Lista utworów

17 grudnia 2014

Rozdział IX

Nie był pewny, co go obudziło. Może było to wszechobecne zimno, a może krople deszczu uderzające o drzewa i szum wody spadającej z nieba. A może zostało to podyktowane jakimś zupełnie innym czynnikiem. Możliwości było wiele. Sznury wbijające się mu boleśnie w nadgarstki, niemiłosierny ból głowy, przerażający pomruk dzikiego zwierzęcia tuż przy uchu, zbliżające się cicho kroki, brak broni w zasięgu ręki. Co jak co, ale ostatnia rzecz była wręcz karygodna.                      
Niezliczoną ilość razy ojciec powtarzał mu, aby nigdy nie pozwolić zabrać sobie broni. Zazwyczaj zwiadowca pilnował, żeby mieć ukryty gdzieś chociażby mały sztylecik. Jednak nie tym razem. Nie spodziewał się, że jego piętnastominutowe wyjście z zamkowej komnaty skończy się czymś takim. Kroki były coraz bliżej.
Gilan z jękiem podniósł głowę. Najpierw myślał, że oślepł, nic nie było widać. Otaczała go nieprzenikniona ciemność. Jednak gdy spojrzał w lewo, tuż nad jego głową zobaczył wpatrzone w niego dwa lodowato niebieskie ślepia. Zanim zdążył się powstrzymać, z jego ust wydobył się pełen przerażenia krzyk. To nie tak, że zwiadowca się bał. Po prostu to była zwyczajna reakcja człowieka na dzikie zwierzę dyszące mu tuż nad uchem.
– No wiesz! Ona uratowała ci życie. Wypadałoby okazać trochę wdzięczności, a nie wrzeszczeć jak baba na widok myszy.
Głos był pełen sarkazmu. W tym samym momencie coś błysnęło, a ciemność wokół rozproszył płomień świecy. Jednej, drugiej, trzeciej. Było ich chyba z dziesięć. Płomień rzucał na ściany pomieszczenia drżące cienie. Grota, uświadomił sobie Gilan. Nie znajdował się w piwnicy, jak najpierw sądził, ale w jaskini. Położonej w lesie, sądząc po zapachu sosnowych igieł przyniesionych przez wiatr do wnętrza.
W blasku świec ujrzał wysoką, smukłą i kobiecą sylwetkę podnoszącą się z ziemi. Na widok kręconych czarnych włosów zapomniał nawet o bestii, czyhającej obok niego.
Jęknął zrezygnowany. A przez chwilę w ciemnościach miał nadzieję, że pozbył się tego zielonookiego koszmaru.
– Świetnie – mruknął wystarczająco głośno, aby go usłyszała. Najwyraźniej kilkanaście minut temu śnił na jawie. I był to bardzo przyjemny sen.
– Też się cieszę, że widzę cię przytomnego. – Jeszcze więcej sarkazmu.
– Miałem nadzieję, że byłaś tylko przerażającym koszmarem.
– A ja przez jedną cudowną chwilę myślałam, że zdechłeś – odwarknęła poirytowana. Trochę mogła znieść, ale bez przesady. Chłopak powiedział o kilka słów za dużo. Myślała, że po tym jak chwilę temu się ocknął, nie będzie miał takiego ciętego języka. Musiała z nim omówić kilka ważnych spraw, a jego docinki utrudniały konwersację. Nie jej wina, że nie potrafiła puścić mimo uszu żadnego komentarza.
– Nie jestem psem!
– A ja nie jestem wariatką.
– Czyli przyznajesz się, że jesteś niezrównoważona psychicznie? Bo są dwa wyjścia: albo wariatka, albo chora psychicznie.
– Nie wychodzi przypadkiem na to samo?
– Och, nie, nie! Niezrównoważona psychicznie to dużo poważniejszy poziom upośledzenia. A ty mi wyglądasz na bardzo ciężki przypadek...
– Facet, czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę ze swojego położenia?! – Adriana zaczęła obawiać się, że za mocno walnęła go w głowę. Nie ważne jak był wkurzający, potrzebowała go bez uszczerbków na zdrowiu.
– Siedzę związany, pozbawiony broni w jakiejś jaskini, z potworem dyszącym mi w kark i wariatką.
– Czy to do ciebie nie przemawia?
– Jakoś nie bardzo.
Adriana odwróciła się w drugą stronę i podeszła do wyjścia z jaskini. Musiała się uspokoić. Jeszcze trochę, a po prostu nie wytrzyma i coś mu zrobi. I nie gwarantuje, że chłopak wyjdzie z tego żywy. Z westchnieniem ulgi przyjęła zimne krople deszczu opadające jej na twarz. Widok rozpościerający się przed jaskinią był przepiękny. Lato, choć deszczowe, było ciepłe, dzięki czemu wokół było pełno zieleni. Drzewa iglaste przeplatały się z bukami i lipami, na brzegach wartkiego strumyczka przepływającego przez polankę kwitły fiołki. Nieco dalej pod drzewami lśniły różowe płatki dzikich kwiatów. Przez chmury prześwitywało słońce, tworząc wraz z deszczem przepiękną tęczę. W przeciwieństwie do chłodu panującego w jaskini, na dworze nie było zimno. Upalnie także nie. Idealna pogoda na podróż. Wyłączając oczywiście deszcz, lecz już nieraz zabójczyni musiała się z nim zmagać, toteż po kilku latach przywykła do podróżowania podczas ulewy.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech i uspokojona odwróciła się w stronę zwiadowcy. Chłopak spoglądał na nią zaciekawiony. Światło pochodni odbijało się w jego zielonych oczach. Adriana musiała przyznać, że był naprawdę przystojny.
– Pogadajmy na poważnie. Jest kilka spraw, które chciałabym z tobą omówić. – Podeszła do niego i usiadła, opierając się plecami o ciepłe futro Sombry. Kot zamruczał zadowolony.
– Myślałem, że się nie doczekam. Rozwiążesz mnie? – spytał, unosząc pytająco jedną brew.
Dziewczyna zawahała się. Związany chłopak był o wiele mniej niebezpieczny. Nie miała przecież gwarancji, że nie postanowi jej nagle zabić. Prawdopodobnie byłaby się w stanie obronić, ale po co niepotrzebnie ryzykować? Odniosła jednak wrażenie, że jeśli tego nie zrobi, to zwiadowca nie będzie w ogóle z nią gadać.
Gilan przyglądał się twarzy dziewczyny. Widać było, że się waha, ale chłopak nie miał zamiaru z nią rozmawiać ze związanymi rękoma. Przez moment wydawało mu się, że ujrzał w jej oczach desperację i niepokój, ale to było niemożliwe. Zwiadowca miał już kilka razy do czynienia z płatnymi zabójcami i odnosił wrażenie, że ci ludzie niczego się nie boją i nie mają żadnych emocji. Dwa razy widział, jak najemnik zabija kogoś z uśmiechem na ustach, jakby była to jedyna przyjemność, jakiej zaznał w swoim życiu. Niektórzy byli naprawdę szaleni i mordowali każdego, kto wszedł im w drogę. Nawet dzieci, kobiety i starców.
Jednak odnosił wrażenie, że osoba siedząca przed nim jest zupełnie inna, że skrywa głęboko w sobie wielki smutek i ból. Jakąś tajemnicę. A że zwiadowcy z natury są bardzo ciekawscy, to Gilan nie mógł nic poradzić na to, że za wszelką cenę chciał poznać ten sekret. W końcu to była cecha zawodowa, której nie dało się wyłączyć na zawołanie. Ale tym zajmie się później.
– Niech ci będzie, rozwiążę cię. Ale jeśli będziesz coś kombinować, to ponownie skończysz związany jak baran.
– Co za poetyckie porównanie... – mruknął, gdy dziewczyna sztyletem rozcinała sznur na jego nadgarstkach.
– Jak wymyślę coś lepszego, dam ci znać.
Przykucnęła naprzeciwko, przypatrując mu się uważnie. Po chwili westchnęła ciężko i przechyliła głowę w bok.
– Jak się nazywasz?
– Ty pierwsza.
– A niby dlaczego?
– Ty masz broń, ja jej nie mam. Wychodzi na to, że jestem na straconej pozycji. Nic nie stracisz, jeśli podasz je pierwsza.
– Adriana Miramontes.
– Bardzo mi miło. Gilan Lancaster. A teraz, jak już się znamy, pozwolisz, że wrócę do zamku po swojego konia.
– Nie ma potrzeby. Prawdopodobnie go zabrałam.
– Prawdopodobnie?
– O ile to on. Mogę ci powiedzieć, że przez całą drogę gapił się na mnie z nienawiścią. Jeśli spojrzenie mogłoby zabijać, to leżałabym martwa. A, i jest uparty jak osioł.
– To on. – Kiwnął głową zadowolony chłopak. Zachowania jego konia nie dało się pomylić. Halt już kilka razy doradzał swojemu dawnemu uczniowi drugie szkolenie dla zwierzęcia w nadziei, że zachowanie wierzchowca się zmieni, lecz Gilan nie miał zamiaru korzystać z tej rady. Z jakiegoś powodu koń kogoś mu swoim zachowaniem przypominał. A pomyśleć, że zanim zaczął przebywać ze zwiadowcą, był strasznie potulnym konikiem...
– Dlaczego mnie nie zostawiłaś na zamku? Poradziłbym sobie.
– Masz bardzo wysokie poczucie własnej wartości. Jestem jednak pewna, że nie dałbyś sobie rady. Zabrałam cię dlatego, że potrafię docenić piękno.
– Co to ma do rzeczy?
– Jesteś bardzo ładny, gatito. Gdyby cię zabili, piękno przepadłoby. A jest go tak mało na świecie... A ja ze wszystkich sił staram się je utrwalić.
– Utrwalić? – Gilan miał wrażenie, że jest wkręcany. Nie rozumiał jednak jeszcze do czego dziewczyna zmierza.
– Jasne, zabieram cię teraz do mojego domu. W piwnicy mam taką małą kolekcję. Wiesz, jeżdżę po świecie, a jak spotkam przystojnego faceta, to zabieram go do dworu, tam zabijam i wypycham jakąś słomą. I gotowe. Piękno zostaje zachowane na wieki, co prawda w mojej piwnicy, ale zawsze coś...
Brwi zwiadowcy podjechały w górę i zniknęły za ciemną grzywką.
– I każdemu facetowi opowiadasz o tym szczegółowo, zanim dojedziecie do twojego domu? – W jego głosie było słychać z trudem skrywany rozbawienie.
Adriana syknęła. Z początku myślała, że da radę nabrać zwiadowcę i się z niego pośmiać, ale zauważył drobny szczegół, który w jej opowieści się nie zgadzał. Zobaczył coś, o czym nawet ona nie miała pojęcia. To dużo o nim mówiło. Popierało też tezę, którą dziewczyna wysunęła na początku ich rozmowy. Był piekielnie inteligentny i sprytny, choć wyglądał na jakiegoś rozpieszczonego dzieciaka z królewskiego dworu.
Już otwierała usta, aby odpowiedzieć mu z sarkazmem, ale coś ją powstrzymało. Może było to zwykłe przeczucie albo popadała już w paranoje, ale...
– Coś jest nie tak – syknął Gilan. Z jego oczu znikły iskierki rozbawienia i zastąpiła je widoczna na pierwszy rzut oka inteligencja. Nadal wydawał się wyluzowany, ale uważny obserwator od razu zauważyłby, że zwiadowca nasłuchuje. W pobliżu usłyszeli rżenie konia. Dokładnie z miejsca, gdzie Adriana ukryła wierzchowce. Znajdowały się one w gęstym zagajniku, jakieś półtora metra od wejścia do jaskini.
Chłopak podniósł się z ziemi i bezszelestnie podszedł do wyjścia. Adriana, chcąc nie chcąc, podążyła za nim. Znowu rozległo się zaniepokojone rżenie konia.
– Wiem. Uspokój się przyjacielu.
Przyjacielu?! Ten idiota naprawdę myślał, że są przyjaciółmi?! Chyba mu się coś pomieszało. Dziewczyna już miała zamiar to wyjaśnić, ale w ostatniej chwili zdała sobie sprawę ze swojej pomyłki. Zwiadowca mówił do swojego konia, nie do niej.
To Blaze cały czas rżał, ostrzegając swojego pana, przed nadchodzącym niebezpieczeństwem. Jednak słysząc głos Gilana, natychmiast się uspokoił. Jego pan wiedział o zagrożeniu, więc dalszy hałas mógł tylko zdradzić ich pozycje. Zwiadowczy koń z dumą spojrzał na czarnego jak noc rumaka, stojącego obok niego. To on pierwszy wyczuł wrogów, a nie Cazador. Był pewien, że dostanie później od Gilana kilka kostek cukru w nagrodę. Ostrzeganie swoich właścicieli przed nadchodzącymi kłopotami było prawie obowiązkiem zwiadowczych koni, w końcu miały od nich dużo czulszy węch i słuch. Ale młody zwiadowca uwielbiał rozpieszczać swojego konia i nagradzać kostkami cukru za byle co. Nie oznaczało to jednak, że Blaze był gruby. Co to, to nie! Odległości jakie pokonywał, sprawiały, że zwierzę miało właściwe kształty. Ale kto oprze się kilku kostkom cukru...          
Wszystkie konie w Korpusie żałowały Aberalda, konia Halta. Mrukliwy zwiadowcza dokładnie przestrzegał diety, jaką na początku służby wyznaczał wierzchowcom stajenny. Każdego dnia porcja siana, jabłko raz na tydzień, a cukier raz na miesiąc. Całe szczęście, że Gilan nigdy nie był dobry w dostosowywaniu się do poleceń! Inaczej Blaze umarłby z głodu.
Adriana wychyliła głowę zza skały i spojrzała na leśną ścieżkę. Była mało uczęszczana, prawie cała zarośnięta. Wtedy uświadomiła sobie swój błąd, którego jeszcze nigdy w życiu nie popełniła. Jadąc tutaj, wycinała sobie mieczem drogę wśród gęstych zarośli. Połamane gałęzie stanowiły doskonałą wskazówkę dla nawet najgłupszego tropiciela.
Między drzewami zamajaczyło się kilkanaście sylwetek, otulonych purpurowymi płaszczami. Genoweńczycy nie byli głupi. Od razu spostrzegli, w którym kierunku udali się zbiedzy i czym prędzej za nimi podążyli. Ich dowódca oczekiwał rezultatów, a oni zamierzali przyprowadzić uciekinierów przed jego oblicze. Nie wiedzieli jednak, na kogo się porywali.
– Zabiję ich i będzie po problemie – syknęła Adriana, wyciągając nóż ukryty w bucie. Ostrożnie zrobiła krok do przodu, pilnując, aby nie nadepnąć na żaden liść lub kamień, co wywołałoby niemile widziany w tej sytuacji hałas. Jednak ręka Gilana chwyciła skrawek jej peleryny i pociągnęła do tyłu. Dziewczyna prawie upadła na młodego zwiadowcę.
– Siedź cicho. Może przejadą.
– Gałęzie są połamane tylko do tego miejsca. Zorientują się, że jesteśmy gdzieś na tej polanie. – To wypłoszmy konie. Mój ucieknie i potem do mnie wróci. Ci idioci pomyślą, że im umknęliśmy.
– Nie jestem pewna czy Cazador da sobie radę. Nie zawsze potrafi mnie znaleźć.
– Ja mam za to o wiele bardziej inteligentniejszego konia. Znajdzie mnie bez trudu. A twój pójdzie za nim. Czy to nie jest dla niego za trudne? – Gilan nie umiał się powstrzymać. Zauważył już wcześniej, że dziewczynie zależy na jej zwierzętach i postanowił z tego skorzystać. Czerwone policzki zabójczyni wyglądały fascynująco w tym świetle.
– Da sobie radę.
Zwiadowca podszedł do wyjścia, wciąż kryjąc się w cieniu.
– Blaze, ucieczka – szepnął. Stojący kilka metrów dalej koń, zastrzygł uszami, słysząc znajomą komendę. Przesunął się po cichu na drugi koniec polany, po czym bez ostrzeżenia ruszył przed siebie galopem, nie zważając na gęste krzaki i liście, które wplątały mu się w grzywę. Cazador instynktownie podążył za nim.
– Tam! Uciekają! – krzyknął jeden z Genoweńczyków, wskazując nieco na lewo od drogi, którą tu przybyli. Sekundę wcześniej zauważył tam ruch. Teraz wyraźnie widział nogi i dolną połowę ciała dwóch uciekających koni. – Za nimi!
Adriana ciekawa akcji rozgrywającej się na zewnątrz, wychyliła się odrobinę, ukrywając się za ścianą bluszczu, zwisającego ze skały. Zaraz jednak została wciągnięta z powrotem w ciemność. Dziewczyna syknęła gniewnie.
– Chciałam tylko zobaczyć, czy nie trafili ich bełtami z kuszy, idioto!
– Mogli cię zobaczyć.
– Bzdura. Ukryłam się...
– Ale wciąż ich widziałaś. Jest takie powiedzenie u nas w Korpusie. Niejednokrotnie ratowało mi życie. Jeśli ty ich widzisz, to znaczy, że także oni mogą cię zobaczyć. Nie ważne, jak dobrze jesteś ukryty.
Na twarzy zabójczyni odmalował się niesmak. Nienawidziła, gdy ktoś ją pouczał. Choć to była bardzo dobra rada. Za swoją nieostrożność pod tym względem raz zapłaciła prawie życiem.
– Dobra, przepraszam. I zapamiętaj te słowa, bo już długo ich ode mnie nie usłyszysz.
Gilan zignorował przytyk i wyjrzał na zewnątrz.
– No jasne! A tobie to wolno... - mruknęła, obrażona na cały świat. Musiała przyznać, że odkąd zabrała z zamku zwiadowcę, zachowywała się coraz dziwniej. Jakby nie panowała nad sobą. Jak jakaś mała, rozkapryszona dziewczynka. Adriana natychmiast postanowiła to zmienić.
– Zadziałało – powiedział zadowolony z siebie chłopak. Zabójczyni odnosiła wrażenie, że jemu rzadko kiedy się coś nie udawało. – Musimy się stąd zbierać, zanim tu wrócą.
– Idziemy do mojego domu.
– A kto ci powiedział, że idę z tobą? – Zwiadowca uniósł brwi, udając zdziwienie. Już przedtem miał przeczucie, że nie będzie łatwo pozbyć się dziewczyny.
– Bo ja mam w ręce nóż, a twój miecz leży po drugiej stronie jaskini. Obawiam się, że nie zdążysz tam dobiec. Łuk i strzały natomiast odjechały razem z twoim koniem.
Adriana prawie wybuchła śmiechem, widząc skołowany a zarazem zatroskany wyraz twarzy rozmówcy. Ten zwiadowca naprawdę lubił swój łuk.
– Po co mielibyśmy tam iść? – zapytał niepewnie po minucie, patrząc z tęsknotą w kierunku miecza.
– Dokończymy rozmowę, którą nam przerwano. A później pomyślę, co dalej robić.
Przeszła na drugą stronę jaskini, chwyciła pochwę z mieczem i rzuciła w kierunku Gilana. Zaskoczony chłopak złapał broń i popatrzył na nią pytająco.
– Zbieraj się, skarbie. Czeka nas długi spacer. Przynajmniej, dopóki nie dogonią nas konie. W Wieży jest o wiele bezpieczniej niż tutaj.
Bardziej nie mogła się mylić.


*********************************************************************************Rozdział po... prawie miesiącu. To straszne, nie zdawałam sobie sprawy, że tyle czasu minęło. Przed chwilą skończyłam pisać i postanowiłam od razu wstawić, bo nie wiem kiedy znajdę później na to czas. Choć szczerze mówiąc mam.
Następny rozdział postaram się wstawić przed Nowym Rokiem, ale nic nie obiecuję. Co prawda dużo wolnego czasu, ale do dziadków wyjeżdżam, a komputer jest stacjonarny, więc...
Zapraszam do zakładki Informowani. Jeśli chcecie być powiadamiani o nowych rozdziałach, proszę o wypisywanie się tam.
Pozdrawiam, Mentrix
Mia LOG