prawie pewien, że żadna broń nic nie zdziała.
Zatrzasnął za
sobą żelazne drzwi do piwnic. Nie zatrzyma to jej, ale spowolni. Musi znaleźć
sobie jakąś kryjówkę i przemyśleć wszystko. Na pewno istniał sposób na ucieczkę
z Wieży. Wątpił, aby twierdza assasynów była pozbawiona tajnych korytarzy
powstałych na wszelki wypadek. Zamek króla Araluenu miał ich mnóstwo. Trzeba
było jej tylko znaleźć.
A potem musiał
wymyślić, co zrobić z tą kobietą...
Jak na
zawołanie usłyszał zza drzwi kpiący śmiech. Najwyraźniej płonący obraz nie
wyrządził jej krzywdy. Wielka szkoda.
– Uciekaj, uciekaj, Gilan! To i
tak ci nic nie da! I tak cię dopadniemy!
I znowu ten
przerażający śmiech. Najwyraźniej kobieta była ,,odrobinę” szalona.
***
Michael
Descouedres ziewnął szeroko i przeciągnął się na fotelu. Bycie dowódcą nie było
usłane różami, jak się innym wydawało. Musiał wysłuchiwać tysięcy raportów,
czytać i podpisywać miliony dokumentów. Zapisać na specjalnej liście każde
odebrane życie, ściętą głowę, zrabowany dobytek. Biurokracja dotarła nawet do
środowiska genoweńskich zabójców.
W dodatku
podczas pobytu w Araluenie był skazany na wielki namiot, który choć bogato
zdobiony i wygodny, nie zatrzymywał chłodu, który docierał z zewnątrz. Jeśli
deszczowa pogoda utrzyma się nadal, najlepsi zabójcy na świecie czy nie, jak
nic większość z nich zachoruje.
Król wraz
zresztą jeńców był na statku w drodze do Genowesy, gdzie będą z nich na
spokojnie mogli wyciągnąć potrzebne informacje. Teraz muszą złapać tego jednego
zwiadowcę, który im uciekł i mogą wracać do domu. Problem w tym, że chłopak
nieźle się ukrył, a w dodatku pomaga mu jedyny ocalały członek Zakonu Assasynów
z Czarnej Wieży. Jednym słowem: to nie było takie proste, jakby mogło się to
wydawać.
A w dodatku
przez cały dzień nie widział Lilith. Gdzieś zniknęła. Jeden z jego podwładnych
widział, jak wzięła konia i odjechała bez słowa. Od jej wyjazdu narastało w nim
dziwne podejrzenie, ale na razie nie był w stanie go ubrać w słowa.
Obrazu
rozpaczy dopełniały dziwne sny, które go nawiedzały nie tylko podczas
odpoczynku, ale też na jawie. Widział różne rzeczy. Jakąś płaczącą dziewczynę,
która straciła ukochanego. Następnym razem ta dziewczyna siedziała z jakimś
chłopakiem i się razem śmiali. Potem dołączyli do nich zwiadowcy. Był też jakiś
ślub, nie był pewny, ale wydawało mu się, że królewski. Widział też jakąś
piękną fioletowowłosą kobietę z mężczyzną, jednak nie był w stanie zobaczyć
jego twarzy. Byli szczęśliwi.
Ale pojawiały
się tam także rzeczy, które wywoływały u niego strach, pomimo tego, że wiele
razy widział, a nawet zadawał śmierć. Głównie pojawił się zamek z czarnego
kamienia, lśniący miecz i dwójka mężczyzn, która próbowała się zabić. A u
podnóża zamku ścierały się dwie armie. Było pełno krwi, śmierci, bólu i
rozpaczy. W takich chwilach miał ochotę schować do kieszeni dumę genoweńskiego
przywódcy i krzyczeć jak mała dziewczynka.
Podniósł się
fotela i zaczął krążyć po namiocie. Zastanawiał się, gdzie jest ten zwiadowca.
Chciał jak najszybciej go znaleźć i przejść do kolejnego etapu planu. Ale wciąż
stał w miejscu. W dodatku Leonardo dziwnie się zachowywał. Miał wrażenie, że
mężczyzna zrobił coś za jego plecami, co miało bardzo duże znaczenie.
W ogóle był
beznadziejnie zmęczony. Nie miał już siły, chciał się położyć i pospać w
spokoju. Bez tych dziwnych snów, bez tych idiotów, którzy ciągle wchodzili mu
na głowę. Pomyślałby kto, że dorośli mężczyźni powinni być samodzielni. Ale
nie. Szefie to, szefie tamto...
To zaczynało
być wkurzające.
Spojrzał na
swoje odbicie, widoczne w wielkim lustrze. Szare oczy patrzyły na niego ze
znużeniem, obojętne na cały świat. Był dużo bledszy, niż gdy tutaj przybył.
Deszczowa pogoda wyspy najwyraźniej mu nie służyła. Jasnobrązowe włosy miał
potargane, nie miał ich dzisiaj siły czesać. Po prostu się teraz położy,
przecież świat przez to się nie zawali. Ewentualnie ucierpi trochę ta banda
idiotów, który śmią się nazywać Genoweńczykami. Już kobiety, które zostały w
mieście były od nich dużo mądrzejsze. Co oni sobie myślą, gdy...
– Przepraszam.
Odwrócił się
zaskoczony. Nie słyszał, gdy ktoś wszedł do namiotu, co się raczej nie
zdarzało. Z drugiej strony był tak zmęczony, że wszystko było możliwe. Zdziwił
go również fakt, że głos z pewnością nie należał do mężczyzny. A kobiet w
obozie nie powinno być. Wyraźnie tego zakazał. Bo kobieta była równa
nieszczęściu.
Gdy ujrzał
swoją rozmówczynię, prawie padł na zawał. Nie mógł uwierzyć swoim oczom. Przed
nim, opierając się o belką podtrzymującą płótno namiotu stała kobieta z jego
snu. Kręcone włosy o barwie fiołków sięgały ramion, zza zmrużonych rzęs
spoglądały na niego ciemnozielone oczy, przypominające kolorem butelki dobrego
wina. Ciemnogranatowa suknia podkreślała ich kolor i przylegała do zgrabnego
ciała stojącej przed nim kobiety. Była uściśnieniem marzeń każdego mężczyzny.
Lecz pojawiła
się znikąd i mogła być niebezpieczna.
– Kim jesteś? - spytał,
wyciągając powoli miecz. Kobieta uśmiechnęła się kpiąco. On myślał, że może
zrobić jej krzywdę tym żelastwem? Jednak musiała być cierpliwa. Żyła w zupełnie
innym świecie niż on, pełnym magii i intryg Lysandra. A jej mistrz był w nich
najlepszy.
– Jestem Angeline de la Silezia.
I mam do ciebie prośbę.
– Jaką? - spytał podejrzliwie.
Coś mu mówiło, że ta kobieta jest śmiertelnie niebezpieczna i najlepiej postąpi
uciekając. Krok po kroku cofał się w stronę wyjścia z namiotu. Angeline
zauważyła to i powstrzymała szeroki uśmiech. Ci mężczyźni byli tacy
przewidywalni!
– Wyrwij się spod czaru rzuconego
na ciebie przez Lilith i bądź mi posłuszny.
W tej samej
chwili w jego stronę poleciała fioletowa kula, z której strzelały na wszystkie
strony iskry. Zaskoczony takim atakiem, nie zdążył się uchylić. Pocisk uderzył
go prosto w pierś, a przed oczami zapanowała ciemność.
Angeline w
milczeniu wpatrywała się w upadającego mężczyznę. Najchętniej rzuciłaby na
niego swój czar, aby był jej posłuszny, lecz Lysander zakazał. Musiała zabrać
stąd przywódcę Genoweńczyków, a potem przekonać go do stanięcia po jej stronie.
Nie powinno być to takie trudne biorąc pod uwagę to, że wszystkie poprzednie
czyny popełnił, będąc w mocy zaklęcia Lilith. Ta ruda suka jeszcze jej kiedyś
zapłaci...
A jeśli nie
będzie skory do współpracy, to w końcu od czego ma się niesamowitą urodę?
***
Lilith właśnie
miała wkroczyć do podziemi i znaleźć tego zwiadowcę, gdy poczuła wibrację mocy.
Słabą, ale wyczuwalną. A potem wszystkie nici mocy, którymi oplotła Michaela
Descouedresa, zostały przerwane. Straciła nad nim władzę, a tym samym władzę
nad genoweńskimi oddziałami. A przecież potrzebowali kogoś, kto odwróci uwagę
arystokratów pozostałych w kraju i żołnierzy od ich poczynań.
Musiała z
powrotem zarzucić swą sieć i to natychmiast. Inaczej będzie nie będzie miała
innego wyjścia, niż dogadywać się z Leonardem, który z pewnością przejmie po
Michaelu władzę w zastępach zabójców. A ona tego mężczyzny nienawidziła.
Descouedres był przyjemną zabawką, miło spędzało się z nim czas, ale Valdez? Co
to, to nie.
Zwiadowca nie
zając, nie ucieknie.
Z tą myślą
przeniosła się do obozu, który rankiem opuściła. Była gotowa na konfrontację z
nieznanym, aby odzyskać Michaela.
Inaczej Marcus
ją zabije.
~~~~~~~~~~~~~~
Powiem jedno: sorry, że tak późno. Ale jakoś po egzaminach dopadło mnie lenistwo i nie chciało mi się za to zabrać.
Chciałam wam też podziękować za taką liczbę wyświetleń, nie spodziewałam się, że dobrnę to 6000, a tu taka niespodzianka.
A i jeśli zobaczyć jakieś rażące w oczy błędy, to dajcie znać.
Pozdrawiam.