Nie był pewny, co go obudziło. Może było to wszechobecne
zimno, a może krople deszczu uderzające o drzewa i szum wody spadającej z
nieba. A może zostało to podyktowane jakimś zupełnie innym czynnikiem.
Możliwości było wiele. Sznury wbijające się mu boleśnie w nadgarstki,
niemiłosierny ból głowy, przerażający pomruk dzikiego zwierzęcia tuż przy uchu,
zbliżające się cicho kroki, brak broni w zasięgu ręki. Co jak co, ale ostatnia
rzecz była wręcz karygodna.
Niezliczoną ilość razy ojciec powtarzał mu, aby nigdy nie
pozwolić zabrać sobie broni. Zazwyczaj zwiadowca pilnował, żeby mieć ukryty
gdzieś chociażby mały sztylecik. Jednak nie tym razem. Nie spodziewał się, że
jego piętnastominutowe wyjście z zamkowej komnaty skończy się czymś takim.
Kroki były coraz bliżej.
Gilan z jękiem podniósł głowę. Najpierw myślał, że oślepł,
nic nie było widać. Otaczała go nieprzenikniona ciemność. Jednak gdy spojrzał w
lewo, tuż nad jego głową zobaczył wpatrzone w niego dwa lodowato niebieskie
ślepia. Zanim zdążył się powstrzymać, z jego ust wydobył się pełen przerażenia
krzyk. To nie tak, że zwiadowca się bał. Po prostu to była zwyczajna reakcja
człowieka na dzikie zwierzę dyszące mu tuż nad uchem.
– No wiesz! Ona uratowała ci życie. Wypadałoby okazać
trochę wdzięczności, a nie wrzeszczeć jak baba na widok myszy.
Głos był pełen sarkazmu. W tym samym momencie coś błysnęło,
a ciemność wokół rozproszył płomień świecy. Jednej, drugiej, trzeciej. Było ich
chyba z dziesięć. Płomień rzucał na ściany pomieszczenia drżące cienie. Grota,
uświadomił sobie Gilan. Nie znajdował się w piwnicy, jak najpierw sądził, ale w
jaskini. Położonej w lesie, sądząc po zapachu sosnowych igieł przyniesionych
przez wiatr do wnętrza.
W blasku świec ujrzał wysoką, smukłą i kobiecą sylwetkę
podnoszącą się z ziemi. Na widok kręconych czarnych włosów zapomniał nawet o
bestii, czyhającej obok niego.
Jęknął zrezygnowany. A przez chwilę w ciemnościach miał
nadzieję, że pozbył się tego zielonookiego koszmaru.
– Świetnie – mruknął wystarczająco głośno, aby go
usłyszała. Najwyraźniej kilkanaście minut temu śnił na jawie. I był to bardzo
przyjemny sen.
– Też się cieszę, że widzę cię przytomnego. – Jeszcze
więcej sarkazmu.
– Miałem nadzieję, że byłaś tylko przerażającym koszmarem.
– A ja przez jedną cudowną chwilę myślałam, że zdechłeś –
odwarknęła poirytowana. Trochę mogła znieść, ale bez przesady. Chłopak
powiedział o kilka słów za dużo. Myślała, że po tym jak chwilę temu się ocknął,
nie będzie miał takiego ciętego języka. Musiała z nim omówić kilka ważnych
spraw, a jego docinki utrudniały konwersację. Nie jej wina, że nie potrafiła
puścić mimo uszu żadnego komentarza.
– Nie jestem psem!
– A ja nie jestem wariatką.
– Czyli przyznajesz się, że jesteś niezrównoważona psychicznie?
Bo są dwa wyjścia: albo wariatka, albo chora psychicznie.
– Nie wychodzi przypadkiem na to samo?
– Och, nie, nie! Niezrównoważona psychicznie to dużo
poważniejszy poziom upośledzenia. A ty mi wyglądasz na bardzo ciężki
przypadek...
– Facet, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę ze swojego
położenia?! – Adriana zaczęła obawiać się, że za mocno walnęła go w głowę. Nie
ważne jak był wkurzający, potrzebowała go bez uszczerbków na zdrowiu.
– Siedzę związany, pozbawiony broni w jakiejś jaskini, z
potworem dyszącym mi w kark i wariatką.
– Czy to do ciebie nie przemawia?
– Jakoś nie bardzo.
Adriana odwróciła się w drugą stronę i podeszła do wyjścia
z jaskini. Musiała się uspokoić. Jeszcze trochę, a po prostu nie wytrzyma i coś
mu zrobi. I nie gwarantuje, że chłopak wyjdzie z tego żywy. Z westchnieniem
ulgi przyjęła zimne krople deszczu opadające jej na twarz. Widok
rozpościerający się przed jaskinią był przepiękny. Lato, choć deszczowe, było
ciepłe, dzięki czemu wokół było pełno zieleni. Drzewa iglaste przeplatały się z
bukami i lipami, na brzegach wartkiego strumyczka przepływającego przez polankę
kwitły fiołki. Nieco dalej pod drzewami lśniły różowe płatki dzikich kwiatów.
Przez chmury prześwitywało słońce, tworząc wraz z deszczem przepiękną tęczę. W
przeciwieństwie do chłodu panującego w jaskini, na dworze nie było zimno.
Upalnie także nie. Idealna pogoda na podróż. Wyłączając oczywiście deszcz, lecz
już nieraz zabójczyni musiała się z nim zmagać, toteż po kilku latach przywykła
do podróżowania podczas ulewy.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i uspokojona odwróciła się
w stronę zwiadowcy. Chłopak spoglądał na nią zaciekawiony. Światło pochodni
odbijało się w jego zielonych oczach. Adriana musiała przyznać, że był naprawdę
przystojny.
– Pogadajmy na poważnie. Jest kilka spraw, które chciałabym
z tobą omówić. – Podeszła do niego i usiadła, opierając się plecami o ciepłe
futro Sombry. Kot zamruczał zadowolony.
– Myślałem, że się nie doczekam. Rozwiążesz mnie? – spytał,
unosząc pytająco jedną brew.
Dziewczyna zawahała się. Związany chłopak był o wiele mniej
niebezpieczny. Nie miała przecież gwarancji, że nie postanowi jej nagle zabić.
Prawdopodobnie byłaby się w stanie obronić, ale po co niepotrzebnie ryzykować?
Odniosła jednak wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, to zwiadowca nie będzie w
ogóle z nią gadać.
Gilan przyglądał się twarzy dziewczyny. Widać było, że się
waha, ale chłopak nie miał zamiaru z nią rozmawiać ze związanymi rękoma. Przez
moment wydawało mu się, że ujrzał w jej oczach desperację i niepokój, ale to
było niemożliwe. Zwiadowca miał już kilka razy do czynienia z płatnymi
zabójcami i odnosił wrażenie, że ci ludzie niczego się nie boją i nie mają
żadnych emocji. Dwa razy widział, jak najemnik zabija kogoś z uśmiechem na
ustach, jakby była to jedyna przyjemność, jakiej zaznał w swoim życiu.
Niektórzy byli naprawdę szaleni i mordowali każdego, kto wszedł im w drogę.
Nawet dzieci, kobiety i starców.
Jednak odnosił wrażenie, że osoba siedząca przed nim jest
zupełnie inna, że skrywa głęboko w sobie wielki smutek i ból. Jakąś tajemnicę.
A że zwiadowcy z natury są bardzo ciekawscy, to Gilan nie mógł nic poradzić na
to, że za wszelką cenę chciał poznać ten sekret. W końcu to była cecha
zawodowa, której nie dało się wyłączyć na zawołanie. Ale tym zajmie się
później.
– Niech ci będzie, rozwiążę cię. Ale jeśli będziesz coś
kombinować, to ponownie skończysz związany jak baran.
– Co za poetyckie porównanie... – mruknął, gdy dziewczyna
sztyletem rozcinała sznur na jego nadgarstkach.
– Jak wymyślę coś lepszego, dam ci znać.
Przykucnęła naprzeciwko, przypatrując mu się uważnie. Po
chwili westchnęła ciężko i przechyliła głowę w bok.
– Jak się nazywasz?
– Ty pierwsza.
– A niby dlaczego?
– Ty masz broń, ja jej nie mam. Wychodzi na to, że jestem
na straconej pozycji. Nic nie stracisz, jeśli podasz je pierwsza.
– Adriana Miramontes.
– Bardzo mi miło. Gilan Lancaster. A teraz, jak już się
znamy, pozwolisz, że wrócę do zamku po swojego konia.
– Nie ma potrzeby. Prawdopodobnie go zabrałam.
– Prawdopodobnie?
– O ile to on. Mogę ci powiedzieć, że przez całą drogę
gapił się na mnie z nienawiścią. Jeśli spojrzenie mogłoby zabijać, to leżałabym
martwa. A, i jest uparty jak osioł.
– To on. – Kiwnął głową zadowolony chłopak. Zachowania jego
konia nie dało się pomylić. Halt już kilka razy doradzał swojemu dawnemu
uczniowi drugie szkolenie dla zwierzęcia w nadziei, że zachowanie wierzchowca
się zmieni, lecz Gilan nie miał zamiaru korzystać z tej rady. Z jakiegoś powodu
koń kogoś mu swoim zachowaniem przypominał. A pomyśleć, że zanim zaczął
przebywać ze zwiadowcą, był strasznie potulnym konikiem...
– Dlaczego mnie nie zostawiłaś na zamku? Poradziłbym sobie.
– Masz bardzo wysokie poczucie własnej wartości. Jestem
jednak pewna, że nie dałbyś sobie rady. Zabrałam cię dlatego, że potrafię
docenić piękno.
– Co to ma do rzeczy?
– Jesteś bardzo ładny, gatito. Gdyby cię zabili, piękno
przepadłoby. A jest go tak mało na świecie... A ja ze wszystkich sił staram się
je utrwalić.
– Utrwalić? – Gilan miał wrażenie, że jest wkręcany. Nie
rozumiał jednak jeszcze do czego dziewczyna zmierza.
– Jasne, zabieram cię teraz do mojego domu. W piwnicy mam
taką małą kolekcję. Wiesz, jeżdżę po świecie, a jak spotkam przystojnego faceta,
to zabieram go do dworu, tam zabijam i wypycham jakąś słomą. I gotowe. Piękno
zostaje zachowane na wieki, co prawda w mojej piwnicy, ale zawsze coś...
Brwi zwiadowcy podjechały w górę i zniknęły za ciemną
grzywką.
– I każdemu facetowi opowiadasz o tym szczegółowo, zanim
dojedziecie do twojego domu? – W jego głosie było słychać z trudem skrywany
rozbawienie.
Adriana syknęła. Z początku myślała, że da radę nabrać
zwiadowcę i się z niego pośmiać, ale zauważył drobny szczegół, który w jej
opowieści się nie zgadzał. Zobaczył coś, o czym nawet ona nie miała pojęcia. To
dużo o nim mówiło. Popierało też tezę, którą dziewczyna wysunęła na początku
ich rozmowy. Był piekielnie inteligentny i sprytny, choć wyglądał na jakiegoś
rozpieszczonego dzieciaka z królewskiego dworu.
Już otwierała usta, aby odpowiedzieć mu z sarkazmem, ale
coś ją powstrzymało. Może było to zwykłe przeczucie albo popadała już w
paranoje, ale...
– Coś jest nie tak – syknął Gilan. Z jego oczu znikły
iskierki rozbawienia i zastąpiła je widoczna na pierwszy rzut oka inteligencja.
Nadal wydawał się wyluzowany, ale uważny obserwator od razu zauważyłby, że
zwiadowca nasłuchuje. W pobliżu usłyszeli rżenie konia. Dokładnie z miejsca,
gdzie Adriana ukryła wierzchowce. Znajdowały się one w gęstym zagajniku, jakieś
półtora metra od wejścia do jaskini.
Chłopak podniósł się z ziemi i bezszelestnie podszedł do
wyjścia. Adriana, chcąc nie chcąc, podążyła za nim. Znowu rozległo się
zaniepokojone rżenie konia.
– Wiem. Uspokój się przyjacielu.
Przyjacielu?! Ten idiota naprawdę myślał, że są
przyjaciółmi?! Chyba mu się coś pomieszało. Dziewczyna już miała zamiar to
wyjaśnić, ale w ostatniej chwili zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki.
Zwiadowca mówił do swojego konia, nie do niej.
To Blaze cały czas rżał, ostrzegając swojego pana, przed
nadchodzącym niebezpieczeństwem. Jednak słysząc głos Gilana, natychmiast się
uspokoił. Jego pan wiedział o zagrożeniu, więc dalszy hałas mógł tylko zdradzić
ich pozycje. Zwiadowczy koń z dumą spojrzał na czarnego jak noc rumaka, stojącego
obok niego. To on pierwszy wyczuł wrogów, a nie Cazador. Był pewien, że
dostanie później od Gilana kilka kostek cukru w nagrodę. Ostrzeganie swoich
właścicieli przed nadchodzącymi kłopotami było prawie obowiązkiem zwiadowczych
koni, w końcu miały od nich dużo czulszy węch i słuch. Ale młody zwiadowca
uwielbiał rozpieszczać swojego konia i nagradzać kostkami cukru za byle co. Nie
oznaczało to jednak, że Blaze był gruby. Co to, to nie! Odległości jakie
pokonywał, sprawiały, że zwierzę miało właściwe kształty. Ale kto oprze się
kilku kostkom cukru...
Wszystkie konie w Korpusie żałowały Aberalda, konia Halta.
Mrukliwy zwiadowcza dokładnie przestrzegał diety, jaką na początku służby
wyznaczał wierzchowcom stajenny. Każdego dnia porcja siana, jabłko raz na
tydzień, a cukier raz na miesiąc. Całe szczęście, że Gilan nigdy nie był dobry
w dostosowywaniu się do poleceń! Inaczej Blaze umarłby z głodu.
Adriana wychyliła głowę zza skały i spojrzała na leśną
ścieżkę. Była mało uczęszczana, prawie cała zarośnięta. Wtedy uświadomiła sobie
swój błąd, którego jeszcze nigdy w życiu nie popełniła. Jadąc tutaj, wycinała
sobie mieczem drogę wśród gęstych zarośli. Połamane gałęzie stanowiły doskonałą
wskazówkę dla nawet najgłupszego tropiciela.
Między drzewami zamajaczyło się kilkanaście sylwetek,
otulonych purpurowymi płaszczami. Genoweńczycy nie byli głupi. Od razu
spostrzegli, w którym kierunku udali się zbiedzy i czym prędzej za nimi
podążyli. Ich dowódca oczekiwał rezultatów, a oni zamierzali przyprowadzić uciekinierów
przed jego oblicze. Nie wiedzieli jednak, na kogo się porywali.
– Zabiję ich i będzie po problemie – syknęła Adriana,
wyciągając nóż ukryty w bucie. Ostrożnie zrobiła krok do przodu, pilnując, aby
nie nadepnąć na żaden liść lub kamień, co wywołałoby niemile widziany w tej
sytuacji hałas. Jednak ręka Gilana chwyciła skrawek jej peleryny i pociągnęła
do tyłu. Dziewczyna prawie upadła na młodego zwiadowcę.
– Siedź cicho. Może przejadą.
– Gałęzie są połamane tylko do tego miejsca. Zorientują
się, że jesteśmy gdzieś na tej polanie. – To wypłoszmy konie. Mój ucieknie i
potem do mnie wróci. Ci idioci pomyślą, że im umknęliśmy.
– Nie jestem pewna czy Cazador da sobie radę. Nie zawsze
potrafi mnie znaleźć.
– Ja mam za to o wiele bardziej inteligentniejszego konia.
Znajdzie mnie bez trudu. A twój pójdzie za nim. Czy to nie jest dla niego za
trudne? – Gilan nie umiał się powstrzymać. Zauważył już wcześniej, że
dziewczynie zależy na jej zwierzętach i postanowił z tego skorzystać. Czerwone
policzki zabójczyni wyglądały fascynująco w tym świetle.
– Da sobie radę.
Zwiadowca podszedł do wyjścia, wciąż kryjąc się w cieniu.
– Blaze, ucieczka – szepnął. Stojący kilka metrów dalej
koń, zastrzygł uszami, słysząc znajomą komendę. Przesunął się po cichu na drugi
koniec polany, po czym bez ostrzeżenia ruszył przed siebie galopem, nie
zważając na gęste krzaki i liście, które wplątały mu się w grzywę. Cazador
instynktownie podążył za nim.
– Tam! Uciekają! – krzyknął jeden z Genoweńczyków,
wskazując nieco na lewo od drogi, którą tu przybyli. Sekundę wcześniej zauważył
tam ruch. Teraz wyraźnie widział nogi i dolną połowę ciała dwóch uciekających
koni. – Za nimi!
Adriana ciekawa akcji rozgrywającej się na zewnątrz,
wychyliła się odrobinę, ukrywając się za ścianą bluszczu, zwisającego ze skały.
Zaraz jednak została wciągnięta z powrotem w ciemność. Dziewczyna syknęła
gniewnie.
– Chciałam tylko zobaczyć, czy nie trafili ich bełtami z
kuszy, idioto!
– Mogli cię zobaczyć.
– Bzdura. Ukryłam się...
– Ale wciąż ich widziałaś. Jest takie powiedzenie u nas w
Korpusie. Niejednokrotnie ratowało mi życie. Jeśli ty ich widzisz, to znaczy,
że także oni mogą cię zobaczyć. Nie ważne, jak dobrze jesteś ukryty.
Na twarzy zabójczyni odmalował się niesmak. Nienawidziła,
gdy ktoś ją pouczał. Choć to była bardzo dobra rada. Za swoją nieostrożność pod
tym względem raz zapłaciła prawie życiem.
– Dobra, przepraszam. I zapamiętaj te słowa, bo już długo
ich ode mnie nie usłyszysz.
Gilan zignorował przytyk i wyjrzał na zewnątrz.
– No jasne! A tobie to wolno... - mruknęła, obrażona na
cały świat. Musiała przyznać, że odkąd zabrała z zamku zwiadowcę, zachowywała
się coraz dziwniej. Jakby nie panowała nad sobą. Jak jakaś mała, rozkapryszona
dziewczynka. Adriana natychmiast postanowiła to zmienić.
– Zadziałało – powiedział zadowolony z siebie chłopak.
Zabójczyni odnosiła wrażenie, że jemu rzadko kiedy się coś nie udawało. –
Musimy się stąd zbierać, zanim tu wrócą.
– Idziemy do mojego domu.
– A kto ci powiedział, że idę z tobą? – Zwiadowca uniósł
brwi, udając zdziwienie. Już przedtem miał przeczucie, że nie będzie łatwo
pozbyć się dziewczyny.
– Bo ja mam w ręce nóż, a twój miecz leży po drugiej
stronie jaskini. Obawiam się, że nie zdążysz tam dobiec. Łuk i strzały
natomiast odjechały razem z twoim koniem.
Adriana prawie wybuchła śmiechem, widząc skołowany a
zarazem zatroskany wyraz twarzy rozmówcy. Ten zwiadowca naprawdę lubił swój
łuk.
– Po co mielibyśmy tam iść? – zapytał niepewnie po minucie,
patrząc z tęsknotą w kierunku miecza.
– Dokończymy rozmowę, którą nam przerwano. A później
pomyślę, co dalej robić.
Przeszła na drugą stronę jaskini, chwyciła pochwę z mieczem
i rzuciła w kierunku Gilana. Zaskoczony chłopak złapał broń i popatrzył na nią
pytająco.
– Zbieraj się, skarbie. Czeka nas długi spacer. Przynajmniej,
dopóki nie dogonią nas konie. W Wieży jest o wiele bezpieczniej niż tutaj.
Bardziej nie mogła się mylić.
*********************************************************************************Rozdział po... prawie miesiącu. To straszne, nie zdawałam sobie sprawy, że tyle czasu minęło. Przed chwilą skończyłam pisać i postanowiłam od razu wstawić, bo nie wiem kiedy znajdę później na to czas. Choć szczerze mówiąc mam.
Następny rozdział postaram się wstawić przed Nowym Rokiem, ale nic nie obiecuję. Co prawda dużo wolnego czasu, ale do dziadków wyjeżdżam, a komputer jest stacjonarny, więc...
Zapraszam do zakładki Informowani. Jeśli chcecie być powiadamiani o nowych rozdziałach, proszę o wypisywanie się tam.
Pozdrawiam, Mentrix